piątek, 30 marca 2018

Wytchnienie z tatą

Schodzimy w dół
rozświetlonymi korytarzami
grot piaskowcowych
i wychodzimy na górę

przed nami
rozświetlony ogród
nieziemskiej przyrody
nieskończony widok piękna

na skalnej półce siadamy
oglądam niebo z Franciszkiem

środa, 28 marca 2018

(90) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Oblubieniec i panny

   1 Wtedy podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. 2 Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. 3 Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. 4 Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w swoich naczyniach. 5 Gdy się pan młody opóźniał, senność ogarnęła wszystkie i posnęły. 6 Lecz o północy rozległo się wołanie: Oto pan młody [idzie], wyjdźcie mu na spotkanie! 7 Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. 8 A nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. 9 Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie. 10 Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. 11 Nadchodzą w końcu i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! 12 Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. 13 Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. (Mt 25,1-13)

   35 Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. 36 A wy bądźcie podobni do ludzi oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. 37 Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc, będzie im usługiwał. 38 Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. (Łk 12,35-38)

   1 Τότε ὁμοιωθήσεται ἡ βασιλεία τῶν οὐρανῶν δέκα παρθένοις, αἵτινες λαβοῦσαι τὰς λαμπάδας ἑαυτῶν ἐξῆλθον εἰς ὑπάντησιν τοῦ νυμφίου. 2 πέντε δὲ ἐξ αὐτῶν ἦσαν μωραὶ καὶ πέντε φρόνιμοι. 3 αἱ γὰρ μωραὶ λαβοῦσαι τὰς λαμπάδας αὐτῶν οὐκ ἔλαβον μεθ’ ἑαυτῶν ἔλαιον. 4 αἱ δὲ φρόνιμοι ἔλαβον ἔλαιον ἐν τοῖς ἀγγείοις μετὰ τῶν λαμπάδων ἑαυτῶν. 5 χρονίζοντος δὲ τοῦ νυμφίου ἐνύσταξαν πᾶσαι καὶ ἐκάθευδον. 6 μέσης δὲ νυκτὸς κραυγὴ γέγονεν· ἰδοὺ ὁ νυμφίος, ἐξέρχεσθε εἰς ἀπάντησιν [αὐτοῦ]. 7 τότε ἠγέρθησαν πᾶσαι αἱ παρθένοι ἐκεῖναι καὶ ἐκόσμησαν τὰς λαμπάδας ἑαυτῶν. 8 αἱ δὲ μωραὶ ταῖς φρονίμοις εἶπαν· δότε ἡμῖν ἐκ τοῦ ἐλαίου ὑμῶν, ὅτι αἱ λαμπάδες ἡμῶν σβέννυνται. 9 ἀπεκρίθησαν δὲ αἱ φρόνιμοι λέγουσαι· μήποτε οὐ μὴ ἀρκέσῃ ἡμῖν καὶ ὑμῖν· πορεύεσθε μᾶλλον πρὸς τοὺς πωλοῦντας καὶ ἀγοράσατε ἑαυταῖς. 10 ἀπερχομένων δὲ αὐτῶν ἀγοράσαι ἦλθεν ὁ νυμφίος, καὶ αἱ ἕτοιμοι εἰσῆλθον μετ’ αὐτοῦ εἰς τοὺς γάμους καὶ ἐκλείσθη ἡ θύρα. 11 ὕστερον δὲ ἔρχονται καὶ αἱ λοιπαὶ παρθένοι λέγουσαι· κύριε κύριε, ἄνοιξον ἡμῖν. 12 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν· ἀμὴν λέγω ὑμῖν, οὐκ οἶδα ὑμᾶς. 13 Γρηγορεῖτε οὖν, ὅτι οὐκ οἴδατε τὴν ἡμέραν οὐδὲ τὴν ὥραν. (Mt 25,1-13)

   35 Ἔστωσαν ὑμῶν αἱ ὀσφύες περιεζωσμέναι καὶ οἱ λύχνοι καιόμενοι· 36 καὶ ὑμεῖς ὅμοιοι ἀνθρώποις προσδεχομένοις τὸν κύριον ἑαυτῶν πότε ἀναλύσῃ ἐκ τῶν γάμων, ἵνα ἐλθόντος καὶ κρούσαντος εὐθέως ἀνοίξωσιν αὐτῷ. 37 μακάριοι οἱ δοῦλοι ἐκεῖνοι, οὓς ἐλθὼν ὁ κύριος εὑρήσει γρηγοροῦντας· ἀμὴν λέγω ὑμῖν ὅτι περιζώσεται καὶ ἀνακλινεῖ αὐτοὺς καὶ παρελθὼν διακονήσει αὐτοῖς. 38 κἂν ἐν τῇ δευτέρᾳ κἂν ἐν τῇ τρίτῃ φυλακῇ ἔλθῃ καὶ εὕρῃ οὕτως, μακάριοί εἰσιν ἐκεῖνοι. (Łk 12,35-38)

   «Królestwo Niebieskie jest domem zaślubin, które Bóg zawiera z duszami. Chwila wejścia do niego to dzień zaślubin.
   Posłuchajcie zatem. Jest u nas zwyczaj, że dziewczęta formują orszak dla przychodzącego pana młodego, aby zaprowadzić go – pośród świateł i śpiewów – do domu weselnego z jego miłą oblubienicą. Orszak opuszcza dom małżonki. Idzie ona – zakryta zasłoną i wzruszona – ku swemu miejscu królowej. Będzie nią nie w swoim domu, lecz w tym, który do niej będzie należał, odkąd stanie się jednym ciałem z małżonkiem. Pochód dziewcząt – głównie przyjaciółek małżonki – biegnie na spotkanie dwojga szczęśliwych, aby otoczyć ich pierścieniem światła.
   Otóż zdarzyło się w pewnej okolicy, że odbywały się zaślubiny. Kiedy małżonkowie z krewnymi i przyjaciółmi radowali się w domu małżonki, dziesięć panien udało się na miejsce, do przedsionka domu małżonka. Były gotowe wyjść mu na spotkanie, gdy tylko odległy dźwięk cymbałów i śpiewów zapowie, że małżonkowie opuścili dom oblubienicy, aby udać się do domu małżonka. Ale biesiada w domu weselnym przedłużała się i tak zapadła noc. Dziewczęta – jak o tym wiecie – mają zawsze lampy zapalone, aby nie tracić czasu w odpowiedniej chwili. Otóż między tymi dziesięcioma pannami – z lampami zapalonymi i pięknie świecącymi – było pięć mądrych, a pięć głupich. Mądre, pełne roztropności, zaopatrzyły się wcześniej w małe naczyńka z oliwą, aby zasilić lampy, gdyby czas oczekiwania był dłuższy od przewidzianego. Głupie zaś ograniczyły się tylko do całkowitego napełnienia lamp.
   Mijały godziny. Wesołe rozmowy, opowiadania, żarty rozweselały oczekiwanie. Potem jednak nie wiedziały już, co mówić ani co robić. I dziesięć dziewcząt – znudzonych lub po prostu zmęczonych – usiadło wygodniej z lampami zapalonymi, blisko siebie, i powoli, powoli pozasypiały. Nadeszła północ i dał się słyszeć okrzyk: „Oto pan młody, wyjdźcie mu na spotkanie!” Dziesięć dziewcząt podniosło się na ten głos. Zabrały welony i wianki, oporządziły się i pobiegły do stolika, na którym stały lampy. Pięć z nich oniemiało... Knot – już nie nasycony oliwą, całkowicie zużyty – dymił pośród błysków ognia coraz słabszych, gotowy zgasnąć przy najlżejszym poruszeniu powietrza. Tymczasem pozostałych pięć lamp, zasilonych przez roztropne panny przed snem, świeciło żywym płomieniem. Stały się jeszcze żywsze dzięki nowej oliwie, dolanej do naczyńka lampy.
   Och! – proszą głupie – dajcie nam trochę oliwy, bo inaczej lampy zgasną, gdy tylko nimi poruszymy. Wasze są jeszcze piękne!...” Ale roztropne odpowiedziały: „Na zewnątrz jest wiatr nocny i wielkimi kroplami opada rosa. Nigdy nie jest za dużo oliwy, żeby wzmocnić płomień tak, by oparł się wiatrowi i wilgoci. Jeśli wam ją damy, wtedy może także i nam będzie ledwie migotać światło. Bardzo smutny byłby orszak panien bez błysku płomieni! Idźcie, biegnijcie do najbliższego sprzedawcy, proście, pukajcie, każcie mu wstać, aby wam dał oliwy”.
   I te – zdyszane, mnąc welony, plamiąc sobie suknie, tracąc w biegu wianki i wpadając na siebie – poszły za radą towarzyszek. Kiedy jednak szły kupić oliwy, oto ukazał się na drodze oblubieniec z oblubienicą. Pięć panien – zaopatrzonych w zapalone lampy – wybiegło im na spotkanie i małżonkowie w ich otoczeniu weszli do domu dla uwieńczenia ceremonii. Po wejściu małżonków – gdy dziewczęta towarzyszyły małżonce aż do komnaty małżeńskiej – zamknięto bramę. Kto był na zewnątrz, na zewnątrz pozostał. Tak stało się z pięcioma głupimi [pannami], które – przyszedłszy wreszcie z oliwą – zastały drzwi zamknięte. Pukały bezskutecznie, raniąc sobie ręce i jęcząc: „Panie, panie, otwórz nam! Jesteśmy z orszaku weselnego. To my, panny wybrane, by błagać o cześć i szczęście dla twego małżeńskiego łoża”.
   Małżonek zaś – pozostawiając na chwilę zaproszonych najbliższych, z którymi się żegnał, w czasie gdy małżonka wchodziła do komnaty małżeńskiej – powiedział z wnętrza domu: „Zaprawdę powiadam wam: nie znam was. Nie wiem, kim jesteście. Nie było waszych radosnych twarzy wokół mojej umiłowanej. Bezprawnie chcecie sobie przywłaszczyć prawo [wejścia], dlatego stoicie na zewnątrz domu weselnego”.
   I pięć głupich panien, płacząc, oddaliło się pogrążonymi w mroku drogami, z bezużytecznymi już lampami, w pomiętych sukniach, z welonami podartymi, gubiąc wianki lub niszcząc je...
   A teraz posłuchajcie pouczenia zawartego w przypowieści. Powiedziałem wam na początku, że Królestwo Niebieskie jest domem zaślubin, zawieranych przez Boga z duszami. Do zaślubin niebieskich powołani są wszyscy wierni, gdyż Bóg kocha wszystkie Swe dzieci. Jedne wcześniej, inne później dochodzą do zaślubin, a osiągnięcie ich to wielkie szczęście.
   Ale posłuchajcie jeszcze. Wiecie, że dziewczęta uważały za zaszczyt i szczęście powołanie na służebnice przy oblubienicy. Wyjaśnijmy w naszym przykładzie osoby, a zrozumiecie lepiej. Małżonkiem jest Bóg, małżonką – dusza sprawiedliwego. Ona to – przeszedłszy przez okres zaręczyn w domu Ojca, to znaczy pod opieką nauki Bożej, w posłuszeństwie jej i życiu sprawiedliwym – jest prowadzona do domu Małżonka na zaślubiny. Służebnicami-dziewicami są dusze wiernych. Idą one za przykładem małżonki – wybranej przez Małżonka ze względu na jej cnoty, przez które była żywym wzorem świętości – i usiłują dostąpić tego samego zaszczytu, uświęcając się. Są w białych szatach, czystych i świeżych, w białych, ozdobionych kwiatami. Mają lampy zapalone w rękach. Lampy są pięknie wypolerowane, z knotem dobrze nasyconym najczystszą oliwą, aby nie wydawała niemiłego zapachu.
   W białej szacie. Sprawiedliwość zdecydowanie praktykowana da białą szatę. Wkrótce nadejdzie dzień, gdy będzie nadzwyczaj lśniąco biała, bez nawet najbardziej odległego wspomnienia plamy, dzięki niewinności nadprzyrodzonej, czystości anielskiej.
   W szacie czystej. Trzeba pokornie zachowywać szatę w stałej czystości. Tak łatwo można zaciemnić czystość serca. Kto zaś nie jest czystego serca, nie może ujrzeć Boga. Pokora jest jak woda, która obmywa. Pokorny nie ma oka zaciemnionego oparami pychy, dlatego orientuje się natychmiast, że zabrudził sobie szatę. Biegnie więc do Pana, mówiąc: „Usunąłem czystość z mojego serca. Płaczę, ażeby się oczyścić, płaczę u Twoich stóp. A Ty, moje Słońce, wybiel moją szatę Swymi łaskawymi wybaczeniami, ojcowską miłością!”
   W szacie świeżej. O, świeżości serca! Dzieci posiadają ją jako dar Boży. Sprawiedliwi mają ją jako dar Boży i z własnego pragnienia. Święci ją posiadają jako dar Boga i dzięki woli doprowadzonej do heroizmu. Ale czy grzesznicy – o duszy rozdartej, spalonej, zatrutej, zabrudzonej – nie mogą już nigdy więcej mieć świeżej szaty? Ależ tak, mogą oczywiście ją posiadać. Gdy patrzą na siebie z obrzydzeniem, odtąd zaczynają ją mieć. Powiększają ją, gdy postanawiają zmienić życie. Doskonalą ją, gdy się obmywają przez pokutę, usuwają działanie trucizny, leczą się, odnawiają swą biedną duszę. Doprowadzają duszę do nowej świeżości dziecięcej z pomocą Boga, który nie odmawia wsparcia temu, kto Go prosi o Jego świętą pomoc. Zdobywają tę świeżość także dzięki własnemu pragnieniu, które dochodzi do nadzwyczajnego bohaterstwa. Ich trud jest podwójny, potrójny i siedmiokrotny, bo w nich nie ma być otoczone opieką to, co posiadają, lecz odbudowane to, co zburzyli. I wreszcie przez pokutę niestrudzoną, nieubłaganą wobec ja, które było grzeszne, doprowadzają duszę do nowej świeżości dziecięcej. Staje się ona drogocenna dzięki własnemu doświadczeniu, które czyni ich nauczycielami dla innych – takich, jakimi niegdyś oni byli, to znaczy dla grzeszników.
   W białych welonach. Pokora! Powiedziałem: „Kiedy modlicie się lub pokutujecie, róbcie to tak, aby świat tego nie widział”. W księgach mądrościowych jest powiedziane: „Dobrą rzeczą jest zachowywać tajemnicę króla”.119 Pokora to lśniąco biała zasłona, nałożona dla ochrony na dobro, które czynimy, i na dobro, którego Bóg nam udziela. Nie przechwalaj się z powodu wyjątkowej miłości, którą Bóg ci okazuje, [nie szukaj] głupiej ludzkiej chwały. Dar bowiem zostałby szybko odebrany. [Zamiast tego] śpiewaj we wnętrzu serca swemu Bogu: „Wielbi dusza moja Ciebie, o Panie... bo wejrzałeś na uniżenie Twojej służebnicy”.»
   Jezus na chwilę przerywa i spogląda na Matkę, która rumieni się pod welonem. Pochyla się zupełnie, jakby chciała poprawić włosy dziecka siedzącego u Jej stóp. W rzeczywistości jednak pragnie ukryć wzruszenie [wywołane] wspomnieniem...
   «Uwieńczona kwiatami. Dusza powinna splatać sobie codzienny wieniec z czynów zrodzonych z cnoty. Przed Obliczem bowiem Najwyższego nie powinny znajdować się rzeczy zwiędnięte ani niedbale wyglądające. Codzienny [wieniec] – powiedziałem. Dusza bowiem nie wie, kiedy Bóg-Małżonek ukaże się, aby powiedzieć: „Przyjdź”. Dlatego nigdy nie należy ustawać w odnawianiu wieńca. Nie bójcie się. Rośliny więdną, jednak kwiaty wianków [uplecionych] z cnót nie więdną. Anioł Boży – którego każdy człowiek ma przy boku – zbiera te codzienne wieńce i zanosi je do Nieba. I tam będą służyć za tron nowej błogosławionej [duszy], gdy wejdzie jako małżonka do domu weselnego.
   Mają lampy zapalone. Po to, aby uczcić Małżonka i aby kierować się w drodze. Jakże jaśnieje wiara i jaką jest miłą przyjaciółką! Płomień jej tryska, promieniejąc jak gwiazda. To płomień śmiejący się, bo niezachwiany w swej pewności. Oświetla on również części lampy, która go podtrzymuje. Także ciało człowieka odżywianego wiarą wydaje się – już na tej ziemi – stawać bardziej jaśniejącym i uduchowionym, wolnym od przedwczesnego zwiędnięcia. Bo ten, kto wierzy, kieruje się słowami i przykazaniami Bożymi, aby posiąść Boga, swój cel. Dlatego ucieka od każdego zepsucia, nie ma w nim wzburzenia, lęku, wyrzutów sumienia, nie musi trudzić się zapamiętywaniem swoich krętactw lub ukrywaniem złych uczynków. Zachowuje piękno i młodość dzięki pięknu braku zepsucia, któremu nie ulega święty. [Ma] ciało i krew, umysł i serce oczyszczone z każdej rozwiązłości dla przechowywania oleju wiary, aby dawać światło bez dymu. Stale pragnie podtrzymania tego światła. Życie codzienne – z rozczarowaniami, spostrzeżeniami, kontaktami, pokusami, tarciami – prowadzi do umniejszenia wiary. Nie! To nie powinno się zdarzyć. Codziennie udawajcie się do źródeł oliwy łagodnej, oliwy pełnej mądrości, oliwy Bożej.
   Lampa słabo rozpalona może zgasnąć z powodu najlżejszego wiatru, może ją też zgasić ciężka rosa nocna. Noc... Godzina ciemności, grzechu, pokusy przychodzi na wszystkich. Istnieje też noc dla duszy. Jeśli jednak napełnia ją wiara, płomienia nie może zgasić wiatr świata ani mgła zmysłowości.
   W końcu: czujność, czujność, czujność. Naraża się bowiem na niebezpieczeństwo pozostania na zewnątrz – gdy przyjdzie Oblubieniec – ten, kto nieroztropnie ufa sobie, mówiąc: „O, Bóg przyjdzie wtedy, gdy będę jeszcze miał światło w sobie”; kto idzie spać zamiast czuwać – spać bez posiadania tego, czego mu potrzeba, żeby wstać szybko na pierwsze wezwanie – kto odkłada na ostatnią chwilę zaopatrzenie się w oliwę wiary lub w mocny knot dobrej woli. Czuwajcie zatem roztropnie, stale, w czystości, w ufności, ażeby być zawsze gotowymi na wezwanie Boga, bo przecież nie wiecie, kiedy On przyjdzie.
   Moi umiłowani uczniowie, nie chcę wywoływać w was drżenia przed Bogiem, ale raczej skłonić was do wiary w Jego dobroć. I wy, którzy pozostajecie, i wy, którzy odchodzicie, pomyślcie, że jeśli zrobicie to, co uczyniły mądre panny, zostaniecie wezwani nie tylko do tego, by stanowić orszak Oblubieńca, ale – jak młoda Estera, która została królową w miejsce Waszti120 – zostaniecie wybrani i obrani na oblubienice, bo „pozyskacie sobie życzliwość Oblubieńca i jego względy nad wszystkie inne”.121 Błogosławię was, którzy odchodzicie. Noście w sobie to Moje słowo i zanieście je towarzyszom. Niech zawsze będzie w was pokój Pana». (III (cz. 1-2), 67: 1 lipca 1945. A, 5502-5512)
 
119 Zob. Tb 12,6 w przekładzie Biblii Poznańskiej. (Przyp. tłum.)
120 Zob. Est 2. (Przyp. wyd.)
121 Por. Est 2,17. (Przyp. wyd.)

   Il Regno dei Cieli è la casa degli sponsali compiuti tra Dio e le anime. Il momento dell'entrata in esso, il giorno degli sponsali. Or dunque udite. Da noi è costume che le vergini facciano scorta allo sposo che giunge, per condurlo fra lumi e canti alla casa nuziale insieme alla sua dolce sposa. Quando il corteo lascia la casa della sposa, che velata e commossa si dirige al suo posto di regina, in una casa non sua ma che, dal momento in cui ella diviene una carne con lo sposo, sua diventa, il corteo delle vergini, amiche per lo più della sposa, corre incontro a questi due felici per circondarli di un anello di luci. Ora avvenne che in un paese si fece uno sponsale. Mentre gli sposi coi parenti e amici tripudiavano nella casa della sposa, dieci vergini andarono al loro posto, nel vestibolo della casa dello sposo, pronte ad uscire a lui incontro quando un lontano suono di cembali e di canti avesse ad avvertire che gli sposi avevano lasciato la casa della sposa per venire a quella dello sposo. Ma il convito nella casa degli sponsali si prolungava, e scese così la notte. Le vergini, voi lo sapete, tengono sempre le lampade accese per non perdere tempo al momento buono. Ora fra queste dieci vergini dalle lampade accese e ben lucenti, ve ne erano cinque savie e cinque stolte. Le savie, piene di prudenza, si erano provviste di piccoli vasi pieni d'olio, per potere alimentare le lampade se la durata dell'attesa fosse stata più lunga del prevedibile, mentre le stolte si erano limitate ad empire per bene le lampadette. Un'ora passò dopo l'altra. Gai discorsi, racconti, facezie rallegrarono l'attesa. Ma poi non seppero più che dire, né che fare. E, annoiate o anche semplicemente stanche, le dieci fanciulle si sedettero più comodamente, con le loro lampade accese e ben vicine, e piano piano si addormentarono. Venne la mezzanotte e si udì un grido: "Ecco lo sposo, andategli incontro!". Le dieci fanciulle sorsero al comando, presero i veli e le ghirlande e si acconciarono, e corsero alla mensola dove erano le lampade. Cinque di esse languivano ormai... Il lucignolo, non più nutrito dall'olio, tutto consumato, fumigava con sprazzi sempre più deboli, pronto a spegnersi al minimo soffio d'aria; mentre le altre cinque lampade, alimentate prima del sonno dalle prudenti, avevano fiamme ancor vive che si fecero ancora più vive per il nuovo olio aggiunto al vasello del lume. "Oh! "pregarono le stolte" dateci un poco del vostro olio, perché altrimenti le lampade si spegneranno al solo muoverle. Le vostre sono già belle!...". Ma le prudenti risposero: "Fuori è il vento della notte e cade la guazza a grosse gocce. Mai non basta l'olio per fare una robusta fiamma che possa resistere ai venti e all'umidore. Se ve ne diamo, accadrà che a noi pure vacillerà la luce. E ben triste sarebbe il corteo delle vergini senza il palpitare delle fiammelle! Andate, correte dal venditore più vicino, pregate, bussate, fatelo alzare perché vi dia olio". E quelle, affannate, sgualcendo i veli, macchiandosi le vesti, perdendo le ghirlande nell'urtarsi e nel correre, seguirono il consiglio delle compagne. Ma, mentre andavano a comprare l'olio, ecco spuntare dal fondo della via lo sposo con la sposa. Le cinque vergini, munite di lampade accese, gli corsero incontro, e in mezzo a loro gli sposi entrarono in casa per la fine della cerimonia, quando le vergini avrebbero scortato per ultimo la sposa fino alla camera nuziale. L'uscio venne chiuso dopo l'entrata degli sposi, e chi fuori era fuori rimase. E così fu per le cinque stolte che, giunte infine con l'olio, trovarono la porta serrata e inutilmente vi picchiarono contro, ferendosi le mani e gemendo: "Signore, signore, aprici! Siamo del corteo delle nozze. Siamo le vergini propiziatorie, scelte per portare onore e fortuna al tuo talamo". Ma lo sposo, dall'alto della casa, lasciando per un momento gli invitati più intimi da cui si accomiatava mentre la sposa entrava nella stanza nuziale, disse: "In verità vi dico che non vi conosco. Non so chi siate. I vostri visi non erano festanti intorno alla mia amata. Usurpatrici siete. Siate perciò lasciate fuori dalla casa delle nozze". E le cinque stolte, piangendo, se ne andarono per le strade buie, con l'ormai inutile lume, con le vesti sgualcite, i veli strappati, le ghirlande disfatte o perdute... Ed ora sentite il sermone chiuso nella parabola. Vi ho detto al principio che il Regno dei Cieli è la casa degli sponsali compiuti fra Dio e le anime. Alle nozze celesti sono chiamati tutti i fedeli, perché Dio ama tutti i suoi figli. Chi prima, chi poi, si trova al momento degli sponsali, e l'esservi arrivati è gran sorte. Ma ora udite ancora. Voi sapete come le fanciulle reputino onore e fortuna esser chiamate ad ancelle intorno alla sposa. Applichiamo al nostro caso i personaggi e capirete meglio. Lo sposo è Dio. La sposa, l'anima di un giusto che, superato il periodo del fidanzamento nella casa del Padre, ossia nella tutela e ubbidienza della e alla dottrina di Dio, vivendo secondo giustizia, viene portata nella casa dello Sposo per le nozze. Le ancelle-vergini sono le anime dei fedeli che, per l'esempio lasciato dalla sposa – essere stata scelta dallo Sposo per le sue virtù è segno che costei era un esempio vivo di santità – cercano di giungere allo stesso onore, santificandosi. Sono in veste bianca, netta e fresca, in bianchi veli, coronate di fiori. Hanno lampade accese in mano. Le lampade sono ben pulite, dal lucignolo nutrito di olio del più puro perché non sia maleodorante. In veste bianca. La giustizia fermamente praticata dà candida veste e presto verrà il giorno che candidissima sarà, senza neppur più il lontano ricordo di macchia, di un candore supernaturale, di un candore angelico. In veste netta. Occorre con l'umiltà tenere sempre netta la veste. Tanto facile è offuscare la purezza del cuore. E chi non è mondo di cuore non può vedere Dio. L'umiltà è come acqua che lava. L'umile si accorge subito, perché ha occhio non offuscato da fumi di orgoglio, di essersi offuscata la veste e corre dal suo Signore e dice: "Ho levato la nettezza a questo mio cuore. Io piango per mondarmi, ai tuoi piedi piango. E tu, mio Sole, imbianca dei tuoi benigni perdoni, dei tuoi paterni amori, la veste mia! In veste fresca. Oh! la freschezza del cuore! I bambini l'hanno per dono di Dio. I giusti l'hanno per dono di Dio e volontà propria. I santi l'hanno per dono di Dio e per volontà portata all'eroismo. Ma i peccatori, dall'anima lacerata, bruciata, avvelenata, insozzata, non potranno allora mai più avere una veste fresca? Oh! si che la possono avere. Cominciano ad averla dal momento che si guardano con ribrezzo, l'aumentano quando decidono di cambiare vita, la perfezionano quando con la penitenza si lavano, si disintossicano, si medicano, si ricompongono la loro povera anima; e con l'aiuto di Dio, che non nega soccorso a chi gli chiede santo aiuto, e con la volontà propria, portata al supereroismo – perché in loro non necessita di tutelare ciò che hanno, ma di ricostruire ciò che loro hanno abbattuto, perciò doppia e tripla e settupla fatica – e infine con una penitenza instancabile, implacabile verso l'io che fu peccatore, riportano la loro anima ad una nuova freschezza d'infanzia, fatta preziosa dall'esperienza che li fa maestri di altri che sono come erano loro un tempo, ossia peccatori. In bianchi veli. L'umiltà! Io ho detto: "Quando pregate o fate penitenza, fate che il mondo non se ne avveda". Nei libri sapienziali è detto: "Non è bene svelare il segreto del Re". L'umiltà è il velo candido messo a difesa sul bene che si fa e sul bene che Dio ci concede. Non gloria per l'amore di privilegio che Dio concede, non stolta gloria umana. Il dono verrebbe subito ritolto. Ma interno canto del cuore al suo Dio: "L'anima mia ti magnifica, o Signore... perché Tu hai rivolto il tuo sguardo alla bassezza della tua serva». Gesù ha una breve sosta e getta uno sguardo verso sua Madre, che avvampa sotto il suo velo e si china tutta, come per ravviare i capelli del bambino che è seduto ai suoi piedi, ma in realtà per celare il suo commosso ricordo... «Coronata di fiori. L'anima deve intessersi la sua quotidiana ghirlanda di atti virtuosi, perché al cospetto dell'Altissimo non devono stare cose vizze, né si deve stare in aspetto sciatto. Quotidiana, ho detto. Perché l'anima non są quando Dio-Sposo può apparire per dire: "Vieni". Perciò non stancarsi mai di rinnovare la corona. Non abbiate paura. I fiori avvizziscono. Ma i fiori delle corone virtuose non avvizziscono. L'angelo di Dio, che ogni uomo ha al suo fianco, le raccoglie queste ghirlande quotidiane e le porta in Cielo. E là faranno da trono al novello beato quando entrerà come sposa nella casa nuziale. Hanno le lampade accese. E’ per onorare lo Sposo e per guidarsi nella via. Come è fulgida la fede, e che dolce amica ella è! Fa una fiamma raggiante come una stella, una fiamma che ride perché è sicura nella sua certezza, una fiamma che rende luminoso anche lo strumento che la regge. Anche la carne dell'uomo nutrito di fede pare, fin da questa terra, farsi più luminosa e spirituale, immune da precoce appassimento. Perché chi crede si regge sulle parole e sui comandi di Dio per giungere a possedere Dio, suo fine, e perciò fugge ogni corruzione, non ha turbamenti, paure, rimorsi, non è obbligato ad uno sforzo per ricordarsi le sue menzogne o per nascondere le sue male azioni, e si conserva bello e giovane della bella incorruzione del santo. Una carne e un sangue, una mente e un cuore puliti da ogni lussuria per contenere l'olio della fede, per dare luce senza fumo. Una costante volontà per nutrire sempre questa luce. La vita di ogni giorno, con le sue delusioni, constatazioni, contatti, tentazioni, attriti, tende a sminuire la fede. No! Non deve avvenire. Andate giornalmente alle fonti dell'olio soave, dell'olio sapienziale, dell'olio di Dio. Lampada poco nutrita può essere spenta dal minimo vento, può essere spenta dalla pesante guazza della notte. La notte... L'ora delle tenebre, del peccato, della tentazione viene per tutti. E la notte per l'anima. Ma se questa ha se stessa colma di fede, non può la fiamma essere spenta dal vento del mondo, dal caligo delle sensualità. Infine vigilanza, vigilanza, vigilanza. Chi imprudente si fida dicendo: "Oh! Dio verrà in tempo, mentre ho ancora luce in me", chi si induce a dormire in luogo di vegliare, e dormire sprovvisto di quanto necessita per sorgere sollecito alla prima chiamata, chi si riduce all'ultimo momento per procurarsi l'olio della fede o il lucignolo robusto della buona volontà, incorre nel pericolo di rimanere fuori quando giunge lo Sposo. Vegliate dunque con prudenza, con costanza, con purezza, con fiducia per essere sempre pronti alla chiamata di Dio, perché in realtà non sapete quando Esso verrà. Miei cari discepoli, Io non voglio indurvi a tremare di Dio, ma anzi ad avere fede nella sua bontà. Sia voi che restate, come voi che andate, pensate che, se farete ciò che fecero le vergini savie, sarete chiamati non solo a fare corteggio allo Sposo, ma, come per la fanciulla Ester, divenuta regina al posto di Vasti, sarete scelti ed eletti a spose, avendo lo Sposo "trovato in voi ogni grazia e favore sopra ogni altro". Io vi benedico, voi che andate. Portate in voi e ai compagni questa mia parola. La pace del Signore sia sempre con voi (3, 206)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

poniedziałek, 26 marca 2018

(42) Żywoty Świętych: Brygida z Kildare

Żywot ś. Brygidy panienki Schodzkiej,
Sigebertus i Marianus i Uswardus i Ado o niej piszą.
Żyła około roku Pańskiego, 500.1

   2Człowiek jeden w Hiberniej w mieście Laginie, mając żonę, kupił jednę niewolną niewiastę, z którą upadł, i miał tę ś. Brygidę. Żona jego tak długo nań wołała, aż onę niewiastę i z córką jednemu Poganinowi czarnoksiężnikowi przedał. U którego w domu jeden Chrześcianin gościem będąc, widział nad oną małą panienką, jakoby koło ogniste – i powiedział to czarnoksiężnikowi – który na to niedbał – aż gdy obaczył iż Brygida żadnej jego potrawy jeść nie mogła, ale wszytko zjadszy zwracała – począł na nię baczenie mieć i mówić: Jam nieczysty człowiek, a ta panienka Ducha Bożego pełna jest, i przetoż potraw moich jeść nie może. I dał jej jednę krowę na wyżywienie, aby z jej mleka żywa była. 3Ona tedy z maluczkich dzieci, w dobrych obyczajach wychowana, a prawie cnoty wszytkie Chrześciańskie wlane od Pana Boga mając – zaraz cudy wsławić ją Pan Bóg raczył, jeszcze w małych leciech. Pasła krowy tego to czarnoksiężnika – a iż mlekiem ubogie karmiła, zdało się panu jej, iż w dzieżce mało masła było – skąd się pocznie na nię barzo frasować. A ona uciekła się do Pana Boga, prosząc aby ją z onego gniewu wybawić raczył. Wysłuchał ją Pan Bóg, wnet onego masła tak przyczynił, iż dzieżka pełna została. Ten cud Boży obaczył on Poganin – i poznał w niej moc Bożą, i uwierzył w Pana naszego Jezusa Chrystusa, za pomocą onej niewolnice swej, i był ochrzczon. Za takie wielkie dobrodziejstwo, do którego za modlitwą i nauką Brygidy ś. przywiedzion był – onę wolną wespółek z matką uczynił, i krów jej dwanaście darował.
   Szła potym w dom ojca swego, który jako człowiek gruby, a o P. Boga niedbający, i onym dziwnym darem córki takiej gardzący, bacząc iż ś. Brygida barzo hojna na ubogie, a jego majętność rozdaje – znowu ją przedać królowi onej ziemie chciał. A król jej spytał: czemu tak ojcowi bierzesz, a ubogim dajesz? 4Ona rzekła: Chrystusowi daję. I ciebie królu, i ojca mego, by Chrystus u mnie chciał ze wszytką majętnością waszą, Jemubych was dała, ilebych mogła. Co usłyszawszy król, rzekł do jej ojca: Wielka to a zacna córka twoja – i ty jej przedać, i ja kupić nie mogę.
   Wieczną czystość P. Bogu ofiarowała, skoro ku latom była przyszła – nie miała od przyjaciół pokoju, którzy ją za mąż dać, i od młodzieńców, którzy ją za żonę mieć chcieli. 5Tedy prosiła Pana Boga, aby ją jaką niemocą, i na ciele niedostatkiem skarał, i oszpecił, aby tak pokój mieć mogła. I tak się zstało, chorzejąc na oko, oko straciła. I tym się oni od jej małżeństwa odrazili. Potym pozyskawszy Panu Bogu trzy panienki, na chowanie czystości, poszła do Machille biskupa, ś. Patrycego ucznia – prosząc aby ją na wieczną czystość, i żywot zakonny poświęcił. Skoro panieńską zasłonę i poświęcenie wzięła – zaraz się jej ono oko przywróciło, i była tej urody i zdrowia, jako pierwej.
   W klasztorze z panienkami swemi żyjąc, wielce świątobliwy żywot wiodła, który Pan Bóg dziwnemi a niewypowiedzianemi cudy, które czyniła, wsławić raczył. Piwo raz zwarzyła, i do kościołów rozsyłając, z onego małego waru, ośmnaście kościołów bliskich podzieliła – iż go przez cały tydzień wszyscy Duchowni i ubodzy dostatek mieli. 6Jeden trędowaty prosił u niej jałmużny, jakiej krowy na domowe gospodarstwo – a ona rzekła jako Piotr ś. – krowyć nie mam – ale chceszli, zemną proś Pana Boga, a od tego cię trądu oczyści. A on krzyknie, mówiąc: Stałoby mi za wielką majętność – proszę uczyń to. 7I pokropiwszy go ś. Brygida wodą święconą – moc Boską wnetże nad nim pokaże, oczyściony się zstał, jakoby nigdy onej szpetności nie miał. I na dzięki Panu Bogu, póki był żyw on człowiek, przy klasztorze ś. Brygidy mieszkał. Także dwie pannie powietrzem ruszone, wziąwszy od Brygidy świętej soli i wody święconej, uzdrowione były. Dwaj ślepi z Brytaniej, od trędowatego trzeciego prowadzeni, przyszli do niej, prosząc aby je zleczyła. A ona poczekać im mało każe, a do szpitala je odeśle, aby jedli a sobie odpoczynęli – żeby tym czasem swoje za nie modlitwy ofiarować mogła. A oni się o tę odwłokę rozgniewali, mówiąc: Swego narodu ludzi leczysz, a nas cudzoziemców niechcesz. A ona to słysząc, wielką wiarą, wodą ich święconą pokropiła, i uzdrowiła.
   Niewiasta jedna wszeteczna z naprawy, zmówiła na Biskupa Broona człowieka niewinnego, którego przez nię szatan ludziom obrzydzić chciał, aby jego im nauka nie tak pożyteczna była, jakoby z nim dzieciątko, które nosiła, powić miała. Wsławiło się to po wszytkiej onej ziemi, i obraziła ta rzecz ś. Brygidę – 8a bacząc w tym szatańskie zastrzały, wzowie k sobie onej niewiasty – i spyta jej: kto jest tego dziecięcia ojcem? Ona rzekła: Biskup Broon. Tedy ś. Brygida na jej usta krzyż ś. włożyła – i wnet jej srodze gęba spuchła, i głowa. A kładąc zasię krzyż ś. na język dzieciąteczka niemowięcia, rzecze: Powiedz nam dziecino, kto jest twoim ojcem? A Pan Bóg jako usta oślice, tak onego dzieciątka usta otworzył, iż rzekło: Nie jest biskup Broon ojcem moim. Tak Bóg wszechmogący w oczyścieniu niewinności ś. biskupa pochwalon był od wszytkich ludzi – a szatan hańbę odniósł – i ona niewiasta, w pokucie jawnej grzech swój opłakała. Jednego opętanego przywieść chcieli do ś. Brygidy – ale on tak się barzo opierał, mówiąc: żadną miarą do niej nie pójdę. I nie mogli go ruszyć z miejsca – wskazali tedy prosząc ś. panny, aby do nich przyszła. Jeszcze święta w drodze była, a nieczysty duch obecności jej wytrwać nie mogąc, prędko z człowieka onego wyszedł.
   Jednego Książęcia córka, obiecała była czystości swojej P. Bogu dochować, ociec ją za mąż poniewolnie obiecał. Gdy czas ślubowi przyszedł – panna do klasztora ś. Brygidy uciekła. Ociec ją gonić z niemałym jezdnych pocztem począł – gdy blisko klasztora był, święta Brygida krzyż ś. na drodze uczyniwszy, wszytki zastanowiła iż się z miejsca ruszyć nie mogli. Co obaczywszy ociec – żałować grzechu swego począł, i wolnym został. A córka jego w wiecznej czystości w zakonie Brygidy ś. żywota dokonała. Wiele i innych niezliczonych cudów nad choremi czyniła, ta dziwnej świątobliwości, a prawie Apostolska panna – które się prze długość nie wyliczą. Jedna jej chowania panienka, nieopatrznie okiem swoim szafując, w wielką pożądliwość ku jednemu młodzieńcowi wpadła – który tąż pokusą zwiedziony był. I już się była na czas z nim zmówiła. W nocy tedy wstawszy, gdy ś. Brygida z panienkami się uspokoiła – ona chcąc wyniść, a jeszcze się na Pana Boga oglądając, a z drugiej strony wielkie a prawie piekielne płomienie w ciele swoim czując – prosiła P. Boga, aby jej upadać nie dał, a w onej złej godzinie, pomoc niebieską spuścił, i tonącej rękę swoję świętą podał. 9Wnet jej P. Bóg taką myśl w serce puścił, wziąwszy świeczkę, topić ognisty wosk na swoje nogi poczęła – skoro ból wielki cielesny uczuła – wnet chuci złe w ciele swoim ugasiła – i k sobie przychodząc, wielkie czci Bogu i śpiewania za swe ono prawie z piekła wybawienie oddawała. Objawił był i to Pan Bóg świętej Brygidzie, ale milczała – doznawając stateczności onej panienki – skoro dzień, ona wybawiona powiadać jej wszytko pocznie – a ona takie jej błogosławieństwo dała: Iżeś sobie nocy tej mężnie poczęła, a twojeś nogi popaliła – i na tym świecie ogień cię nieczystości i chuci nieporządnej nie spali, i na onym piekielny cię płomień nie dotknie – i wnet jej one rany na nogach zleczyła, iż znaku żadnego obrażenia nie było. A kto się wyliczy z takich cudów, które ta panna osobliwie tym od Pana Boga uczczona, bez liczby czyniła? Dziecięciu ślepo narodzonemu wzrok wróciła, z kamienia sól krzyżem świętym uczyniła, wodę w piwo pragnącym ubogim obróciła.
   10Zacna jedna pani z Szkockiej ziemie, córkę miała niemą od porodzenia – przywiodła ją do ś. Brygidy, gdy już lat dwanaście miała – wziąwszy ją za rękę ś. Brygida, spyta jej: chcesz prze miłość Pana twego Jezusa Chrystusa, czystość cielesną wiecznie chować? A niewiedziała żeby niemą była. Powie matka, iż niema jest. A ona rzecze: a ja jej ręki nie puszczę, aż w imię Pana mego Jezusa Chrystusa przemówi – i spyta jej drugi raz w też słowa jako pierwej – a ona odpowie: uczynię co mi każesz – i została panną Chrystusową w klasztorze, a potym wymowniejszej nad nię nie było. Daria panna na oczy ciemna, rzekła ś. Brygidzie: użycz swego błogosławieństwa oczom moim, abych ten świat widzieć mogła. I tak uczyniła święta Brygida, zleczyła oczy jej iż przejźrzała. Ale patrząc na ten świat, a już długo onemu się niewidomemu pilniej ona panna przypatrując – uprzykrzył się jej, i czynił jej świat ten widomy w modlitwie i w myślach roztargnienie. 11Tedy zasię prosiła ś. Brygidy, aby ją do pierwszej ślepoty przywróciła, mówiąc tak: Im człowiek od tego świata jest dalszy, tym jest Panu Bogu przytomniejszy. I tak ś. Brygida uczyniła, mocą Pana i Oblubieńca swego. Niezliczona rzecz, dziwnych a świętych spraw jej, po których i wielkiej pracej dla Pana naszego Jezusa Chrystusa, jednej panience wychowańcy swej, o swojej śmierci godzinie powiedziawszy – na jej ręku nędzny ten świat zostawiła, a do swego Oblubieńca z weselem Anielskiem prowadzona była. I tam Go chwali wiecznie wiekom ze wszytkiemi Świętymi. Amen.

   12Z niewolnice i z cudzołóstwa urodzoną tę panienkę, tak Pan Bóg sobie obrał i poświęcił, i cudy Apostolskiemi uczcił. Dobrze dał znać, iż u Niego stany i zacności świetckiego rodzaju, nic nie są. Osobami nie brakuje (mówi Pismo)13 bo wszystkich jednakim Panem jest – nie ogląda się na niczyją zacność. Bo On uczynił i małego i wielkiego – a jednakie ma staranie o wszytkich – i obiera sobie, jako mówi Apostoł,14 wzgardzone i podłe, aby zacne i szlachetne poniżył. Bo u Niego wszytko równo, 15a na tego tylo oczy obraca, który mu się w stanie wszelakim ukarza, jako kto nauboższy, i drży na słowo Jego. Co się łoża takiego dotycze, prawda iż potomstwo z takiego grzechu idące, póki się własną cnotą nie zaleci, nosi niejaką niecześć u ludzi (nie u Pana Boga) i w prawach świetckich cierpi pokaranie – wszakże za występek rodziców swoich to odnosi, iż nie swoję, ale ich sromotę cierpi, i rozsławia grzech, a niepoczesność ich. W czym więcej snadź rodzicy oni cierpią, dla których to jest karanie, a niżli potomstwo takie ich. Przeto na to by się pomnieć miało, abyśmy się nie osobami tak urodzonemi, ale raczej grzechem rodziców ich brzydzili. Ma się zaprawdę taki zbytecznik czym karać – iż sromota jego po ziemi chodzi, a dla niego obraz Boży niejako rodzeniem takiem zelżon u ludzi jest.

1  VII. Febru. Lutego. Mart. R. 1. Februa.
Brygidy ś. rodzaj podły.
Z młodości cudy wsławiona ś. Brygida.
Mądre słowa ś. Brygidy.
Oszpecenie twarzy swojej od P. Boga uprosiła.
Cudo Brygidy ś.
Wodą święconą cuda czyniła.
Potwarz na Biskupa od niewiasty.
W pokusie cielesnej, jako jedna panna zwycięstwo otrzymała.
10  Niemą zleczyła.
11  Ślepą być pragnęła jedna panna i bacz dla czego.
12  Obrok duchowny.
13  Mdr 6.
14  1 Kor 1.
15  Iz 66.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

sobota, 24 marca 2018

Na bakier

Egoista jest na antypodach Nieba” („L'egoista è agli antipodi del Cielo”) – mówi Jezus (w Poemacie Boga-Człowieka III, 64).
Można to też powiedzieć inaczej „samolub jest naprzeciwko Nieba” – „samolub jest na bakier z Niebem”.

Tak trafnie mógł to ująć tylko Umysł Doskonały.

środa, 21 marca 2018

(89) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Miłosierny ojciec

   11 Powiedział też: «Pewien człowiek miał dwóch synów. 12 Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. 13 Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie. 14 A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie, i on sam zaczął cierpieć niedostatek. 15 Poszedł i przystał na służbę do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. 16 Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. 17 Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. 18 Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; 19 już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z twoich najemników. 20 Zabrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. 21 A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. 22 Lecz ojciec powiedział do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! 23 Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się, 24 ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić. 25 Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. 26 Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. 27 Ten mu rzekł: Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego. 28 Rozgniewał się na to i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. 29 Lecz on odpowiedział ojcu: Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. 30 Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. 31 Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy. 32 A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». (Łk 15,11-32)

   11 Εἶπεν δέ· ἄνθρωπός τις εἶχεν δύο υἱούς. 12 καὶ εἶπεν ὁ νεώτερος αὐτῶν τῷ πατρί· πάτερ, δός μοι τὸ ἐπιβάλλον μέρος τῆς οὐσίας. ὁ δὲ διεῖλεν αὐτοῖς τὸν βίον. 13 καὶ μετ’ οὐ πολλὰς ἡμέρας συναγαγὼν πάντα ὁ νεώτερος υἱὸς ἀπεδήμησεν εἰς χώραν μακρὰν καὶ ἐκεῖ διεσκόρπισεν τὴν οὐσίαν αὐτοῦ ζῶν ἀσώτως. 14 δαπανήσαντος δὲ αὐτοῦ πάντα ἐγένετο λιμὸς ἰσχυρὰ κατὰ τὴν χώραν ἐκείνην, καὶ αὐτὸς ἤρξατο ὑστερεῖσθαι. 15 καὶ πορευθεὶς ἐκολλήθη ἑνὶ τῶν πολιτῶν τῆς χώρας ἐκείνης, καὶ ἔπεμψεν αὐτὸν εἰς τοὺς ἀγροὺς αὐτοῦ βόσκειν χοίρους, 16 καὶ ἐπεθύμει χορτασθῆναι ἐκ τῶν κερατίων ὧν ἤσθιον οἱ χοῖροι, καὶ οὐδεὶς ἐδίδου αὐτῷ. 17 εἰς ἑαυτὸν δὲ ἐλθὼν ἔφη· πόσοι μίσθιοι τοῦ πατρός μου περισσεύονται ἄρτων, ἐγὼ δὲ λιμῷ ὧδε ἀπόλλυμαι. 18 ἀναστὰς πορεύσομαι πρὸς τὸν πατέρα μου καὶ ἐρῶ αὐτῷ· πάτερ, ἥμαρτον εἰς τὸν οὐρανὸν καὶ ἐνώπιόν σου, 19 οὐκέτι εἰμὶ ἄξιος κληθῆναι υἱός σου· ποίησόν με ὡς ἕνα τῶν μισθίων σου. 20 καὶ ἀναστὰς ἦλθεν πρὸς τὸν πατέρα ἑαυτοῦ.  Ἔτι δὲ αὐτοῦ μακρὰν ἀπέχοντος εἶδεν αὐτὸν ὁ πατὴρ αὐτοῦ καὶ ἐσπλαγχνίσθη καὶ δραμὼν ἐπέπεσεν ἐπὶ τὸν τράχηλον αὐτοῦ καὶ κατεφίλησεν αὐτόν. 21 εἶπεν δὲ ὁ υἱὸς αὐτῷ· πάτερ, ἥμαρτον εἰς τὸν οὐρανὸν καὶ ἐνώπιόν σου, οὐκέτι εἰμὶ ἄξιος κληθῆναι υἱός σου. 22 εἶπεν δὲ ὁ πατὴρ πρὸς τοὺς δούλους αὐτοῦ· ταχὺ ἐξενέγκατε στολὴν τὴν πρώτην καὶ ἐνδύσατε αὐτόν, καὶ δότε δακτύλιον εἰς τὴν χεῖρα αὐτοῦ καὶ ὑποδήματα εἰς τοὺς πόδας, 23 καὶ φέρετε τὸν μόσχον τὸν σιτευτόν, θύσατε, καὶ φαγόντες εὐφρανθῶμεν, 24 ὅτι οὗτος ὁ υἱός μου νεκρὸς ἦν καὶ ἀνέζησεν, ἦν ἀπολωλὼς καὶ εὑρέθη. καὶ ἤρξαντο εὐφραίνεσθαι. 25 Ἦν δὲ ὁ υἱὸς αὐτοῦ ὁ πρεσβύτερος ἐν ἀγρῷ· καὶ ὡς ἐρχόμενος ἤγγισεν τῇ οἰκίᾳ, ἤκουσεν συμφωνίας καὶ χορῶν, 26 καὶ προσκαλεσάμενος ἕνα τῶν παίδων ἐπυνθάνετο τί ἂν εἴη ταῦτα. 27 ὁ δὲ εἶπεν αὐτῷ ὅτι ὁ ἀδελφός σου ἥκει, καὶ ἔθυσεν ὁ πατήρ σου τὸν μόσχον τὸν σιτευτόν, ὅτι ὑγιαίνοντα αὐτὸν ἀπέλαβεν. 28 ὠργίσθη δὲ καὶ οὐκ ἤθελεν εἰσελθεῖν, ὁ δὲ πατὴρ αὐτοῦ ἐξελθὼν παρεκάλει αὐτόν. 29 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν τῷ πατρὶ αὐτοῦ· ἰδοὺ τοσαῦτα ἔτη δουλεύω σοι καὶ οὐδέποτε ἐντολήν σου παρῆλθον, καὶ ἐμοὶ οὐδέποτε ἔδωκας ἔριφον ἵνα μετὰ τῶν φίλων μου εὐφρανθῶ· 30 ὅτε δὲ ὁ υἱός σου οὗτος ὁ καταφαγών σου τὸν βίον μετὰ πορνῶν ἦλθεν, ἔθυσας αὐτῷ τὸν σιτευτὸν μόσχον. 31 ὁ δὲ εἶπεν αὐτῷ· τέκνον, σὺ πάντοτε μετ’ ἐμοῦ εἶ, καὶ πάντα τὰ ἐμὰ σά ἐστιν· 32 εὐφρανθῆναι δὲ καὶ χαρῆναι ἔδει, ὅτι ὁ ἀδελφός σου οὗτος νεκρὸς ἦν καὶ ἔζησεν, καὶ ἀπολωλὼς καὶ εὑρέθη. (Łk 15,11-32)

   Posłuchajcie. To piękna przypowieść, która w bardzo wielu wypadkach wskaże wam drogę swoim światłem.
   Pewien człowiek miał dwóch synów. Starszy był poważny, pracowity, życzliwy, posłuszny. Jednak był trochę ograniczony. Pozwalał bowiem, by nim kierowano, żeby nie męczyć się decydowaniem o sobie. Drugi zaś był bardziej inteligentny od starszego. Był jednak też buntowniczy, roztargniony, lubił wygodę i przyjemność, był rozrzutny i leniwy. Inteligencja jest wielkim darem Bożym. Ale jest darem, którego trzeba używać roztropnie. W przeciwnym razie staje się ona jak niektóre leki, które – źle użyte – nie leczą, lecz zabijają. Ojciec zgodnie ze swoim prawem i obowiązkiem przywoływał go do życia bardziej roztropnego, jednak bez żadnego skutku. Spotykały go tylko niegrzeczne odpowiedzi, a syn bardziej utwierdzał się w swych przewrotnych myślach. Wreszcie któregoś dnia, po bardziej gwałtownej sprzeczce, młodszy syn powiedział:
   Daj mi moją część posiadłości. Dzięki temu nie będę więcej słyszał twoich upomnień i narzekań brata. Każdemu [daj, co mu się należy,] i niech się to wszystko skończy”.
   Uważaj – odpowiedział ojciec – bo wkrótce zrujnujesz się. Co wtedy zrobisz? Pomyśl, że ja – z powodu ciebie – nie będę niesprawiedliwy i nie odbiorę ani grosza twemu bratu, aby go dać tobie”.
   O nic takiego cię nie poproszę. Bądź pewny. Daj mi [tylko] moją część”.
   Ojciec kazał oszacować ziemie i cenne przedmioty. Widząc, że pieniądze i klejnoty były warte tyle co ziemia, dał starszemu pola i winnice, trzody i oliwki, a młodszemu – pieniądze oraz klejnoty, które młodzieniec szybko sprzedał, zamieniając wszystko na pieniądze.
   Uczyniwszy to, po kilku dniach udał się do dalekich krajów, gdzie żył jak wielki pan. Trwonił wszystko, co posiadał, w hulankach różnego rodzaju, każąc się uważać za syna królewskiego, bo wstydził się powiedzieć: „jestem wieśniakiem”. W ten sposób zapierał się ojca. Uczty, przyjaciele i przyjaciółki, szaty, wino, uciechy... rozwiązłe życie... Szybko zobaczył, jak zmniejszył się majątek i nadeszła bieda. Nędzę powiększyło jeszcze i to, że przyszedł na kraj wielki głód, który doprowadził do wyczerpania reszty majątku. Chciał iść do ojca. Był jednak pyszny i nie potrafił. Poszedł więc do bogacza z okolicy, byłego przyjaciela z dobrych czasów. Prosił go mówiąc: „Przyjmij mnie do grona sług, wspominając na czas, kiedy korzystałeś z mojego bogactwa”.
   Widzicie, jak głupi jest człowiek! Woli poddać się pod bat jakiegoś pana zamiast powiedzieć do ojca: „Wybacz! Zbłądziłem!”
   Ten młodzieniec poznał wiele niepotrzebnych rzeczy dzięki swej wielkiej inteligencji. Nie chciał jednak nauczyć się tego, co powiedział Eklezjastyk: „Kto porzuca ojca swego, jest jak bluźnierca, a przeklęty przez Pana, kto pobudza do gniewu swą matkę”.117 Był inteligentny, ale nie był mądry.
   Człowiek, do którego się zwrócił – w zamian za tak wiele korzyści, jakie miał dzięki niemądremu młodzieńcowi – wyznaczył tego głupca do pilnowania świń, znajdował się bowiem w kraju pogańskim i było tam wiele świń. Posłał go na swe posiadłości, by doglądał świń. Brudny, obdarty, śmierdzący, wygłodzony – bo pokarm był znikomy dla wszystkich sług, a szczególnie dla najniższych, a on, cudzoziemiec, dozorca świń i pośmiewisko, za takiego uchodził – widział świnie karmiące się żołędziami i wzdychał: „Gdybym mógł przynajmniej tymi owocami napełnić sobie żołądek! Ale są zbyt gorzkie! Nawet pomimo głodu nie wydają mi się dobre”. I płakał, myśląc o niedawnych obfitych ucztach u tyrana, pośród wybuchów śmiechu, śpiewów, tańców... Myślał też o skromnych, a bardzo pożywnych posiłkach, w oddalonym domu, o porcjach, które ojciec wydzielał wszystkim sprawiedliwie, zachowując dla siebie zawsze najmniej, zadowolony, że widzi zdrowy apetyt swoich synów... myślał też o porcjach wydzielanych sługom przez tego sprawiedliwego i wzdychał: „Pracownicy mego ojca, nawet najniżsi, mają chleba pod dostatkiem... a ja tu umieram z głodu...”
   Długi wysiłek zastanawiania się... długa walka dla zdławienia pychy... Wreszcie nadszedł dzień, gdy – odrodzony w pokorze i mądrości – powstał i powiedział: „Idę do mojego ojca! Głupia jest ta pycha, która mnie więzi. I dlaczego? Po co cierpieć w ciele, a jeszcze bardziej w sercu, gdy mogę uzyskać przebaczenie i pociechę? Idę do mojego ojca. To postanowione. Co mu jednak powiem? Ależ to, co zrodziło się we wnętrzu, w tym upodleniu, pośród nieczystości, pośród dokuczliwego głodu! Powiem mu: ‘Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i przeciw tobie. Nie jestem już godzien nazywać się twoim synem. Traktuj mnie więc jak najniższego pośród twoich najemników, ale znoś mnie pod swoim dachem, żebym widział cię, jak przechodzisz...’ Nie będę mógł mu powiedzieć: ‘...ponieważ cię kocham.’ Nie uwierzyłby w to. Ale to powie mu moje życie. I ojciec zrozumie, i zanim umrze, jeszcze mi pobłogosławi... O! Mam nadzieję, bo mój ojciec mnie kocha”.
   Powróciwszy wieczorem do wioski, zwolnił się u swego pana i – żebrząc po drodze – powrócił do domu. Oto pola ojca... i dom... i ojciec, który kierował pracami, postarzały, wychudzony z bólu, ale zawsze dobry... Winowajca – patrząc na tę ruinę, którą spowodował – zatrzymał się wystraszony... Ojciec jednak, odwracając głowę, ujrzał go. Wybiegł mu na spotkanie, gdy był jeszcze daleko. Dobiegłszy do niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. Tylko ojciec rozpoznał w tym upodlonym żebraku swe dziecko i tylko on doznał poruszenia miłości. Syn – objęty ramionami ojca, z głową na jego ramieniu – wymamrotał pośród szlochania:
   Ojcze, pozwól mi rzucić się do twoich stóp”.
   Nie, mój synu. Nie do stóp... na moje serce. Ono tak bardzo cierpiało z powodu twojej nieobecności i musi odżyć, czując twoje ciepło na mojej piersi”.
   I syn, płacząc jeszcze mocniej, powiedział: „O, mój ojcze! Zgrzeszyłem przeciw Niebu i przeciwko tobie. Nie jestem już godzien, byś mnie nazywał synem. Ale pozwól mi żyć między twoimi sługami, pod twoim dachem. [Chcę] widzieć cię, jeść twój chleb, służyć ci, sycić się twoim oddechem. I przez każdy kęs chleba, przez każdy twój oddech umocni się moje serce, tak zepsute, i stanę się szlachetny...”
   Ojciec zaś – trzymając go ciągle w objęciach – zaprowadził go do sług, którzy zgromadzili się w pewnej odległości i obserwowali. Powiedział im: „Przynieście tu szybko najpiękniejsze szaty, miednice z wonną wodą. Umyjcie go, skropcie pachnidłami, przyobleczcie go na nowo, włóżcie mu nowe sandały i pierścień na palec. Potem weźcie utuczone cielę i zabijcie je. I niech przygotują ucztę. Ten bowiem syn mój był martwy, a teraz ożył; był zagubiony, a odnalazł się. Chcę, aby teraz odnalazł prostą dziecięcą miłość. Moja miłość i uczta w domu z powodu jego powrotu powinny mu ją przywrócić. Powinien pojąć, że zawsze jest dla mnie kochanym dzieckiem, które urodziło się jako ostatnie; [że jest dla mnie zawsze takim,] jakim było w odległym dzieciństwie, gdy kroczyło u mego boku, uszczęśliwiając mnie swoim uśmiechem i ciągłym szczebiotaniem”. I słudzy tak uczynili.
   Starszy syn był w polu i dowiedział się o tym dopiero, gdy wrócił. Wieczorem, wracając do domu, zobaczył, że oświetlają go lampy. Usłyszał też dźwięki instrumentów i odgłosy tańców, dochodzące od domu. Zawołał sługę, który przybiegł od swych zajęć, i zapytał go: „Co tu się dzieje?”
   A sługa odpowiedział: „Powrócił twój brat! Ojciec kazał zabić tłuste cielę, bo odzyskał syna – i to zdrowego, uleczonego z wielkiej choroby – i zarządził ucztę. Tylko na ciebie czeka, by zacząć”.
   Ale pierworodny syn, w złości, nie chciał wejść, a nawet zaczął oddalać się od domu. Wydawała mu się bowiem niesprawiedliwością taka uczta dla młodszego brata, który nie tylko był młodszy, ale również zły.
   Ojciec, powiadomiony o tym, wybiegł na zewnątrz. Podszedł do niego, usiłując przekonać go i prosząc, żeby nie zaprawiał goryczą jego radości. Pierworodny syn odpowiedział ojcu: „I chcesz, żebym był spokojny? Jesteś niesprawiedliwy i okazujesz pogardę pierworodnemu. Odkąd mogłem pracować, służyłem ci, już od wielu lat. Nie przekroczyłem nigdy ani jednego twego nakazu, [nie zlekceważyłem] ani jednego twego pragnienia. Zawsze byłem blisko ciebie, i kochałem cię za dwóch, aby wyleczyć cię z rany zadanej przez mojego brata. A ty nie dałeś mi nawet koźlęcia, abym zabawił się z przyjaciółmi. Tego – który cię obraził, który cię opuścił, który stał się leniem i marnotrawcą i który wraca teraz przynaglony głodem – obsypujesz zaszczytami i dla niego zabijasz najpiękniejsze cielę. Czy warto pracować i być bez wad?! Tego nie powinieneś mi czynić!”
   Ojciec odpowiedział mu, tuląc go do serca: „O, synu mój! Sądzisz, że cię nie kocham, bo nie rozwieszam świątecznej zasłony nad twoimi czynami? Twój sposób postępowania jest sam z siebie święty i świat cię za to pochwala. Ten twój brat natomiast potrzebuje podniesienia w oczach świata i we własnych oczach. Uważasz, że cię nie kocham, bo nie daję ci widzialnej zapłaty? Rano i wieczorem jesteś przecież obecny w każdym oddechu, w każdej myśli i w moim sercu. W każdej chwili cię błogosławię. Posiadasz stałą nagrodę przebywania zawsze ze mną i wszystko, co do mnie należy, jest także twoje. Ale trzeba było ucztować i urządzić uroczystość dla twego brata. Był on bowiem martwy, a powstał z martwych do Dobra; był zagubiony, a powrócił do naszej miłości”.
   I pierworodny ugiął się.
   I tak, Moi przyjaciele, dzieje się w Domu Ojca. Kto uznaje siebie za równego młodszemu synowi z przypowieści, niech pomyśli też, że – jeśli stanie się do niego podobnym w powrocie do Ojca – Ojciec mu powie: „Nie [padaj] do Moich stóp, lecz na Moje serce, które cierpiało z powodu twojej nieobecności, a teraz jest szczęśliwe z powodu twojego powrotu”. Kto zaś jest w sytuacji syna pierworodnego i bez winy wobec Ojca, niech nie będzie zazdrosny o radość ojcowską, ale niech weźmie w niej udział, okazując miłość ocalonemu bratu. (III (cz. 1-2), 66: 30 czerwca 1945. A, 5491-5502)

117  Syr 3,16. (Przyp. wyd.)

   Udite. E' una bella parabola che vi guiderà con la sua luce in tanti casi.
   Un uomo aveva due figli. Il maggiore era serio, lavoratore, affezionato, ubbidiente. Il secondo era intelligente più del maggiore – che in verità era un poco ottuso e si lasciava guidare per non avere da affaticarsi a decidere da sé – ma in compenso era anche ribelle, svagato, amante del lusso e del piacere, dissipatore e ozioso. L'intelligenza è un grande dono di Dio. Ma è un dono che va usato saggiamente. Altrimenti è come certi farmachi i quali, usati in mal modo, non sanano ma uccidono. Il padre – era nel suo diritto e nel suo dovere – lo richiamava a vita più saggia. Ma senza alcun utile, tolto quello di averne male risposte e un maggior irrigidimento del figlio nelle proprie cattive idee.
   Infine un giorno, dopo una disputa più fiera, il figlio minore disse: "Dammi la mia parte di beni. Così non sentirò più i tuoi rimproveri e i lagni del fratello. Ognuno il suo e sia finito tutto". "Guarda" rispose il padre" che presto sarai rovinato. Che farai allora? Pensa che io non sarò ingiusto in favore di te e non riprenderò un picciolo a tuo fratello per darlo a te". "Non ti chiederò nulla. Sta' sicuro. Dàmmi la mia parte".
   Il padre fece stimare le terre e le cose preziose e, visto che denaro e gioielli facevano tanto quanto le terre, dette al maggiore i campi e i vigneti, le mandre e gli ulivi, e al minore il denaro e i gioielli, che il giovane vendette subito mutando tutto in denaro. E fatto questo, in pochi giorni, se ne andò in lontano paese dove visse da gran signore, scialacquando tutto il suo in bagordi di ogni specie, facendosi credere un figlio di re perché si vergognava di dire: "sono campagnolo", rinnegando perciò il padre suo. Festini, amici e amiche, vesti, vini, giuoco... vita dissoluta... Presto vide scemare la sostanza e venire avanti la miseria. E con la miseria, a farla più grave, venne nel paese una grande carestia che dette fondo ai resti della sostanza.
   Avrebbe voluto andare dal padre. Ma era superbo e non volle. Andò allora da un riccone del paese, già suo amico in tempi buoni, e lo pregò dicendo: "Accoglimi fra i tuoi servi in ricordo di quanto godesti delle mie dovizie". Vedete voi come è stolto l'uomo! Preferisce mettersi sotto la frusta di un padrone anziché dire ad un padre: "Perdono! Ho sbagliato!". Quel giovane aveva imparato tante cose inutili con la sua intelligenza aperta, ma non aveva voluto imparare il detto dell'Ecclesiastico: "Quanto è infame colui che abbandona il padre suo e quanto è maledetto da Dio chi fa inquietare la madre". Era intelligente, ma non sapiente.
   L'uomo a cui si era rivolto, in cambio del molto che aveva goduto dal giovane stolto, mise questo stolto di guardia ai porci – perché si era in un paese pagano e vi erano molti porci – e lo mandò a pasturare nei suoi possessi le mandre dei porci. Lurido, stracciato, puzzolente, affamato – perché il cibo era scarso per tutti i servi e specie per gli infimi, e lui, straniero mandriano di porci e deriso, era ritenuto tale – vedeva i porci satollarsi delle ghiande e sospirava: 'Potessi almeno io pure empirmi il ventre di questi frutti! Ma sono troppo amari! Neppure la fame me li fa parere buoni'. E piangeva pensando ai ricchi festini da satrapo fatti poco tempo prima fra risa, canti, danze... e pensava poi agli onesti pranzi ben nutriti della sua casa lontana, alle porzioni che il padre faceva a tutti imparzialmente, serbando per sé sempre il meno, lieto di vedere il sano appetito dei suoi figli... e pensava anche alle parti fatte ai servi da quel giusto, e sospirava: 'I garzoni di mio padre, anche i più infimi, hanno pane in abbondanza... e io qui muoio di fame...'. Un lungo lavoro di riflessione, una lunga lotta per strozzare la superbia...
   Infine venne il giorno che, rinato nell'umiltà e nella sapienza, sorse in piedi e disse: 'Io vado dal padre mio! E' stolto questo orgoglio che mi fa prigione. E di che? Perché soffrire e nel corpo e più nel cuore mentre posso avere perdono e sollievo? Vado dal padre mio. E' detto. Che gli dirò? Ma quello che è nato qui dentro, in questa abiezione, fra queste lordure, fra i morsi della fame! Gli dirò: 'Padre, ho peccato contro il Cielo e contro di te, non sono più degno di essere chiamato tuo figlio; trattami perciò come l'infimo dei tuoi garzoni, ma sopportami sotto il tuo tetto. Che io ti veda passare...'. Non potrò dirgli: '...perché ti amo'. Non lo crederebbe. Ma lo dirà la mia vita, ed egli lo comprenderà, e prima di morire mi benedirà ancora... Oh! lo spero. Perché mio padre mi ama". E, tornato la sera in paese, si licenziò dal padrone, e mendicando per via tornò a casa sua.
   Ecco i campi paterni... e la casa... e il padre che dirigeva i lavori, invecchiato, scarnito dal dolore, ma sempre buono... Il colpevole guardando quella rovina causata da lui, si fermò intimorito... ma il padre, girando l'occhio, lo vide e gli corse incontro, perché era ancora lontano, e raggiuntolo gli gettò le braccia al collo e lo baciò. Solo il padre aveva riconosciuto in quel mendicante avvilito la sua creatura e solo lui aveva avuto un movimento di amore. Il figlio, stretto fra quelle braccia, con il capo sulla spalla paterna, mormorò fra i singhiozzi: 'Padre, lascia che io mi getti ai tuoi piedi'. 'No, figlio mio! Non ai piedi. Sul mio cuore, che ha tanto sofferto della tua assenza e che ha bisogno di rivivere col sentire il tuo calore sul mio petto'. E il figlio, piangendo più forte, disse: 'Oh! padre mio! Io ho peccato contro il Cielo e contro di te, non sono più degno di essere chiamato da te: figlio. Ma permettimi di vivere fra i tuoi servi, sotto il tuo tetto, vedendoti, mangiando il tuo pane, servendoti, bevendo il tuo alito. Ad ogni boccone di pane, ad ogni tuo respiro si riformerà il mio cuore tanto corrotto e diverrò onesto...'. Ma il padre, sempre tenendolo abbracciato, lo condusse verso i servi, che si erano ammucchiati in distanza e che osservavano, e disse loro: 'Presto, portate qui la veste più bella e catini di acque odorose, lavatelo, profumatelo, rivestitelo, mettetegli dei calzari nuovi e un anello al dito. Poi prendete un vitello ingrassato ed ammazzatelo. E si prepari un banchetto. Perché questo figlio mio era morto ed ora è risuscitato, era perduto ed è stato ritrovato. Io voglio che ora lui pure ritrovi il suo semplice amore di pargolo; e il mio amore e la festa della casa per il suo ritorno glielo devono dare. Deve capire che egli è sempre per me il caro bambino ultimo nato, quale era nella infanzia sua lontana, quando mi camminava al fianco facendomi beato col suo sorriso e il suo balbettio'. E così fecero i servi.
   Il figlio maggiore era in campagna e non seppe nulla fino al suo ritorno. A sera, venendo verso casa, la vide luminosa di lumi, e udì suoni di strumenti e danze uscire da essa. Chiamò un servo che correva indaffarato e gli disse: 'Che avviene?'. E il servo rispose: 'E' tornato tuo fratello! Tuo padre ha fatto ammazzare il vitello grasso perché ha riavuto il figlio e sano, guarito dal suo grande male, ed ha ordinato banchetto. Non si attende che te per cominciare'. Ma il primogenito, in collera perché gli pareva ingiustizia tanta festa per il minore, che oltre che minore era stato cattivo, non volle entrare e anzi fece per allontanarsi da casa.
   Ma il padre, avvertito di questo, corse fuori e lo raggiunse tentando di convincerlo e pregandolo di non amareggiargli la sua gioia. Il primogenito rispose al padre suo: 'E vuoi che io non sia inquieto? Tu fai ingiustizia e spregio al tuo primogenito. Io da quando ho potuto lavorare ti ho servito, e sono molti anni. Io non ho mai trasgredito ad un tuo comando, neppure ad un tuo desiderio. Io ti sono sempre stato vicino, e ti ho amato per due per farti guarire dalla piaga fatta da mio fratello. E tu non mi hai dato neppure un capretto per godermelo cogli amici. Questo, che ti ha offeso, che ti ha abbandonato, che è stato infingardo e dissipatore e che torna ora perché è spinto dalla fame, tu lo onori e per lui ammazzi il vitello più bello. Vale la pena essere lavoratori e senza vizi! Questo non me lo dovevi fare!'.
   Il padre disse allora stringendoselo al seno: 'Oh! figlio mio! E puoi credere che io non ti ami perché non stendo un velo di festa sulle tue azioni? Le tue azioni sono sante di loro, e il mondo ti loda per esse. Ma questo tuo fratello, invece, ha bisogno di essere rialzato nella stima del mondo e nella stima sua stessa. E credi tu che io non ti ami perché non ti do un premio visibile? Ma mattina e sera e in ogni mio alito e pensiero tu sei presente al mio cuore, e ad ogni attimo io ti benedico. Tu hai il premio continuo di essere sempre con me, e tutto quanto è mio è tuo. Ma era giusto banchettare e fare festa per questo tuo fratello, che era morto ed è risuscitato al Bene, che era perduto ed è stato ritornato al nostro amore'. E il primogenito si arrese.
   Così, amici miei, succede nella Casa del Padre. E chi si sa uguale al figlio minore della parabola pensi pure che, se lo imita nell'andare al Padre, il Padre gli dice: "Non ai miei piedi. Ma sul mio cuore, che ha sofferto della tua assenza e che ora è beato per tuo ritorno". Chi è in condizione di figlio primogenito e senza colpa verso il Padre, non sia geloso della gioia paterna, ma ne prenda parte, dando amore al fratello redento (3, 205).

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001