Oto
na ten rok wiary dwa rozdziały z dzieła Marii Valtorty o życiu
Jezusa, zwanego Poematem Boga-Człowieka
(wydanego w Katowicach przez Vox Domini, bez roku, s. 204-218).
Bez względu
na to, czy się wierzy w przedstawioną opowieść, czy też nie,
warto przeczytać i rozważyć.
56.
POKŁON TRZECH MAGÓW130
Napisane
28 lutego 1944. A, 2091-2109
Mój
wewnętrzny informator mówi: «To rozważanie, które otrzymasz i
które ci skomentuję, nazwij „Ewangelią Wiary”. Zostanie ono
bowiem przedstawione tobie i innym po to, aby ukazać wam potęgę
Wiary i jej owoce, ażeby utwierdzić was w wierze w Boga.»
Widzę
małe i białe [domki] Betlejem, zgromadzone jak pisklęta pod
światłem gwiazd. Przecinają je na krzyż dwie główne drogi.
Jedna z nich przebiega miejscowość od jednego krańca do drugiego,
ale nie dalej. Druga biegnie z daleka przez całą okolicę i ciągnie
się ku innej osadzie. Małą miejscowość przecinają inne wąskie
i kręte uliczki. Nie ma najmniejszej prawidłowości w rozplanowaniu
ulic, tak jak to występuje u nas. Dostosowują się one raczej do
terenu i jego różnych poziomów oraz do położenia domów
wybudowanych to tu, to tam, w zależności od kaprysu gruntu i jego
właściciela. Jedne [dróżki] zwrócone są w lewo, inne – w
prawo, a jeszcze inne [biegną] ukośnie w stosunku do drogi głównej.
Wygląda ona jak wstęga, która – zamiast biec prosto od jednego
punktu do drugiego, bez skręcania – rozwija się i pełna jest
zawijasów. Od czasu do czasu widać albo mały placyk służący za
targowisko, albo jest tu studnia, albo to reszta gruntu po budowach
bez planu, tak krzywa, że już nic nie można na niej zbudować.
W
miejscu, w którym – jak sądzę – mam się koniecznie zatrzymać,
jest właśnie jeden z takich niekształtnych placyków. Powinien być
kwadratowy lub chociaż mniej więcej prostokątny. Tymczasem stał
się trapezem tak dziwacznym, że wydaje się trójkątem ostrokątnym
o ściętym wierzchołku. U najdłuższego boku, u podstawy tego
trójkąta, stoi szeroka i niska budowla. Jest największa w okolicy.
Od zewnątrz znajduje się gładka i naga ściana, w której znajdują
się zaledwie dwie, teraz całkiem zamknięte bramy. Na pierwszym
piętrze natomiast, od środka, w jej obszernym kwadracie, są liczne
okna, a pod nimi ciągną się – zarzucone słomą i odpadkami –
krużganki. Otaczają one podwórze, zaopatrzone w kadzie do pojenia
koni i innych zwierząt. Proste kolumny krużganków mają kółka
służące do przywiązywania zwierząt. Po jednej stronie
[dziedzińca] mieści się obszerna wiata do przetrzymywania trzody i
koni. Domyślam się, że to gospoda w Betlejem.
Po
obu stronach placu, jednakowej długości, stoją domy i domki. Przed
jednymi są niewielkie ogrody, przed innymi ich nie ma. Jedne z nich
bowiem stoją zwrócone fasadami w stronę placu, a inne są
odwrócone tyłem. Po drugiej, znacznie krótszej stronie –
naprzeciw gospody będącej miejscem postoju karawan – znajduje się
jedyny domek z zewnętrznymi schodkami. Kończą się one w połowie
fasady i prowadzą do izb mieszkalnych, które znajdują się na
piętrze. Wszystkie okna są zamknięte, bo jest noc. Z powodu
[późnej] pory nie widać także nikogo na ulicy.
Dostrzegam
wzrastającą nocną poświatę. Napływa ona z nieba pełnego
gwiazd. Na orientalnym niebie są one piękne, tak jasne i ogromne,
że zdają się tak bliskie, iż z łatwością można dosięgnąć i
dotknąć te kwiaty błyszczące na aksamitnym nieboskłonie.
Podnoszę oczy, żeby dostrzec źródło tego wzrastającego światła.
Gwiazda o tak niebywałej wielkości, jakby mały księżyc, przesuwa
się naprzód po niebie nad Betlejem. Inne wydają się gasnąć,
żeby zrobić jej miejsce, jak dwórki na przejście królowej. Jej
blask góruje nad nimi i sprawia, że znikają w [jej świetle]. Z
tej kuli – zdającej się olbrzymim jasnym szafirem, rozpalonym od
wewnątrz przez słońce – wypływa smuga, a w jej dominującą
barwę jasnego szafiru, wtapiają się żółcie topazów i zielenie
szmaragdów, opalizujący blask opali, krwawa czerwień rubinów i
łagodne błyski ametystów. Wszystkie drogocenne kamienie ziemi są
w tej smudze, która zamiata niebo szybkim, falującym ruchem, jakby
była żywa. Jednak najintensywniejszym kolorem, wydobywającym się
z kuli gwiazdy, jest rajski odcień bladego szafiru. Zstępuje on,
zdobiąc lazurowym srebrem domy, drogę, ziemię Betlejem – kolebkę
Zbawiciela.
Nie
jest to już ubogie miasteczko, które dla nas byłoby mniejsze od
wieśniaczej osady. To jakby zaczarowane miasto z bajki, w którym
wszystko jest ze srebra. Nawet woda w studniach i zbiornikach wygląda
jak płynny diament.
Gwiazda,
rozbłyskując żywszym blaskiem, zatrzymuje się nad małym domem,
który znajduje się przy najkrótszym boku placyku. Ani jego
mieszkańcy, ani inni Betlejemici nie widzą jej, gdyż śpią w
pozamykanych domach. Gwiazda zaś wzmaga swe pulsowanie światłem
[również przez swój] ogon, który drży i faluje mocniej, znacząc
niemal półkola na niebie. Całe [niebo] goreje od mnóstwa iskier,
które za sobą ciągnie, jakby w sieci pełnej klejnotów. Błyszczą
one, malując najrozmaitszymi kolorami inne gwiazdy, jakby dla
przekazania im radosnej wieści.
Mały
domek cały jest skąpany w tym płynnym ogniu klejnotów. Dach
niewielkiego tarasu, stopnie z ciemnego kamienia, małe drzwi,
wszystko jest jakby blokiem czystego srebra, pokrytym diamentowym
pyłem i perłami. Żaden królewski pałac na ziemi nie miał i nie
będzie miał nigdy schodów takich jak te, po których stąpali
aniołowie i których używała ta Matka, która jest Matką Boga.
Drobne stopy Niepokalanej Dziewicy mogą spoczywać na tej pięknej
bieli – te Jej małe stopy, które są przeznaczone do wstępowania
po stopniach Bożego tronu. Dziewica jednak nic o tym nie wie. Czuwa
nad kołyską Syna i modli się. W Jej duszy jest większy blask niż
ten, którym gwiazda ozdabia przedmioty.
Główną
drogą zbliża się orszak: konie w uprzęży, inne – prowadzone za
uzdę. Dromadery i konie z jeźdźcami bądź z ładunkiem. Tętent
kopyt to jakby odgłos wody spadającej na kamienie potoku. Po
dotarciu do placu, wszyscy zatrzymują się. W promiennym świetle
gwiazdy orszak nabiera nadzwyczajnego piękna. Przebogate ozdoby
wierzchowców, ubiory jeźdźców, twarze, wyposażenie, wszystko to
jaśnieje nadzwyczajnie. Blaskiem ożywia się też metal, skóra,
jedwab, klejnoty i sierść. Świecą się oczy, śmieją usta, bo
jeszcze inne piękno wstąpiło w serca: piękno nadprzyrodzonej
radości.
Podczas
gdy słudzy ze zwierzętami udają się do miejsca postoju karawan,
trzy dostojne osoby zsiadają z wierzchowców, które sługa zaraz
odprowadza gdzie indziej. Oni zaś podchodzą pieszo do domu. Tam
klękają, uderzają czołem o ziemię i całują proch. To trzej
możni. Świadczą o tym ich przebogate stroje. Jeden, o bardzo
ciemnej skórze, gdy tylko zsiadł z wielbłąda, owija się cały
błyszczącym szalem131
z jasnego jedwabiu. Czoło i talię ściskają mu kosztowne obręcze.
[U boku] ma sztylet lub miecz z gardą bogato zdobioną drogimi
kamieniami. Drugi z tych, którzy zsiedli ze wspaniałych rumaków,
ubrany jest w przepiękny prążkowany strój, w którym przeważa
barwa żółta. [Jego szata] uszyta jest jak długie domino,132
przystrojone kapturem i sznurem, utkanym złotym haftem, wyglądającym
jak misterna praca złotnika. Trzeci nosi jedwabną bufiastą koszulę
oraz długie i szerokie, zmarszczone przy stopach spodnie. Owija się
bardzo delikatną chustą, która wygląda jak kwitnący ogród, tak
żywe są zdobiące ją kwiaty. Na głowie ma turban, przytrzymany
łańcuszkiem ozdobionym diamentami.
Po
uczczeniu domu, w którym przebywa Zbawiciel, wstają i idą do
zajazdu dla karawan. Tam słudzy już kołatali i otwarto im.
Tu
widzenie urywa się. W trzy godziny później rozpoczyna się sceną
hołdu [składanego] Jezusowi przez Magów.
Teraz
jest dzień. Słońce świeci pięknie na popołudniowym niebie.
Jeden ze sług trzech [Magów] przechodzi przez plac i wchodzi na
schody małego domku. Wchodzi, potem wychodzi. Wraca do gospody.
Wychodzą trzej Mędrcy, a za każdym z nich kroczy jego sługa.
Przechodzą przez plac. Nieliczni przechodnie oglądają się, żeby
spojrzeć na pełne dostojeństwa osobistości, kroczące wolno i
uroczyście. Pomiędzy przybyciem sługi a nadejściem tych trzech
mija dobry kwadrans, co dało mieszkańcom domu możność
przygotowania się na przybycie gości.
Przybysze
są dziś jeszcze bardziej bogato odziani niż wczorajszego wieczora.
Błyszczą jedwabie, połyskują klejnoty, a na głowie tego, który
nosi turban, skrzy się i migoce olbrzymi pióropusz, składający
się z drogocennych piór, usianych jeszcze cenniejszymi łuskami.
Jeden
ze sług niesie całkowicie pokrytą intarsją szkatułę, której
metalowe wzmocnienia są wykonane ze złota. Drugi [ma ze sobą]
misternej roboty kielich, zakryty rzeźbionym wieczkiem, cały ze
złota. Trzeci [niesie] rodzaj szerokiej i niskiej amfory, także ze
złota, zakorkowanej zamknięciem w kształcie piramidki, z osadzonym
na wierzchołku brylantem. Przedmioty te zdają się ciężkie,
słudzy bowiem niosą je z wysiłkiem, zwłaszcza – szkatułę.
Wszyscy
trzej idą po schodach. Wchodzą do izby prowadzącej od drogi na
tyły domu. Przez okno otwarte na słońce widać ogródek. W
bocznych ścianach znajdują się drzwi, przez które zagląda
rodzina gospodarzy: mężczyzna, niewiasta i troje lub czworo dzieci
w różnym wieku.
Maryja
siedzi z Dzieciątkiem na kolanach, a Józef stoi z boku. Na widok
wchodzących trzech Magów Maryja wstaje i kłania się. Ubrana jest
całkiem na biało. Jakaż jest śliczna w skromnej sukni,
zakrywającej Ją od szyi do stóp, od ramion do delikatnych
nadgarstków. Jakże piękną ma głowę otoczoną koroną jasnych
warkoczy, z mocniej zarumienioną ze wzruszenia twarzą. Oczy
uśmiechają się ze słodyczą, usta zaś wypowiadają słowa
pozdrowienia:
«Niech
Bóg będzie z wami.»
Trzej
zatrzymują się na chwilę, zaskoczeni. Potem podchodzą i upadają
do stóp Maryi. Proszą, żeby usiadła. Sami nie chcą usiąść,
chociaż Maryja o to prosi. Pozostają na kolanach, opuszczając się
na pięty. Za nimi klęczą także trzej słudzy, którzy znajdują
się tuż za progiem. Postawili przed sobą trzy przyniesione
przedmioty i czekają.
Trzej
Mędrcy wpatrują się w Dzieciątko, które wydaje się mieć
dziewięć miesięcy, może rok, takie jest silne i mocne. Siedzi
teraz na kolanach Mamy i śmieje się, szczebiocząc jak ptaszek.
Ubrane jest na biało, tak samo jak Mama, a na maleńkich stópkach
ma sandałki. Szatka jest bardzo prosta. To koszulka, spod której
wystają ruchliwe nóżki i pulchniutkie rączki, które chciałyby
wszystkiego dotknąć. Nade wszystko śliczna jest Jego twarzyczka.
Błyszczą ciemnoszafirowe oczy i śmieją się usteczka z
dołeczkami, odsłaniając pierwsze, małe ząbki. Loczki zdają się
złotym pyłem, tak są błyszczące i puszyste.
Najstarszy
z Mędrców odzywa się w imieniu wszystkich. Tłumaczy Maryi, jak to
pewnej grudniowej nocy minionego roku zapłonęła na niebie nowa
gwiazda o wyjątkowym blasku. Żadne mapy nieba nie pokazywały
takiej gwiazdy ani nic o niej nie wspominały. Imię jej było
nieznane, nie miała bowiem nazwy. Narodziła się więc z łona Boga
i rozkwitła, ażeby oznajmić ludziom błogosławioną prawdę –
Boży sekret. Ludzie jednak nie zwrócili na nią uwagi, gdyż w ich
duszach było zepsucie. Nie wznosili oczu ku Bogu i nie umieli czytać
słów, które On – niech będzie błogosławiony na wieki –
kreśli ognistymi gwiazdami na sklepieniu nieba.
Oni
jednak ujrzeli ją i starali się pojąć jej wymowę. Wyrzekając
się dobrowolnie odrobiny snu koniecznego dla ciała, zapominając o
jedzeniu, zagłębiali się w badaniach Zodiaku. Układy gwiezdne,
czas, pora roku, dawne obliczenia i astronomiczne kombinacje
pozwoliły im znaleźć imię i ujawnić tajemnicę tej gwiazdy. Jej
imię: „Mesjasz”. Jej sekret: „Żyje Mesjasz, który przyszedł
na świat”. Wyruszyli więc w drogę, aby Go uczcić. Nic nie
wiedzieli o sobie nawzajem. Podróżując nocą przez góry i
pustynie, doliny i rzeki, dążyli ku Palestynie, bo gwiazda posuwała
się w tym kierunku. Dla każdego z nich, wyruszającego z trzech
odrębnych punktów ziemi, w taki sam sposób przesuwała się.
Spotkali się nad Morzem Martwym. Wola Boża tam ich połączyła.
Wyruszyli więc razem dalej, rozumiejąc się nawzajem, chociaż
każdy z nich mówił swoim odmiennym językiem. Nie tylko mogli się
nawzajem zrozumieć, lecz także – dzięki cudowi Wiecznego –
mogli w tym kraju mówić jego językiem.
Doszli
razem do Jerozolimy. Wiedzieli bowiem, że Mesjasz miał być Królem
Jerozolimy, Królem Żydów. Gwiazda jednak ukryła się na niebie
ponad tym miastem. Oni więc, ze złamanymi bólem sercami, zaczęli
badać siebie, żeby pojąć, w czym mogli Bogu uchybić. Uspokoiwszy
się jednak w swoich sumieniach, zwrócili się do króla Heroda z
zapytaniem, w jakim pałacu narodził się Król Żydów, któremu
właśnie przybyli się pokłonić.
Król
[Herod] zwołał więc przedniejszych kapłanów i uczonych w Piśmie
i zapytał ich o to, gdzie mógł narodzić się Mesjasz. Oni zaś
odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim”.
Udali
się więc w kierunku Betlejem, a gdy tylko opuścili Święte
Miasto, gwiazda znowu ukazała się ich oczom. Poprzedniego wieczora
wzmogła blask i całe niebo zapłonęło. Kiedy zaś zatrzymała się
nad tym domem, połączyła w swoim płomieniu całe światło
pozostałych gwiazd. Zrozumieli więc, że znajdują się tu, gdzie
jest Boski Syn. Oddają Mu teraz chwałę i przynoszą skromne dary.
Przede wszystkim zaś ofiarowują serca, które nigdy nie ustały w
błogosławieniu Boga za otrzymaną łaskę i miłują Jego Syna,
którego Święte Człowieczeństwo oglądali. Potem mają powrócić,
żeby zdać sprawę królowi Herodowi. On bowiem także pragnie się
Jemu pokłonić.
«A
oto tutaj jest złoto należne królowi; oto kadzidło, jakie należy
się Bogu; a tu, o Matko, tutaj jest mirra. Twój Syn bowiem jest
Człowiekiem, a nie tylko Bogiem. Pozna więc gorycz ciała i
ludzkiego życia oraz nieuniknione prawo śmierci. Przez wzgląd na
naszą miłość wolałbym tych słów nie wypowiadać. Wolałbym
sądzić, że także w ciele jest wieczny, jak wieczny jest Jego
Duch. Jednak, o Niewiasto – jeżeli nasze pisma, a zwłaszcza
jeżeli nasze dusze się nie mylą – to On, Twój Syn, jest
Zbawicielem, Bożym Chrystusem. Dlatego właśnie będzie musiał –
dla zbawienia świata – przyjąć na Siebie zło tego świata... A
jedną z kar za nie jest śmierć. Żywica ta przeznaczona jest
właśnie na tę godzinę, aby Jego święte ciało nie zaznało
zgnilizny rozkładu i zachowało doskonałość aż do
zmartwychwstania. Niech przez wzgląd na ten dar pamięta o nas i
niech zbawi Swoje sługi, dając im Swe Królestwo. Ty, Matko,
powiedz Swemu Dziecku o naszej miłości, abyśmy zostali uświęceni.
Obyśmy, całując Jego stopy, sprowadzili na siebie niebiańskie
błogosławieństwo.»
Maryja
– przezwyciężając przerażenie spowodowane słowami Mędrca,
pokrywając uśmiechem smutek powstały na myśl o pogrzebie –
podaje Dziecię. Kładzie Je w ramiona najstarszemu, który Je
całuje. Jezus go głaska. Potem podaje Dziecię innym. Jezus z
uśmiechem bawi się łańcuszkami i frędzlami. Przygląda się z
zaciekawieniem otwartej szkatule, pełnej czegoś żółtego i
błyszczącego. Śmieje się widząc, jak słońce tworzy tęczę,
padając na brylant pokrywy [naczynia] z mirrą.
Później
Mędrcy oddają Dziecię Matce i powstają. Maryja też wstaje.
Najmłodszy nakazuje sługom wyjść i wszyscy kłaniają się po
kolei. Trzej [Magowie] rozmawiają jeszcze przez chwilę. Nie
potrafią opuścić tego domu. W oczach mają łzy wzruszenia.
Zbliżają się w końcu do wyjścia, odprowadzani przez Maryję i
Józefa.
Dziecko
chciało zejść na ziemię i podaje małą dłoń najstarszemu z
trzech. Idzie, trzymane za rękę przez Maryję i jednego Mędrca,
pochylonego, żeby Go podtrzymywać. Jezus stawia niepewne dziecięce
kroczki. Śmieje się, dotykając nóżką smugi, rzucanej na
posadzkę przez słońce.
Dochodząc
do progu – trzeba pamiętać, że izba ciągnie się przez całą
długość domu – trzej żegnają się, klękając raz jeszcze,
żeby ucałować stopy Jezusa. Maryja, pochylona nad Dzieciątkiem,
ujmuje Jego rączkę i prowadzi ją, czyniąc znak błogosławieństwa
nad głową każdego Maga. Jest to już znak krzyża,133
który kreślą prowadzone przez Maryję paluszki Jezusa.
Trzej
schodzą potem ze schodów. Na placu czeka karawana, gotowa do
wymarszu. W zachodzącym słońcu lśnią ozdobne guzy przy
wędzidłach koni. Na placyku tłoczą się ludzie, żeby zobaczyć
niezwykłe widowisko.
Jezus
śmieje się, klaszcząc w rączki. Mama podniosła Go i oparła o
szeroki parapet, ograniczający podest schodów. Obejmuje Jezusa
ramieniem na wysokości Jego piersi, żeby nie spadł. Józef schodzi
wraz z trzema, a gdy wsiadają na konie i wielbłąda, przytrzymuje
każdemu strzemię.
Teraz
słudzy i panowie są już w siodłach. Dają hasło do wymarszu.
Trzej [Mędrcy] chylą się w ostatnim ukłonie aż do karków
wierzchowców. Józef kłania się, Maryja także i ponownie prowadzi
rączkę Jezusa w geście pożegnania i błogosławieństwa.134
57.
UWAGI NA TEMAT WIARY MAGÓW
Napisane
tego samego dnia. A, 2109-2124
Mówi
Jezus:
«A
teraz? Co mam wam teraz powiedzieć, o dusze, które czujecie, że
umiera wiara?
Ci
Mędrcy ze Wschodu nie posiadali niczego, co mogłoby ich umocnić w
prawdzie. Niczego nadprzyrodzonego... Tylko obliczenia astronomiczne
oraz swoje przemyślenia, które stały się doskonałe dzięki
nieskazitelności ich życia.
A
jednak wierzyli. Wierzyli wszystkiemu: wierzyli nauce, wierzyli
sumieniu, wierzyli dobroci Bożej. Dzięki wiedzy zawierzyli też
znakowi gwiazdy – tej nowej, która mogła być tylko „tą”
oczekiwaną od wieków przez ludzkość: Mesjaszem.
Poprzez sumienie [mogli usłyszeć i] uwierzyć [wewnętrznemu]
głosowi, który – jako niebiański „głos” – pouczał ich:
„To jest gwiazda zwiastująca przyjście Mesjasza.” Wierząc
dobroci ufali, że Bóg ich nie zdradzi. Ponieważ ich intencja była
prawa, [dlatego sądzili, że Bóg] na różne sposoby będzie im
pomagał dotrzeć do celu.
I
udało im się. Tylko oni, spośród bardzo wielu badających znaki,
zrozumieli ten znak. Jedynie oni bowiem mieli w duszy dręczące
pragnienie poznania słów Bożych i szlachetny zamiar
natychmiastowego oddania samemu Bogu czci i chwały.
Nie
szukają własnej korzyści. Wprost przeciwnie. Idą na spotkanie,
[narażając się] na zmęczenie i wydatki. Nie proszą w zamian za
to o nic, co ludzkie. Proszą tylko, żeby Bóg pamiętał o nich i
zapewnił im wieczne zbawienie. Ponieważ nie szukali żadnej
przyszłej ludzkiej zapłaty, dlatego – udając się w podróż –
nie mieli żadnych ludzkich oczekiwań. Wy poddalibyście się
tysiącom obaw: „Jak odbędę podobną podróż, w [obcym] kraju i
pośród ludzi mówiących innym językiem? Czy mi uwierzą? A może
wtrącą mnie do więzienia jako szpiega? Jakiej pomocy mi udzielą w
przejściu przez pustynie, rzeki i góry? A upał? A wiatry na
płaskowyżach? A stałe gorączki pojawiające się w strefach
bagiennych? A wezbrane deszczem rzeki? A odmienne pożywienie? A obcy
język? A... a... a...” Tak wy rozumujecie. Oni tak nie myśleli.
Powiedzieli ze szczerą i świętą śmiałością: „Ty, o Boże,
czytasz w naszych sercach i widzisz, do jakiego celu dążymy.
Oddajemy się ufnie w Twe ręce. Daj nam nadludzką radość
adorowania Twojej Drugiej Osoby, która stała się Ciałem dla
zbawienia świata”.
Tylko
tyle. I wyruszają w drogę z odległych Indii,135
z mongolskich pasm górskich, nad którymi szybują tylko orły i
sępy, a Bóg przemawia przez szum wichrów i [szmer] potoków,
wypisując tajemnicze słowa na bezkresnych stronicach [pokrytych]
śniegiem. [Jeden wyrusza] z ziem, z których wytryska Nil i płynie
żyłą zielonego lazuru do błękitnego serca Morza Śródziemnego.
I ani góry, ani lasy, ani piaski wyschniętych oceanów i bardziej
niebezpieczne od nich wody mórz nie powstrzymują ich marszu.
Gwiazda jaśnieje nad nimi nocami, nie pozwalając im zasnąć. Gdy
bowiem szuka się Boga, wtedy zwierzęce nawyki [ciała] muszą
ustąpić przed niecierpliwością [serca] i nadludzkimi potrzebami.
Gwiazda
prowadzi ich z północy, ze wschodu i z południa i – dzięki
cudowi Bożemu – idzie [przed] wszystkimi trzema do jednego punktu.
W nim, po przebyciu tak wielu mil, gromadzi ich dzięki drugiemu
cudowi. Dzięki nowemu [cudowi] udziela im, wyprzedzając mądrość
Pięćdziesiątnicy, daru wzajemnego rozumienia się, tak jak jest w
Raju, gdzie mówi się jednym językiem – Bożym.
Tylko
w jednej chwili ogarnia ich przerażenie: kiedy gwiazda znika. A
wtedy oni, pokorni – bo są naprawdę wielcy – nie myślą, że
mogło tak się stać z powodu zła kogoś innego, że to zepsuci
ludzie z Jerozolimy nie zasługują na ujrzenie gwiazdy Bożej.
Myśleli, że to oni sami przestali zasługiwać na Boga. Badali
siebie z przerażeniem, już gotowi do [okazania] żalu i do
proszenia o przebaczenie.
Umacnia
ich jednak własne sumienie. Dusze przyzwyczajone do rozważania mają
sumienie nadzwyczaj wrażliwe, wyostrzone przez stałe trzymanie się
na baczności, przez wnikliwy wgląd w siebie. I to właśnie
uczyniło wnętrze mędrców zwierciadłem odbijającym najmniejsze
cienie codziennych wydarzeń. Uczynili sumienie swoim nauczycielem,
głosem, który ostrzega i krzyczy na najmniejszy... nie powiem:
błąd, lecz na to co ma pozór błędu, na to, co tylko ludzkie, na
zadowolenie swego „ja”. Dlatego, kiedy stają naprzeciw tego
nauczyciela – tego zwierciadła surowego i czystego – wiedzą, że
ono nie będzie kłamać. Teraz sumienie ich uspokaja, więc
odzyskują siły.
„O,
miła to rzecz odczuwać, że nic w nas nie jest przeciwne Bogu! Mieć
przekonanie, że On patrzy z upodobaniem na duszę wiernego dziecka i
mu błogosławi. Dzięki temu odczuciu zwiększa się wiara i
zaufanie, nadzieja i siły, i cierpliwość. Teraz jest [czas] burzy,
ale minie, gdyż Bóg mnie kocha. On wie, że i ja Go kocham. Bóg
nie przestanie mi nadal pomagać.” Tak mówią ci, którzy
odczuwają pokój pochodzący z prawego sumienia, będącego królem
każdego ich czynu.
Powiedziałem, że byli
„pokorni, gdyż byli naprawdę wielcy”. A co dzieje się w waszym
życiu? Nigdy nie jest pokorny ten, kto czyni się potężnym przez
swój despotyzm i przez wasze głupie bałwochwalstwo, z którym się
spotyka nie dlatego, że jest wielki, ale z powodu swego despotyzmu.
Istnieją
nieszczęśnicy, którzy – będąc jedynie zarządcami u jakiegoś
władcy, odźwiernymi w jakimś urzędzie, urzędnikami, krótko
mówiąc: sługami tego, który ich nimi uczynił – przyjmują pozy
półbogów. Jakąż budzą litość!
Trzej
Mędrcy byli naprawdę wielcy. Po pierwsze, z powodu cnót
nadprzyrodzonych; po drugie, z powodu wiedzy; po trzecie wreszcie, z
powodu bogactwa. A jednak czuli się niczym: prochem na prochu ziemi
w porównaniu z Bogiem Najwyższym, który Swoim uśmiechem stwarza
światy i rozrzuca je jak ziarenka pszenicy, aby [widokiem]
gwiezdnych naszyjników nasycić oczy aniołów.
Czują
się niczym w porównaniu z Najwyższym Bogiem, który stworzył
planetę, na której żyją, czyniąc ją tak urozmaiconą. On jest
Rzeźbiarzem Nieskończonym bezkresnego dzieła. Tu naciśnięciem
kciuka umieścił wieniec łagodnych pagórków, tam – kościec
szczytów i iglic, podobnych do kręgosłupa tego olbrzymiego ciała,
którym jest ziemia. Żyłami [tego ciała] są rzeki, miednicami –
jeziora, sercem – oceany, sukniami – lasy, welonami – chmury,
ozdobami – lodowce z kryształu, klejnoty turkusów i szmaragdów,
opale i beryle wszystkich wód, które śpiewają, tworząc z borami
i wichrami wielki chór na chwałę swego Pana.
Mędrcy
czuli, że ich wiedza jest nicością wobec Najwyższego Boga, od
którego pochodzi ich mądrość. Wiedzieli, że Bóg dał im oczy
potężniejsze od dwóch źrenic, dzięki którym dostrzegają różne
rzeczy. [Dał im bowiem] oczy duszy, potrafiące w rzeczach czytać
słowa, które nie są zapisane ręką ludzką, lecz zostały wyryte
Bożą myślą.
Czuli,
że ich bogactwo to naprawdę nicość, odrobinka wobec bogactw
Posiadacza wszechświata. On bowiem rozmieszcza kruszce i szlachetne
kamienie na gwiazdach i planetach. [On daje też] nadprzyrodzone
bogactwa, [wkładając] niewyczerpaną ich obfitość w serca tych,
którzy Go miłują.
Przybywszy
przed ubogi dom w najnędzniejszej mieścinie Judei, nie potrząsnęli
głowami, mówiąc: „Niemożliwe”, lecz zgięli plecy i kolana, a
zwłaszcza serca, i oddali cześć.
Tam,
za tymi biednymi murami [betlejemskiego domku], jest Bóg. Tego Boga
zawsze wzywali, ale nigdy nie ośmielili się spodziewać, że będą
Go mogli, choćby niewyraźnie, ujrzeć. Wzywali Go dla dobra całej
ludzkości i dla „własnego” dobra wiecznego. O, jedynie tego
sobie życzyli: móc Go widzieć, poznawać, posiadać w życiu,
które nie zna już świtów ani zachodów!
On
jest tam, za biedną ścianą [tego domu]. Kto wie, może Jego
dziecięce serce, które jest przecież zawsze sercem Boga, słyszy
teraz te trzy serca, które pochylone w prochu drogi brzmią jak
dzwony: „Święty, Święty, Święty! Błogosławiony Pan, Bóg
nasz! Chwała Mu w Najwyższych Niebiosach i pokój Jego sługom!
Chwała, chwała, chwała i błogosławieństwo!” Myślą tak z
miłosnym niepokojem i przez całą noc i następny poranek
najżarliwszą modlitwą przygotowują ducha na spotkanie z
Bogiem-Dzieckiem. Do ołtarza – którym jest dziewicze łono
noszące Boską Hostię – nie udają się tak, jak wy [to
czynicie]: z duszą pełną ludzkich usilnych próśb.
Zapominają
o śnie i pokarmie. Jeśli ubierają najpiękniejsze szaty, to nie
dla ludzkiego przechwalania się, lecz po to, aby oddać cześć
Królowi królów. Na dwory królewskie władcy i dostojnicy wchodzą
w najpiękniejszych strojach. A do tego Króla nie mieliby wejść w
odświętnych szatach? Jakie święto może być dla nich większe od
tego? O, w swoich odległych ziemiach wiele razy musieli przyozdabiać
się dla ludzi podobnych sobie, aby ich uczcić i przyjąć okazale.
Słusznie więc trzeba u stóp Najwyższego Króla uniżyć purpury i
klejnoty, jedwabie i cenne pióropusze. Pod Jego stopy, pod te
słodkie stopy trzeba położyć ziemskie tkaniny, klejnoty ziemi,
pióropusze ziemi, metale ziemi. Są przecież Jego dziełami.
Niechże więc i te ziemskie rzeczy uczczą swego Stwórcę. [Sami
Mędrcy] byliby szczęśliwi, gdyby Dzieciątko nakazało im położyć
się na ziemi, żeby uczynić sobie z nich dywan dla Swoich
dziecięcych kroczków. [Napełniliby się radością], gdyby kroczył
po nich Ten, który porzucił gwiazdy dla nich, będących prochem,
prochem, tylko prochem.
Są
pokorni i szlachetni, i posłuszni „głosom” z Wysoka. One to
nakazywały zanieść dary nowo narodzonemu Królowi. I przynoszą
dary. Nie mówią: „On jest bogaty i nie potrzebuje ich. Jest
Bogiem i nie zazna śmierci”. Są posłuszni. I są jednymi z
pierwszych, którzy wspierają Zbawiciela w ubóstwie. Jakże
pożyteczne stanie się złoto dla Tego, który jutro będzie
uchodźcą! Jakże wiele znaczy mirra dla Tego, który wkrótce
zostanie zabity! Jakże szlachetne jest to kadzidło dla Tego, który
będzie musiał odczuwać smród ludzkiej rozwiązłości, kłębiący
się wokół Jego nieskończonej czystości!
Pokorni,
hojni, posłuszni są pełni szacunku dla siebie nawzajem. Cnoty
wciąż rodzą następne cnoty. Z cnót zwróconych ku Bogu [rodzą
się] cnoty skierowane ku bliźniemu. Z szacunku rodzi się miłość.
Najstarszy
z Mędrców ma mówić w imieniu wszystkich i jako pierwszy ma
otrzymać pocałunek Zbawiciela, potrzymać Jego rączkę. Pozostali
będą mogli jeszcze Go zobaczyć. Ale on – nie. Jest starcem,
zbliża się więc dzień jego powrotu do Boga. Zobaczy Chrystusa po
Jego straszliwej śmierci i pójdzie w orszaku zbawionych za Nim,
powracającym do Nieba. Ale na tej ziemi już Go nie zobaczy. Jako
wsparcie na [ostatnią] drogę pozostanie mu ciepło małej rączki,
która się powierza jego pomarszczonej już [dłoni].
Inni
wcale mu nie zazdroszczą. Nawet rośnie ich szacunek dla starego
Mędrca. [Myślą, że] z pewnością zasłużył sobie [na to]
bardziej niż oni, że zasługiwał na to od dłuższego czasu.
Bóg-Dziecię to wie. Słowo Ojca jeszcze nic nie mówi, ale Jego
gest jest Słowem. I niech będzie błogosławione Jego niewinne
słowo [wyrażone gestem], wskazującym tego [starszego Mędrca] jako
umiłowanego.
Ale,
o dzieci, są jeszcze dwa inne pouczenia [wynikające] z tej wizji.
To postawa Józefa, który umie pozostawać na „swoim” miejscu.
Obecny jest jako stróż oraz jako opiekun Czystości i Świętości.
Nie przywłaszcza sobie jednak [przysługujących im] praw. To Maryja
ze Swoim Jezusem przyjmuje hołd i słowa. Józef cieszy się z tego
ze względu na Nią i nie martwi się, że sam stoi na uboczu. Józef
jest sprawiedliwym człowiekiem, jest
Sprawiedliwym. I zawsze kieruje się tym, co
słuszne. Także w tej chwili. Opary [pychy] w tej uroczystej
[chwili] nie uderzają mu do głowy. Pozostaje pokorny i
sprawiedliwy.
Jest
szczęśliwy z [otrzymania] darów. Nie myśli jednak o sobie. Cieszy
się, że dzięki nim będzie mógł uczynić bardziej wygodnym życie
Małżonki i słodkiego Dziecka. Nie ma zazdrości w Józefie. Jest
rzemieślnikiem, który nadal będzie pracować, ale niech „Oni”
– jego dwie miłości – mają wygodę i wsparcie. Ani on, ani
Mędrcy nie wiedzą jeszcze, że te dary będą użyteczne w czasie
ucieczki i w życiu na wygnaniu. Zasoby te rozproszą się jednak jak
obłoki gnane wichrami. Po powrocie do ojczyzny i po utracie
wszystkiego, klientów i wyposażenia, zachowają się tylko ściany
domu, strzeżonego przez Boga, gdyż tam On stał się Ciałem,
zjednoczony z Dziewicą.
Józef,
stróż Boga i Matki Boga – Oblubienicy Najwyższego, jest pokorny
do tego stopnia, że podtrzymuje strzemię tym sługom Bożym. Jest
biednym cieślą, gdyż ludzka brutalność pozbawiła dziedziców
Dawida ich królewskich dóbr. Zawsze jednak jest potomkiem
królewskim i ma rysy królewskie. Także o nim powiedziano: „Był
pokorny, gdyż był naprawdę wielki.”
I
jeszcze ostatnie słodkie pouczenie. Maryja bierze rękę Jezusa,
która nie potrafi jeszcze błogosławić, i wodzi nią w świętym
geście. To cały czas Maryja chwyta rękę Jezusa i nią kieruje.
Także obecnie. Teraz Jezus potrafi błogosławić. Wiele razy jednak
Jego zraniona ręka opada zmęczona i zniechęcona, bo wie, że
błogosławieństwo jest bezowocne. Wy niszczycie Moje
błogosławieństwo. Opada Moja wzgardzona ręka, bo Mnie
przeklinacie. Wtedy Maryja odejmuje pogardę tej ręce, całując ją.
O, pocałunek Mojej Matki! Któż mógłby się oprzeć temu
pocałunkowi? A następnie Swoimi delikatnymi, ale bardzo
nalegającymi palcami ujmuje z miłością przegub Mojej dłoni i
przymusza Mnie do błogosławienia. Nie mogę odepchnąć Mojej
Matki. Trzeba więc uciekać się do Niej, aby stała się waszą
Orędowniczką.
Ona
jest Moją Królową, a nie tylko waszą. Jej miłość do was ma dla
was taką pobłażliwość, jakiej nie zna nawet Moja [miłość].
Maryja – nawet bez słów, ale Swoim płaczem i wspomnieniem Mojego
Krzyża, którego znak każe Mi kreślić w powietrzu – staje w
waszej obronie i upomina Mnie: „Bądź Zbawicielem. Zbawiaj”.
Oto,
dzieci, „Ewangelia wiary” w wizji pokłonu Mędrców. Rozważajcie
i naśladujcie. Dla waszego dobra.»
Piątek,
3 marca 1944. Mówi Jezus:
«Napisz
jeszcze tylko to. Kilka dni temu powiedziałaś, że umierasz z
gorącego pragnienia ujrzenia Miejsc Świętych. Tymczasem widzisz je
takie, jakie były, kiedy Ja uświęcałem je Moją obecnością.
Teraz – po dwudziestu wiekach znieważania spowodowanego
nienawiścią lub [źle pojmowaną] miłością – nie są już
takie, jakie były. Pomyśl więc, że ty je widzisz, a ten, kto
udaje się do Ziemi Świętej, nie widzi ich. I nie martw się tym.
Druga
sprawa. Skarżysz się, że nawet książki, które mówią o Mnie,
nie wydają ci się już ciekawe, chociaż wcześniej tak bardzo je
lubiłaś. To jest spowodowane twoją obecną sytuacją. Jakże mogą
ci się wydawać doskonałe dzieła ludzkie, skoro dzięki Mojemu
dziełu znasz prawdę o wydarzeniach [z Mojego życia]? Coś takiego
dzieje się z przekładami, nawet dobrymi: zawsze kaleczą trafność
oryginalnego zwrotu. Ludzkie opisy miejsc, wydarzeń lub uczuć są
[tylko] „tłumaczeniami”. Z tego powodu są one zawsze niepełne,
niedokładne. A nawet jeśli wiernie przedstawiają słowa i
wydarzenia, nie ukazują w pełni przeżyć. Dzieje się tak
szczególnie teraz, kiedy racjonalizm wszystko bardzo wyjałowił.
Dlatego też dla kogoś, kogo Ja unoszę, żeby widział i poznawał,
każdy inny opis [dokonany bez podobnego Mojego uniesienia] będzie
chłodny, pozostawi niedosyt i niezadowolenie.
Po
trzecie: jest piątek. Pragnę więc, abyś ponownie przeżywała
Moje cierpienie. Chcę tego dzisiaj, byś je przeżyła ponownie w
myślach i w swoim ciele. To tyle. Znoś cierpienia w pokoju i z
miłością. Błogosławię cię.»
130 Zob.
Mt 2,1-11.
131 Strój
etiopski.
132 Domino
– płaszcz z kapturem, noszony dawniej przez mnichów.
133 Tau.
Zob. Ez 9,4 oraz 6; Ap 7,2n; 9,4.
134 Inna
relacja z przybycia Mędrców, o których opowiada właściciel
gospody w Betlejem, znajduje się w wydrukowanej przez „Vox Domini”
Księdze II „Poematu” (wizja nr 38).
135 Jezus
rzekł mi, że mówiąc Indie miał na myśli Azję Południową
(Turkiestan, Afganistan, Persja).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz