38
W
dalszej ich drodze zaszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta,
imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. 39
Miała
ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała
Jego słowa. 40
Marta
zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim,
rzekła: «Panie,
czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy
usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła».
41
A
Pan jej odpowiedział: «Marto,
Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, 42
a
potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę,
której nie będzie pozbawiona».
(Łk
10,38-42)
38
Ἐν δὲ τῷ πορεύεσθαι αὐτοὺς αὐτὸς
εἰσῆλθεν εἰς κώμην τινά· γυνὴ δέ
τις ὀνόματι Μάρθα ὑπεδέξατο αὐτόν.
39 καὶ
τῇδε ἦν ἀδελφὴ καλουμένη Μαριάμ, [ἣ]
καὶ παρακαθεσθεῖσα πρὸς τοὺς πόδας
τοῦ κυρίου ἤκουεν τὸν λόγον αὐτοῦ.
40 ἡ
δὲ Μάρθα περιεσπᾶτο περὶ πολλὴν
διακονίαν· ἐπιστᾶσα δὲ εἶπεν· κύριε,
οὐ μέλει σοι ὅτι ἡ ἀδελφή μου μόνην
με κατέλιπεν διακονεῖν; εἰπὲ οὖν
αὐτῇ ἵνα μοι συναντιλάβηται. 41
ἀποκριθεὶς δὲ εἶπεν αὐτῇ ὁ
κύριος· Μάρθα Μάρθα, μεριμνᾷς καὶ
θορυβάζῃ περὶ πολλά, 42
ἑνὸς δέ ἐστιν χρεία· Μαριὰμ
γὰρ τὴν ἀγαθὴν μερίδα ἐξελέξατο
ἥτις οὐκ ἀφαιρεθήσεται αὐτῆς. (Łk
10,38-42)
Pojmuję,
że wciąż chodzi o postać Marii Magdaleny,1
gdyż to ją najpierw widzę w prostej szacie, liliowej jak kwiat
malwy. Żadnej kosztownej ozdoby. Włosy są po prostu splecione w
warkocz na karku. Wydaje się młodsza niż wtedy, gdy była cała
prawdziwym arcydziełem wyglądu. Nie ma już ani spojrzenia
bezwstydnego z czasu, gdy była grzesznicą, ani upokorzonego wzroku
z chwili, gdy słuchała przypowieści o zabłąkanej owcy, ani
zawstydzonego, skąpanego łzami z tego wieczoru, kiedy była w sali
faryzeusza... Teraz ma spojrzenie spokojne. Stało się ono ponownie
przejrzyste jak u dziecka. Jaśnieje w nim pełen pokoju uśmiech.
Opiera
się o drzewo na granicy posiadłości Betanii i spogląda ku drodze.
Czeka. Następnie wydaje radosny okrzyk. Potem kieruje się ku domowi
i krzyczy głośno, aby ją usłyszano. Woła swym wspaniałym,
aksamitnym i pełnym uczucia głosem, jedynym:
«Nadchodzi!...
Marto, dobrze nam powiedzieli. Rabbi jest tutaj!»
I
biegnie, aby otworzyć ciężką skrzypiącą bramę. Nie daje czasu
sługom na zrobienie tego. Wychodzi na ulicę, z ramionami
wyciągniętymi jak dziecko idące do mamy z okrzykiem czułej
radości.
Woła:
«O mój Rabbuni!»
I
pada Jezusowi do stóp, całując je w pyle drogi.
«Pokój
tobie, Mario. Przychodzę wypocząć pod twoim dachem».
«O,
mój Nauczycielu!» – powtarza Maria, podnosząc twarz z wyrazem
szacunku i miłości, tak wiele mówiącą... Jest w niej
podziękowanie, błogosławieństwo, szczęście. Jest zachęta do
wejścia i radość, bo On wchodzi...
Jezus
położył jej rękę na głowie, jakby ją jeszcze rozgrzeszał.
Maria wstaje i u boku Jezusa wchodzi w obręb posiadłości. W tym
czasie przybiegli słudzy i Marta. Słudzy podają amfory i kubki,
Marta ma jedynie swą miłość, ale jest ona bardzo wielka.
Zgrzani
apostołowie piją orzeźwiające napoje, jakie słudzy im podają.
Chcieliby je ofiarować najpierw Jezusowi, ale Marta ich uprzedziła.
Wzięła kubek mleka i podaje go Jezusowi. Musi wiedzieć, że On to
lubi. Kiedy uczniowie ugasili pragnienie, Jezus odzywa się do nich:
«Idźcie
uprzedzić wiernych. Dziś wieczorem będę przemawiał».
Apostołowie
wychodzą od razu z ogrodu, rozchodząc się w różnych kierunkach.
Jezus idzie prosto, z Martą i Marią.
«Chodź,
Nauczycielu – mówi Marta. – Czekając na Łazarza posil się i
odpocznij».
Wchodzą
do chłodnego pomieszczenia, z którego wychodzi się na zacieniony
krużganek. Maria, która oddaliła się pospiesznie, powraca z
dzbanem wody. Za nią idzie sługa niosący misę. Ale to Maria chce
obmyć nogi Jezusowi. Zdejmuje zakurzone sandały i oddaje je słudze,
aby je poszedł wyczyścić; również – płaszcz, aby go otrząsnął
z kurzu. Potem zanurza stopy Jezusa w wodzie z wonnościami, które
czynią ją lekko różową, wyciera je, całuje. Następnie zmienia
wodę i ofiarowuje Jezusowi czystą – do rąk. Czekając, aż sługa
przyniesie sandały, przykucnęła na dywanie u stóp Jezusa, głaska
je i zanim włoży sandały, całuje je raz jeszcze, mówiąc:
«Święte
stopy, które tak wiele chodziły, żeby mnie odszukać!»
Marta
– bardziej praktyczna w swej miłości – myśli o tym, co jest
pożyteczne po ludzku. Pyta:
«Nauczycielu,
kto przyjdzie oprócz Twoich uczniów?»
Jezus
odpowiada: «Nie wiem jeszcze dokładnie, ale możesz przygotować
dla pięciu [osób], poza apostołami».
Marta
wychodzi.
Jezus
idzie do zacienionego i chłodnego ogrodu. Ma na Sobie jedynie
ciemnoniebieską szatę. Płaszcz, który Maria starannie poskładała,
został na kamiennej ławie. Maria wychodzi z Jezusem. Idą zadbanymi
alejkami, między kobiercami kwiatów, aż do stawu, który wygląda
jak zwierciadło pomiędzy zielenią.
Woda
jest bardzo przejrzysta. Porusza się trochę – to tu, to tam –
bo podskakuje jakaś ryba lub spadają krople strumyczka, wpadającego
do niej z wysokości, pośrodku. Przy obszernym zbiorniku są miejsca
do siedzenia. Wydaje się on małym jeziorem, z którego wychodzą
małe nawadniające kanały. Myślę nawet, że jeden z nich zasila
staw, a inne, mniejsze, służą do nawadniania. Jezus siada na
miejscu, które się znajduje dokładnie na brzegu zbiornika. Maria
siada u Jego stóp, na zielonej, zadbanej trawie. Na początku nie
rozmawiają. Jezus w sposób widoczny cieszy się ciszą i
odpoczynkiem w chłodzie ogrodu. Maria jest szczęśliwa, wpatrując
się w Niego. Jezus bawi się przejrzystą wodą zbiornika. Zanurza
palce. Przesuwa dłoń, tworząc na wodzie bruzdy, potem zanurza ją
całą w chłodnej wodzie:
«Jaka
piękna jest ta przejrzysta woda!» – mówi.
«Tak
Ci się podoba, Nauczycielu?» – pyta Maria.
«Tak,
Mario, bo jest tak bardzo przejrzysta. Spójrz. Nie ma śladu błota.
To woda... lecz jest tak czysta, że wygląda, jakby nic tu nie było,
jakby nie była żywiołem lecz duchem. Moglibyśmy wyczytać na dnie
słowa, jakie do siebie mówią małe rybki...»
«Jak
czyta się je w głębi czystych dusz, prawda Nauczycielu?» –
Maria wzdycha ze skrytym żalem.
Jezus
zauważa to tłumione westchnienie i wyczytuje żal, przysłaniany
uśmiechem. Od razu uzdrawia troskę Marii:
«Gdzież
są, Mario, czyste dusze? Łatwiej jest górze przenieść się na
inne miejsce niż stworzeniu wytrwać w czystości, [chroniąc się]
od trzech nieczystości. Zbyt wiele spraw porusza dorosłego i
fermentuje wokół niego. I nie zawsze może on im przeszkodzić
przeniknąć do jego wnętrza. Tylko dzieci mają dusze anielskie,
dusze zachowane przez swą niewinność od wiedzy, która może je
zamienić w błoto. To dlatego tak je kocham. Widzę w nich odbicie
nieskończonej Czystości. Jedynie one noszą w sobie wspomnienie
Nieba.
Moja
Mama to Niewiasta o duszy dziecka. Więcej jeszcze: Ona jest
Niewiastą o duszy anielskiej. Taką była Ewa, gdy wyszła z rąk
Ojca. Wyobrażasz sobie, Mario, czym był pierwszy kwiat lilii,
rozkwitły w ogrodzie ziemskim? Tak samo piękne są te nad wodą.
Ale pierwsza [lilia], która wyszła z rąk Stwórcy!... Czy to był
kwiat, czy diament? Czy to były płatki, czy też listki
najczystszego srebra? Otóż Moja Matka jest bardziej czysta od tej
pierwszej lilii, która nasyciła swym zapachem wiatry. I Jej zapach
nienaruszonej Dziewicy napełnia Niebo i ziemię. I to za Nią pójdą
ci, którzy będą dobrzy, przez wszystkie wieki.
Raj
jest światłem, zapachem, harmonią. Ale radość Raju byłaby
pomniejszona o połowę, gdyby Ojciec nie rozkoszował się
kontemplowaniem w nim Całej Pięknej, która z ziemi czyni Raj;
gdyby Raj w przyszłości nie posiadał żyjącej Lilii, w której
znajdują się trzy słupki ognia Boskiej Trójcy: światło, woń i
harmonia. Czystość Matki będzie klejnotem Raju. Raj jednak nie
posiada granic! Cóż byś powiedziała o królu, który miałby
tylko jeden klejnot w swym skarbcu? Nawet gdyby to był klejnot
wspaniały?
Kiedy
otworzę bramy Królestwa Niebios – nie wzdychaj, Mario, to po to
przyszedłem – wejdzie tam wielu sprawiedliwych i dzieci: jasna
smuga za purpurą Odkupiciela. Ale to będzie jeszcze mało dla
zaludnienia Niebios klejnotami i uformowania mieszkańców wiecznego
Jeruzalem. A potem... kiedy Nauka Prawdy i Uświęcenia zostanie
poznana przez ludzi, kiedy Moja śmierć przywróci ludziom Łaskę,
czy dorośli będą mogli osiągnąć Niebo, skoro biedne ludzkie
życie jest stałym błotem, które zanieczyszcza? Czy Mój Raj
będzie należał tylko do dzieci? O, nie! Trzeba umieć stać się
jak dziecko... ale także dla dorosłych jest otwarte Królestwo.
Jak
dzieci... Oto czystość. Widzisz tę wodę? Wydaje się tak
przejrzysta, lecz spójrz: wystarczy, że poruszę jej dno tą
trzciną, aby się zmąciła. Brud i błoto ukazują się na
powierzchni. Jej kryształ staje się żółtawy i nikt by się już
jej nie napił. Jeśli jednak wyjmę trzcinę, spokój powróci. Woda
odzyska powoli przejrzystość i piękno. Trzcina to grzech. Tak samo
jest z duszami. Skrucha, wierz Mi, jest tym, co oczyszcza dusze...»
Nadchodzi
całkiem zdyszana Marta: «Mario, jeszcze tu jesteś? A ja tak się
martwię!... Jest coraz później. Wkrótce przyjdą zaproszeni i
jest tyle do zrobienia. Służące są przy chlebie. Słudzy kroją i
pieką mięso. Ja przygotowuję obrusy, stoły, napoje. Trzeba jednak
jeszcze nazbierać owoców i przygotować wodę z miętą i z
miodem...»
Maria
słucha, lecz jakby nie słyszy rozpaczliwych słów siostry. Ze
szczęśliwym uśmiechem nadal patrzy na Jezusa, nie ruszając się z
miejsca. Marta przywołuje Jezusa na pomoc:
«Nauczycielu,
spójrz, jak jestem zgrzana. Czy, według Ciebie, godzi się, żebym
sama musiała tyle przygotować? Powiedz jej, żeby mi pomogła».
Marta
jest naprawdę rozgniewana. Jezus spogląda na nią z uśmiechem, na
wpół łagodnym, a na wpół pełnym litości, czy raczej:
żartobliwym. Marta, nieco urażona, mówi:
«Mówię
poważnie, Nauczycielu. Spójrz, jak ona jest leniwa. Kiedy ja
pracuję, ona siedzi tu i patrzy...»
Jezus
poważnieje: «To nie jest lenistwo, Marto. To miłość. Próżnowanie
było przedtem. I sama tak wiele płakałaś z powodu tego niegodnego
próżnowania. Dzięki twoim łzom Mój krok stał się jeszcze
szybszy, aby ją ocalić dla Mnie i oddać ją twemu szlachetnemu
uczuciu. Chcesz przeszkadzać miłości, jaką ona darzy swego
Zbawiciela? Wolałabyś więc, żeby była daleko stąd, aby nie
widziała, że pracujesz, i także daleko ode Mnie? Marto, Marto! Czy
muszę ci jeszcze powiedzieć, że ona (Jezus kładzie [Magdalenie]
rękę na głowie), przybyła z tak daleka i przewyższyła cię w
miłości? Czy mam powiedzieć, że ta, która nie znała ani jednego
słowa dobra, teraz jest pouczana mądrością miłości? Zostaw ją
w jej spokoju! Ona była tak bardzo chora! Teraz powraca do sił i
zdrowia, pijąc umacniające ją napoje. Była tak udręczona...
Teraz, po wyjściu z koszmaru, rozgląda się, patrzy na siebie i
odkrywa, że jest odnowiona, i odkrywa nowy świat. Pozwól jej
odzyskać poczucie bezpieczeństwa. To dzięki temu „nowemu” musi
zapomnieć o przeszłości i zdobyć wieczność... Pochłonie ją
nie tylko praca, ale też adoracja. Dostanie nagrodę ten, kto da
chleb apostołowi lub prorokowi, lecz podwójną nagrodę otrzyma
ten, kto zapomni nawet o posileniu się, aby Mnie kochać. On bowiem
będzie miał ducha przewyższającego ciało, ducha, który
przekrzyczy ludzkie potrzeby, nawet godziwe. Troszczysz się o wiele
rzeczy, Marto. Dla niej – jest tylko jedna. Ale to ta wystarczająca
jej duchowi, a przede wszystkim jej Panu, który jest również twoim
Panem. Zostaw rzeczy niepotrzebne. Naśladuj swą siostrę. Maria
wybrała najlepszą część. Taką, która nigdy nie zostanie jej
odebrana. Kiedy przeminą różne uzdolnienia, niepotrzebne już
mieszkańcom Królestwa, jedynym, co pozostanie, będzie Miłość.
Ona pozostanie na zawsze. Jedyna. Królewska. Maria ją wybrała,
wzięła ją jako swój puklerz i laskę podróżną. Dzięki niej –
jak na skrzydłach aniołów – dojdzie do Mojego Nieba...»
Marta,
udręczona, spuszcza głowę i odchodzi.
«Moja
siostra bardzo Cię kocha i zadaje sobie tyle trudu, aby Cię
uczcić...» – mówi Maria, żeby ją usprawiedliwić.
«Wiem
o tym i otrzyma za to nagrodę. Ale ona potrzebuje oczyszczenia ze
swego ludzkiego sposobu myślenia, tak samo jak się oczyszcza ta
woda. Spójrz, jak woda stała się znowu czysta podczas naszej
rozmowy. Marta oczyści się dzięki słowom, które jej
powiedziałem. Ty zaś... ty – przez szczerość swej skruchy...»
«Nie,
przez Twoje przebaczenie, Nauczycielu. Moja skrucha nie
wystarczyłaby, aby mnie obmyć z mojego wielkiego grzechu...»
«Wystarczyłaby
i wystarczy wszystkim twoim siostrom, które będą cię
naśladować... Wszystkim biednym chorym duchowo... Szczera skrucha
to oczyszczający filtr. Miłość potem staje się substancją
zachowującą od wszelkiego nowego brudu. Oto przyczyna, dla której
ci, których życie uczyniło dorosłymi i grzesznikami, będą mogli
stać się ponownie niewinnymi jak dzieci i wejść jak one do Mojego
Królestwa. Chodźmy teraz do domu. Niech Marta nie zostaje zbyt
długo w swym bólu. Zanieśmy jej nasz uśmiech Przyjaciela i
siostry». (IV, cz. 2, 67: 14 sierpnia 1944. A, 3328-3336)
1 Wizję tę otrzymała M. Valtorta po trzech innych obrazach
związanych z jej nawróceniem.
Comprendo
subito che si è ancora intorno alla figura della Maddalena, perché
la vedo per prima cosa in una semplice veste di un rosa lilla come è
il fiore della malva. Nessun ornamento prezioso, i capelli sono
semplicemente raccolti in trecce sulla nuca. Sembra più giovane di
quando era tutta un capolavoro di toletta. Non ha più l'occhio
sfrontato di quando era la «peccatrice», e neppure lo sguardo
avvilito di quando ascoltava la parabola della pecorella, e quello
vergognoso e lucido di pianto di quando era nella sala del Fariseo...
Ora ha un occhio quieto, tornato limpido come quello di un bambino, e
un riso pacato vi risplende.
Ella
è appoggiata ad un albero presso il confine della proprietà di
Betania e guarda verso la via. Attende. Poi ha un grido di gioia. Si
volge verso la casa e grida forte per essere udita, grida con la sua
splendida voce vellutata e passionale, inconfondibile: «Giunge!...
Marta, ci hanno detto giusto. Il Rabbi è qui!», e corre ad aprire
il pesante cancello che stride. Non dà tempo ai servi di farlo e
esce sulla via a braccia tese, come fa un bambino verso la mamma, e
con un grido di gioia amorosa: «O Rabboni mio!», (io scrivo
"Rabboni" perché vedo che il Vangelo porta così. Ma tutte
le volte che ho sentito la Maddalena chiamarlo, mi è parso dicesse
"Rabbomi", con l'emme e non l'enne), e si prostra ai piedi
di Gesù, baciandoglieli fra la polvere della via.
«Pace
a te, Maria. Vengo a riposare sotto il tuo tetto».
«O
Maestro mio! », ripete Maria levando il volto con una espressione di
riverenza e d'amore che dice tanto… E' ringraziamento, è
benedizione, è gioia, è invito ad entrare, è giubilo perché Egli
entra...
Gesù
le ha messo la mano sul capo e pare l'assolva ancora. Maria si alza
e, a fianco di Gesù, rientra nel recinto della proprietà. Sono
corsi intanto i servi e Marta. I servi con anfore e coppe. Marta col
suo solo amore. Ma è tanto.
Gli
apostoli, accaldati, bevono le fresche bevande che i servi mescono.
Vorrebbero darla a Gesù per il primo. Ma Marta li ha prevenuti. Ha
preso una coppa piena di latte e l'ha offerta a Gesù. Deve sapere
che gli piace molto.
Dopo
che i discepoli si sono ristorati, Gesù dice loro: «Andate ad
avvertire i fedeli. A sera parlerò loro».
Gli
apostoli si sparpagliano in diverse direzioni non appena fuori dal
giardino.
Gesù
inoltra fra Maria e Marta. «Vieni, Maestro», dice Marta. «Mentre
giunge Lazzaro, riposa e prendi ristoro».
Mentre
prendono piede in una fresca stanza che dà sul portico ombroso,
ritorna Maria che si era allontanata apasso rapido. Torna con una
brocca d'acqua, seguita da un servo che porta un bacile. Ma è Maria
che vuole lavare i piedi di Gesù. Ne slaccia i sandali polverosi e
li dà al servo, perché li riporti puliti insieme al mantello, pure
dato perché fosse scosso dal polverume. Poi immerge i piedi
nell'acqua, che qualche aroma fa lievemente rosea, li asciuga, li
bacia. Poi cambia l'acqua e ne offre di monda a Gesù, per le mani. E
mentre attende il servo coi sandali, accoccolata sul tappeto ai piedi
di Gesù, glieli accarezza e, prima di mettergli i sandali, li bacia
ancora dicendo: «Santi piedi che avete tanto camminato per
cercarmi!».
Marta,
più pratica nel suo amore, va all'utile umano e chiede: «Maestro,
oltre i tuoi discepoli chi verrà?».
E
Gesù: «Non so ancora di preciso. Ma puoi preparare per altri cinque
oltre gli apostoli».
Marta
se ne va.
Gesù
esce nel fresco giardino ombroso. Ha semplicemente la sua veste
azzurro cupo. Il mantello, ripiegato con cura da Maria, resta su una
cassapanca della stanza. Maria esce insieme a Gesù.
Vanno
per vialetti ben curati, fra aiuole fiorite, sin verso la peschiera
che pare uno specchio caduto fra il verde. L'acqua limpidissima è
appena rotta, qua e là, dal guizzo argenteo di qualche pesce e dalla
pioggiolina dello zampillo esilissimo, alto e centrale. Dei sedili
sono presso l'ampia vasca che pare un laghetto e dalla quale partono
piccoli canali di irrigazione. Credo anzi che uno sia quello che
alimenta la peschiera e gli altri, più piccoli, quelli di scarico
adibiti ad irrigare.
Gesù
siede su un sedile messo proprio contro il margine della vasca. Maria
gli si siede ai piedi, sull'erba verde e ben curata. In principio non
parlano. Gesù gode visibilmente del silenzio e del riposo nel fresco
del giardino. Maria si bea di guardarlo.
Gesù
gioca con la vasca limpida della vasca. Vi immerge le dita, la
pettina separandola in tante piccole scie e poi lascia che tutta la
mano sia immersa in quella pura freschezza. «Come è bella
quest'acqua limpida. Guarda. Non ha una traccia di fango. Vi è
acqua, ma è tanto pura che pare non vi sia nulla, quasi non fosse
elemento ma spirito. Possiamo leggere sul fondo le parole che si
dicono i pesciolini...».
«Come
si legge in fondo alle anime pure. Non è vero, Maestro?», e Maria
sospira con un rimpianto segreto.
Gesù
sente il sospiro represso e legge il rimpianto velato da un sorriso,
e medica subito la pena di Maria.
«Le
anime pure dove le abbiamo, Maria? E' più facile che un monte
cammini che una creatura sappia mantenersi pura delle tre purità.
Troppe cose intorno ad un adulto si agitano e fermentano. E non
sempre si può impedire che penetrino nell'interno. Non vi sono che i
bambini che abbiano l'anima angelica, l'anima preservata, dalla loro
innocenza, dalle cognizioni che possono mutarsi in fango. Per questo
li amo tanto. Vedo in loro un riflesso della Purezza infinita. Sono
gli unici che portino seco questo ricordo di Cieli.
La
Mamma mia è la Donna dall'animo di bambino. Più ancora. Ella è la
Donna dall'anima di angelo. Quale era Eva uscita dalle mani del
Padre. Lo pensi, Maria, cosa sarà stato il primo giglio fiorito nel
terrestre giardino? Tanto belli anche questi che fanno guida a
quest'acqua. Ma il primo, uscito dalle mani del Creatore! Era fiore o
era diamante? Erano petali o fogli d'argento purissimo? Eppure mia
Madre è più pura di questo primo giglio che ha profumato i venti. E
il suo profumo di Vergine inviolata empie Cielo e Terra, e dietro ad
esso andranno i buoni nei secoli dei secoli. Il Paradiso è luce,
profumo e armonia. Ma se in esso non si beasse il Padre nel
contemplare la Tutta Bella che fa della Terra un paradiso, ma se il
Paradiso dovesse in futuro non avere il Giglio vivo nel cui seno sono
i tre pistilli di fuoco della divina Trinità, luce, profumo e
armonia, letizia del Paradiso, sarebbero menomati della metà. (Non
per il grado di beatitudine [che consiste nel possesso e nella
contemplazione di Dio, e in quanto tale è inalterabile] ma per la
preziosità del popolo dei beati, che sono come gemme le quali, tutte
insieme, valgono quanto la gemma che è la Vergine Madre di Dio) La
purezza della Madre sarà gemma del Paradiso.
Ma
è sconfinato il Paradiso! Che diresti di un re che avesse una gemma
sola nel suo tesoro? Anche fosse la Gemma per eccellenza? Quando Io
avrò aperto le porte del Regno dei Cieli... – non sospirare,
Maria, per questo Io sono venuto – molte anime di giusti e di
pargoli entreranno, scia di candore, dietro alla porpora del
Redentore. Ma saranno ancora pochi per popolare di gemme i Cieli e
formare i cittadini della Gerusalemme eterna. E dopo... dopo che la
Dottrina di verità e santificazione sarà conosciuta dagli uomini,
dopo che la mia Morte avrà ridato Grazia agli uomini, come
potrebbero gli adulti conquistare i Cieli, se la povera vita umana è
continuo fango che rende impuri? Sarà dunque allora il mio Paradiso
solo dei pargoli? Oh! no! Come pargoli occorre saper divenire. Ma
anche agli adulti è aperto il Regno. Come pargoli... Ecco la
purezza.
Vedi
quest'acqua? Pare tanto limpida. Ma osserva: basta che Io con questo
giunco ne smuova il fondale che ecco si intorbida. Detriti e fango
affiorano. Il suo cristallo si fa giallognolo e nessuno ne beverebbe
più. Ma se Io levo il giunco, la pace ritorna e l'acqua torna a poco
a poco limpida e bella. Il giunco: il peccato. Così delle anime. Il
pentimento, credilo, è ciò che depura...».
Sopraggiunge
Marta affannata: «Ancora qui sei, Maria? Ed io che mi affanno
tanto!... L'ora passa. I convitati presto verranno e vi è tanto da
fare. Le serve sono al pane, i servi scuoiano e cuociono le carni. Io
preparo stoviglie, mense e bevande. Ma ancora sono da cogliere le
frutta e preparare l'acqua di menta e miele...».
Maria
ascolta si e no le lamentele della sorella. Con un sorriso beato
continua a guardare Gesù, senza muoversi dalla sua posizione.
Marta
invoca l'aiuto di Gesù: «Maestro, guarda come sono accaldata. Ti
pare giusto che sia io sola a sfaccendare? Dille Tu che mi aiuti».
Marta è veramente inquieta.
Gesù
la guarda con un sorriso per metà dolce e per metà un poco ironico,
meglio, scherzoso.
Marta
ci si inquieta un poco: «Dico sul serio, Maestro. Guardala come ozia
mentre io lavoro. Ed è qui che vede...».
Gesù
si fa più serio: «Non è ozio, Marta. E' amore. L'ozio era prima. E
tu hai tanto pianto per quell'ozio indegno. Il tuo pianto ha messo
ancor più ala al mio andare per salvarmela e rendertela al tuo
onesto affetto. Vorresti tu contenderla di amare il suo Salvatore? La
preferiresti allora lontana da qui per non vederti lavorare, ma
lontana anche da Me? Marta, Marta! Devo dunque dire che costei (e
Gesù le pone la mano sul capo), venuta da tanto lontano, ti ha
sorpassata nell'amore? Devo dunque dire che costei, che non sapeva
una parola di bene, è ora dotta nella scienza dell'amore? Lasciala
alla sua pace! E' stata tanto malata! Ora è una convalescente che
guarisce bevendo le bevande che fortificano. E' stata tanto
tormentata... Ora, uscita dall'incubo, guarda intorno a sè e in sè,
e si scopre nuova e scopre un mondo nuovo. Lascia che se ne faccia
sicura. Con questo suo "nuovo" deve dimenticare il passato
e conquistarsi l'eterno... Non sarà conquistato questo unicamente
col lavoro, ma anche con l'adorazione. Avrà ricompensa chi avrà
dato un pane all'apostolo e al profeta. Ma doppia ne avrà chi avrà
dimenticato anche di cibarsi per amarmi, perché più grande della
carne avrà avuto lo spirito, il quale avrà avuto voci più forti di
quelle degli anche leciti bisogni umani. Tu ti affanni di troppe
cose, Marta. Costei di una sola. Ma è quella che basta al suo
spirito e soprattutto al suo e tuo Signore. Lascia cadere le cose
inutili. Imita tua sorella. Maria ha scelto la parte migliore. Quella
che non le sarà mai più tolta. Quando tutte le virtù saranno
superate, perché non più necessarie ai cittadini del Regno, unica
resterà la carità. Essa resterà sempre. Unica. Sovrana. Ella,
Maria, ha scelto questa, e questa si è presa per suo scudo e
bordone. Con questa, come su ali d'angelo, verrà nel mio Cielo».
Marta
abbassa la testa mortificata e se ne va.
«Mia
sorella ti ama molto e si cruccia per farti onore...», dice Maria
per scusarla.
«Lo
so, e ne sarà ricompensata. Ma ha bisogno di esser depurata, come si
è depurata quest'acqua, del suo pensare umano. Guarda, mentre
parlavamo, come è tornata limpida. Marta si depurerà per le parole
che le ho detto. Tu... tu per la sincerità del tuo pentimento...».
«No,
per il tuo perdono, Maestro. Non bastava il mio pentirmi a lavare il
mio grande peccato...».
«Bastava
e basterà alle tue sorelle che ti imiteranno. A tutti i poveri
infermi dello spirito. Il pentimento sincero è filtro che depura;
l'amore, poi, è sostanza che preserva da ogni nuova inquinazione.
Ecco perciò che coloro che la vita fa adulti e peccatori potranno
tornare innocenti come pargoli ed entrare come essi nel Regno mio.
Andiamo ora alla casa. Che Marta non resti troppo nel suo dolore.
Portiamole il nostro sorriso di Amico e di sorella». (6, 377)
Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis
grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład
polski Poematu
Boga-Człowieka napisanego
przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał
Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz.
1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6:
2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis
włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo
come mi e' stato rivelato, Edizioni
Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz