21
Potem
Jezus odszedł stamtąd i podążył w okolice Tyru i Sydonu. 22
A
oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała:
«Ulituj
się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana
przez złego ducha».
23
Lecz
On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego
uczniowie i prosili Go: «Odpraw
ją, bo krzyczy za nami».
24
Lecz
On odpowiedział: «Jestem
posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela».
25
A
ona przyszła, padła Mu do nóg i prosiła: «Panie,
dopomóż mi».
26
On
jednak odparł: «Niedobrze
jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom».
27
A
ona odrzekła: «Tak,
Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu
ich panów».
28
Wtedy
Jezus jej odpowiedział: «O
niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak
pragniesz!»
Od tej chwili jej córka była zdrowa. (Mt 15,21-28)
24
Stamtąd
zaś wybrał się i udał w okolice Tyru i Sydonu. Wstąpił do
pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, nie mógł
jednak pozostać w ukryciu. 25
Zaraz
bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana
przez ducha nieczystego. Przyszła, padła Mu do nóg, 26
a
była to poganka, Syrofenicjanka z pochodzenia, i prosiła Go, żeby
złego ducha wyrzucił z jej córki. 27
I
powiedział do niej [Jezus]: «Pozwól
wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabierać chleb
dzieciom, a rzucać szczeniętom».
28
Ona
Mu odparła: «Tak,
Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą okruszyny po dzieciach».
29
On
jej rzekł: «Przez
wzgląd na te słowa idź; zły duch opuścił twoją córkę».
30
Gdy
wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku; a zły duch
wyszedł. (Mk 7,24-30)
21
Καὶ
ἐξελθὼν ἐκεῖθεν ὁ Ἰησοῦς ἀνεχώρησεν
εἰς τὰ μέρη Τύρου καὶ Σιδῶνος. 22
καὶ
ἰδοὺ γυνὴ Χαναναία ἀπὸ τῶν ὁρίων
ἐκείνων ἐξελθοῦσα ἔκραζεν λέγουσα·
ἐλέησόν με, κύριε υἱὸς Δαυίδ· ἡ
θυγάτηρ μου κακῶς δαιμονίζεται. 23
ὁ
δὲ οὐκ ἀπεκρίθη αὐτῇ λόγον. καὶ
προσελθόντες οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ ἠρώτουν
αὐτὸν λέγοντες· ἀπόλυσον αὐτήν, ὅτι
κράζει ὄπισθεν ἡμῶν. 24
ὁ
δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν· οὐκ ἀπεστάλην
εἰ μὴ εἰς τὰ πρόβατα τὰ ἀπολωλότα
οἴκου Ἰσραήλ. 25
ἡ
δὲ ἐλθοῦσα προσεκύνει αὐτῷ λέγουσα·
κύριε, βοήθει μοι. 26
ὁ
δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν· οὐκ ἔστιν καλὸν
λαβεῖν τὸν ἄρτον τῶν τέκνων καὶ
βαλεῖν τοῖς κυναρίοις. 27
ἡ
δὲ εἶπεν· ναὶ κύριε, καὶ γὰρ τὰ
κυνάρια ἐσθίει ἀπὸ τῶν ψιχίων τῶν
πιπτόντων ἀπὸ τῆς τραπέζης τῶν κυρίων
αὐτῶν. 28
τότε
ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς εἶπεν αὐτῇ· ὦ
γύναι, μεγάλη σου ἡ πίστις· γενηθήτω
σοι ὡς θέλεις. καὶ ἰάθη ἡ θυγάτηρ
αὐτῆς ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης. (Mt
15,21-28)
24
Ἐκεῖθεν
δὲ ἀναστὰς ἀπῆλθεν εἰς τὰ ὅρια
Τύρου. Καὶ εἰσελθὼν εἰς οἰκίαν οὐδένα
ἤθελεν γνῶναι, καὶ οὐκ ἠδυνήθη λαθεῖν·
25
ἀλλ’
εὐθὺς ἀκούσασα γυνὴ περὶ αὐτοῦ, ἧς
εἶχεν τὸ θυγάτριον αὐτῆς 1πνεῦμα
ἀκάθαρτον, ἐλθοῦσα προσέπεσεν πρὸς
τοὺς πόδας αὐτοῦ· 26
ἡ
δὲ γυνὴ ἦν Ἑλληνίς, Συροφοινίκισσα
τῷ γένει· καὶ ἠρώτα αὐτὸν ἵνα τὸ
δαιμόνιον ἐκβάλῃ ἐκ τῆς θυγατρὸς
αὐτῆς. 27
καὶ
ἔλεγεν αὐτῇ· ἄφες πρῶτον χορτασθῆναι
τὰ τέκνα, οὐ γάρ ἐστιν καλὸν λαβεῖν
τὸν ἄρτον τῶν τέκνων καὶ τοῖς κυναρίοις
βαλεῖν. 28
ἡ
δὲ ἀπεκρίθη καὶ λέγει αὐτῷ· κύριε·
καὶ τὰ κυνάρια ὑποκάτω τῆς τραπέζης
ἐσθίουσιν ἀπὸ τῶν ψιχίων τῶν παιδίων.
29
καὶ
εἶπεν αὐτῇ· διὰ τοῦτον τὸν λόγον
ὕπαγε, ἐξελήλυθεν ἐκ τῆς θυγατρός
σου τὸ δαιμόνιον. 30
καὶ
ἀπελθοῦσα εἰς τὸν οἶκον αὐτῆς εὗρεν
τὸ παιδίον βεβλημένον ἐπὶ τὴν κλίνην
καὶ τὸ δαιμόνιον ἐξεληλυθός. (Mk
7,24-30)
Ale
oto przybiega też niewiasta, która nie jest z tego domu. Biedna
niewiasta, we łzach, zawstydzona... Idzie zgięta, niemal się
czołga. Kiedy dochodzi do grupy znajdującej się wokół Jezusa
woła:
«Miej
litość nade mną, o Panie, Synu Dawida! Moją córeczkę dręczy
demon, który każe jej wykonywać wstydliwe rzeczy. Miej litość,
bo tak wiele cierpię i jestem z tego powodu w pogardzie u
wszystkich... jakby moja córka była odpowiedzialna za to, co
czyni... Zmiłuj się, Panie! Ty wszystko możesz. Podnieś głos i
rękę, rozkaż duchowi nieczystemu wyjść z [mojej córki] Palmy.
Mam tylko to dziecko i jestem wdową... O! Nie odchodź!
Litości!...»
Istotnie,
Jezus [zamierza odejść]. Skończył błogosławić członków
rodziny i napomniał dorosłych z powodu tego, że wyjawili Jego
przybycie. Oni zaś tłumaczą się, mówiąc:
«Nie
mówiliśmy o tym. Uwierz nam, Panie!»
Jezus
odchodzi, ujawniając niewytłumaczalną twardość wobec ubogiej
niewiasty, która wlecze się na kolanach, wyciągając błagalnie
ramiona, zasapana. Mówi:
«To
ja, ja Cię widziałam wczoraj, gdy przechodziłeś przez potok, i
usłyszałam, że mówili do Ciebie ‘Nauczycielu’. Szłam za wami
przez zarośla i słyszałam ich rozmowy. Zrozumiałam, że Ty
jesteś... I dziś rano przybyłam, gdy było jeszcze ciemno, żeby
tu czekać na progu, jak piesek, aż do chwili gdy Sara wstanie i
otworzy mi drzwi. O! Panie, litości! Litości! Nad matką i nad
dzieckiem!»
Ale
Jezus idzie szybko, głuchy na wszelkie wołanie. Domownicy mówią
do kobiety: «Pogódź się z tym! On nie chce cię wysłuchać.
Powiedział: przyszedł do tych, którzy są z Izraela...»
Ona
jednak wstaje, zrozpaczona i pełna wiary zarazem, i odpowiada: «Nie.
Będę Go tak długo prosić, aż mnie wysłucha».
I idzie
za Nauczycielem, nie ustając w wykrzykiwaniu swych błagań, które
przyciągają na progi domów w wiosce wszystkich, którzy się
przebudzili. Teraz udają się za nią – tak samo jak ci z domu
Jonasza – żeby zobaczyć, jak się to skończy.
Apostołowie
w tym czasie spoglądają na siebie zaskoczeni i szepczą: «Dlaczego
On tak postępuje? Nigdy tak nie robił!...»
Jan się
odzywa:
«Przecież
w Aleksandroszenie uzdrowił tych dwoje...»
«Ale oni
byli prozelitami...» – odpowiada Tadeusz.
«A czy
ją teraz uzdrowi?»
«Ona
też jest prozelitką» – mówi pasterz Annasz.
«O! Ileż
razy uzdrawiał też pogan i bałwochwalców! Tę małą Rzymiankę,
pamiętasz?...» – mówi Andrzej, który nie potrafi się uspokoić,
widząc twardość Jezusa wobec niewiasty kananejskiej.14
«Ja
wam powiem, dlaczego – woła Jakub, syn Zebedeusza – To dlatego,
że Nauczyciel jest rozgniewany. Jego cierpliwość dochodzi do kresu
wobec tak wielu ataków ludzkiej złośliwości. Czy nie widzicie,
jak On się zmienił? On ma rację! Odtąd będzie dawał Siebie tym,
których zna. I dobrze robi!»
«Tak.
Tylko na razie ona idzie za nami i krzyczy. A za nią – tłum
ludzi. On chce przejść nie zauważony, tymczasem znalazł sposób
na przyciągnięcie uwagi nawet drzew...» – narzeka Mateusz.
«Chodźmy
Mu powiedzieć, żeby ją odesłał... Spójrzcie na ten piękny
pochód, który idzie za nami! Jeśli tak dojdziemy do drogi
konsularnej, zrobi się gorąco! A jeśli On jej nie odprawi, ona od
nas nie odstąpi...» – mówi rozzłoszczony Tadeusz, który coraz
częściej odwraca się i mówi do kobiety: «Milcz i odejdź!»
Podobnie
Jakub, syn Zebedeusza. Ale na niewieście nie robią wrażenia groźby
ani nakazy. Nie przestaje błagać.
«Chodźmy
powiedzieć Nauczycielowi, żeby ją przegonił, jeśli nie chce jej
wysłuchać. To nie może tak dłużej trwać!» – stwierdza
Mateusz.
Andrzej
szepcze: «Biedna!...»
A
Jan nie przestaje powtarzać:
«Nie
rozumiem... ja tego nie rozumiem...»
Jan jest
wstrząśnięty sposobem postępowania Jezusa.
Przyśpieszyli
teraz kroku i zrównali się z Nauczycielem, który idzie tak szybko,
jak gdyby był ścigany.
«Nauczycielu!
Odpraw tę kobietę! To zgorszenie! Ona krzyczy za nami! Sprawia, że
wszyscy nas zauważają! Na drogę wychodzi coraz więcej ludzi... i
wielu idzie za nią. Powiedz jej, żeby odeszła».
«Wy jej
to powiedzcie. Ja już jej mówiłem».
«Ona nas
nie słucha. Chodźmy! Powiedz jej to Ty... surowo».
Jezus
zatrzymuje się i odwraca się. Niewiasta bierze to za znak
łaskawości i przyspiesza kroku. Podnosi głos już i tak donośny,
a jej twarz blednie, bo rośnie nadzieja.
«Milcz,
niewiasto, i wracaj do siebie! Powiedziałem ci już: „Przyszedłem
do owieczek z Izraela”, żeby uzdrawiać chore i szukać tych
spośród nich, które się zgubiły. Ty nie jesteś z Izraela».
Ale
niewiasta jest już u Jego stóp i całuje je, oddając Mu cześć.
Ściska Jego kostki jak topielec, który natrafił na skałę, na
której się chroni, i jęczy:
«Panie,
przyjdź mi z pomocą! Ty to możesz, Panie. Rozkaż demonowi, Ty,
który jesteś święty... Panie, Panie, Ty jesteś Panem
wszystkiego, łaski i świata. Wszystko jest Ci poddane, Panie. Ja
wiem o tym. Wierzę w to. Weź więc to, co jest w Twojej mocy, i
posłuż się tym dla [dobra] mojej córki».
«Nie
jest dobrze brać chleb dzieciom z własnego domu i rzucać go psom
na ulicy» [– mówi do niej Jezus.]
«Ja w
Ciebie wierzę. A wierząc stałam się – z psa ulicznego – psem
domowym. Powiedziałam Ci: przyszłam przed świtem położyć się
na progu domu, w którym przebywałeś. Gdybyś wyszedł z tamtej
strony, potknąłbyś się o mnie. Ale wyszedłeś z drugiej strony i
nie widziałeś mnie. Nie widziałeś tego biednego udręczonego psa,
złaknionego Twej łaski. A on czekał, żeby pełzając wejść tam,
gdzie przebywałeś, żeby pocałować Twoje stopy, prosić Cię, byś
mnie nie przeganiał...»
«Nie
jest dobrze rzucać chleb dzieci psom...» – powtarza Jezus.
«A
jednak psy wchodzą do izby, w której pan je ze swoimi dziećmi, i
jedzą to, co spada ze stołu lub resztki, które podają im
domownicy. Jedzą to, co już nie jest im do niczego potrzebne. Nie
proszę Cię, żebyś mnie potraktował jak córkę i żebyś mi
pozwolił zasiąść przy Twoim stole. Ale daj mi przynajmniej
okruszyny...»
Jezus
uśmiecha się. O! Jakże Jego twarz przemienia się w tym radosnym
uśmiechu!...
Ludzie,
apostołowie, niewiasta, patrzą z podziwem... odczuwając, że coś
się wydarzy. I Jezus mówi:
«O,
niewiasto! Wielka jest twoja wiara. I pocieszasz nią Mojego ducha.
Idź więc, i niech ci się stanie, jak chcesz. W tej chwili demon
opuścił twoją córeczkę. Idź w pokoju. I jak z zagubionego psa
potrafiłaś chcieć być psem domowym, tak umiej w przyszłości być
córką, która zasiądzie przy stole Ojca. Żegnaj».
«O,
Panie! Panie! Panie!... Chciałabym biec, żeby ujrzeć moją drogą
córkę Palmę... Chciałabym też zostać z Tobą i iść za Tobą!
Błogosławiony! Święty!»
«Idź,
idź, niewiasto. Odejdź w pokoju».
Jezus
podejmuje na nowo drogę, a kobieta kananejska, bardziej zwinna niż
dziecko, oddala się biegiem, a za nią – tłum ciekawy ujrzenia
cudu...
«Ale
dlaczego, Nauczycielu, pozwoliłeś, że Cię tak długo prosiła,
żeby ją w końcu wysłuchać?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.
«Z
powodu ciebie i was wszystkich. To nie jest klęska, Jakubie. Tutaj
nie zostałem tylko przegoniony, wyśmiany, przeklęty... Niech to
podniesie waszego przygnębionego ducha. Miałem już dziś Mój
najsłodszy pokarm. Błogosławię za to Boga. A teraz chodźmy
znaleźć tę drugą [kobietę], która potrafi wierzyć i czekać z
niezachwianą wiarą». (IV, cz. 1-2,
19: 15
listopada 1945. A, 6989-7008)
14
Kananejczycy
– potomstwo
Kanaana, przeklętego przez Noego (zob. Rdz 9,25nn). Mianem Kanaan
określano Fenicję, w Biblii zaś nazwa oznacza kraj obiecany
Izraelitom przez Jahwe i zdobyty przy Jego pomocy. (Przyp. tłum.)
Ma
accorre anche una non della casa. Una povera donna piangente,
vergognosa… Procede curva, quasi strisciando, e giunta presso il
gruppo al cui centro è Gesù si dà a gridare: «Abbi pietà di me,
o Signore, Figlio di Davide! La mia figliola è molto tormentata dal
demonio che le fa fare cose vergognose. Abbi pietà, perché io
soffro tanto e sono schernita da tutti per questo. Quasi che la mia
creatura ne abbia colpa di fare ciò che fa… Abbi pietà, Signore,
Tu che tutto puoi. Alza la tua voce e la tua mano e comanda allo
spirito immondo di uscire da Palma. Non ho che questa creatura, e
vedova sono… Oh! non te ne andare! Pietà!…».
Gesù,
infatti, finito di benedire i singoli componenti della famiglia, dopo
aver redarguito gli adulti per aver parlato della sua venuta – ed
essi si scusano dicendo: «Noi non parlammo, credilo, Signore!» –
se ne va, inspiegabilmente duro verso la povera donna, che si
trascina sui ginocchi con le braccia tese in supplica affannosa
mentre dice: «Io ti ho visto ieri mentre passavi il torrente, e ho
sentito dirti “Maestro”. Vi sono venuta dietro, fra i cespugli, e
ho sentito i discorsi di costoro. Ho capito chi sei… E questa
mattina sono venuta che era ancora notte a stare qui, sulla soglia,
come un cagnolino, finché si è alzata Sara e mi ha fatto entrare.
Oh! Signore, pietà! Pietà! Di una madre e di una fanciulla!».
Ma Gesù
va lesto, sordo ad ogni richiamo. Quelli della casa dicono alla
donna: «Rassegnati! Non ti vuole ascoltare. Lo ha detto: è per
quelli di Israele che è venuto…».
Ma lei si
alza disperata e nello stesso tempo piena di fede, e risponde: «No.
Tanto pregherò che mi ascolterà». E si dà ad inseguire il Maestro
sempre gridando le sue suppliche, che attirano sugli usci delle case
del villaggio tutti coloro che sono desti e che, come quelli della
casa di Giona, si dànno a seguirla per vedere come va a finire la
cosa.
Gli
apostoli intanto si guardano stupiti fra di loro e mormorano: «Perché
mai fa così? Non lo ha mai fatto!…».
E
Giovanni dice: «Ad Alessandroscene ha pure guarito quei due».
«Erano
proseliti, però» risponde il Taddeo.
«E
questa che va a curare ora?».
«È
proselite essa pure» dice il pastore Anna.
«Oh! ma
quante volte ha curato anche gentili o pagani! La bambina romana
allora?…» dice desolato Andrea, che non sa darsi pace della
durezza di Gesù verso la donna cananea.
«Io vi
dico cosa è» esclama Giacomo di Zebedeo. «È che il Maestro si è
sdegnato. La sua pazienza ha termine davanti a tanti assalti di
cattiveria umana. Non vedete come è mutato? Ha ragione! D’ora in
poi si dedicherà solo a chi ben conosce. E fa bene!».
«Sì. Ma
intanto questa ci viene dietro urlando e un bel codazzo di gente la
segue. Lui, se vuole passare inosservato, ha trovato il modo di
attirare l’attenzione anche delle piante…» brontola Matteo.
«Andiamo
a mandarla via… Guardate qui che bel corteo abbiamo alle spalle! Se
arriviamo così sulla via consolare, si sta freschi! E questa, se
Egli non la caccia, non ci lascia…» dice seccato il Taddeo, che
anche si volge e intima alla donna: «Taci e va’ via!». E questo
fa anche Giacomo d’Alfeo, solidale con il fratello. Ma quella non
si impressiona delle minacce e delle ingiunzioni, e continua a
supplicare.
«Andiamo
a dirlo al Maestro, che la cacci Lui, posto che non la vuole
esaudire. Così non può durare!». Dice Matteo, mentre Andrea
mormora: «Poveretta!», e Giovanni ripete senza tregua: «Io non
capisco… Io non capisco…». È sbalordito, Giovanni, del modo di
agire di Gesù.
Ma
ormai hanno, affrettando il passo, raggiunto il Maestro che va lesto
come uno inseguito. «Maestro! Ma licenzia quella donna! È uno
scandalo! Ci grida dietro! Ci addita a tutti! La via sempre più si
affolla di passeggeri… e molti si mettono dietro a lei. Dille che
se ne vada”.
«Diteglielo
voi. Io le ho già risposto».
«Non
ci ascolta. Suvvia! Diglielo Tu. E severamente».
Gesù si
ferma e si volta. La donna prende ciò per un segno di grazia,
accelera il passo e alza il tono già acuto della voce, col viso che
si sbianca per la cresciuta speranza.
«Taci,
donna. E torna a casa. Io l’ho già detto: “Sono venuto per le
pecore d’Israele”. Per guarire le malate e ricercare le perdute
fra esse. Tu non sei d’Israele».
Ma la
donna è già ai suoi piedi e li bacia, adorandolo, tenendolo stretto
ai malleoli come fosse una naufraga che ha trovato uno scoglio di
salvezza, e geme: «Signore, aiutami! Tu lo puoi, Signore. Comanda al
demonio, Tu che santo sei… Signore, Signore, Tu się padrone di
tutto, della grazia come del mondo. Tutto ti è soggetto, Signore. Io
lo so. Io lo credo. Prendi dunque ciò che è tuo potere e usalo per
la mia creatura”.
«Non
è bene prendere il pane dei figli della casa e gettarlo ai cani
della via».
«Io
credo in Te. Credendo, da cane della via sono divenuta cane della
casa. Te l’ho detto: sono venuta avanti l’alba ad accucciarmi
sulla soglia della casa dove Tu eri, e se fossi uscito di lì avresti
inciampato in me. Ma Tu sei uscito dall’altro lato e non mi hai
vista. Non hai visto questo povero cane straziato, affamato della tua
grazia, che aspettava di entrare, strisciando, dove Tu eri, per
baciarti i piedi così, chiedendoti di non cacciarlo…».
«Non è
bene gettare il pane dei figli ai cani», ripete Gesù.
«Ma però
i cani entrano nella stanza dove il padrone mangia coi figli, e
mangiano ciò che cade dalla tavola, o gli avanzi che dànno loro i
famigliari, ciò che non serve più. Io non ti chiedo di trattarmi da
figlia e di farmi sedere alla tua mensa. Ma dàmmi almeno le
briciole...».
Gesù
sorride. Oh! come si trasfigura il suo viso in questo sorriso di
gaudio!…
La
gente, gli apostoli, la donna lo guardano ammirati… sentendo che
qualcosa sta per accadere.
E
Gesù dice: «Oh! donna! Grande è la tua fede! E con questa tu
consoli lo spirito mio. Va’, dunque, e ti sia fatto come tu vuoi.
Da questo momento il demonio è uscito dalla tua figliola. Va’ in
pace. E, come da cane disperso hai saputo voler essere cane della
casa, così sappi in futuro essere figlia, seduta alla mensa del
Padre. Addio».
«Oh!
Signore! Signore! Signore!… Vorrei correre via, a vedere la mia
Palma diletta… Vorrei stare con Te, seguirti! Benedetto!
Santo!».
«Va’,
va’, donna. Va’ in pace».
E
Gesù riprende la sua via mentre la cananea, più svelta di una
fanciulla, corre via per la strada già fatta, seguita dalla folla
curiosa di vedere il miracolo…
«Ma
perché, Maestro, l’hai fatta pregare tanto per poi ascoltarla?»
chiede Giacomo di Zebedeo.
«Per
causa tua e di tutti voi. Questa non è una sconfitta, Giacomo. Qui
non sono stato cacciato, deriso, maledetto… Ciò rialzi il vostro
spirito abbattuto. Io ho già avuto oggi il mio cibo dolcissimo. E ne
benedico Iddio. Ed ora andiamo da quest’altra che sa credere e
attendere con fede sicura”. (5, 331)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia
Tysiąclecia, wyd.
V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty
Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis
grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład
polski Poematu
Boga-Człowieka napisanego
przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał
Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz.
1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6:
2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis
włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo
come mi e' stato rivelato, Edizioni
Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz