Odchodząc
stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na
komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» A on wstał i
poszedł za Nim. (Mt 9,9)
13
Potem
wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go
nauczał. 14
A
przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na komorze
celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» Ten wstał i poszedł
za Nim. (Mk
2,13-14)
27
Potem
wyszedł i zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na komorze
celnej. Rzekł do niego: «Pójdź
za Mną!»
28
On
zostawił wszystko, wstał i z Nim poszedł. (Łk
5,27-28)
Καὶ
παράγων ὁ Ἰησοῦς ἐκεῖθεν εἶδεν
ἄνθρωπον καθήμενον ἐπὶ τὸ τελώνιον,
Μαθθαῖον λεγόμενον, καὶ λέγει αὐτῷ·
ἀκολούθει μοι. καὶ ἀναστὰς ἠκολούθησεν
αὐτῷ. (Mt 9,9)
13
Καὶ ἐξῆλθεν πάλιν παρὰ τὴν θάλασσαν·
καὶ πᾶς ὁ ὄχλος ἤρχετο πρὸς αὐτόν,
καὶ ἐδίδασκεν αὐτούς. 14
Καὶ παράγων εἶδεν Λευὶν τὸν τοῦ
Ἁλφαίου καθήμενον ἐπὶ τὸ τελώνιον,
καὶ λέγει αὐτῷ· ἀκολούθει μοι. καὶ
ἀναστὰς ἠκολούθησεν αὐτῷ. (Mk 2,13-14)
27
Καὶ μετὰ ταῦτα ἐξῆλθεν καὶ ἐθεάσατο
τελώνην ὀνόματι Λευὶν καθήμενον ἐπὶ
τὸ τελώνιον, καὶ εἶπεν αὐτῷ· ἀκολούθει
μοι. 28
καὶ καταλιπὼν πάντα ἀναστὰς ἠκολούθει
αὐτῷ. (Łk 5,27-28)
Przybyli
na plac. Jezus idzie prosto do stołu, przy którym Mateusz właśnie
dokonuje obliczeń i sprawdza monety. Układa je według rodzaju,
wkłada do różnych woreczków o odmiennych kolorach i umieszcza w
żelaznym kufrze. Dwaj słudzy czekają obok, aby gdzieś ten kufer
zanieść. Ledwie cień rzucony przez wysoką postać Jezusa kładzie
się na ladzie, Mateusz podnosi głowę, by zobaczyć kto przychodzi
zapłacić z opóźnieniem. Piotr, ciągnąc Jezusa za rękaw, mówi:
«Nie mamy nic do zapłacenia, Nauczycielu. Co robisz?»
Jednak
Jezus nie zwraca na niego uwagi. Patrzy uważnie na Mateusza, który
natychmiast podnosi się z szacunkiem. Nauczyciel rzuca drugie
przenikliwe spojrzenie. Jednak nie jest to jak niegdyś spojrzenie
surowego sędziego. To spojrzenie przywołujące, pełne uczucia.
Ogarnia Mateusza, przenika miłością. Ten czerwieni się. Nie wie,
co robić ani co powiedzieć...
«Mateuszu,
synu Alfeusza, wybiła godzina. Chodź, pójdź za Mną!» –
oświadcza mu Jezus z dostojeństwem.
«Ja?
Nauczycielu, Panie! Ale czy Ty wiesz, kim ja jestem? Mówię to ze
względu na Ciebie, nie na siebie...»
«Chodź,
pójdź za Mną, Mateuszu, synu Alfeusza» – powtarza Jezus
łagodniej.
«O!
Jakże mogłem znaleźć łaskę u Boga? Ja... Ja...»
«Mateuszu,
synu Alfeusza, czytałem w twoim sercu. Chodź, pójdź za Mną».
Trzecia zachęta [Jezusa] jest jak pieszczota.
«O!
Natychmiast, mój Panie!» – Mateusz z płaczem wychodzi zza stołu,
nie zajmując się już ani układaniem porozrzucanych monet, ani
domknięciem kufra. Niczym.
«Dokąd
idziemy, Panie? – pyta [Mateusz], kiedy jest już blisko Jezusa. –
Dokąd mnie prowadzisz, Panie?»
«Do
twego domu. Zechcesz udzielić gościny Synowi Człowieczemu?»
«O!...
Jednak... co powiedzą ci, którzy Ciebie nienawidzą?»
«Ja
słucham tego, co mówi się w Niebie, a tam mówią: „Chwała
niech będzie Bogu za grzesznika, który się zbawia!” Ojciec mówi:
„Na wieki wzniesie się w Niebiosach Miłosierdzie i wyleje się na
ziemię! Ponieważ kocham cię miłością wieczną, miłością
doskonałą, dlatego i tobie okazuję miłosierdzie”. Chodź. I
niech przez Moje wejście oprócz twego serca także twój dom
zostanie uświęcony».
«Już
go oczyściłem nadzieją, jaką miałem w duszy... Jednak mój duch
nie mógł przyjąć, że była prawdziwa... O! Ja z Twoimi
świętymi...»
Mateusz
spogląda na uczniów.
«Tak,
z Moimi przyjaciółmi. Chodźcie. Jednoczę was i bądźcie braćmi».
Uczniowie
są tak zaskoczeni, że jeszcze nie wiedzą, co mają powiedzieć.
Idą w grupie za Jezusem i Mateuszem po nasłonecznionym placu, teraz
zupełnie opustoszałym, drogą, którą rozpala oślepiające
słońce. Nie ma nikogo na ulicach. Tylko słońce i kurz. (II, 62: 4
lutego 1945. A, 4378-4389)
Sono
giunti sulla piazza. Gesù va diritto verso il banco delle gabelle,
dove Matteo sta tirando i suoi conti e verificando le monete, che
suddivide per categorie, mettendole in sacchetti di diverso colore e
collocandoli in un forziere di ferro, che due servi attendono di
trasportare altrove. Appena l'ombra gettata dall'alto corpo di Gesù
si allunga sul banco, Matteo alza il capo per vedere chi è il
ritardatario pagatore.
Pietro,
intanto, dice, tirando Gesù per una manica: «Non c'è nulla da
pagare, Maestro. Che fai?».
Ma
Gesù non gli dà retta. Guarda fisso Matteo, che si è subito alzato
in piedi con atto reverente. Un altro sguardo trapanante. Ma questo
non è lo sguardo del giudice severo dell'altra volta. È uno sguardo
di chiamata e di amore. Lo avviluppa, lo satura di amore. Matteo
diventa rosso. Non sa che fare, che dire...
«Matteo,
figlio di Alfeo, l'ora è suonata. Vieni. Seguimi!», impone Gesù
maestosamente.
«Io?
Maestro, Signore! Ma sai chi sono? Per Te, non per me lo dico...».
«Vieni.
Seguimi, Matteo, figlio d'Alfeo», ripete più dolce.
«Oh!
come posso aver trovato grazia presso Dio? Io... Io...».
«Matteo,
figlio di Alfeo, Io ti ho letto il cuore. Vieni, seguimi». Il terzo
invito è una carezza.
«Oh!
subito, mio Signore!» e Matteo, piangente, esce da dietro il banco,
senza neppur occuparsi di raccogliere le monete sparse sul banco, di
chiudere il cofano. Nulla.
«Dove
andiamo, Signore?», chiede quando è presso a Gesù. «Dove mi
porti?».
«A
casa tua. Vuoi ospitare il Figlio dell'uomo?».
«Oh!...
ma... ma che diranno quelli che ti odiano?».
«Io
ascolto quel che si dice in Cielo, e là si dice: "Gloria a Dio
per un peccatore che si salva!", e il Padre dice: "In
eterno la Misericordia si alzerà nei Cieli e si librerà sulla Terra
e, poiché di un eterno amore, di un perfetto amore Io ti amo, ecco
che anche a te uso misericordia". Vieni. E, con la mia venuta,
oltre che il cuore ti si santifichi la casa».
«Già
purificata l'ho, per una speranza che avevo nell'anima mia... ma che
la ragione non poteva credere che fosse vera... Oh! io coi tuoi
santi...», e guarda i discepoli.
«Sì.
Coi miei amici. Venite. Vi unisco. E siate fratelli». I discepoli
sono talmente stupefatti che non hanno ancor trovato modo di dir
parola. Hanno camminato in gruppo dietro a Gesù e Matteo nella
piazza tutta sole, e ormai assolutamente vuota di popolo, per un
breve tratto di strada che arde in un sole abbacinante.
Non
c'è un vivente per le strade. Solo il sole e la polvere. (2, 97)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz