piątek, 20 kwietnia 2018

Znalezione w Księdze 4

Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pańskim
na długie dni. (Ps 23(22),6)

Takie jest pokolenie tych, co Go szukają,
co szukają oblicza Boga Jakubowego. (Ps 24(23),6)

Przechodniu, okaż dobroć i łaskę,
abym w Twym obliczu znalazł mego Boga.

sobota, 14 kwietnia 2018

(92) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Pan szabatu

   1 Pewnego razu Jezus przechodził w szabat pośród zbóż. Uczniowie Jego, odczuwając głód, zaczęli zrywać kłosy i jeść [ziarna]. 2 Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: Oto twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat. 3 A On im odpowiedział: Czy nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy poczuł głód, on i jego towarzysze? 4 Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie było wolno jeść ani jemu, ani jego towarzyszom, lecz tylko kapłanom? 5 Albo nie czytaliście w Prawie, że w dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez winy? 6 Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. 7 Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych. 8 Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu. (Mt 12,1-8)

   23 Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat pośród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. 24 Na to faryzeusze mówili do Niego: Patrz, czemu oni czynią w szabat to, czego nie wolno? 25 On im odpowiedział: Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i poczuł głód, on i jego towarzysze? 26 Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom. 27 I dodał: To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. 28 Zatem Syn Człowieczy jest Panem także szabatu. (Mk 2,23-28)

   1 W szabat przechodził wśród zbóż, a uczniowie zrywali kłosy i jedli, wykruszając [ziarna] rękami. 2 Niektórzy zaś z faryzeuszów mówili: Czemu czynicie to, czego nie wolno w szabat? 3 Wtedy Jezus, odpowiadając im, rzekł: Nawet tego nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy poczuł głód, on i jego ludzie? 4 Jak wszedł do domu Bożego i wziąwszy chleby pokładne, sam jadł i dał swoim ludziom? Chociaż samym tylko kapłanom wolno je spożywać. 5 I dodał: Syn Człowieczy jest Panem także szabatu. (Łk 6,1-5)

   1 Ἐν ἐκείνῳ τῷ καιρῷ ἐπορεύθη ὁ Ἰησοῦς τοῖς σάββασιν διὰ τῶν σπορίμων· οἱ δὲ μαθηταὶ αὐτοῦ ἐπείνασαν καὶ ἤρξαντο τίλλειν στάχυας καὶ ἐσθίειν. 2 οἱ δὲ Φαρισαῖοι ἰδόντες εἶπαν αὐτῷ· ἰδοὺ οἱ μαθηταί σου ποιοῦσιν ὃ οὐκ ἔξεστιν ποιεῖν ἐν σαββάτῳ. 3 ὁ δὲ εἶπεν αὐτοῖς· οὐκ ἀνέγνωτε τί ἐποίησεν Δαυὶδ ὅτε ἐπείνασεν καὶ οἱ μετ’ αὐτοῦ, 4 πῶς εἰσῆλθεν εἰς τὸν οἶκον τοῦ θεοῦ καὶ τοὺς ἄρτους τῆς προθέσεως ἔφαγον, ὃ οὐκ ἐξὸν ἦν αὐτῷ φαγεῖν οὐδὲ τοῖς μετ’ αὐτοῦ εἰ μὴ τοῖς ἱερεῦσιν μόνοις; 5 ἢ οὐκ ἀνέγνωτε ἐν τῷ νόμῳ ὅτι τοῖς σάββασιν οἱ ἱερεῖς ἐν τῷ ἱερῷ τὸ σάββατον βεβηλοῦσιν καὶ ἀναίτιοί εἰσιν; 6 λέγω δὲ ὑμῖν ὅτι τοῦ ἱεροῦ μεῖζόν ἐστιν ὧδε. 7 εἰ δὲ ἐγνώκειτε τί ἐστιν· ἔλεος θέλω καὶ οὐ θυσίαν, οὐκ ἂν κατεδικάσατε τοὺς ἀναιτίους. 8 κύριος γάρ ἐστιν τοῦ σαββάτου ὁ υἱὸς τοῦ ἀνθρώπου. (Mt 12,1-8)

   23 Καὶ ἐγένετο αὐτὸν ἐν τοῖς σάββασιν παραπορεύεσθαι διὰ τῶν σπορίμων, καὶ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ ἤρξαντο ὁδὸν ποιεῖν τίλλοντες τοὺς στάχυας. 24 καὶ οἱ Φαρισαῖοι ἔλεγον αὐτῷ· ἴδε τί ποιοῦσιν τοῖς σάββασιν ὃ οὐκ ἔξεστιν; 25 καὶ λέγει αὐτοῖς· οὐδέποτε ἀνέγνωτε τί ἐποίησεν Δαυὶδ ὅτε χρείαν ἔσχεν καὶ ἐπείνασεν αὐτὸς καὶ οἱ μετ’ αὐτοῦ, 26 πῶς εἰσῆλθεν εἰς τὸν οἶκον τοῦ θεοῦ ἐπὶ Ἀβιαθὰρ ἀρχιερέως καὶ τοὺς ἄρτους τῆς προθέσεως ἔφαγεν, οὓς οὐκ ἔξεστιν φαγεῖν εἰ μὴ τοὺς ἱερεῖς, καὶ ἔδωκεν καὶ τοῖς σὺν αὐτῷ οὖσιν; 27 Καὶ ἔλεγεν αὐτοῖς· τὸ σάββατον διὰ τὸν ἄνθρωπον ἐγένετο καὶ οὐχ ὁ ἄνθρωπος διὰ τὸ σάββατον· 28 ὥστε κύριός ἐστιν ὁ υἱὸς τοῦ ἀνθρώπου καὶ τοῦ σαββάτου. (Mk 2,23-28)

   1 Ἐγένετο δὲ ἐν σαββάτῳ διαπορεύεσθαι αὐτὸν διὰ σπορίμων, καὶ ἔτιλλον οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ καὶ ἤσθιον τοὺς στάχυας ψώχοντες ταῖς χερσίν. 2 τινὲς δὲ τῶν Φαρισαίων εἶπαν· τί ποιεῖτε ὃ οὐκ ἔξεστιν τοῖς σάββασιν; 3 καὶ ἀποκριθεὶς πρὸς αὐτοὺς εἶπεν ὁ Ἰησοῦς· οὐδὲ τοῦτο ἀνέγνωτε ὃ ἐποίησεν Δαυὶδ ὅτε ἐπείνασεν αὐτὸς καὶ οἱ μετ’ αὐτοῦ [ὄντες], 4 [ὡς] εἰσῆλθεν εἰς τὸν οἶκον τοῦ θεοῦ καὶ τοὺς ἄρτους τῆς προθέσεως λαβὼν ἔφαγεν καὶ ἔδωκεν τοῖς μετ’ αὐτοῦ, οὓς οὐκ ἔξεστιν φαγεῖν εἰ μὴ μόνους τοὺς ἱερεῖς; 5 καὶ ἔλεγεν αὐτοῖς· κύριός ἐστιν τοῦ σαββάτου ὁ υἱὸς τοῦ ἀνθρώπου. (Łk 6,1-5)

   Wciąż to samo miejsce, ale słońce nie jest już tak nieubłagane, bo kieruje się ku zachodowi.
   «Musimy dojść do tamtego domu» – mówi Jezus.
   Idą. Dochodzą. Proszą o chleb i wypoczynek. Zarządca jednak odsyła ich szorstko.
   «Rasa filistyńska! Żmije! Zawsze tacy sami! Urodzili się z tego samego pnia i wydają zatruty owoc»158narzekają uczniowie wygłodzeni i zmęczeni.
   «Niech się wam zwróci to, co dajecie!»
   «Czemu uchybiacie miłości? To nie jest czas odwetu. Idźcie dalej. Jeszcze nie zapadła noc i nie umieracie z głodu. Trochę ofiary, ażeby te dusze zapragnęły Mnie...» – zachęca Jezus.
   Uczniowie jednak – sądzę, że bardziej ze złości niż z powodu nieznośnego głodu – wchodzą w sam środek pola i zabierają się do zrywania kłosów. Wyłuskują z nich ziarno na dłonie i jedzą.
   «Są dobre, Nauczycielu» – krzyczy Piotr.
   «Nie zjesz ich? A ponadto mają podwójny smak... Chciałbym zjeść wszystkie z całego pola».
   «Masz rację! Przez to odczuliby, że nie dali nam chleba» – mówią i idą dalej pośród kłosów, jedząc ze smakiem. Jezus idzie sam po zakurzonej drodze. Jakieś pięć lub sześć metrów z tyłu kroczy Zelota z Bartłomiejem. Rozmawiają.
   Inne skrzyżowanie, z podrzędną drogą, która przecina drogę główną. Stoi w tym miejscu grupa nieprzystępnych faryzeuszy. Z pewnością powracają z obrzędów szabatowych, w których uczestniczyli w małej wiosce, widocznej na krańcu drogi podrzędnej, szerokiej, płaskiej, jakby była zwierzęciem leżącym na swojej norze. Jezus widzi ich, patrzy łagodnie i z uśmiechem pozdrawia:
   «Pokój niech będzie z wami».
   Zamiast odpowiedzieć na pozdrowienie jeden z faryzeuszy pyta butnie: «Kim jesteś?»
   «Jezusem z Nazaretu».
   «Widzicie, że to On?» – mówią do siebie.
   W tym czasie Natanael i Szymon zbliżają się do Nauczyciela, podczas gdy pozostali – idąc pomiędzy bruzdami – kierują się w stronę drogi. Jedzą jeszcze i mają w dłoniach ziarna pszenicy. Faryzeusz, który mówił jako pierwszy, być może najbardziej znaczący, ponownie odzywa się do Jezusa, który zatrzymał się, czekając na wysłuchanie reszty:
   «A! Zatem jesteś słynnym Jezusem z Nazaretu? Czemu to aż tutaj?»
   «Bo także tutaj są dusze, które trzeba ocalić».
   «My wystarczymy do tego. Potrafimy zbawić nasze dusze i także dusze naszych podwładnych».
   «Jeśli to prawda, robicie dobrze. Ja jednak zostałem posłany, aby głosić, nauczać i zbawiać».
   «Posłany! Posłany! A kto nam to udowodni? Z pewnością nie Twoje czyny!»
   «Dlaczego tak mówisz? Nie zależy ci na Życiu?»
   «A, tak! Jesteś tym, który zadaje śmierć ludziom, którzy Cię nie adorują. Chcesz zatem zabić całą klasę kapłanów, faryzeuszy, uczonych w Piśmie i wielu innych, bo Cię nie adorują i nie będą Cię adorować nigdy. Nigdy, rozumiesz? Nigdy my, wybrańcy Izraela, nie będziemy Cię adorować. Ani też nie będziemy Cię lubić».
   «Nie zmuszam was do miłowania Mnie, lecz mówię: „Adorujcie Boga”, bo...»
   «To znaczy Ciebie, gdyż Ty jesteś Bogiem, prawda? Ale my nie jesteśmy zawszonymi galilejskimi wieśniakami ani głupcami z Judy, którzy idą za Tobą, zapominając naszych rabinów...»
   «Nie martw się, mężu. Nie domagam się niczego. Wypełniam Moje posłannictwo: uczę kochać Boga i ustawicznie powtarzam Dekalog, bo jest zbytnio zapomniany i – więcej jeszcze – źle stosowany. Chcę dać Życie: Życie wieczne. Nie życzę śmierci cielesnej ani tym bardziej – śmierci duchowej. Życie – w związku z którym zapytałem cię, czy nie chcesz go utracić – to życie twojej duszy. Kocham bowiem twoją duszę, nawet jeśli ona Mnie nie miłuje. I smucę się widząc, że ją zabijasz, obrażając Pana i gardząc Jego Mesjaszem».
   Wydaje się, że faryzeusz dostał konwulsji, tak się miota. Mnie szaty, wyrywa frędzle, zdejmuje nakrycie głowy, czochra włosy i krzyczy:
   «Słuchajcie! Słuchajcie! Mnie, Jonatanowi, synowi Uzzjela, w prostej linii potomkowi Szymona Sprawiedliwego, mnie, mówi się coś takiego! Ja miałbym obrażać Pana! Nie wiem, kto mnie powstrzymuje przed wyklęciem Cię, ale...»
   «To strach cię powstrzymuje. Ale zrób to. Nie zamienisz się w popiół. W swoim czasie to się stanie i wtedy będziesz Mnie wzywał. Jednak między Mną i tobą będzie wtedy czerwony strumień: Moja Krew».
   «Dobrze, dobrze. A teraz, Ty, który uważasz się za świętego, dlaczego pozwalasz na coś takiego? Ty, który uważasz się za Nauczyciela, dlaczego nie pouczasz najpierw Swoich apostołów? Popatrz na nich, za Tobą... Oto jeszcze mają narzędzie grzechu w rękach! Widzisz ich? Zbierali kłosy, a jest szabat. Zerwali cudze kłosy. Złamali szabat i kradli».
   «Byli głodni. Prosiliśmy w okolicy, do której wczoraj wieczorem przybyliśmy, o schronienie i pożywienie. Wypędzono nas. Tylko jakaś staruszka dała nam swój chleb i garść oliwek. Bóg jej za to odpłaci stokrotnie, bo dała wszystko, co posiadała, prosząc tylko o błogosławieństwo. Uszliśmy milę, a potem zatrzymaliśmy się, jak nakazuje prawo, pijąc wodę ze strumyka. Potem, po zachodzie słońca, poszliśmy do tego domu... Odrzucono nas. Widzisz, że było w nas pragnienie posłuszeństwa Prawu».
   «Ale nie byliście posłuszni. Nie wolno wykonywać w szabat prac ręcznych i nigdy nie dopuszcza się zabierania tego, co należy do innych. Ja i moi przyjaciele zgorszyliśmy się tym».
   «A Ja nie. Czy nigdy nie czytaliście, jak Dawid i Nob wzięli święte chleby pokładne, aby nakarmić siebie i swoich towarzyszy?159 Chleby święte należały do Boga, były w Jego domu, przeznaczone przez odwieczne prawo dla kapłanów. Jest powiedziane: „Będą należeć do Aarona i do jego synów, którzy je spożyją w miejscu świętym, bo są rzeczą najświętszą.” A jednak Dawid wziął je dla siebie i dla swoich towarzyszy, gdyż był głodny. Skoro zatem święty król wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne w szabat – ten, któremu nie wolno było ich spożywać – i skoro nie zostało mu to poczytane za grzech – bo i po tym czynie Bóg ciągle go miłował – jakże możesz mówić, że jesteśmy grzesznikami, bo zbieramy na glebie Bożej kłosy, które wyrosły i dojrzały z Jego woli – kłosy należące też do ptaków – i zakazujesz je jeść ludziom, dzieciom Ojca?»
   «[Dawid i Nob] poprosili o te chleby, a nie zabrali ich bez proszenia. A to zmienia sprawę. A poza tym nie jest prawdą, że Bóg nie poczytał tego Dawidowi za grzech. Uderzył go przecież Bóg mocno!»
   «Ale nie za to. Za rozwiązłość, za spisanie ludności, a nie za...»160
   «O, dość! Tego nie wolno i nie jest to dozwolone. Nie macie prawa tego czynić, a jednak to robicie. Odejdźcie stąd. Nie chcemy was na naszych ziemiach. Nie potrzebujemy was. Nie wiemy, co z wami zrobić».
   «Odejdziemy».
   «I na zawsze, zapamiętaj to Sobie. Oby nigdy więcej Jonatan, syn Uzzjela, nie spotkał Cię przez swoim obliczem. Odejdź!»
   «Tak, odchodzimy. A jednak jeszcze się spotkamy. I wtedy to Jonatan będzie chciał Mnie zobaczyć, ażeby powtórzyć skazanie i na zawsze uwolnić świat ode Mnie. Ale wtedy Niebo ci powie: „Nie wolno ci tego czynić”. To: „nie jest ci dozwolone”, będzie ci brzmieć w sercu jak odgłos rogu, przez całe życie i poza tym życiem. Jak w dni szabatu kapłani w Świątyni przekraczają spoczynek szabatowy, a nie popełniają grzechu, tak i my, słudzy Pana, możemy – tym bardziej, że człowiek nam odmawia miłości – skorzystać z miłości i pomocy Ojca Najświętszego, nie popełniając przez to grzechu. Tu jest Ktoś, kto jest o wiele większy od Świątyni, i może brać, co chce, z tego, co zostało stworzone, gdyż Bóg położył wszystko, ażeby stało się podnóżkiem dla Słowa. Tak jest zarówno z kłosami Ojca – ułożonymi na ogromnym stole, którym jest Ziemia – jak i ze Słowem. Biorę i daję. I dobrym, i złym. Bo jestem Miłosierdziem. Gdybyście wiedzieli, co znaczy, że jestem Miłosierdziem, zrozumielibyście także, że Ja tylko tego pragnę. Gdybyście wiedzieli, czym jest Miłosierdzie, nie potępialibyście niewinnych. Ale wy tego nie wiecie. Nie wiecie nawet, że Ja was nie potępiam. Nie wiecie, że Ja wam przebaczę, że będę nawet prosił Ojca o przebaczenie dla was. Chcę bowiem miłosierdzia, a nie kary. Wy jednak nie wiecie. Nie chcecie wiedzieć. A to jest większym grzechem od tego, który Mi przypisujecie; od tego, który – według was – popełnili ci niewinni. Wiedzcie też, że szabat jest ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu, i że Syn Człowieczy jest również Panem szabatu. Żegnajcie...»
   Jezus odwraca się do uczniów:
   «Chodźcie. Pójdziemy szukać posłania pośród piasków, które nie są już daleko. Będziemy mieć gwiazdy za towarzyszki, a rosa przyniesie nam wytchnienie. Bóg – Ten, który posłał mannę Izraelowi – zatroszczy się o nakarmienie również nas, biednych i wiernych Mu».
   Jezus zostawia zawziętą grupę i odchodzi ze Swoimi [apostołami]. Zapada wieczór z pierwszymi fioletowawymi mrokami...
   Znajdują wreszcie żywopłot z figowców. Na ich wierzchołkach, najeżonych kolcami, znajdują się owoce zaczynające dopiero dojrzewać. Ale wszystko jest dobre dla głodnego. Dlatego, kłując się, zbierają najbardziej dojrzałe. Dochodzą do miejsca, gdzie kończą się pola, zamieniając się w piaszczyste wydmy. Z daleka dochodzi szum morza.
   «Zatrzymajmy się tu. Piasek jest miękki i ciepły. Jutro wejdziemy do Askalonu» – mówi Jezus.
   Wszyscy upadają zmęczeni u stóp wysokiej wydmy. (III (cz. 1-2), 79: 13 lipca 1945. A, 5640-5646)

158  Filistyni (obcy, wędrowcy) około 1200 r. przed Chrystusem zdobyli wybrzeże Syrii i Palestyny. Osiedlili się tu przejmując kulturę i język. Podbijali czasem Izraelitów, lecz Dawid wyparł ich ostatecznie. (Przyp. wyd.)
159  Por. 1 Sm 21. (Przyp. wyd.)
160  Por. 2 Sm 24,10. (Przyp. wyd.)

   Ancora lo stesso luogo, ma il sole è meno implacabile perché si avvia al tramonto.
   «Occorre andare per raggiungere quella casa» dice Gesù.
   E vanno. La raggiungono. Chiedono pane e ristoro. Ma il fattore li respinge duramente. «Razza di filistei! Vipere! Sempre quelli! Sono nati da quel ceppo e dànno i frutti di veleno» brontolano i discepoli affamati e stanchi. «Vi sia reso ciò che date».
   «Ma perché mancate di carità? Non è più il tempo del tagione. Venite avanti. Ancora non è notte, e morenti di fame non siete. Un poco di sacrificio perché queste anime giungano ad avere fame di Me» esorta Gesù. Ma i discepoli, e credo più per dispetto che per insopportabile fame, entrano nel bel mezzo di un campo e si dànno a cogliere spighe, le sgranano sulle palme e si mettono a mangiarle.
   «Sono buone, Maestro» urla Pietro. «Non ne prendi? E poi hanno un doppio sapore... Ne vorrei mangiare tutto il campo».
   «Hai ragione! Così si pentirebbero di non averci dato un pane» dicono gli altri, e vanno camminando fra le spighe e mangiando di gusto. Gesù cammina solo sulla strada polverosa. A un cinque o sei metri indietro sono lo Zelote con Bartolomeo, ma parlano fra di loro. Un altro quadrivio, per una via secondaria che traversa la via maestra, e fermi a quel punto un gruppo di arcigni farisei, certo di ritorno dalle funzioni del sabato, alle quali hanno assistito nel paesotto che si vede in fondo a questa via secondaria, largo, piatto, come fosse un bestione acquattato nella sua tana.
   Gesù li vede, li guarda mite e sorridente, e saluta: «La pace sia con voi».
   In luogo della risposta al saluto, uno dei farisei chiede arrogantemente: «Chi sei?».
   «Gesù di Nazaret».
   «Vedete che è Lui? » dice uno agli altri. Intanto Natanaele e Simone si accostano al Maestro mentre gli altri, camminando fra i solchi, vengono verso la via. Masticano ancora e hanno nel cavo delle mani chicchi di grano.
   Il fariseo che ha parlato per primo, forse il più potente, torna a parlare con Gesù che si è fermato in attesa di sentire il resto: «Ah! Tu dunque sei il famoso Gesù di Nazaret? Come mai fin qui?».
   «Perché anche qui vi sono anime da salvare».
   «Bastiamo noi a questo. Noi sappiamo salvare le nostre e sappiamo salvare quelle dei nostri dipendenti».
   «Se così è, bene fate. Ma Io sono stato mandato per evangelizzare e salvare».
   «Mandato! Mandato! E chi ce lo prova? Non le tue opere certo!».
   «Perché dici così? Non ti preme la tua vita?».
   «Ah! già! Tu sei quello che amministri la morte a quelli che non ti adorano. Vuoi allora uccidere tutta la classe sacerdotale, farisaica, quella degli scribi e molte altre, perché esse non ti adorano e non ti adoreranno mai. Mai, capisci? Mai, noi, gli eletti di Israele, ti adoreremo. E neppure ti ameremo».
   «Non vi forzo ad amarmi e vi dico: "Adorate Dio" perché...»
   «Ossia Te, perché Tu sei Dio, vero? Ma noi non siamo i pidocchiosi popolani galilei, né gli stolti di Giuda che vengono dietro a Te dimenticando i nostri rabbi...»
   «Non ti inquietare, uomo. Io non chiedo nulla. Compio la mia missione, insegno ad amare Dio e torno a ripetere il Decalogo perché è troppo dimenticato e, ancor di più, è male applicato. Io voglio dare la Vita. Quella eterna. Io non auguro morte corporale, né, meno ancora, morte spirituale. La vita che ti domandavo se non ti premeva di perdere, era quella dell'anima tua, perché Io la tua anima l'amo, anche se essa non mi ama. E mi addoloro vedendo che tu la uccidi coll'offendere il Signore spregiando il suo Messia».
   Il fariseo sembra preso da una convulsione tanto si agita; si scompone le vesti, si spennacchia le frange, si leva il copricapo e si arruffa i capelli, e grida: «Udite! Udite! A me, a Gionata di Uziel, discendente diretto di Simone il Giusto, a me, questo si dice. Io offendere il Signore! Non so chi mi tenga da maledirti, ma...».
   «La paura ti tiene. Ma fàllo pure. Non ne sarai incenerito lo stesso. A suo tempo lo sarai e mi invocherai allora. Ma fra Me e te vi sarà, allora, un ruscello rosso: il mio Sangue».
   «Va bene. Ma intanto, Tu, che ti dici santo, perché permetti certe cose? Tu, che ti dici Maestro, perché non istruisci i tuoi apostoli prima degli altri? Guardali lì, dietro a Te!... Eccoli con ancora lo strumento del peccato fra le mani! Li vedi? Hanno colto delle spighe, ed è sabato. Hanno colto delle spighe non loro. Hanno violato il sabato e hanno rubato».
   «Avevamo fame. Abbiamo chiesto al paese, dove siamo giunti ieri sera, alloggio e cibo. Ci hanno cacciati. Solo una vecchierella ci ha dato del suo pane e un pugno d'ulive. Dio glielo renda centuplicato perché ha dato tutto ciò che aveva, chiedendo soltanto una benedizione. Abbiamo camminato per un miglio e poi abbiamo sostato, come di legge, bevendo l'acqua di un rio. Poi, venuto il tramonto, siamo andati a quella casa... Ci hanno respinto. Tu vedi che in noi c'era volontà di ubbidire alla Legge» risponde Pietro.
   «Ma non lo avete fatto. Non è lecito in sabato fare opera manuale e non è mai lecito prendere ciò che è di altri. Io e i miei amici ne siamo scandalizzati».
   «Io, invece, no. Non avete mai letto come Davide a Nobe prese i pani sacri della Proposizione per cibarsi lui ed i suoi compagni? I pani sacri erano di Dio, nella sua casa, riserbati per ordine eterno ai sacerdoti. È detto: "Apparterranno ad Aronne e ai suoi figli che li mangeranno in luogo santo perché sono cosa santissima". Eppure Davide li prese per sé e per i suoi compagni, perché ebbe fame. Or dunque, se il santo re entrò nella casa di Dio e mangiò i pani della Proposizione in sabato, lui a cui non era lecito cibarsene, eppure non gli fu ascritto a peccato, perché Dio continuò anche dopo questo ad averlo caro, come puoi tu dire che noi siamo peccatori se cogliamo sul suolo di Dio le spighe cresciute e maturate per suo volere, le spighe che sono anche degli uccelli, e che tu neghi che se ne cibino gli uomini, figli del Padre?» chiede Gesù.
   «Li avevano chiesti quei pani, non li avevano presi senza chiedere. E ciò cambia aspetto.
   E poi non è vero che Dio non ascrisse questo a peccato a Davide. Lo colpì ben duramente Dio!».
   «Ma non per questo. Per la lussuria, per il censimento, non per...» ribatte il Taddeo.
   «Oh! basta! Non è lecito, e non è lecito. Non avete diritto di farlo, e non lo farete. Andatevene. Non vi vogliamo nelle nostre terre. Non abbiamo bisogno di voi. Non sappiamo che fare di voi».
   «Ce ne andremo » dice Gesù, impedendo ai suoi di ribattere oltre.
   «E per sempre, ricordalo. Che mai più Gionata di Uziel ti trovi al suo cospetto. Via!».
   «Sì. Via. Eppure ci troveremo ancora. E allora sarà Gionata quello che mi vorrà vedere per ripetere la condanna e per liberare per sempre il mondo di Me. Ma allora sarà il Cielo che ti dirà: "Non ti è lecito di farlo", e quel "non ti è lecito" ti suonerà nel cuore come urlo di buccina per tutta la vita, e oltre la vita. Come nei giorni di sabato i sacerdoti nel Tempio violano il riposo sabatico e non fanno peccato, così noi, servi del Signore, possiamo, posto che l'uomo ci nega l'amore, attingere amore e soccorso dal Padre santissimo, senza per questo commettere colpe. Qui c'è Uno che è ben più grande del Tempio e può prendere ciò che vuole di quanto è nel creato, perché Dio ha messo tutto a far da sgabello alla Parola. Ed Io prendo e dono. Così le spighe del Padre, posate sulla immensa tavola che è la terra, come la Parola. Prendo e dono. Ai buoni come ai malvagi. Perché Misericordia sono. Ma voi non sapete cosa è la Misericordia. Se sapeste cosa vuol dire il mio essere Misericordia, capireste anche che Io non voglio che quella. Se voi sapeste cosa è la Misericordia non avreste condannato degli innocenti. Ma voi non lo sapete. Voi non sapete neppure che Io non vi condanno, voi non sapete che Io vi perdonerò, che chiederò, anzi, perdono al Padre per voi. Perché Io voglio misericordia e non castigo. Ma voi non sapete. Non volete sapere. E questo è un peccato più grande di quello che mi ascrivete, di quello che dite abbiano fatto questi innocenti. Del resto sappiate che il sabato è stato fatto per l'uomo e non l'uomo per il sabato, e che il Figlio dell'uomo è padrone anche del sabato. Addio...».
   Si volge ai discepoli: «Venite. Andiamo a cercare un letto fra le sabbie che sono ormai vicine. Avremo sempre a compagne le stelle e ci daranno ristoro le rugiade. Dio provvederà, Lui che mandò la manna ad Israele, a nutrire noi pure, poveri e fedeli a Lui». E Gesù lascia in asso il gruppo astioso e se ne va coi suoi, mentre la sera scende con le prime ombre violette... Trovano finalmente una siepe di fichi d'India sulla cui cima, irta di palette pungenti, sono dei fichi che iniziano a maturare. Ma tutto è buono per chi ha fame. E, pungendosi, colgono i più maturi e vanno, finché i campi cessano in dune sabbiose. Viene da lontano un rumore di mare. «Sostiamo qui. La sabbia è soffice e calda. Domani entreremo in Ascalona» dice Gesù, e tutti cadono stanchi ai piedi di un'alta duna. (3, 217)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

środa, 11 kwietnia 2018

(44) Żywoty Świętych: Apolonia z Aleksandrii

O ś. Apolloniej
z listu Dionizego Aleksandrijskiego
do Fabiusa Biskupa Antioskiego,
u Euzebiego Historyka Kościelnego, Lib. 6. cap. 44. 
Żyła około roku P. 239. Nicef. lib. 5. cap. 30.1

   Nie z Cesarskiej uchwały a wyroku (mówi Dionizjus) prześladowanie u nas się w Aleksandriej poczęło – ale rok jeszcze przed tym uprzedziło. Bo jeden pogański Prorok złego wszystkiego, które to miasto potkało, był przyczyną. Ten niezliczonego ludu gniew na nas pobudził, a żeby starych swych błędów poganie bronili, wielce je był do tego zapalił. Zaburzeni rozumieli iż im ony rozboje czynić wolno było, ponieważ się tym bogom swoim przysłużyć chcieli, i to sobie za prawą służbę bogom poczytali, aby Chrześciańską krew roźlewać i w niej ręce moczyć mogli. I niżej. Wszyscy zaraz na domy Chrześciańskie uderzyli, i sąsiady swoje wywodząc, wybierali wszytko dobre mienie, pieniądze, bogactwo, i naczynie co nakosztowniejsze sobie przywłaszczając, a co podłego, po drogach rozmiatając i paląc – tak iż nic nie było różno od tego, gdy nieprzyjaciel mocą miasto weźmie i korzyści bierze. Uciekali bracia po drogach, po puszczach – złupienie domów swoich z onymi, o których Apostoł pisze,2 z weselem przyjmując. A do tego czasu, niewiem aby który, okrom jakiego jednego gdzieżkolwiek zaprzeć się miał Pana swego. Apollonią dziewicę onego czasu zacną i dziwną a już w leciech podeszłą pojmali – i bijąc ją srodze w twarz jej, wszytki jej zęby wybili, i nanieciwszy ogień na przedmieściu, grozili jej, jeśliby tak jako oni bluźnić jawnie niechciała, iż ją spalić mieli. 3A ona prosząc trochę czasu do rozmyślania, gdy była od ich ręku wolna, prędko sama w on ogień w oczach ich wskoczyła, i tak w ogniu dokonała.

   4Nikt się zabijać, ani sobie mężobójcą, i do śmierci swej przyczyną być nie ma. Bo jako mówi Augustyn święty na one słowa Pańskie: kto dusze abo zdrowia swego nienawidzi, miłuje je – patrz, powiada, abyć ta myśl nie przyszła, żebyś ty nienawidząc zdrowia swego, zabić się sam chciał. Tego nie uczył Chrystus – i czartu radzącemu, aby się z ganku kościelnego spuścił, odpowiedział: Idź precz szatanie, pisano jest – nie kuś Pana Boga twego. A Piotrowi rzekł: gdyś był młodszym, opasowałeś się, i chodziłeś gdzieś chciał – ale gdy się zstarzejesz, inszy cię opasze, i powiedzie gdzieby nie rad. 5Gdzie jaśnie dał znać, iż nie sam od siebie, ale od drugiego, zabit być ma, kto Chrystusa naśladuje. To ś. Augustyn. Cóż o tym rozumieć, iż ta ś. Apollonia, sama w ogień skoczyła, i sama niejako przychylną była śmierci swej? I o wielu takich czytamy. 6Miałeś w żywocie ś. Lucjana, iż niejaka Pelagia, jego uczennica, przyzwana od sędziego o wiarę Chrystusowę, iż była urodziwą panną, bojąc się aby od okrutnika dziewictwo jej zmazane nie było – z wysokiego okna skoczyła, i umarła, a jednak ją za świętą męczennicę poczytano.
   I o drugich pisze Euzebius w historiej kościelnej, lib. 8. cap. 12.W Antiochiej była jedna zacna urodą, rodzajem i bogactwy, ale zacniejsza wiarą, i Chrześciańską cnotą wdowa, mając dwie córce, w tychże cnotach i czystości panieńskiei wychowane, młode i wielce urodziwe. Tej prześladownicy, i w innych miastach, do których uciekała, pilnie szukali – a nalezioną, z córkami do Antiochiej prowadzili. Widząc matka, iż ujść ręku i nieczystości pogańskiej wszytkie nie mogły, 7przekładała tajemnie córkom swym, na co przyść miały, mówiąc: pomnicie, namilsze moje córki, jakom was w bojaźni Bożej wychowała. Pan Jezus Chrystus, ojcem i opiekunem waszym był – którego miłując, takeśmy się w czystości kochały – iż oko wasze, jako wiem dobrze, nieuczciwym wejźrzeniem zmazane nie jest. To pojmanie nasze, abo od Boga, abo od czystości nas oddzielić chce – jako jakich sprośnych niewiast używać nas pohańcy na swoję wszeteczność będą. Azażby tak mała była nasza wiara – abyśmy się śmierci bać dla Pana Boga miały? Izali i czystość tak tania u nas jest – żebyśmy sprośny żywot z utratą jej obierały? Naśladujcie mię matki swej, córki miłe, jakoście to we wszytkim czyniły – uczyńcie co ja uczynię. Nie czekajmy niewstydliwych postępków sprośników tych, nad nami – wszeteczność ich, poczciwą w czystości śmiercią potępmy. 8Gdy widziała, iż do tego skłonne córki, przyjachawszy nad jednę rzekę, prosiły się wszytkie trzy, rzkomo na potrzebę. Skoro straż prze wstyd przyrodzony, odstąpiła, wnetże w bystrą a straszliwą rzekę wpadły, i tam się zatopiły – chcąc P. Bogu i całą wiarę, i całą czystość swoję oddać, a niewierne i sprośne, w hańbie zostawić.
   I drugą Rzymiankę Sofronią, tenże Euzebius, i inni, barzo chwali – lib. 8. cap. 17. iż gdy Maksencjus Cesarz niewierny i tyran, w Rzymie, zacnych białych głów, panienek i mężatych, na swoję wszeteczność używał, a żaden mu tego bronić nie śmiał, kusił się i o Chrześciańskie zacne panie. I gdy po tę Sofronią sługi posłał – ona się do męża uciekła, a chociaż mąż jej był starostą Rzymskim, i prawie pierwszym na dworze onego tyranna – jednak długo myśląc, westchnąwszy, z żałością rzekł: cóż czynić, abo to nam cierpieć, abo żywot stracić. Bacząc Sofronia, iż mąż z bojaźni, czystość jej wydaje – prosiła się trochę do komory – dając znać, jakoby się przyochędożyć chciała. Tam Panu Bogu sama siebie, i czystość swoję małżeńską poleciwszy – przez stojące służebnice swe, do tyranna wskazała: takie, prawi, Chrześcianki, niechaj się więcej tyrannowi podobają. To mówiąc, ostre żelazo w piersiach swoich utopiła – i trupa onym niepoczciwym sługom nieczystości, zostawiła. To o tej tak piszą.
   I Pismo Święte chwali niejakiego Razjasza9 – iż gdy go pojmać Nykanor, a przymuszać do odstąpienia Zakonu Bożego kazał, niżli pojman był, mieczem się przebił, a iż kwapliwie nie mógł w się dobrze ugodzić, z muru na ludzie, którzy go pojmać mieli, skoczył, i jeszcze się żywym czując, porwał się, i wlazszy na jeden kamień, kiszki z brzucha swego wywłóczył, i na ony pohańce miotał, i tak wzywając Pana duchów żywota, aby mu to zasię przywrócił, skonał. Cóż o takich trzymać mamy? Bez wątpienia, uczynili to Święci, z osobliwej sprawy Ducha Świętego i z objawionej wolej Bożej. Bo na takie osobne rzeczy jako i Abraam na zabicie syna swego, mieli osobne i nieomylnej wiadomości, rozkazanie od Boga. Lecz w pospolitości trzymać się drogi utartej, przykazania Bożego mamy – aby nikt przyczyną sobie śmierci, i swym mężobójcą nie był, o czym święty Augustyn tęż naukę daje.10 A te przykłady białychgłów, przywiodły się, dla pilniejszego zachowania czystości panieńskiej, wdowiej, i małżeńskiej – któremi się Chrześciańskie białegłowy lepiej wzbudzić mogą, niżli onej pogańskiej, Rzymskiej Lukrecjej, która się śmierci i niesławy uleknąwszy, na grzech zezwoliła – którego się potym kając, sama siebie nieprzystojnie, i z wielkim grzechem zabiła. Lecz te i śmiercią się odstraszyć od czystości nie dały. Droższa ma być u Chrześciańskiej płci niewieściej czystość, niżli zdrowie. O jakiego potępienia dostają, które ją tak tanie przedawać śmieją?

1  IX. Febru. Lutego. Mart. R. 9. Febru.
2  Hbr 10.
Apollonia ś. sama w ogień wskoczyła.
4  Obrok duchowny. W którym się żywot niektórych białychgłów zamyka.
Zabijać się nie ma nikt.
Pelagia męczennica z góry z okna skoczyła.
Rzecz matki do córek.
Matka z dwiema córkami w rzekę dla zachowania wiary i czystości wskoczyła.
9  2 Mch 14. [W obu wydaniach (1605, 1598) podane błędnie 2 Mch 4. Przyp. J.Sz.].
10  De civit. Dei lib. 1. cap. 26. gdzie też niewiasty wspomina.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Rzeczywistość zmartwychwstania

Powiedzieć „Chrystus zmartwychwstał”
to nie słowa rzucone na wiatr
to zadanie

Widzenie (The Vision),
obraz Akiane Kramarik
(zamieszczono za zgodą akiane.com)

czwartek, 5 kwietnia 2018

(91) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Zaślubiny syna

   1 A Jezus znowu mówił do nich w przypowieściach: 2 «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. 3 Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. 4 Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: „Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!” 5 Lecz oni zlekceważyli to i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, 6 a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali. 7 Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. 8 Wtedy rzekł swoim sługom: „Uczta weselna wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. 9 Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. 10 Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła się biesiadnikami. 11 Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. 12 Rzekł do niego: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?” Lecz on oniemiał. 13 Wtedy król rzekł sługom: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. 14 Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych». (Mt 22,1-14)

   16b Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. 17 Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już <wszystko> jest gotowe”. 18 Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 19 Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 20 Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”. 21 Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał swemu słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” 22 Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. 23 Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i przynaglaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. 24 Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”. (Łk 14,16b-24)

   1 Καὶ ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς πάλιν εἶπεν ἐν παραβολαῖς αὐτοῖς λέγων· 2 ὡμοιώθη ἡ βασιλεία τῶν οὐρανῶν ἀνθρώπῳ βασιλεῖ, ὅστις ἐποίησεν γάμους τῷ υἱῷ αὐτοῦ. 3 καὶ ἀπέστειλεν τοὺς δούλους αὐτοῦ καλέσαι τοὺς κεκλημένους εἰς τοὺς γάμους, καὶ οὐκ ἤθελον ἐλθεῖν. 4 πάλιν ἀπέστειλεν ἄλλους δούλους λέγων· εἴπατε τοῖς κεκλημένοις· ἰδοὺ τὸ ἄριστόν μου ἡτοίμακα, οἱ ταῦροί μου καὶ τὰ σιτιστὰ τεθυμένα καὶ πάντα ἕτοιμα· δεῦτε εἰς τοὺς γάμους. 5 οἱ δὲ ἀμελήσαντες ἀπῆλθον, ὃς μὲν εἰς τὸν ἴδιον ἀγρόν, ὃς δὲ ἐπὶ τὴν ἐμπορίαν αὐτοῦ· 6 οἱ δὲ λοιποὶ κρατήσαντες τοὺς δούλους αὐτοῦ ὕβρισαν καὶ ἀπέκτειναν. 7 ὁ δὲ βασιλεὺς ὠργίσθη καὶ πέμψας τὰ στρατεύματα αὐτοῦ ἀπώλεσεν τοὺς φονεῖς ἐκείνους καὶ τὴν πόλιν αὐτῶν ἐνέπρησεν. 8 τότε λέγει τοῖς δούλοις αὐτοῦ· ὁ μὲν γάμος ἕτοιμός ἐστιν, οἱ δὲ κεκλημένοι οὐκ ἦσαν ἄξιοι· 9 πορεύεσθε οὖν ἐπὶ τὰς διεξόδους τῶν ὁδῶν καὶ ὅσους ἐὰν εὕρητε καλέσατε εἰς τοὺς γάμους. 10 καὶ ἐξελθόντες οἱ δοῦλοι ἐκεῖνοι εἰς τὰς ὁδοὺς συνήγαγον πάντας οὓς εὗρον, πονηρούς τε καὶ ἀγαθούς· καὶ ἐπλήσθη ὁ γάμος ἀνακειμένων. 11 Εἰσελθὼν δὲ ὁ βασιλεὺς θεάσασθαι τοὺς ἀνακειμένους εἶδεν ἐκεῖ ἄνθρωπον οὐκ ἐνδεδυμένον ἔνδυμα γάμου, 12 καὶ λέγει αὐτῷ· ἑταῖρε, πῶς εἰσῆλθες ὧδε μὴ ἔχων ἔνδυμα γάμου; ὁ δὲ ἐφιμώθη. 13 τότε ὁ βασιλεὺς εἶπεν τοῖς διακόνοις· δήσαντες αὐτοῦ πόδας καὶ χεῖρας ἐκβάλετε αὐτὸν εἰς τὸ σκότος τὸ ἐξώτερον· ἐκεῖ ἔσται ὁ κλαυθμὸς καὶ ὁ βρυγμὸς τῶν ὀδόντων. 14 πολλοὶ γάρ εἰσιν κλητοί, ὀλίγοι δὲ ἐκλεκτοί. (Mt 22,1-14)

   16b Ἄνθρωπός τις ἐποίει δεῖπνον μέγα, καὶ ἐκάλεσεν πολλοὺς 17 καὶ ἀπέστειλεν τὸν δοῦλον αὐτοῦ τῇ ὥρᾳ τοῦ δείπνου εἰπεῖν τοῖς κεκλημένοις· ἔρχεσθε, ὅτι ἤδη ἕτοιμά ἐστιν. 18 καὶ ἤρξαντο ἀπὸ μιᾶς πάντες παραιτεῖσθαι. ὁ πρῶτος εἶπεν αὐτῷ· ἀγρὸν ἠγόρασα καὶ ἔχω ἀνάγκην ἐξελθὼν ἰδεῖν αὐτόν· ἐρωτῶ σε, ἔχε με παρῃτημένον. 19 καὶ ἕτερος εἶπεν· ζεύγη βοῶν ἠγόρασα πέντε καὶ πορεύομαι δοκιμάσαι αὐτά· ἐρωτῶ σε, ἔχε με παρῃτημένον. 20 καὶ ἕτερος εἶπεν· γυναῖκα ἔγημα καὶ διὰ τοῦτο οὐ δύναμαι ἐλθεῖν. 21 καὶ παραγενόμενος ὁ δοῦλος ἀπήγγειλεν τῷ κυρίῳ αὐτοῦ ταῦτα. τότε ὀργισθεὶς ὁ οἰκοδεσπότης εἶπεν τῷ δούλῳ αὐτοῦ· ἔξελθε ταχέως εἰς τὰς πλατείας καὶ ῥύμας τῆς πόλεως καὶ τοὺς πτωχοὺς καὶ ἀναπείρους καὶ τυφλοὺς καὶ χωλοὺς εἰσάγαγε ὧδε. 22 καὶ εἶπεν ὁ δοῦλος· κύριε, γέγονεν ὃ ἐπέταξας, καὶ ἔτι τόπος ἐστίν. 23 καὶ εἶπεν ὁ κύριος πρὸς τὸν δοῦλον· ἔξελθε εἰς τὰς ὁδοὺς καὶ φραγμοὺς καὶ ἀνάγκασον εἰσελθεῖν, ἵνα γεμισθῇ μου ὁ οἶκος· 24 λέγω γὰρ ὑμῖν ὅτι οὐδεὶς τῶν ἀνδρῶν ἐκείνων τῶν κεκλημένων γεύσεταί μου τοῦ δείπνου. (Łk 14,16-24)

   Posłuchajcie, a zrozumiecie lepiej, jak troski, bogactwa i obżarstwo przeszkadzają w wejściu do Królestwa Niebieskiego.
   Pewnego razu król urządził zaślubiny swemu synowi. Możecie sobie wyobrazić, jakie święto było w pałacu. To był jego syn jedyny, który – doszedłszy do wieku dojrzałego – ożenił się ze swoją umiłowaną. Ojciec i król chciał, aby dokoła panowała radość. Pragnął tego ze względu na radość swego umiłowanego [syna] – w końcu małżonka ukochanej [oblubienicy]. Urządził też wielkie przyjęcie, które stanowiło część licznych obchodów uroczystości ślubnej. I przygotował je na czas, czuwając nad każdym szczegółem, aby wspaniale i godnie wypadły zaślubiny syna królewskiego.
   Wysłał odpowiednio wcześniej sługi, aby powiedzieli przyjaciołom i sprzymierzeńcom, a także największym w jego królestwie, że zaślubiny zostały ustalone na określony dzień wieczorem, że są zaproszeni i żeby przyszli, stanowiąc godne otoczenie dla syna królewskiego. Ale przyjaciele, sprzymierzeńcy i wielcy królestwa nie przyjęli zaproszenia.
   Wtedy król – wątpiąc, czy pierwsi słudzy w właściwy sposób zapraszali – posłał jeszcze innych, aby nalegali mówiąc: „Ależ przyjdźcie! Prosimy was o to. Już wszystko jest gotowe. Sala jest przystrojona, drogocenne wina zostały przyniesione zewsząd. Już w kuchni zgromadzono woły i utuczone zwierzęta, aby je upiec. Niewolnicy wyrabiają mąkę na słodycze, a inni rozbijają migdały w moździerzach na najdelikatniejsze przysmaki, dolewając doń najrzadsze olejki aromatyczne. Najzdolniejsze tancerki i muzykanci zostali sprowadzeni na tę uroczystość. Przyjdźcie więc, aby nie była bezużyteczna cała ta wystawność”.
   Ale przyjaciele, sprzymierzeńcy i wielcy królestwa albo odmówili, albo powiedzieli: „Mamy co innego do zrobienia”, albo udawali, że przyjmują zaproszenie, a potem poszli do swych spraw. Jeden udał się na pole, drugi odszedł do handlu, inny jeszcze – do spraw mniej szlachetnych. W końcu był i taki, który znudzony ciągłym naleganiem, pochwycił sługę królewskiego i zabił go. [Chciał bowiem], żeby zamilkło jego naleganie: „Nie odmawiaj królowi tego, bo może ci to wyjść na złe”.
   Słudzy powrócili do króla i przekazali wszystko. Wtedy król zapłonął oburzeniem i posłał wojsko, żeby ukarało zabójców jego sług i tych, którzy zlekceważyli jego zaproszenie. Chciał też wynagrodzić tym, którzy przyrzekli przyjść. Jednak w uroczysty wieczór, o oznaczonej porze, nikt nie przyszedł. Rozgniewany król zawołał sługi i powiedział: „Niechże nie będzie tak, by mój syn pozostał bez żadnego [gościa], który świętowałby z nim tego wieczoru zaślubin. Uczta jest gotowa, ale zaproszeni nie byli jej godni. Jednak uczta weselna mojego syna musi się odbyć. Idźcie zatem na place i na ulice, stańcie na skrzyżowaniach dróg, zatrzymujcie przechodniów, gromadźcie tych, którzy odpoczywają, i przyprowadźcie ich tutaj. Niech sala zapełni się świętującymi ludźmi”.
   I słudzy poszli. Wyszli na drogi, rozproszyli się po placach, ustawili się na rozstajach dróg. Gromadzili napotykanych – dobrych lub złych, bogatych lub ubogich – i prowadzili ich do siedziby królewskiej. Dali też wszystkim środki, aby wyglądali na godnych wejścia na salę uczty weselnej. Potem ich tam wprowadzili i sala zapełniła się – jak król chciał – radującymi się ludźmi.
   Król jednak – wszedłszy na salę, aby zobaczyć, czy może się rozpocząć uroczystość – dostrzegł kogoś, kto pomimo pomocy udzielonej przez sługi nie był odziany szatą weselną. Zapytał go: „Jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?” A ten nie wiedział, co odpowiedzieć, bo istotnie nie miał wytłumaczenia. Wtedy król zawołał sługi i powiedział im: „Weźcie go, zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go z mojego domu, w ciemności i w lodowate błoto. Tam będzie płakał i zgrzytał zębami, bo zasłużył [na to] z powodu niewdzięczności i z powodu zniewagi, jaką mi okazał. Jeszcze bardziej niż mnie znieważył mojego syna. Wszedł bowiem w ubogiej i brudnej szacie na salę biesiadną, gdzie może wejść tylko ten, kto jest godny jej i mojego syna”.
   Jak widzicie, troski światowe, chciwość, zmysłowość, okrucieństwo ściągają gniew króla. Powodują, że ci synowie – troszczący się [o sprawy tego świata] – nigdy już nie wejdą do domu Króla. Widzicie też, że [Król] z powodu życzliwości wobec syna ukarze też wezwanych. Iluż ich jest w dzisiejszych czasach, na tej ziemi, na którą Bóg zesłał Swoje Słowo!
   Sprzymierzeńców, przyjaciół, wielkich Swego ludu Bóg naprawdę zaprosił przez Swe sługi. Bardziej nagląco każe ich zapraszać, w miarę zbliżania się godziny Moich Zaślubin. Nie przyjęli jednak zaproszenia, bo są fałszywymi sprzymierzeńcami i fałszywymi przyjaciółmi. Wielkimi są jedynie z nazwy, gdyż jest w nich małość. (Jezus coraz bardziej podnosi głos, a Jego oczy wysyłają strumienie światła, jakby były dwoma klejnotami. Dzieje się tak w blasku ognia rozpalonego między Nim a słuchaczami dla rozświetlenia ciemności wieczoru. Brak bowiem księżyca, którego właśnie ubywa i który wschodzi później.) Tak, nikczemność jest w nich. Przez wszystko to nie rozumieją, że jest obowiązkiem i zaszczytem dla nich zgodzić się na zaproszenie Króla.
   Pycha, zatwardziałość, pożądliwości wznoszą bastion w ich sercach. I ci nikczemnicy nienawidzą Mnie i nie chcą przyjść na Moje zaślubiny. Nie chcą przyjść. Bardziej niż zaślubiny wolą związki z obrzydliwą polityką, z jeszcze bardziej obrzydliwym pieniądzem, z najbardziej obrzydliwą zmysłowością. Wolą przebiegłe planowanie, zmowę, podstępny spisek, pułapkę, zbrodnię. Wszystko to potępiam w imię Boże. Dlatego nienawidzą głosu, który mówi, i uroczystości, na którą zaprasza. W tym ludzie trzeba szukać zabójców sług Bożych: Proroków, którzy są sługami aż do teraz; Moich uczniów, którzy są odtąd sługami. W tym ludzie można znaleźć oszustów. Odpowiadają Bogu: „Tak, przyjdziemy”, a tymczasem we wnętrzu mówią sobie: „Ani myślę!” Wszyscy oni są w Izraelu.
   Król Nieba więc – aby Syn miał godną oprawę zaślubin – pośle gromadzić na rozstajach tych, którzy nie są ani przyjaciółmi, ani wielkimi, ani sprzymierzeńcami, lecz ludźmi, którzy po prostu przechodzą. Już teraz – Moją ręką, Moją ręką Syna i sługi Bożego – gromadzenie się rozpoczęło. Kimkolwiek są, niech przyjdą... I już przyszli. A Ja im pomagam oczyścić się i upiększyć się na uroczystość zaślubin. Ale będzie, o, na swoje nieszczęście będzie i taki, który [nadużyje] nawet wspaniałości Boga, dającego mu wonności i królewskie szaty, aby uczynić go takim, jakim nie jest: bogatym i godnym. Będzie taki, który z całej tej dobroci wyciągnie niegodziwą korzyść, aby zwodzić, aby czerpać zyski... Człowiek o wykrzywionej duszy, obrośnięty obrzydliwym polipem wszystkich grzechów... Zachowa pachnidła i szaty, aby czerpać niedozwoloną korzyść. Użyje ich nie na zaślubiny Syna, lecz na swoje zaślubiny z szatanem.
   To się stanie. Ponieważ wielu jest powołanych, ale nieliczni są ci, którzy ze względu na umiejętność wytrwania w powołaniu, dochodzą do bycia wybranymi. Ale stanie się i to, że tym hienom – które wolą padlinę niż żywy pokarm – zostanie wymierzona kara wyrzucenia poza salę Uczty, w ciemności i w błoto bagna wiecznego. Tam szatan skrzeczy swoim okropnym śmiechem z powodu każdego tryumfu nad duszą. Tam wiecznie rozbrzmiewa rozpaczliwy płacz szaleńców, którzy poszli za Występkiem zamiast iść za Dobrocią, która ich powołała.
   Wstańcie. Pójdziemy na spoczynek. Błogosławię was, mieszkańców Betanii, wszystkich. Błogosławię was i daję wam Mój pokój. I błogosławię w szczególności ciebie, Łazarzu, przyjacielu Mój, i ciebie, Marto. Błogosławię Moich uczniów dawnych i nowych, których posyłam na świat, aby wzywali – wzywali na ucztę Króla. Uklęknijcie, abym was wszystkich pobłogosławił. Piotrze, odmów modlitwę, której was nauczyłem. Odmów ją stojąc tu, u Mego boku, bo tak ma być wypowiadana przez tego, którego Bóg do tego wyznaczył. (III (cz. 1-2), 68: 1 lipca 1945. A, 5512-5531)

   Udite. E capirete meglio come le sollecitudini, le ricchezze e le crapule impediscono l'entrata nel Regno dei Cieli. Una volta un re fece le nozze di suo figlio. Potete immaginare che festa fosse nella reggia. Era il suo unico figlio e, giunto all'età perfetta, si sposava con la sua diletta. Il padre e re volle che tutto fosse gioia intorno alla gioia del suo diletto, finalmente sposo con la beneamata. Fra le molte feste nuziali fece anche un grande pranzo. E lo preparò per tempo, vegliando su ogni particolare dello stesso, perché riuscisse splendido e degno delle nozze del figlio del re. Mandò per tempo i suoi servi a dire agli amici e agli alleati, e anche ai più grandi nel suo regno, che le nozze erano stabilite per quella data sera e che loro erano invitati, e che venissero per fare degna cornice al figlio del re. Ma amici, alleati e grandi del regno non accettarono l'invito. Allora il re, dubitando che i primi servi non avessero parlato a dovere, ne mandò altri ancora, perché insistessero dicendo: "Ma venite! Ve ne preghiamo. Ormai tutto è pronto. La sala è apparecchiata, i vini preziosi sono stati portati da ogni dove, e già nelle cucine sono ammucchiati i buoi e gli animali ingrassati per essere cotti, e le schiave intridono le farine a far dolciumi, ed altre pestano le mandorle nei mortai per fare leccornie finissime a cui mescolano aromi fra i più rari. Le danzatrici e i suonatori più bravi sono stati scritturati per la festa. Venite dunque acciò non sia inutile tanto apparato". Ma amici, alleati e grandi del regno o rifiutarono, o dissero: "Abbiamo altro da fare", o finsero di accettare l'invito, ma poi andarono ai loro affari, chi al campo, chi ai negozi, chi ad altre cose ancor meno nobili. E infine ci fu chi, seccato da tanta insistenza, prese il servo del re e l'uccise per farlo tacere, posto che insisteva: "Non negare al re questa cosa perché te ne potrebbe venire male. I servi tornarono al re e riferirono ogni cosa, e il re avvampò di sdegno mandando le sue milizie a punire gli uccisori dei suoi servi e a castigare quelli che avevano sprezzato il suo invito, riservandosi di beneficare quelli che avevano promesso di venire. Ma la sera della festa, all'ora fissata, non venne nessuno. Il re, sdegnato, chiamò i servi e disse: "Non sia mai che mio figlio resti senza chi lo festeggi in questa sua sera nuziale. Il banchetto è pronto, ma gli invitati non ne sono degni. Eppure il banchetto nuziale del figlio mio deve avere luogo. Andate dunque sulle piazze e sulle strade, mettetevi ai crocicchi, fermate chi passa, adunate chi sosta, e portateli qui. Che la sala sia piena di gente festante. I servi andarono. Usciti per le vie, sparsisi sulle piazze, messisi ai crocicchi, radunarono quanti trovarono, buoni o cattivi, ricchi o poveri, e li portarono nella dimora regale, dando loro i mezzi per apparire degni di entrare nella sala del banchetto di nozze. Poi li condussero in quella, ed essa fu piena, come il re voleva, di popolo festante. Ma, entrato il re nella sala per vedere se potevano aver inizio le feste, vide uno che, nonostante gli aiuti dati dai servi, non era in veste di nozze. Gli chiese: "Come mai sei entrato qui senza la veste di nozze?". E colui non seppe che rispondere, perché infatti non aveva scusanti. Allora il re chiamò i servi e disse loro: "Prendete costui, legatelo nelle mani e nei piedi e gettatelo fuori della mia dimora, nel buio e nel fango gelido. Ivi starà nel pianto e con stridor di denti come ha meritato per la sua ingratitudine e per l'offesa che mi ha fatta, e più che a me al figlio mio, entrando con veste povera e non monda nella sala del banchetto, dove non deve entrare che ciò che è degno di essa e del figlio mio". Come voi vedete, le sollecitudini del mondo, le avarizie, le sensualità, le crudeltà attirano l'ira del re, fanno si che mai più questi figli delle sollecitudini entrino nella casa del Re. E vedete anche come anche fra i chiamati, per benignità verso suo figlio, vi sono i puniti. Quanti al giorno d'oggi, in questa terra alla quale Dio ha mandato il suo Verbo! Gli alleati, gli amici, i grandi del suo popolo, Dio veramente li ha invitati attraverso i suoi servi, e più li farà invitare, con invito pressante, man mano che l'ora delle mie nozze si farà vicina. Ma non accetteranno l'invito perché sono falsi alleati, falsi amici, e non sono grandi che di nome perché la bassezza è in loro».
   Gesù va elevando sempre più la voce, e i suoi occhi, alla luce di fuoco che è stato acceso fra Lui e gli ascoltatori per illuminare la sera, nella quale manca ancora la luna che è nella fase decrescente e si alza più tardi, gettano sprazzi di luce come fossero due gemme.
   «Si, la bassezza è in loro. Per tutto questo essi non comprendono che è dovere e onore per loro aderire all'invito del Re. Superbia, durezza, libidine fanno baluardo nel loro cuore. E – sciagurati che sono! – e hanno odio a Me, a Me, per cui non vogliono venire alle mìe nozze. Non vogliono venire. Preferiscono alle nozze i connubi con la politica sozza, con il più sozzo denaro, con il sozzissimo senso. Preferiscono il calcolo astuto, la congiura, la subdola congiura, il tranello, il delitto. Io tutto questo lo condanno in nome di Dio. Si odia perciò la voce che parla e le feste a cui invita. In questo popolo vanno cercati coloro che uccidono i servi di Dio: i profeti che sono i servi fino ad oggi, i miei discepoli che sono i servi da ora in poi. In questo popolo vanno scelti i turlupinatori di Dio che dicono: "Sì, veniamo", mentre dentro di sé pensano: "Neanche per idea!". Tutto questo è in Israele. E il Re del Cielo, perché il Figlio abbia un degno apparato di nozze, manderà a raccogliere sui crocicchi coloro che sono non amici, non grandi, non alleati, ma sono semplicemente popolo che passa. Già – e per mia mano, per la mia mano di Figlio e di servo di Dio – la raccolta si è iniziata. Quali che siano, verranno... E sono già venuti. Ed Io li aiuto a farsi mondi e belli per la festa di nozze. Ma ci sarà, oh! per sua sventura ci sarà chi anche della magnificenza di Dio, che gli dà profumi e vesti regali per farlo apparire quale non è – un ricco e degno – vi sarà chi di tutta questa bontà se ne farà un approfitto indegno per sedurre, per guadagnare... Individuo di bieco animo, abbracciato dal polipo ripugnante di tutti i vizi... e sottrarrà profumi e vesti per trarne guadagno illecito, usandoli non per le nozze del Figlio, ma per le sue nozze con Satana. Ebbene, questo avverrà. Perché molti sono i chiamati, ma pochi coloro che, per saper perseverare nella chiamata, giungono ad essere eletti. Ma anche avverrà che a queste iene, che preferiscono le putrefazioni al nutrimento vivo, sarà inflitto il castigo di essere gettati fuori della sala del Banchetto, nelle tenebre e nel fango di uno stagno eterno in cui stride Satana il suo orrido riso per ogni trionfo su un'anima, e dove suona eterno il pianto disperato dei mentecatti che seguirono il Delitto invece di seguire la Bontà che li aveva chiamati. Alzatevi e andiamo al riposo. Io vi benedico, o cittadini di Betania, tutti. Io vi benedico e vi do la mia pace. E benedico te in particolare, Lazzaro, amico mio, e te, Marta. Benedico i miei discepoli antichi e nuovi che mando per il mondo a chiamare, a chiamare alle nozze del Re. Inginocchiatevi ché Io vi benedica tutti. Pietro, di' l'orazione che vi ho insegnata, e dilla stando qui al mio fianco, in piedi, perché così va detta da chi a ciò è destinato da Dio. (3, 206)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001