sobota, 15 stycznia 2022

(113) Żywoty Świętych: Elfeg

Żywot ś. Elfega,
Arcybiskupa Kantuaryjskiego i męczennika,

pisany od Osberna, tegoż kościoła mnicha i Kanonika.
Położony u Suriusza
Tom. 2. Żył około roku Pańskiego, 910.1


   Z niepłodnych rodziców idący święty Elfegus, dany na naukę z młodości, wszystkę swoję Filozofią na miłowanie Pana Boga obrócił – o nim się pytać, w nim się kochać, jemu służyć, ta jego była nauka – i przetoż z młodości w wielkiej pokorze i mądrości żywot swój prowadził. I zapomniawszy ojczyzny i matki, która go zbytnie miłowała, świat opuścił, i do klasztoru Derbirskiego poszedł – 2gdzie wziąwszy mniskie odzienie, własną wolą i chęci jej posłuszeństwem morzył, wszytkim tam służył, postem i niewyspaniem się trudził. Tam przeżywszy kilka lat, gdy go już młodzieńskie niebezpieczne lata minęły, cieśniejszą drogę zaczął – i wojnę z nieprzyjacielem dusznym ostrzejszą stoczyć chcąc, szedł na pustynią, na miejsce Batonia nazwane – i tam się zamknąwszy, ciężki a ciału przykry, ale duszy zyskowny żywot wiódł. 3Prędko się do niego uczniów wiele zebrało – które on upominał, aby z mniską szatą żywot przystojny brali – bo to wielkie, powiada, matactwo, inną rzecz na sukni pokazować, a inną w sercu mieć. Lepiej daleko ubioru nie mienić, niżli pod ubiorem zły żywot taić. Nie wszyscy go słuchali – i owszem drudzy nie pomniąc na Pana Boga, i przedsięwzięcie swoje, do sprośności się i opilstwa wracali – 4i skarał Pan Bóg jednego barzo straszliwą śmiercią – iż barzo nagle i sprośnie umarł. A skoro zachorzał, widział Elfegus ś. nad nim męże czarne, straszliwe, a oni go ognistymi biczami sieką a mówią: Nie słuchałeś Boga, my też ciebie nie posłuchamy. A on ogromnie wrzeszcząc i rycząc, umarł.
   Czym się inni poprawili i do pokuty przywiedli. Gdy umarł Biskup Wintonijski, a zgodzić się na obranie Biskupa nie możono – Dunstanowi świętemu Arcybiskupowi Kantuaryjskiemu objawił Pan Bóg, aby im Elfega z pustyniej onej wziąwszy, za Biskupa poświęcił. I tak uczynił. Na Biskupstwie, pięknymi a przystojnymi obyczajmi, wszytkim się podobał – tak iż (co rzadko miedzy ludźmi bywa) żaden o nim nic złego nie mówił, ani jego sławie zajźrzał. Wszytkim miłosierny, a sam sobie ciężki był. 5Bo zimie w wielkie mrozy, stojąc nogami w zimnej wodzie, jedną suknią przykryty, w nocy modlitwę aż do dnia czynił – u stołu jako siadł, tak odszedł, często prze posty nic nie jedząc – i miał tak wysuszone ciało – iż gdy ręce z przenaświętszym ciałem Bożym u ołtarza podnosił, przejźrzeć było dłonie jego. Żadnemu z swej Parafiej abo Biskupstwa żebrać nie dopuścił – za grzech sobie mając to, co Pan Bóg spólnie wszytkim dał, własną a pojedynkową dzierżawą zatrzymawać. 6I mówił, iż nie może być członkiem Pańskim, kto nad ubogimi, którzy są członkowie jego, politowania nie ma. Bo, by był tegoż ciała członkiem, wżdyby go boleść i niedostatek spojonego z nim członku ruszyła. 7A gdy mu dochodów kościelnych nie zstawało, skarby kościelne których samże nabywał, rozdawał ubogim mówiąc: czasu szczęśliwego niech to ku czci kościołom zostaje – ale czasu potrzebnego niech się na ubogie wydaje.
   Błogosławiony Dunstanus umierając prosił Pana Boga, aby na jego miejsce dać Elfega raczył – uczynił tak Pan Bóg, iż na stolicę Arcybiskupią Kantuaryjską przeniesiony jest, aby na niej męczennikiem został – miał już lat pięćdziesiąt i dwie. Szedł sam do Rzymu, i Palliusz abo Arcybiskupią moc otrzymał. Za jego wieku Duńczykowie poganie, za powodem Turkilla książęcia, Anglią wojowali – i oblegwszy Kantuarią (gdzie się był ś. Elfegus z owcami swymi posilając ich do modlitwy i cierpliwości zamknął) dwudziestego dnia miasto wzięli, i wielkie morderstwa czynili, i nad niewiastami i nad dziatkami.
8A Elfegus wybieżawszy z kościoła, gdzie się był z kapłany swemi zawarł, puścił się miedzy nieprzyjacielskie żelaza ostre – wołając, aby nad niewinnymi dziatkami okrucieństwa i mocy swej nie pokazowali – na mię raczej, wołał, ty miecze i włócznie obróćcie.

   Tam go pojmali Duńczykowie, bijąc go i wiążąc – spalili i kościół, i wszytki w nim kapłany i kleryki pozabijali – a Arcybiskupa do ciężkiego więzienia dali. Lecz je za to morderstwo, wielkim powietrzem P. Bóg karał, tak iż ich już mało w mieście zostawało. Poradzili im niektórzy wierni, aby Arcybiskupa przeprosili a uczcili – jeśli uciszenie onego powietrza mieć chcieli. Posłuchali rady onej, i z wielką czcią ś. Elfega wywiedli, i ludziom go ukazali – przepraszając go z pokorą i z płaczem, aby za nie Pana Boga swego prosił. A on im powiedział: aczeście tego niegodni prze wielkie morderstwo któreście nad kapłany, ludem, i niewinnymi dziatkami uczynili – wszakże ja naśladownikiem będąc Pana Jezusa, który swym nieprzyjaciołom dobrze czynił, i zdrajcy swemu nogi umywał – modlić się za was będę.
9I przeżegnawszy chleb, rozdawał onym Duńczykom – kto go jedno skusił, był od powietrza i wrzodów onych za łaską i cudem Bożym wolny – gdy ozdrowieli – posłali do Arcybiskupa, dziękując mu za dobrodziejstwo, ale jednak okupu od niego pragnąc – aby im dał trzy tysiące grzywien. On tego uczynić niechciał – widząc żeby to było z uciśnieniem ubogich strapionych ludzi jego, gdyby onę na nich summę dla zdrowia swego wyciskać miał – i przeto nie tylko znowu pojmany – ale w dzień Wielkonocny okrutnie męczony był od nich.
  
10Będąc w więzieniu, przyszedł do niego czart w osobie żołnierza, mówiąc: wynidź a uciekaj, wszak i Paweł ś. z Damaszku uciekał, i Piotr ś. przez Anioła wywiedziony jest z ciemnice – i Chrystus gdy go chcieli kamionować, uchodził – on się dał zwieść, i szedł za onym obłudnikiem, mniemając aby był Anioł Boży – i wprowadziwszy go w wielkie błota i trzcinę, sam zniknął. Obaczył się ś. Elfegus, i wołać pocznie do Pana Jezusa, obmawiając prostotę swoję, aby go nie opuszczał, a dał mu w onym błocie wielkim, z którego wyniść nie mógł, pomoc swoję Boską – bo innej nie było. I posłał mu Pan Bóg anioła swego, który go posilił i wyprowadził, i skarawszy go iż tak lekkomyślny był ku wierzeniu, na miejsce na którym miał wziąć koronę męczeńską, iść kazał. Gdzie skoro przyszedł, srodze był o ono uciekanie ubity, i z zranioną głową wrzucony do ciemnice – 11w której sprośnym i śmierdzącym dymem dusili go i męczyli przez noc całą – gdzie był ś. Dunstana i innych świętych Bożych nawiedzeniem posilony – a ony smrody w wonność się wielką obróciły.
   Wywiedziony nazajutrz i na osła wsadzony, przywiedziony był miedzy zbrojny lud – i mówili mu: daj nam złoto, bo wnet zginiesz. A on im mówił: złoto wam daję, drogę mądrości Bożej, upominając was, abyście jednego prawdziwego Boga żywego poznali, i jemu służyli. A oni ciskali nań, i kamieńmi go na ziemi przykryli – a on wstając a porywając się, za nie się modlił, a kościół swój i owce swoje Panu Bogu oddawał.
12Zatym jeden przystąpił, którego pierwej był swoją ręką ochrzcił, i siekierę w głowie jego utopił, i tak wnet ducha Chrystusowi oddał. Wrzucił ciało jego w wodę – ale utonąć nie mogło. I przyszli Chrześcijanie zbrojno, i wziąć je chcieli – bronili Duńczykowie, i swarząc się tak się zgodzili – rzekli Duńczykowie: owo suche drzewo stoi, jeśli to u Boga swego zjedna, aby się to drzewo przez noc ożywiło, a jutro zielone było – damy wam ciało. Przestali na tym Chrześcijanie, Pana Boga prosząc, aby tym uczcił sługę swego – i nie omylili się w tym – nazajutrz kwitnące i zielone drzewo wszyscy oglądali. Dopiero żałować swych złych spraw Duńczykowie poczęli – a wiele się ich z przedniejszych do wiary świętej obróciło, którzy chrzest święty przyjęli – wiele też chorych i ułomnych dotykaniem się onego ciała świętego zleczyło. Mężobójce jego wszyscy źle zginęli – jedni się sami zabijali – drudzy w rozmaitych przygodach zły koniec wzięli – koronowan krwią swoją roku Pańskiego, 1012. w dzień wielkiej Soboty. Ciało jego leży w Lundunie zmartwychwstania czekając – na które daj nam Boże oglądać twarz twoję – przez Jezusa Chrystusa, który z Ojcem i z Duchem Świętym króluje na wieki wieków. Amen.

  
13Rychło po tym ś. Elfegu, w lat kiladziesiąt – nastąpił na tęż stolicę Kantuaryjską Lanfrankus on, nauką i żywotem, swych czasów barzo u świata sławny – który Berengariusza ojca Zwinglianów dzisiejszych, i kacerstwo jego Sakramentarskie, na on czas się wszczynające, pismem swoim burzył.14 Ten przyjachawszy do Angliej, gdy widział iż kościół Angielski tegoż Elfega za męczennika święci – nie przystawał sercem do tego – rozumiejąc, iż ten co dla pieniędzy, których dać i okupić się nie chciał, umarł, męczennikiem być nie mógł – gdyż dla wiary i Chrystusa, krwie swojej nie rozlał. O tym gdy miał rozmowę z Anzelmem ś. którego żywot za tym idzie – mądrze mu tak to wywiódł Anzelmus, mówiąc: kto dla uwiarowania mniejszego grzechu, żywot traci, pewnieby go dla więtszego żałować nie umiał – więtszyby grzech był, ktoby się Chrystusa zaprzał – niżli ktoby dla zdrowia swego niesprawiedliwie poddane swoje uciskał, pieniądze na nich wyciągał – jeśli dla tego mniejszego grzechu Elfegus gardło dał – dalekoby je był hojniej i rychlej położył, gdyby mu się byli oni pohańcy zaprzeć Chrystusa kazali. Stądże znać iż w sercu jego szczera sprawiedliwość panowała – gdy wolał zdrowie tracić, niżli zaniechawszy miłości, bliźniego w czym zgorszyć. Mym zdaniem, słusznie miedzy męczenniki poczytany jest, iż dobrowolnie dla sprawiedliwości umarł. 15Bo i Jan święty Chrzciciel, którego kościół za osobnego męczennika wychwala, zabity jest nie dla tego, iż się Chrystusa zaprzeć, ale iż prawdy zamilczeć niechciał – a cóż za różność jest, miedzy sprawiedliwością i prawdą? A iż Chrystus jest sprawiedliwość i prawda, 16kto dla sprawiedliwości i prawdy umiera, dla Chrystusa umiera. Tak święty Elfegus dla sprawiedliwości, jako Jan święty dla prawdy, żywot położył – przetoż jako o świętym Janie nie wątpim iż męczennikiem jest – tak też i o świętym Elfegu wątpić nie mamy. Tak się mnie zda przewielebny ojcze – wszakże twój urząd jest, jeśli błądzę, mnie nauczyć, i co o tym trzymać ma kościół, podać. Na to mu Lanfrankus powiedział – iż mu się ono zdanie jego barzo podobało – i od tego czasu miał świętego Elfega za wielkiego męczennika – i żywot jego Osbernowi mnichowi napisać, i pieśń o nim ludowi pospolitemu złożyć, i śpiewać ją w kościele kazał.

1  XVI. April. Kwietnia.
Umorzenie własnej wolej.
Upominanie do mnichów.
Mnicha nieposłusznego straszliwe karanie.

Patrz jakie umartwienie ciała.

O jałmużnie i miłosierdziu złote słowa.

Skarby kościelne na ubogie.

W dobyciu miasta jako się zachował.

Jakie cudo z przeżegnanego chleba.

10  Czart go wywiódł z więzienia zdradliwie.

11  Męczony dymem i smrodem.

12  Śmierć męczeńska.

13  Obrok duchowny.

14  Vide in vita D. Anselmi ab Edinero Anglo conscripta. Lib. 3. circa finem.

15  Jan święty Chrzciciel dla prawdy umarł.
16  Kto dla prawdy i sprawiedliwości umiera, męczennikiem umiera.

Źródło:

Ks. Piotr Skarga,
Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598

Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski


sobota, 8 stycznia 2022

(154) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Podatek na świątynię

   24 Gdy przyszli do Kafarnaum, przystąpili do Piotra poborcy didrachmy z zapytaniem: Wasz Nauczyciel nie płaci didrachmy? 25 Odpowiedział: Tak. Gdy wszedł do domu, Jezus uprzedził go, mówiąc: Szymonie, jak ci się zdaje: Od kogo królowie ziemscy pobierają daniny lub podatki? Od synów swoich czy od obcych? 26 Gdy [Piotr] powiedział: Od obcych, Jezus mu rzekł: A zatem synowie są wolni. 27 Żebyśmy jednak nie dali im powodu do zgorszenia, idź nad jezioro i zarzuć wędkę. Weź pierwszą złowioną rybę, a gdy otworzysz jej pyszczek, znajdziesz statera. Weź go i daj im za Mnie i za siebie. (Mt 17,24-27)

   24
Ἐλθόντων δὲ αὐτῶν εἰς Καφαρναοὺμ προσῆλθον οἱ τὰ δίδραχμα λαμβάνοντες τῷ Πέτρῳ καὶ εἶπαν· ὁ διδάσκαλος ὑμῶν οὐ τελεῖ [τὰ] δίδραχμα; 25 λέγει· ναί. καὶ ἐλθόντα εἰς τὴν οἰκίαν προέφθασεν αὐτὸν ὁ Ἰησοῦς λέγων· τί σοι δοκεῖ, Σίμων; οἱ βασιλεῖς τῆς γῆς ἀπὸ τίνων λαμβάνουσιν τέλη ἢ κῆνσον; ἀπὸ τῶν υἱῶν αὐτῶν ἢ ἀπὸ τῶν ἀλλοτρίων; 26 εἰπόντος δέ· ἀπὸ τῶν ἀλλοτρίων, ἔφη αὐτῷ ὁ Ἰησοῦς· ἄρα γε ἐλεύθεροί εἰσιν οἱ υἱοί. 27 ἵνα δὲ μὴ σκανδαλίσωμεν αὐτούς, πορευθεὶς εἰς θάλασσαν βάλε ἄγκιστρον καὶ τὸν ἀναβάντα πρῶτον ἰχθὺν ἆρον, καὶ ἀνοίξας τὸ στόμα αὐτοῦ εὑρήσεις στατῆρα· ἐκεῖνον λαβὼν δὸς αὐτοῖς ἀντὶ ἐμοῦ καὶ σοῦ. (Mt 17,24-27)

   Łódź ociera się o brzeg i zatrzymuje się. Wysiadają. W tym czasie druga łódź przybija do brzegu. Jezus z Judaszem, Tomaszem, Judą ą i Jakubem oraz z Filipem i Bartłomiejem idą w stronę domu...
   Piotr przybija drugą [łodzią] wraz z Mateuszem, synami Zebedeusza, Szymonem Zelotą i Andrzejem. Wszyscy odchodzą, Piotr zaś zostaje na brzegu, rozmawiając z przewoźnikami, którzy ich prowadzili. Być może ich zna. Potem pomaga im odpłynąć. Następnie wkłada swą długą szatę i wchodzi na plażę, żeby się udać do domu.
   Kiedy idzie przez plażę, dwóch mężczyzn wychodzi mu naprzeciw. Zatrzymują go, mówiąc: «Posłuchaj, Szymonie, synu Jony...»
   «Słucham. Czego chcecie?» [– zwraca się do nich Piotr.]
   «Czy Twój Nauczyciel zapłaci dwie drachmy, które jest winien Świątyni, czy ich nie zapłaci dlatego, że jest Nauczycielem?»
   «Oczywiście, że zapłaci! Dlaczego nie miałby ich płacić?» [– pyta Piotr.]
   «Ale... On mówi o Sobie, że jest Synem Boga i...»
   «...i jest Nim» – odpowiada Piotr zdecydowanie, już cały czerwony z oburzenia. Na koniec stwierdza: – «Ponieważ jest synem Prawa i to najlepszym synem Prawa, płaci te drachmy jak każdy Izraelita...»
   «Nie wydaje się. Powiedziano nam, że tego nie czyni, a my radzimy Mu to zrobić» [– odpowiadają.]
   «Hmmm!» – mruczy Piotr, którego cierpliwość zbliża się do kresu. – «Hmmm!... Mój Nauczyciel nie potrzebuje waszych rad. Odejdźcie w pokoju i powiedzcie tym, którzy was posyłają, że te drachmy zostaną zapłacone przy najbliższej okazji».
   «Zapłacone przy najbliższej okazji!?... A dlaczegóż to nie od razu? Kto nas upewni, że On to uczyni, skoro jest wciąż to tu, to tam, bez celu?»
   «Nie od razu, ponieważ w tej chwili nie posiada nawet najdrobniejszej monety. Możecie na Niego naciskać, a On i tak nie wyjmie żadnego pieniążka. Wszyscy jesteśmy bez pieniędzy, ponieważ nie jesteśmy faryzeuszami, nie jesteśmy uczonymi w Piśmie, nie jesteśmy saduceuszami, nie jesteśmy bogaczami, nie jesteśmy szpiegami, nie jesteśmy jadowitymi wężami. Mamy zwyczaj dawać ubogim to, co posiadamy, w imię Jego nauki. Zrozumieliście? I w tej chwili wszystko daliśmy i jeśli Najwyższy o nas nie pomyśli, możemy umrzeć z głodu lub zacząć żebrać na rogu ulicy. Powiedzcie i to tym, którzy mówią o Nim, że jest obżartusem i pijakiem. Żegnajcie!» – i zostawia ich jak wrytych.
   Odchodzi burcząc, całkiem czerwony z gniewu. Wchodzi do domu i idzie do pomieszczenia na górze, gdzie znajduje się Jezus. Słucha właśnie jakiegoś człowieka, który Go prosi, żeby poszedł do domu na górze za Magdalą do jakiegoś umierającego.
   Jezus żegna człowieka, obiecując udać się tam bez zwłoki. Po jego odejściu zwraca się do Piotra, który siedzi zamyślony w kącie:
   «Co na to powiesz, Szymonie? Od kogo królowie ziemi powinni regularnie pobierać daniny i podatki? Od swych własnych dzieci czy od obcych?»
   Piotr aż podskakuje i odzywa się:
   «Panie, skąd możesz wiedzieć, co mam Ci do powiedzenia?»
   Jezus uśmiecha się, jakby chciał powiedzieć: „Nie zajmuj się tym”, i mówi: «Odpowiedz Mi na pytanie».
   «Od obcych, Panie» [– odpowiada Piotr.]
   «Zatem dzieci są z niego zwolnione. Istotnie, jest to słuszne. Dziecko bowiem jest z krwi ojca, [należy] do jego domu i powinno płacić swemu ojcu jedynie daninę miłości i posłuszeństwa. Zatem Ja, Syn Ojca, nie musiałbym dawać daniny na Świątynię, która jest domem Ojca. Dobrze im odpowiedziałeś. Ale jest różnica pomiędzy tobą a nimi. Ta różnica polega na tym, że ty wierzysz, że Ja jestem Synem Boga, a oni – jak i ci, którzy ich posłali – nie wierzą w to. Aby więc ich nie gorszyć, zapłacę podatek – i to zaraz, zanim są jeszcze na placu dla pobrania go».
   «A czymże to, skoro nie mamy nawet najmniejszej monety? – pyta Judasz, podchodząc z innymi. – Widzisz, że trzeba jednak coś posiadać?»
   «Pożyczymy od pana domu...» – odzywa się Filip.
   Jezus daje znak ręką, żeby zamilkli, i mówi:
   «Szymonie, synu Jony, idź na brzeg i zarzuć najdalej, jak potrafisz, wędkę uzbrojoną w silny haczyk. Kiedy tylko ryba go pochwyci, ciągnij ją do siebie wędką. To będzie wielka ryba. Na brzegu otwórz jej pyszczek. Znajdziesz w nim statera. Weź go. Dogoń tych dwóch i zapłać za siebie i za Mnie. Potem przynieś rybę. Upieczemy ją, a Tomasz ofiaruje nam z miłością chleb. Zjemy i pójdziemy zaraz do tego umierającego. Jakubie i Andrzeju, przygotujcie łodzie. Popłyniemy nimi do Magdali. Wieczorem wrócimy pieszo, żeby nie przeszkadzać w połowie Zebedeuszowi i szwagrowi Szymona».
   Piotr odchodzi. Widzę go nieco później nad brzegiem. Wchodzi do małej łodzi, która jest na wodzie. Zarzuca wędkę delikatną, lecz solidną, uzbrojoną w mały ołowiany kamyk przy końcu. A kończy się – ściśle mówiąc – cienkim pasmem linki. Wody jeziora rozwierają się. Widać dwa srebrzyste błyski, gdy ciężarek się zanurza, a potem się uspokajają. Woda jest znowu nieruchoma, widać tylko rozchodzące się koła...
   Ale po chwili wędka, która była luźna w rękach Piotra, napręża się i porusza... Piotr ciągnie, ciągnie, ciągnie. Linka doznaje coraz większych wstrząsów. Na koniec Piotr szarpie. Wędka wzbija się wraz z łupem w powietrze. Zatacza łuk ponad głową rybaka, a potem upada na żółtawy piasek. Tu skręca się z powodu męki ryby, wywołanej haczykiem kaleczącym gardziel. Zaczyna się ostatni skurcz.
   To wspaniała ryba, wielka jak nagład. Waży co najmniej 3 kilogramy. Piotr wyjmuje haczyk z jej mięsistych warg i wkłada palce do jej pyszczka. Wyjmuje stamtąd srebrną monetę. Podnosi ją. Trzyma palcem wskazującym i kciukiem, żeby ją pokazać Nauczycielowi, który siedzi na murku tarasu. Potem bierze i zwija wędkę, podnosi rybę i biegnie na plac.
   Apostołowie są zaskoczeni... Jezus uśmiecha się i mówi:
   «I w ten sposób oddaliliśmy jedno zgorszenie...»
   Piotr wraca:
   «Właśnie się tu wybierali, z Eliaszem, faryzeuszem. Próbowałem być grzeczny jak dziewczynka i zawołałem do nich: „Hej, wysłannicy Urzędu pobierania podatków! Bierzcie! To ma wartość czterech drachm, prawda? Dwie za Nauczyciela, a dwie – za mnie. I jesteśmy kwita, prawda? Do zobaczenia – szczególnie z tobą, drogi przyjacielu – w dolinie Jozafata”. Byli urażeni, bo powiedziałem: „Urzędnicy podatkowi”. „My należymy do [sług] Świątyni, a nie do urzędników podatkowych”.
   „Pobieracie podatki jak celnicy. Dla mnie każdy poborca należy do tego Urzędu” – odpowiedziałem. A Eliasz mi odrzekł: „Bezczelny! Życzysz mi śmierci?” „Nie, przyjacielu! Wcale nie. Życzę ci szczęśliwej podróży do doliny Jozafata. Czyż się nie udajesz na Paschę do Jerozolimy? Moglibyśmy się tam więc spotkać, przyjacielu?” „Nie życzę sobie i nie chcę, żebyś pozwalał sobie na nazywanie mnie swoim przyjacielem”. „Faktycznie, to zbyt wielki honor” – odpowiedziałem. I odszedłem. A najpiękniejsze jest to, że dobra połowa Kafarnaum widziała, że płacę za Ciebie i za siebie. Ten stary wąż nie będzie mógł już nic powiedzieć».
   Apostołowie nie umieli powstrzymać się od śmiechu, słuchając opowiadania i patrząc na mimikę Piotra. Jezus chciał pozostać poważny, ale i po Jego obliczu przemyka się cień uśmiechu, kiedy mówi: «Jesteś gorszy od gorczycy...»
   Na koniec poleca: «Upieczcie rybę i pospieszcie się. O zmierzchu chcę tu powrócić». (IV [cz. 1-2], 39: 5 grudnia 1945. A, 7210-7217)

   La barca strofina sul greto, si ferma. Ne scendono mentre l’altra barca si accosta per fermarsi. Gesù, con Giuda e Giacamo, Filippo e Bartolomeo, si avvia alla casa…
   Pietro sbarca dalla seconda con Matteo, i figli di Zebedeo, Simone Zelote e Andrea. Ma mentre tutti si avviano, Pietro resta sulla riva a parlare coi barcaioli che li hanno condotti e che forse conosce, e poi li aiuta a partire di nuovo. Indi si riveste della veste lunga e rimonta la spiaggia per andare verso casa.
   Mentre attraversa la piazza del mercato, gli vengono incontro due e lo fermano dicendo: «Ascolta, Simone di Giona».
   «Ascolto. Che volete?».
   «Il tuo Maestro, solo perché è tale, le paga o non le paga le due dramme dovute al Tempio?».
   «Certo che le paga! Perché non lo dovrebbe fare?».
   «Ma… perché si dice il Figlio di Dio e…».
   «E lo è», ribatte reciso Pietro, già rosso di sdegno. E termina: «Però, siccome è anche un figlio della Legge, e il migliore che la Legge abbia, paga come ogni israelita le sue dramme…».
   «Non ci risulta. Ci hanno detto che non lo fa e lo consigliamo a farlo».
   «Um-m-m», mugola Pietro che ha già la pazienza prossima ad esaurirsi. «Um-m-m... Non ha bisogno dei vostri consigli il mio Maestro. Andate in pace e dite a chi vi manda che le dramme saranno pagate alla prima occasione».
   «Pagate alla prima occasione!… Perché non subito? Chi ci assicura che lo farà, se Egli è sempre qua e là senza mèta?».
   «Non subito perché al momento non possiede un briciolo di quattrino. Potreste capovolgerlo e non ne cascherebbe uno spicciolo. Siamo tutti senza un denaro, perché noi, che non siamo farisei, che non siamo scribi, che non siamo sadducei, che non siamo ricchi, che non siamo spie, che non siamo aspidi, usiamo dare ciò che abbiamo ai poveri, per sua dottrina. Capito? E ora abbiamo dato tutto e, finchè non ci pensa l’Altissimo, possiamo morire di fame o metterci a questuare sull’angolo della via. Dite anche questo a quelli che dicono che Lui è un crapulone. Addio! »,e li pianta in asso, andandosene borbottando e ardendo di irritazione.
   Entra in casa e sale nella stanza alta, dove è Gesù che ascolta uno che lo prega di andare in una casa sul monte dietro Magdala, dove c’è uno che muore.
   Gesù congeda l’uomo promettendo di andarvi subito e poi, partito questo, si volge a Pietro, che si è seduto in un angolo pensieroso, e gli dice: «Che ne dici, Simone? Secondo le regole, i re della Terra da chi ricevono i tributi e il censo? Dai propri figli o dagli estranei?».
   Pietro ha un sussulto e dice: «Come sai, Signore, ciò che ti dovevo dire?».
   Gesù sorride facendo un atto come dire: «Lascia andare »; poi dice: «Rispondi a ciò che ti chiedo».
   «Dagli estranei, Signore».
   «Dunque i figli ne sono esenti, come infatti è giusto. Perché un figlio è del sangue e della casa del padre, e non deve pagare al padre che il tributo di amore e di ubbidienza. Dunque Io, Figlio del Padre, non dovrei pagare tributo al Tempio, che è la casa del Padre. Tu hai risposto bene a coloro. Ma siccome c’è una differenza fra te e loro, ed è questa: che tu credi che Io sono il Figlio di Dio, ed essi e chi li ha mandati non lo credono, così, per non scandalizzarli, pagherò il tributo, e subito, mentre essi sono ancora sulla piazza a riscuotere».
   «E con che, se non abbiamo uno spicciolo?», chiede Giuda che si è avvicinato con gli altri. «Vedi se è necessario avere qualche cosa?».
   «Ce lo faremo prestare dal padrone di casa», dice Filippo.
   Gesù fa cenno con la mano di tacere e dice: « Simone di Giona, và sulla riva del mare e getta, più lontano che puoi, una lenza munita di un amo robusto. E non appena il pesce abbocca, tira a te la lenza. Sarà un grosso pesce. Sulla riva aprigli la bocca, vi troverai dentro uno statere. Prendilo, raggiungi quei due e paga per Me e per te. Poi porta il pesce. Lo arrostiremo e Tommaso ci farà la carità di un poco di pane. Mangeremo e andremo subito da chi sta per morire. Giacomo e Andrea, preparate le barche, andremo con esse a Magdala, tornando a sera a piedi per non ostacolare la pesca a Zebedeo e al cognato di Simone».
   Pietro se ne va, e lo si vede dopo poco sulla riva montare su una barchetta mezza nell’acqua e gettare una funicella sottile e forte, munita di un piccolo sasso o piombo verso la fine e terminata nel filo sottile della lenza vera e propria. Le acque del lago si aprono con spruzzi d’argento quando il peso si sprofonda in esso, e poi tutto torna quieto mentre le acque si placano dopo un lontanarsi di giri concentrici…
   Ma dopo un po’ la funicella, che era molle nelle mani di Pietro, si tende e vibra… Pietro tira, tira, tira, mentre la corda subisce scosse sempre più energiche. Infine dà uno strattone e la lenza emerge colla sua preda che volteggia per aria, ad arco sopra la testa del pescatore, e poi si abbatte sulla rena giallastra, dove si contorce nello spasimo dell’amo che gli fende il palato e dell’asfissia che incomincia.
   È un magnifico pesce, grosso come rombo del peso di almeno tre chili. Pietro gli strappa l’amo dalle labbra carnose, gli ficca in gola il suo grosso dito e ne estrae una grossa moneta d’argento. La alza tenendola fra il pollice e l’indice per mostrarla al Maestro, che è al parapetto della terrazza. E poi raccoglie la funicella, la arrotola, raccoglie il pesce e corre via, verso la piazza.
   Gli apostoli sono tutti di stucco… Gesù sorride e dice: «E così avremo levato uno scandalo…».
   Rientra Pietro: «Stavano per venire qui. E con Eli, il fariseo. Ho cercato di essere gentile come una fanciulla e li ho chiamati dicendo: “Ehi! Messi del fisco! Prendete, queste sono quattro dramme, vero? Due per il Maestro e due per me. E siamo apposto, vero? Arrivederci nella valle di Giosafat, specie con te, caro amico”. Si sono risentiti perché ho detto “Fisco”. “Siamo del Tempio, non del Fisco”. “Riscuotete tasse come i gabellieri. Ogni riscuotitore per me è ‘fisco’” ho risposto. Ma Eli mi ha detto: “Insolente! Mi auguri la morte?”. “No, amico! Mai più. Ti auguro felice viaggio alla valle di Giosafat. Non vai per Pasqua a Gerusalemme? Dunque allora potremo incontrarci per là, amico”. “Infatti è troppo onore”, ho risposto. E sono venuto via. Il bello è che c’era mezza Cafarnao, che ha visto che ho pagato per Te e per me. E quel vecchio serpente non potrà più dire nulla».
   Gli apostoli hanno dovuto ridere tutti per il racconto e la mimica di Pietro. Gesù vuole stare serio. Ma un lieve sorriso scappa tuttavia dalle sue labbra mentre dice: «Sei peggio della senape», e termina: «Cuocete il pesce e facciamo presto. Al tramonto voglio essere qui di nuovo». (5, 351)


Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001


środa, 5 stycznia 2022

Nabożeństwa (23)

8. Zarzut.


Mój Boże, mój Boże, mam przestrogę od Mędrca, że kiedy bogaty mówi, wszyscy powstrzymują swój język; i zważają na to, co on powiedział, wynoszą to pod obłoki; lecz jeśli mówi ubogi, mówią, co to za koleś? A jeśli on się potknie, pomogą go obalić.1 Oby więc moje słowa były niedoceniane, a moje błędy wyostrzane, skoro ośmielam się mówić o Królach; ale nie przez ciebie, O mój Boże, ponieważ mówię o nich, gdyż oni są w tobie, i z ciebie, tak jak ty w nich jesteś. Zapewne ludzie ci przygotowują niedbale sposób mówienia, albo bez szacunku dla ciebie, co daje im tej swobody, w mówieniu o twoich Zastępczych zarządcach, Królach: bo ty który dałeś Augustowi Cesarstwo, dałeś je też Neronowi, i tak jak miał je od ciebie Wespazjan, tak miał i Julian; Chociaż Królowie zniekształcają w sobie twój pierwszy obraz, we własnej duszy, nie dajesz nikomu pozwolenia aby zniekształcił twój Obraz drugi, odciśnięty niezatarcie w ich Mocy. Ty jednak wiesz, O Boże, że jeśli miałbym być rozluźniony w świętowaniu twoich zmiłowań nade mną ujawnionych przez to królewskie Narzędzie, mojego Zwierzchnika, do wielu innych wad, które dotyczą Poddaństwa, powinienem był dodać najgorszą ze wszystkich, Niewdzięczność; która stanowi chorego człowieka; i wady które są ubytkami we wszelkiej szczególnej czynności, nie są tak wielkie, jak ci którzy niszczą naszą ludzkość; To nie takie chore, być chorym poddanym, jak być chorym człowiekiem; ponieważ tamten miał chorobę powszechną, gotową napływać, i przelewać się na wszelki odlew, wszelką postać, i zużywać się we wszelkiej czynności. Tak więc, jak twój Syn postąpił wobec Monety, tak ja spoglądam na Króla, i pytam czyj miał obraz, i czyj napis; i miał twój; I oddaję tobie, to co twoje, polecam tobie jego szczęście, we wszystkich składanych przeze mnie podziękach, za to czym on się raduje, i we wszystkich moich modlitwach, za ich ciągłość i powiększenie. Ale niech się zatrzymam, mój Boże, i zastanowię; czyż nie będzie to wyglądało jak dzieło sztuki, i to wymyślne, nieść światu zdanie, że byłem w szczególniejszej jego opiece, aniżeli inni ludzie? I że wobec tego, w pokazie pokory, i wdzięczności, powiększam siebie bardziej niż jest po temu przyczyna? Niech jednak nie powstrzymuje mnie ta zazdrość, o Boże, ale niechaj pójdę naprzód w świętowaniu twego miłosierdzia przez niego okazanego. To co czyni on teraz, w takim wspomaganiu mojego cielesnego zdrowia, wiem że jest mi wspólne z wieloma: Wielu, wielu, zasmakowało tego wyrażenia jego łaskawości. Tam gdzie może dać zdrowie własnymi rękoma, tam daje; i też dał wielu więcej niż któremukolwiek ze swoich Poprzedników: Dlatego Bóg zastrzegł dla niego jedną chorobę, którą tylko on może wyleczyć, choć może nie tylko przez jeden Tytuł, i Sprawę, nie tylko jako jeden Król. Takim co tego nie potrzebują, w tym rodzaju, a zatem nie mogą tego mieć z własnej ręki, posyła on darowiznę zdrowia, przez posłanie swego Lekarza. Pobożny Król św. Ludwik we Francji, i nasza Matylda wysławiani są za to, że osobiście odwiedzali Szpitale, i towarzyszyli w Leczeniu, nawet Chorób wstrętnych. Kiedy zaś owej religijnej Cesarzowej Flacylli, żonie Teodozjusza powiedziano, że za bardzo siebie poniżyła w tych osobistych towarzyszeniach, i zadość by uczyniła posyłając zapomogę, ona powiedziała, że Posłałaby w tym charakterze, jako Cesarzowa, ale poszłaby z nimi, w tym charakterze, jako Chrześcijanka, jako współczłonkini ciała twojego Syna. Tak zwraca się do swego ludu twój sługa Dawid,2 tak wciela się on w swój lud, przez nazywanie ich Swoimi braćmi, swoimi kośćmi, swoim ciałem; a kiedy wpadają pod twoją rękę, aż do zaniechania siebie, naciska on na ciebie, przez modlitwę za nich; Zgrzeszyłem, ale cóż uczyniły te owce? niech twoja ręka błagam cię będzie przeciw mnie i przeciw domowi mego ojca.3 Królewską rzeczą jest dawać; kiedy Arauna dał Dawidowi ten wielki, i darmowy podarunek,4 to miejsce, te narzędzia na ofiarę, i same ofiary, powiedziano tam, przez twojego Ducha, Wszystkie te rzeczy dał Arauna, jako Król, Królowi. Dawanie jest zbliżaniem się do Stanu Królów, ale dawanie zdrowia, zbliżaniem się do Króla, Królów, do ciebie. Jednak owo jego towarzyszenie mojemu cielesnemu zdrowiu, ty wiesz, o Boże, i wiedzą też niektórzy inni z twoich czcigodnych sług, jest zaledwie brzaskiem tego dnia, w którym ty, przez niego, wcześniej mnie rozświetliłeś; zaledwie Echem tego głosu, przez który ty, przez niego, wcześniej do mnie przemówiłeś; Wtedy, kiedy on, pierwszy spośród jakichkolwiek ludzi wzbudził nadzieję, że może być ze mnie jakiś użytek w twoim Kościele, i zstąpił do oznajmienia, do namowy, niemal do nagabywania, że obejmę to powołanie. A ty, który włożyłeś to pragnienie w jego serce, włożyłeś także w moje, posłuszeństwo temu; ja zaś, który wcześniej byłem chory, na zawroty głowy, i roztargnienie, i trawiłem prawie cały swój czas na radzeniu się jak powinienem go trawić, byłem przez tego Bożego człowieka, i ludzkiego Boga, wsadzony do sadzawki, i ozdrowiałem; kiedy prosiłem, przypadkiem, o Skorpiona, on dał mi rybę; kiedy prosiłem o tymczasowy urząd, nie odmówił, nie odrzucił tego, a dał mi zobaczyć, że to raczej on chciał abym ja go objął. O tych rzeczach, ty o Boże, który niczego nie zapominasz, nie zapomniałeś, chociaż przypadkiem, on, ponieważ były to korzyści, tak; ale nie jestem tylko świadkiem, a przykładem, że nasz Jozafat miał troskę o wyświęcanie Kapłanów, tak jak i Sędziów:5 i nie tylko o posyłanie Lekarzy dla tymczasowego, lecz o to by być Lekarzem dla zdrowia duchowego.

Przypisy:
1  Syr 13,23 [Biblia Tysiąclecia: „Gdy bogaty przemawia, wszyscy milkną i mowę jego wynoszą pod obłoki. Gdy biedny przemawia, pytają: Kto to taki? a jeśli się potknie, całkiem go obalą”].
2  2 Sm 19,13.
3  2 Sm 24,17 [Biblia Tysiąclecia: „To ja zgrzeszyłem, to ja zawiniłem, a te owce cóż uczyniły? Niech Twoja ręka obróci się raczej na mnie i na dom mego ojca!”]
4  2 Sm 24,22.
5  2 Krn 19,8.

Przekład z angielskiego: Jakub Szukalski

Źródła:
John Donne, Devotions Vpon Emergent Occaſions, and ſeuerall ſteps in my Sicknes, London 1624
John Donne, Devotions Upon Emergent Occasions, Cambridge 1923