14
Gdy
przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając
przed Nim na kolana, 15
prosił:
«Panie,
zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo
często wpada w ogień, a często w wodę. 16
Przyprowadziłem
go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić».
17
Na
to Jezus odrzekł: «O
plemię
niewierne i przewrotne! Jak
długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was znosić?
Przyprowadźcie Mi go tutaj!»
18
Jezus
rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec
odzyskał zdrowie. (Mt 17,14-18)
14
Gdy
przyszli do uczniów, ujrzeli wielki tłum wokół nich i uczonych w
Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. 15
Skoro
Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając,
witali Go. 16
On
ich zapytał: «O
czym rozprawiacie z nimi?»
17
Jeden
z tłumu odpowiedział Mu: «Nauczycielu,
przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. 18
Ten,
gdziekolwiek go pochwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta
zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go
wyrzucili, ale nie mogli».
19
Odpowiadając
im, [Jezus] rzekł: «O
plemię
niewierne,
jak długo mam być z wami? Jak długo mam was znosić?
Przyprowadźcie go do Mnie!»
20
I
przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł miotać
chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na
ustach. 21
Jezus
zapytał ojca: «Od
jak dawna to mu się zdarza?»
Ten zaś odrzekł: «Od
dzieciństwa. 22
I
często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz
jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam».
23
Jezus
mu odrzekł: «Jeśli
możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy».
24
Zaraz
ojciec chłopca zawołał: «Wierzę,
zaradź memu niedowiarstwu!»
25
A
Jezus, widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi
nieczystemu: «Duchu
niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i więcej w niego nie
wchodź!»
26
A
ten krzyknął i wyszedł, silnie nim miotając. Chłopiec zaś
pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: «On
umarł».
27
Lecz
Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. (Mk 9,14-27)
37
Następnego
dnia, gdy zeszli z góry, wielki tłum wyszedł naprzeciw Niego. 38
Naraz
ktoś z tłumu zawołał: «Nauczycielu,
proszę Cię, wejrzyj na mego syna; to mój jedynak. 39
A
oto chwyta go duch, tak że nagle krzyczy; miota nim tak, że się
pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, rzucając nim o ziemię.
40
Prosiłem
Twoich uczniów, żeby go wyrzucili, ale nie mogli».
41
I
rzekł: «O
plemię
niewierne i przewrotne!
Dokąd jeszcze będę wśród was i będę was znosił? Przyprowadź
tu swego syna!»
42
Gdy
on jeszcze podchodził, zły duch porwał go i zaczął nim miotać.
Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i
oddał go jego ojcu. 43
A
wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga. (Łk 9,37-43)
14
Καὶ
ἐλθόντων πρὸς τὸν ὄχλον προσῆλθεν
αὐτῷ ἄνθρωπος γονυπετῶν αὐτὸν 15
καὶ
λέγων· κύριε, ἐλέησόν μου τὸν υἱόν,
ὅτι σεληνιάζεται καὶ κακῶς πάσχει·
πολλάκις γὰρ πίπτει εἰς τὸ πῦρ καὶ
πολλάκις εἰς τὸ ὕδωρ. 16
καὶ
προσήνεγκα αὐτὸν τοῖς μαθηταῖς σου,
καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν αὐτὸν θεραπεῦσαι.
17
ἀποκριθεὶς
δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος
καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε μεθ’ ὑμῶν
ἔσομαι; ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν;
φέρετέ μοι αὐτὸν ὧδε. 18
καὶ
ἐπετίμησεν αὐτῷ ὁ Ἰησοῦς καὶ ἐξῆλθεν
ἀπ’ αὐτοῦ τὸ δαιμόνιον καὶ ἐθεραπεύθη
ὁ παῖς ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης. (Mt
17,14-18)
14
Καὶ
ἐλθόντες πρὸς τοὺς μαθητὰς εἶδον
ὄχλον πολὺν περὶ αὐτοὺς καὶ γραμματεῖς
συζητοῦντας πρὸς αὐτούς. 15
καὶ
εὐθὺς πᾶς ὁ ὄχλος ἰδόντες αὐτὸν
ἐξεθαμβήθησαν καὶ προστρέχοντες
ἠσπάζοντο αὐτόν. 16
καὶ
ἐπηρώτησεν αὐτούς· τί συζητεῖτε
πρὸς αὐτούς; 17
Καὶ
ἀπεκρίθη αὐτῷ εἷς ἐκ τοῦ ὄχλου·
διδάσκαλε, ἤνεγκα τὸν υἱόν μου πρὸς
σέ, ἔχοντα πνεῦμα ἄλαλον· 18
καὶ
ὅπου ἐὰν αὐτὸν καταλάβῃ ῥήσσει
αὐτόν, καὶ ἀφρίζει καὶ τρίζει τοὺς
ὀδόντας καὶ ξηραίνεται· καὶ εἶπα
τοῖς μαθηταῖς σου ἵνα αὐτὸ ἐκβάλωσιν,
καὶ οὐκ ἴσχυσαν. 19
ὁ
δὲ ἀποκριθεὶς αὐτοῖς λέγει· ὦ γενεὰ
ἄπιστος, ἕως πότε πρὸς ὑμᾶς ἔσομαι;
ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν; φέρετε αὐτὸν
πρός με. 20
καὶ
ἤνεγκαν αὐτὸν πρὸς αὐτόν. καὶ ἰδὼν
αὐτὸν τὸ πνεῦμα εὐθὺς συνεσπάραξεν
αὐτόν, καὶ πεσὼν ἐπὶ τῆς γῆς ἐκυλίετο
ἀφρίζων. 21
καὶ
ἐπηρώτησεν τὸν πατέρα αὐτοῦ· πόσος
χρόνος ἐστὶν ὡς τοῦτο γέγονεν αὐτῷ;
ὁ δὲ εἶπεν· ἐκ παιδιόθεν· 22
καὶ
πολλάκις καὶ εἰς πῦρ αὐτὸν ἔβαλεν
καὶ εἰς ὕδατα ἵνα ἀπολέσῃ αὐτόν·
ἀλλ’ εἴ τι δύνῃ, βοήθησον ἡμῖν
σπλαγχνισθεὶς ἐφ’ ἡμᾶς. 23
ὁ
δὲ Ἰησοῦς εἶπεν αὐτῷ· τὸ εἰ δύνῃ,
πάντα δυνατὰ τῷ πιστεύοντι. 24
εὐθὺς
κράξας ὁ πατὴρ τοῦ παιδίου ἔλεγεν·
πιστεύω· βοήθει μου τῇ ἀπιστίᾳ. 25
Ἰδὼν
δὲ ὁ Ἰησοῦς ὅτι ἐπισυντρέχει ὄχλος,
ἐπετίμησεν τῷ πνεύματι τῷ ἀκαθάρτῳ
λέγων αὐτῷ· τὸ ἄλαλον καὶ κωφὸν
πνεῦμα, ἐγὼ ἐπιτάσσω σοι, ἔξελθε ἐξ
αὐτοῦ καὶ μηκέτι εἰσέλθῃς εἰς αὐτόν.
26
καὶ
κράξας καὶ πολλὰ σπαράξας ἐξῆλθεν·
καὶ ἐγένετο ὡσεὶ νεκρός, ὥστε τοὺς
πολλοὺς λέγειν ὅτι ἀπέθανεν. 27
ὁ
δὲ Ἰησοῦς κρατήσας τῆς χειρὸς αὐτοῦ
ἤγειρεν αὐτόν, καὶ ἀνέστη. (Mk
9,14-27)
37
Ἐγένετο
δὲ τῇ ἑξῆς ἡμέρᾳ κατελθόντων αὐτῶν
ἀπὸ τοῦ ὄρους συνήντησεν αὐτῷ ὄχλος
πολύς. 38
καὶ
ἰδοὺ ἀνὴρ ἀπὸ τοῦ ὄχλου ἐβόησεν
λέγων· διδάσκαλε, δέομαί σου ἐπιβλέψαι
ἐπὶ τὸν υἱόν μου, ὅτι μονογενής μοί
ἐστιν, 39
καὶ
ἰδοὺ πνεῦμα λαμβάνει αὐτὸν καὶ
ἐξαίφνης κράζει καὶ σπαράσσει αὐτὸν
μετὰ ἀφροῦ καὶ μόγις ἀποχωρεῖ ἀπ’
αὐτοῦ συντρῖβον αὐτόν· 40
καὶ
ἐδεήθην τῶν μαθητῶν σου ἵνα ἐκβάλωσιν
αὐτό, καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν. 41
ἀποκριθεὶς
δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος
καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε ἔσομαι
πρὸς ὑμᾶς καὶ ἀνέξομαι ὑμῶν;
προσάγαγε ὧδε τὸν υἱόν σου. 42
ἔτι
δὲ προσερχομένου αὐτοῦ ἔρρηξεν αὐτὸν
τὸ δαιμόνιον καὶ συνεσπάραξεν·
ἐπετίμησεν δὲ ὁ Ἰησοῦς τῷ πνεύματι
τῷ ἀκαθάρτῳ καὶ ἰάσατο τὸν παῖδα
καὶ ἀπέδωκεν αὐτὸν τῷ πατρὶ αὐτοῦ.
43
ἐξεπλήσσοντο
δὲ πάντες ἐπὶ τῇ μεγαλειότητι τοῦ
θεοῦ. (Łk
9,37-43)
Idą
dalej ku dolinie. Doszedłszy jednak do pewnego miejsca, Jezus
odwraca się. Wchodzi na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku
Endor, czyli idącą po zboczu przeciwległym do tego, na którym
opuścili uczniów.
«Nie
znajdziemy ich – mówi Jakub – słońce zaczyna zachodzić.
Właśnie się gromadzą, czekając na Ciebie tam, gdzie ich
zostawiłeś».
«Chodź
i wyzbądź się niemądrych myśli» [– odpowiada Jezus.]
Rzeczywiście,
gdy pomiędzy zaroślami widać już łąkę – spadającą lekką
stromizną aż do głównej drogi – zauważają wielką grupę
uczniów. Oprócz nich są też u stóp góry ciekawscy wędrowcy,
wzburzeni uczeni w Piśmie, którzy przybyli nie wiadomo skąd.
«Niestety!
Uczeni!... I już dyskutują!» – mówi Piotr wskazując ich
palcem. I schodzi, przemierzając z niechęcią ostatnie metry.
Ci,
którzy są w dole, ujrzeli ich i pokazują ich sobie. Potem zaś
biegną ku Jezusowi, wołając:
«Jak
to się stało, Nauczycielu, że idziesz tą stroną? Już mieliśmy
się udać na umówione miejsce, ale uczeni zatrzymali nas swymi
dysputami, a pewien zasmucony ojciec – swymi błaganiami».
«O
czym rozmawialiście?» [– pyta Jezus.]
«O
opętanym. Uczeni w Piśmie szydzili z nas, bo nie potrafiliśmy go
uwolnić. Próbował jeszcze Judasz z Kariotu, to był dla niego
punkt honoru, ale daremnie. Wtedy powiedzieliśmy im: „Wy to
uczyńcie”. Oni nam odrzekli: „Nie jesteśmy egzorcystami”.
Przypadkowo przechodzili tędy ludzie z Kislot-Tabor. Między nimi
znajdowało się dwóch egzorcystów. Ale też im się nie powiodło.
Oto ojciec, który przychodzi Cię prosić. Wysłuchaj go».
Rzeczywiście,
zbliża się błagający mężczyzna. Klęka przed Jezusem, który
pozostał na łące, na wzniesieniu, stoi więc ponad drogą, co
najmniej trzy metry wyżej. Dzięki temu wszyscy dobrze Go widzą.
«Nauczycielu
– mówi mężczyzna – szedłem z synem do Kafarnaum, żeby Cię
znaleźć. Przyprowadziłem Ci mojego nieszczęśliwego syna, abyś
go uwolnił. Ty wyrzucasz demony i uzdrawiasz z wszelkiego rodzaju
chorób. Jego często bierze w posiadanie duch niemoty. Kiedy go
ogarnia, potrafi wydawać tylko chrapliwe krzyki, jak duszące się
zwierzę. Duch rzuca go na ziemię, a on się zwija, szczerzy zęby,
[na ustach] ma pianę jak koń kłuty wędzidłem. Rani się albo
jest bliski śmierci przez utopienie, spalenie, stłuczenie... Duch
bowiem często rzuca go w wodę albo w ogień, albo zrzuca go ze
schodów. Twoi uczniowie próbowali, lecz nie potrafili [go uwolnić].
O! Panie pełen dobroci! Zmiłuj się nade mną i nad moim
dzieckiem!»
Jezus
rozpala się mocą i woła:
«O
pokolenie przewrotne, o szatański tłumie, zbuntowany legionie,
niewierny i okrutny ludu Piekieł, jak długo mam się z tobą
stykać? Jak długo muszę cię [jeszcze] znosić?»
Jezus
jest tak dostojny, że zalega absolutna cisza i ustają nawet
szyderstwa uczonych. Zwraca się do ojca:
«Wstań
i przyprowadź Mi syna».
Mężczyzna
odchodzi. Wraca z innymi ludźmi. Między nimi znajduje się chłopiec
w wieku około dwunastu-czternastu lat. To piękne dziecko, lecz o
spojrzeniu nieco otępiałym, jakby było oszołomione. Na czole
czerwienieje [świeża] rana. Poniżej widać biały ślad
dawniejszej blizny. Gdy ujrzał Jezusa, patrzącego na niego Swymi
jakby magnetyzującymi oczyma, wydaje chrapliwy okrzyk. Całe ciało
skręca się konwulsyjnie, upada na ziemię. Przewraca oczyma tak, że
widać jedynie białka. Skręca się na ziemi w konwulsjach
charakterystycznych dla padaczki. Jezus podchodzi do niego na
odległość kilku kroków i mówi:
«Odkąd
to się dzieje? Mów głośno, żeby wszyscy słyszeli».
Mężczyzna
mówi głośno, podczas gdy krąg ludzi zacieśnia się, a uczeni w
Piśmie stają naprzeciw Jezusa, żeby dobrze obserwować scenę:
«Od
wczesnego dzieciństwa, mówiłem Ci. Często wpada w ogień, w
wodę... Spada ze schodów i z drzew, bo duch napada go
niespodziewanie i ciska nim z całą siłą, żeby go uśmiercić.
Cały jest okryty bliznami, śladami oparzeń. To i tak wiele, że
nie oślepł z powodu płomienia paleniska. Nie mógł go uleczyć
ani żaden lekarz, ani żaden egzorcysta, ani nawet Twoi uczniowie.
Ale Ty... jakże mocno w to wierzę... Ty możesz tu zadziałać.
Ulituj się nad nami, dopomóż nam».
«Jeśli
uwierzysz, [wtedy] wszystko mogę, gdyż wszystko jest udzielane
temu, kto wierzy» [– odpowiada mu Jezus.]
«O,
Panie! Jakże ja wierzę! Ale jeśli moja wiara nie wystarcza, to Ty
sam powiększ moją wiarę, aby się stała pełna i wyjednała cud»
– mówi mężczyzna, płacząc.
Klęczy
przy synu, którego ogarniają jeszcze większe konwulsje niż
kiedykolwiek dotąd. Jezus prostuje się, cofa się o dwa kroki. Tłum
ciśnie się coraz bardziej, On zaś woła potężnym głosem:
«Duchu
przeklęty, który czynisz to dziecko głuchym i niemym i dręczysz
je, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nie wchodź w niego nigdy
więcej!»
Chłopiec,
cały czas leżący na ziemi, wykonuje straszliwe podskoki, wygina
się łukiem i wydaje nieludzkie okrzyki. Potem, po ostatnim podskoku
– z powodu którego przewraca się na brzuch, uderzając czołem i
ustami o kamień wystający spomiędzy traw – zaczyna krwawić i
zastyga nieruchomy.
«Umarł!»
– krzyczy wielu.
«Biedne
dziecko!» [– wołają inni.]
«Biedny
ojciec!» – mówi wielu dobrych.
A
uczeni śmieją się szyderczo: «Dobrze ci się przysłużył ten
Nazarejczyk!» Albo: «Jak to się stało, Nauczycielu? Tym razem
Belzebub zrobił Ci niesmaczny żart...» – i śmieją się, pełni
nienawiści.
Jezus
nie odpowiada nikomu, nawet ojcu, który przewraca syna na plecy,
ociera mu krew z czoła i ze zranionych warg. Jęczy i przyzywa
Jezusa. Nauczyciel pochyla się i ujmuje dziecko za rękę. Ono zaś
otwiera oczy i wzdycha, jakby się budziło ze snu. Siada z
uśmiechem. Jezus przyciąga chłopca do Siebie, stawia na nogi i
oddaje ojcu. Tłum krzyczy z entuzjazmem, a uczeni biorą nogi za
pas, ścigani szyderstwami tłumu...
«Teraz
chodźmy» – mówi Jezus do Swoich uczniów.
Po
pożegnaniu tłumu obchodzi górę, kierując się w stronę drogi,
którą szli już dziś rano. (IV [cz.
1-2],
37: 3
grudnia 1945 i 5 sierpnia 1944. A, 7194-7195, 3220-3227, 7196-7202 i
3227-3229)
Tornano
ad andare verso la valle. Ma, giunti ad un punto, Gesù piega per un
viottolo ripido in direzione di Endor,
ossia dal lato opposto di quello nel quale ha lasciato i discepoli.
«Non
li troveremo», dice Giacomo. «Il sole inizia la discesa. Si
staranno radunando in tua attesa nel luogo dove li lasciasti».
«Vieni
e non crearti stolti pensieri».
Infatti,
come la boscaglia si apre in una prateria che scende mollemente a
toccare la via maestra, vedono tutta la massa dei discepoli,
accresciuta da viandanti curiosi, da scribi venuti da non so dove,
agitarsi alla base del monte.
«Ohimè!
Scribi!… E disputano già!», dice Pietro accennandoli. E scende
gli ultimi metri a malincuore.
Ma
anche quelli giù in basso li hanno visti e se li accennano e poi si
danno a correre verso Gesù, gridando:
«Come
mai, Maestro, da questa parte? Stavamo per venire al posto detto. Ma
ci hanno trattenuto in dispute gli scribi e in suppliche un padre
affannato».
«Di
che disputavate fra voi?».
«Per
un indemoniato. Gli scribi ci hanno scherniti perché non abbiamo
potuto liberarlo. Ci si è meso Giuda di Keriot da capo, di
puntiglio. Ma fu inutile. Allora abbiamo detto: “Mettetevici voi”.
Hanno risposto: “Non siamo esorcisti”. Per caso sono passati
alcuni venienti da Caslot-Tabor, fra i quali erano due esorcisti. Ma
anche loro niente. Ecco il padre che viene a pregarti. Ascoltalo».
Un
uomo, infatti, viene avanti supplichevole e si inginocchia davanti a
Gesù rimasto sul prato in pendenza, di modo che è più alto della
via di almeno tre metri e ben visibile a tutti, perciò.
«Maestro»,
gli dice l’uomo, «io venivo a Cafarnao con il figlio mio per
cercare Te. Te lo portavo, l’infelice figlio mio, perché tu lo
liberassi, Tu che cacci i demoni e guarisci ogni malattia. Egli è
preso spesso da uno spirito muto. Quando lo prende, egli non può più
che fare gridi rochi, come una bestia che si strozza. Lo spirito lo
butta a terra ed egli la si rotola digrignando i denti, spumando come
un cavallo che morda il morso, e si ferisce o rischia di morire
affogato o bruciato, oppure sfracellato, perché lo spirito più di
una volta lo ha buttato nell’acqua, nel fuoco, o giù dalle scale.
I tuoi discepoli ci si sono provati, ma non hanno potuto. Oh! Signore
buono! Pietà di me e del mio fanciullo».
Gesù
fiammeggia di potenza mentre grida: «O generazione perversa, o turba
satanica, legione ribelle, popolo dell’inferno incredulo e crudele,
fino a quando dovrò stare a contatto con te? Fino a quando ti dovrò
sopportare?». È imponente, tanto che si fa un silenzio assoluto e
cessano i sogghigni degli scribi.
Gesù
dice al padre: «Alzati e portami qui tuo figlio».
L’uomo
va e torna con altri uomini, al centro dei quali è un ragazzo sui
dodici-quattordici anni. Un bel fanciullo, ma dallo sguardo un poco
ebete, come fosse sbalordito. Sulla fronte rosseggia una lunga ferita
e più sotto biancheggia una cicatrice antica. Non appena vede Gesù
che lo fissa coi suoi occhi magnetici, ha un grido roco e un
contorcimento convulsivo di tutto il corpo, mentre cade a terra
spumando e rotando gli occhi, di modo che appare solo il bulbo
bianco, mentre si rotola per terra nella caratteristica convulsione
epilettica.
Gesù
viene avanti qualche passo per giungergli vicino e dice: «Da quando
gli avviene ciò? Parla forte, che tutti sentano».
E
l’uomo, urlando, mentre il cerchio della folla si stringe e gli
scribi si mettono più in alto di Gesù per dominare la scena, dice:
«Fin da bambino. Te l’ho detto: spesso cade nel fuoco, nell’acqua
o giù dalle scale e dagli alberi, perché lo spirito lo assale
all’improvviso e lo scaraventa così per finirlo. È tutto pieno di
cicatrici e di bruciature. Molto è se non è rimasto accecato dalle
fiamme del focolare. Nessun medico, nessun esorcista, neppure i tuoi
discepoli lo hanno potuto guarire. Ma Tu, se, come credo fermamente,
puoi qualche cosa, abbi pietà di noi e soccorrici».
«Se
puoi credere così, tutto mi è possibile, perché tutto è concesso
a chi crede».
«Oh!
Signore, se io credo! Ma se ancora non credo a sufficienza, aumenta
Tu la mia fede, perché sia completa e ottenga il miracolo», dice
l’uomo piangendo, inginocchiato presso il figlio più che mai in
convulsione.
Gesù
si raddrizza, si tira in dietro due passi e, mentre la folla più che
mai stringe il suo cerchio, grida forte: «Spirito maledetto, che fai
sordo e muto il fanciullo e lo tormenti, Io te lo comando: esci da
lui e non entrarvi mai più!».
Il
fanciullo, pur stando coricato al suolo, fa dei balzi paurosi,
puntando testa e piedi ad arco, e ha gridi disumani; poi, dopo un
ultimo balzo, nel quale si rivolta bocconi battendo la fronte e la
bocca su un masso emergente dall’erba, che si fa rossa di sangue,
resta immoto.
«È
morto!», gridano in molti. «Povero fanciullo!», «Povero padre!»,
compiangono i migliori. E gli scribi, ghignando: «Ti ha servito bene
il Nazareno!», oppure: «Maestro, come è? Questa volta belzebù ti
ha fatto fare brutta figura…», e ridono velenosamente.
Gesù
non risponde a nessuno. Neppure al padre, che ha rivoltato il figlio
e gli asciuga il sangue della fronte e delle labbra ferite, gemendo,
invocando Gesù. Ma si china, il Maestro, e prende per mano il
fanciullo. E questo apre gli occhi con un sospirone, come si destasse
da un sonno, si siede e sorride. Gesù lo attira a Sé, lo fa alzare
in piedi e lo consegna al padre, mentre la folla grida di entusiasmo
e gli scribi fuggono, inseguiti dalle beffe della folla…
«E
ora andiamo», dice Gesù ai suoi discepoli. E, congedata la folla,
gira il fianco del monte portandosi sulla via
fatta al mattino. (5, 349)
Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis
grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład
polski Poematu
Boga-Człowieka napisanego
przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał
Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz.
1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6:
2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis
włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo
come mi e' stato rivelato, Edizioni
Paoline, Pisa 2001