1
Gdy
Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w
szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. 2
A
oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę.
3
Wtedy
Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy
wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?»
4
Lecz
oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. 5
A
do nich rzekł: «Któż
z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie
go zaraz, nawet w dzień szabatu?»
6
I
nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.
7
Potem
opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie
pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: 8
«Jeśli
cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by
przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez
niego. 9
Wówczas
przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu
miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce.
10
Lecz
gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. A gdy
przyjdzie ten, który cię zaprosił, powie ci: „Przyjacielu,
przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich
współbiesiadników. 11
Każdy
bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża,
będzie wywyższony.
12
Do
tego zaś, który Go zaprosił, mówił także: «Gdy
wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani
braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni
nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. 13
Lecz
kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i
niewidomych. 14
A
będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się
odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu
sprawiedliwych».
15
Słysząc
to, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: «Szczęśliwy
ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym».
16
On
zaś mu powiedział: «Pewien
człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. 17
Kiedy
nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział
zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. 18
Wtedy
zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu
powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść je obejrzeć; proszę
cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 19
Drugi
rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę
cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 20
Jeszcze
inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”.
21
Sługa
powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz
nakazał swemu słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki
miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!”
22
Sługa
oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest
miejsce”. 23
Na
to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i
przynaglaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. 24
Albowiem
powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie
skosztuje mojej uczty”».
(Łk
14,1-24)
1
Καὶ ἐγένετο ἐν τῷ ἐλθεῖν
αὐτὸν εἰς οἶκόν τινος τῶν ἀρχόντων
[τῶν] Φαρισαίων σαββάτῳ φαγεῖν ἄρτον
καὶ αὐτοὶ ἦσαν παρατηρούμενοι αὐτόν.
2
Καὶ ἰδοὺ ἄνθρωπός τις ἦν
ὑδρωπικὸς ἔμπροσθεν αὐτοῦ. 3
καὶ ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς εἶπεν
πρὸς τοὺς νομικοὺς καὶ Φαρισαίους
λέγων· ἔξεστιν τῷ σαββάτῳ θεραπεῦσαι
ἢ οὔ; 4
οἱ δὲ ἡσύχασαν. καὶ ἐπιλαβόμενος
ἰάσατο αὐτὸν καὶ ἀπέλυσεν. 5
καὶ πρὸς αὐτοὺς εἶπεν· τίνος
ὑμῶν υἱὸς ἢ βοῦς εἰς φρέαρ πεσεῖται,
καὶ οὐκ εὐθέως ἀνασπάσει αὐτὸν ἐν
ἡμέρᾳ τοῦ σαββάτου; 6
καὶ οὐκ ἴσχυσαν ἀνταποκριθῆναι
πρὸς ταῦτα.
7
Ἔλεγεν δὲ πρὸς τοὺς κεκλημένους
παραβολήν, ἐπέχων πῶς τὰς πρωτοκλισίας
ἐξελέγοντο, λέγων πρὸς αὐτούς· 8
ὅταν κληθῇς ὑπό τινος εἰς
γάμους, μὴ κατακλιθῇς εἰς τὴν
πρωτοκλισίαν, μήποτε ἐντιμότερός
σου ᾖ κεκλημένος ὑπ’ αὐτοῦ, 9
καὶ ἐλθὼν ὁ σὲ καὶ αὐτὸν
καλέσας ἐρεῖ σοι· δὸς τούτῳ τόπον,
καὶ τότε ἄρξῃ μετὰ αἰσχύνης τὸν
ἔσχατον τόπον κατέχειν. 10
ἀλλ’ ὅταν κληθῇς, πορευθεὶς
ἀνάπεσε εἰς τὸν ἔσχατον τόπον, ἵνα
ὅταν ἔλθῃ ὁ κεκληκώς σε ἐρεῖ σοι·
φίλε, προσανάβηθι ἀνώτερον· τότε
ἔσται σοι δόξα ἐνώπιον πάντων τῶν
συνανακειμένων σοι. 11
ὅτι πᾶς ὁ ὑψῶν ἑαυτὸν
ταπεινωθήσεται, καὶ ὁ ταπεινῶν ἑαυτὸν
ὑψωθήσεται.
12
Ἔλεγεν δὲ καὶ τῷ κεκληκότι
αὐτόν· ὅταν ποιῇς ἄριστον ἢ δεῖπνον,
μὴ φώνει τοὺς φίλους σου μηδὲ τοὺς
ἀδελφούς σου μηδὲ τοὺς συγγενεῖς σου
μηδὲ γείτονας πλουσίους, μήποτε καὶ
αὐτοὶ ἀντικαλέσωσίν σε καὶ γένηται
ἀνταπόδομά σοι. 13
ἀλλ’ ὅταν δοχὴν ποιῇς, κάλει
πτωχούς, ἀναπείρους, χωλούς, τυφλούς·
14 καὶ
μακάριος ἔσῃ, ὅτι οὐκ ἔχουσιν
ἀνταποδοῦναί σοι, ἀνταποδοθήσεται
γάρ σοι ἐν τῇ ἀναστάσει τῶν δικαίων.
15
Ἀκούσας δέ τις τῶν συνανακειμένων
ταῦτα εἶπεν αὐτῷ· μακάριος ὅστις
φάγεται ἄρτον ἐν τῇ βασιλείᾳ τοῦ
θεοῦ.
16
Ὁ δὲ εἶπεν αὐτῷ· ἄνθρωπός
τις ἐποίει δεῖπνον μέγα, καὶ ἐκάλεσεν
πολλοὺς 17
καὶ ἀπέστειλεν τὸν δοῦλον
αὐτοῦ τῇ ὥρᾳ τοῦ δείπνου εἰπεῖν
τοῖς κεκλημένοις· ἔρχεσθε, ὅτι ἤδη
ἕτοιμά ἐστιν. 18
καὶ ἤρξαντο ἀπὸ μιᾶς πάντες
παραιτεῖσθαι. ὁ πρῶτος εἶπεν αὐτῷ·
ἀγρὸν ἠγόρασα καὶ ἔχω ἀνάγκην
ἐξελθὼν ἰδεῖν αὐτόν· ἐρωτῶ σε, ἔχε
με παρῃτημένον. 19
καὶ ἕτερος εἶπεν· ζεύγη βοῶν
ἠγόρασα πέντε καὶ πορεύομαι δοκιμάσαι
αὐτά· ἐρωτῶ σε, ἔχε με παρῃτημένον.
20 καὶ
ἕτερος εἶπεν· γυναῖκα ἔγημα καὶ διὰ
τοῦτο οὐ δύναμαι ἐλθεῖν. 21
καὶ παραγενόμενος ὁ δοῦλος
ἀπήγγειλεν τῷ κυρίῳ αὐτοῦ ταῦτα.
τότε ὀργισθεὶς ὁ οἰκοδεσπότης εἶπεν
τῷ δούλῳ αὐτοῦ· ἔξελθε ταχέως εἰς
τὰς πλατείας καὶ ῥύμας τῆς πόλεως
καὶ τοὺς πτωχοὺς καὶ ἀναπείρους καὶ
τυφλοὺς καὶ χωλοὺς εἰσάγαγε ὧδε. 22
καὶ εἶπεν ὁ δοῦλος· κύριε,
γέγονεν ὃ ἐπέταξας, καὶ ἔτι τόπος
ἐστίν. 23
καὶ εἶπεν ὁ κύριος πρὸς τὸν
δοῦλον· ἔξελθε εἰς τὰς ὁδοὺς καὶ
φραγμοὺς καὶ ἀνάγκασον εἰσελθεῖν,
ἵνα γεμισθῇ μου ὁ οἶκος· 24
λέγω γὰρ ὑμῖν ὅτι οὐδεὶς τῶν
ἀνδρῶν ἐκείνων τῶν κεκλημένων
γεύσεταί μου τοῦ δείπνου. (Łk
14,1-24)
...Jezus
wchodzi do okazałego wiejskiego domu Izmaela. Wiele [sług] biegnie
na powitanie Gościa, wyraźnie oczekiwanego. Inni idą uprzedzić
gospodarza, który wychodzi na spotkanie Jezusa, głęboko Mu się
kłaniając.
«Serdecznie
witam, Nauczycielu, w moim domu!»
«Pokój
tobie, Izmaelu ben Fabi. Pragnąłeś mnie [spotkać]. Przychodzę.
Dlaczego Mnie zaprosiłeś?» [– pyta Jezus.]
«Żeby
mieć zaszczyt goszczenia Ciebie i przedstawienia Cię przyjaciołom.
Chcę, żeby byli również Twoimi [przyjaciółmi], jak pragnę,
żebyś Ty był moim przyjacielem».
«Ja
jestem przyjacielem wszystkich, Izmaelu» [– mówi Jezus.]
«Wiem
o tym. Ale wiesz, dobrze jest mieć przyjaciół wysoko postawionych.
Ja i moi przyjaciele takimi właśnie jesteśmy. Ty – wybacz mi, że
Ci to mówię – zbytnio lekceważysz tych, którzy mogliby Cię
wesprzeć...» [– wyjaśnia Izmael.]
«A
ty do nich należysz? Dlaczego?» [– pyta Jezus.]
«Tak,
należę do nich. Dlaczego?... Bo Cię podziwiam i chcę, żebyś był
dla mnie przyjacielem» [– odpowiada faryzeusz.]
«Przyjacielem!
A czy ty wiesz, Izmaelu, jaki sens Ja nadaję temu słowu? [– pyta
Jezus. –] Dla wielu ‘przyjaciel’ oznacza znajomego, dla innych
– wspólnika, dla jeszcze innych – sługę. Dla Mnie oznacza:
wierny Słowu Ojca. Kto taki nie jest, nie może być przyjacielem
dla Mnie ani Ja – dla niego».
«Ale
to właśnie dlatego, że chcę być wierny, pragnę być Twoim
przyjacielem, Nauczycielu. Nie wierzysz w to? Spójrz, oto przybywa
Eleazar. Zapytaj go, jak Cię broniłem przed Starszyzną. Witaj,
Eleazarze. Chodź, bo Rabbi chce cię o coś zapytać».
Głębokie
ukłony i wzajemne badawcze spojrzenia...
«Powiedz,
Eleazarze, co mówiłem o Nauczycielu ostatnio, kiedy się
zgromadziliśmy» [– domaga się Izmael.]
«O!
To była istna mowa pochwalna! Żarliwa obrona! Wtedy przyszła mi
ochota usłyszeć Cię, tak Izmael mówił o Tobie, Nauczycielu.
Mówił jako o największym Proroku, który przyszedł do ludu
Izraela. Pamiętam, że stwierdził, iż nikt nie wypowiada słów
głębszych niż Ty, nikt nie wzbudza większej fascynacji i że
gdybyś umiał wprawić w ruch miecz tak, jak potrafisz mówić,
wtedy nie byłoby króla większego od Ciebie w Izraelu».
«Moje
królestwo!... To królestwo nie jest ludzkie, Eleazarze».
«A
Król Izraela?!» [– pytają.]
«Niech
wasze umysły otworzą się na zrozumienie zakrytych słów.
Przyjdzie Królestwo Króla królów, lecz nie według ludzkich
pojęć. [To będzie Królestwo] nie tego, co niszczeje, lecz tego,
co trwa wiecznie. Nie wchodzi się do niego drogą ukwieconą i
zwycięską ani po dywanie zabarwionym nieprzyjacielską krwią.
Wiedzie do niego uciążliwa droga ofiary i słodka drabina
przebaczenia i miłości. Zwycięstwa odniesione nad nami samymi
dadzą nam to Królestwo. I oby zechciał Bóg, żeby jak najwięcej
Izraelitów zrozumiało Mnie. Ale tak nie będzie. Myślicie o tym,
czego nie ma. W Moich dłoniach będzie berło. To lud Izraela włoży
je w nie... Królewskie i Wieczne. Żaden król nie będzie mógł
odebrać go Mojemu Domowi. Jednak w Izraelu wielu nie będzie mogło
go oglądać bez drżenia z przerażenia. Będzie ono bowiem mieć
nazwę dla nich straszliwą...» [– tłumaczy im Jezus.]
«Sądzisz,
że nie jesteśmy zdolni iść za Tobą?» [– pytają faryzeusze.]
«Gdybyście
chcieli, moglibyście [iść]. Wy jednak tego nie chcecie. Ale
dlaczego nie chcecie? Przecież jesteście już sędziwi. Wiek
powinien przydawać wam zrozumienia i sprawiedliwości...
Sprawiedliwości również wobec was samych. Młodzi... będą mogli
się mylić i potem się nawrócić. Ale wy! Śmierć jest zawsze
bliżej was, starszych. Eleazarze, ty jesteś mniej ogarnięty
różnymi teoriami niż wielu tobie podobnych. Otwórz swe serce na
Światło...»
Podchodzi
Izmael z pięcioma nadętymi faryzeuszami.
«Chodźcie
do domu» – zaprasza gospodarz.
Opuszczają
atrium pełne dekoracyjnych krzeseł i dywanów. Wchodzą do
pomieszczenia, do którego wnoszone są amfory i misy dla oczyszczeń.
Potem idą do Sali biesiadnej suto zastawionej.
«Jezus
przy mnie... pomiędzy Eleazarem a mną...» – nakazuje gospodarz.
I
Jezus, który stał w głębi Sali przy uczniach onieśmielonych i
zostawionych na uboczu, musi usiąść na zaszczytnym miejscu.
Posiłek zaczyna się od licznych dań mięsnych i pieczonych ryb.
Wina i – jak mi się wydaje – soki, a co najmniej woda z miodem,
krążą tam i z powrotem.
Wszyscy
usiłują nakłonić Jezusa do przemówienia. Jeden z obecnych,
zupełnie trzęsący się, pyta skrzeczącym głosem zgrzybiałego
starca:
«Nauczycielu,
czy to prawda, że zamierzasz zmienić Prawo?»
«Nie
zmienię ani joty w Prawie. Przeciwnie, (Jezus kładzie nacisk na te
słowa:) właśnie po to przyszedłem, aby je na nowo uczynić tak
doskonałym, jakim było dane Mojżeszowi».
«Czy
chcesz powiedzieć, że zostało zmienione?»
«Nie,
nigdy. Jedynie doczekało się losu tych wszystkich rzeczy, które
zostały złożone w ręce człowieka» [– wyjaśnia Jezus.]
«Co
chcesz przez to powiedzieć? Sprecyzuj...» [– proszą Go.]
«Chcę
powiedzieć, że człowiek – w następstwie dawnej pychy lub z
powodu dawnego zarzewia potrójnej pożądliwości – chciał
poprawić proste słowa. Uczynił z nich jednak narzędzie do
uciskania wiernych. Dla tych zaś, którzy dokonali poprawek, są one
tylko zespołem zdań... jakie daje się innym do użycia».
«Ależ,
Nauczycielu! Nasi rabini...» [– odzywa się ktoś.]
«To
oskarżenie!» [– protestują inni faryzeusze.]
«Chcemy
być Ci użyteczni. Nie gaś naszego pragnienia!...»
«Cha!
Cha! Mają rację ci, którzy mówią, żeś jest buntownikiem!» [–
śmieje się jeden z gości.]
«Cisza!
Jezus jest moim gościem. Niech mówi całkowicie swobodnie» [–
odzywa się Izmael.]
«Nasi
rabini podejmując trud mieli święty zamiar sprawić, że
stosowanie Prawa będzie łatwiejsze [– wyjaśnia dalej Jezus. –]
Bóg sam rozpoczął to nauczanie, kiedy do słów dziesięciu
przykazań dodał bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Uczynił tak,
żeby człowiek nie miał wymówki, że nie potrafił zrozumieć.
Dziełem świętym była więc praca nauczycieli, którzy rozdrobili
na kawałki – dla dzieci Boga – chleb dany przez Niego duchowi.
Ale świętym [dziełem było to] wtedy, gdy przyświecał im prawy
cel. Nie zawsze jednak tak było. A dziś... mniej niż
kiedykolwiek... Dlaczego jednak chcecie, żebym o tym mówił, skoro
się obrażacie, kiedy wymieniam winy potężnych?»
«Winy!
Winy! Czy my mamy tylko winy?» [– pytają faryzeusze]
«Chciałbym,
żebyście posiadali jedynie zasługi!» [– mówi Jezus]
«Ale
my ich nie posiadamy! Ty tak myślisz i mówi to Twoje spojrzenie.
Jezu, to nie poprzez krytykę zdobywa się przyjaźń możnych. Nie
będziesz królował. Nie znasz się na tym».
«Nie
proszę o królowanie zgodne z waszymi ideami i nie żebrzę o
przyjaźń. Pragnę miłości, lecz miłości szlachetnej i świętej.
Miłości, która [pochodzi] ode Mnie i idzie do tych, których
kocham, i ujawnia się wobec biednych przez to czego nauczam: przez
miłosierdzie».
«Ja,
odkąd Cię usłyszałem, nie pożyczam na procent» – mówi jeden.
«Bóg
ci da za to nagrodę» [– odpowiada mu Jezus.]
«Pan
jest mi świadkiem, że już nie uderzyłem żadnego sługi, który
zasługiwał na baty, odkąd opowiedziano mi jedną z Twoich
przypowieści» – odzywa się inny.
«A
ja? Ponad dziesięć korcy jęczmienia zostawiłem na polach dla
ubogich!» – woła jeszcze jeden.
Faryzeusze
przechwalają się znakomicie. Izmael się nie odzywa. Jezus zwraca
się do niego: «A ty, Izmaelu?»
«O,
ja! Ja zawsze okazywałem miłosierdzie. Mogę więc czynić jedynie
to, co zawsze robiłem» [– stwierdza.]
«Tym
lepiej dla ciebie! Jeśli tak jest w istocie, jesteś człowiekiem,
który nie zna wyrzutów sumienia» [– odpowiada mu Jezus.]
«O,
oczywiście, że [ich] nie znam!»
Jezus
przeszywa go Swym szafirowym spojrzeniem.
Eleazar
dotyka ramienia Jezusa:
«Nauczycielu,
posłuchaj. Chcę Ci przedstawić specjalny przypadek. Zdobyłem w
ostatnim czasie posiadłość od nieszczęśnika, który się
zrujnował z powodu kobiety. Sprzedał mi [posiadłość], ale nie
powiedział, że jest tam stara służąca, jego karmicielka. Obecnie
oślepła i jest niemal nienormalna. Sprzedający jej nie chce. Ja...
też bym jej nie chciał. Ale wyrzucić ją na ulicę... Co Ty byś
uczynił, Nauczycielu?»
«A
ty co byś powiedział, udzielając rady komuś innemu?»
«Powiedziałbym:
„Zatrzymaj ją. Jeden chleb nie doprowadzi cię do ruiny» [–
odpowiada Jezusowi Eleazar.]
«A
dlaczego tak byś powiedział?» [– pyta go Jezus.]
«Ponieważ
myślę, że to tak powinienem postąpić, i chciałbym, aby wobec
mnie też tak postąpiono...»
«Jesteś
bardzo blisko Sprawiedliwości, Eleazarze. Działaj zgodnie z tym, co
byś poradził [innym], a Bóg Jakuba zawsze będzie z tobą» [–
mówi mu Jezus.]
«Dziękuję,
Nauczycielu» [– odpowiada Eleazar.]
Inni
szepczą coś między sobą.
«O
czym tak szepczecie? – pyta Jezus – Czy nie powiedziałem
słusznie? A on czy nie przemówił sprawiedliwie? Izmaelu, broń
twoich gości... ty, który zawsze postępowałeś miłosiernie...»
«Nauczycielu,
dobrze mówisz, ale... gdybyśmy tak zawsze postępowali!...
Bylibyśmy ofiarami innych...» [– mówi Izmael.]
«W
takim razie lepiej, według ciebie, żeby to inni byli naszymi
ofiarami, prawda?» [– pyta Jezus.]
«Tego
nie mówię, ale w pewnych wypadkach...»
«Prawo
mówi, że trzeba okazywać miłosierdzie...»
«Tak,
ubogiemu bratu, cudzoziemcowi, pielgrzymowi, wdowie, sierocie... [–
potwierdza Izmael –] Ale ta staruszka, która wpadła w objęcia
Eleazara, nie jest ani jego siostrą, ani wędrowcem, ani
cudzoziemcem, ani sierotą, ani wdową. Niczym nie jest dla niego...
Ni mniej, ni więcej tylko jakby starym stołem zapomnianym przez
dawnego właściciela w sprzedanej posiadłości. Eleazar mógłby
bez jakichkolwiek skrupułów ją wyrzucić. W końcu nie na niego
spadłaby odpowiedzialność za śmierć starej, lecz na jej
prawdziwego pana...»
«...który
nie może jej zatrzymać, bo i on jest ubogi. W rezultacie on też
jest zwolniony ze zobowiązań [– dopowiada Jezus. –] W takim
razie, gdy staruszka umrze z głodu, ona sama będzie temu winna,
prawda?»
«Właśnie,
Nauczycielu. To jest los tych... którzy już nie są przydatni.
Chorzy, starzy, niezdolni, są skazani na nędzę i żebranie. A
śmierć jest dla nich najlepsza... tak jest, odkąd świat światem,
i tak zawsze będzie...»
«Jezu,
miej litość nade mną!» – przenika [nagle] jęk przez pozamykane
okna, gdyż sala jest zamknięta, a lampy – zapalone, być może z
powodu chłodu.
«Kto
Mnie woła?» [– pyta Jezus.]
«Jakiś
natręt. Każę go przegonić. Albo może to jakiś żebrak. Każę
dać mu chleba» [– mówi Izmael.]
«Jezu,
jestem chory. Ocal mnie!» [Słychać ponowne wołanie.]
«Powiedziałem:
jakiś natręt. Ukarzę sługi za to, że pozwolili mu wejść» [–
mówi] Izmael i wstaje.
Jednak
Jezus – młodszy o jakieś dwadzieścia lat i przewyższający go o
głowę – sadza go na miejscu, kładąc mu rękę na ramieniu i
nakazując mu:
«Zostań,
Izmaelu. Chcę zobaczyć tego, który Mnie szuka. Wpuśćcie go».
Wchodzi
mężczyzna o włosach jeszcze czarnych. Może mieć jakieś
czterdzieści lat. Jest opuchnięty jak beczka i żółty jak
cytryna. Ma rozchylone sine wargi, dyszy. Za nim idzie niewiasta,
[którą widziałam] w pierwszej części wizji.
Mężczyzna
podchodzi z trudem z powodu choroby i lęku. Widzi, że spoglądają
na niego tak bardzo złym okiem! Jezus jednak opuścił Swe miejsce i
podszedł do nieszczęśliwego. Ujmuje go za rękę i prowadzi na
środek Sali, pod samą lampę, na wolne miejsce pomiędzy stołami,
ustawionymi w kształcie podkowy.
«Czego
chcesz ode Mnie?» [– pyta go.]
«Nauczycielu...
Tak bardzo Cię szukałem... Od tak dawna... Nie chcę niczego poza
zdrowiem... dla moich dzieci i dla mojej małżonki... Ty wszystko
możesz... Zobacz, co się ze mną stało...»
«I
wierzysz, że mogę cię uzdrowić?» [– pyta Jezus.]
«O,
jak bardzo wierzę!... Każdy krok jest dla mnie bolesny... każde
poruszenie straszliwe... ale mimo to pokonałem wiele mil w
poszukiwaniu Ciebie... potem na wozie udałem się za Tobą... ale
Cię nie spotkałem... O, czy wierzę!?... Jestem zdziwiony, że
jeszcze nie zostałem uzdrowiony, odkąd moja dłoń znajduje się w
Twojej, bo wszystko w Tobie jest święte, o Święty Boga».
Biedak
sapie jak foka z powodu wysiłku, z jakim tak wiele powiedział.
Niewiasta spogląda na swego męża, na Jezusa i płacze. Jezus
patrzy na nich i uśmiecha się. Potem odwraca się i pyta, zwracając
się do starca o drżącym głosie, który przemawiał do Niego na
początku:
«Ty,
stary uczony, odpowiedz Mi: czy wolno uzdrowić w szabat?»
«W
czasie szabatu nie wolno wykonywać żadnej pracy» [– pada
odpowiedź.]
«Nawet
ocalić kogoś od rozpaczy? To nie jest praca fizyczna» [–
wyjaśnia Jezus.]
«Szabat
jest poświęcony Panu» [– mówi faryzeusz.]
«Jakie
dzieło jest bardziej godne dnia świętego od sprawienia, że
[jakiś] syn Boży powie swemu Ojcu: „Kocham Cię i wychwalam, bo
mnie uzdrowiłeś?”»
«Powinien
to samo mówić, nawet jeśli jest nieszczęśliwy» [– stwierdza
starzec. Jezus mu odpowiada:]
«Chananiaszu,
czy wiesz, że w tej chwili twój najpiękniejszy las płonie, a całe
zbocze Hermonu zaczerwieniło się od łuny tego pożaru?»
Starzec
podskakuje, jakby go ukąsiła żmija:
«Nauczycielu,
mówisz prawdę, czy to tylko żart?»
«Mówię
prawdę. Widzę i wiem» [– odpowiada Jezus.]
«O!
Jakże jestem nieszczęśliwy! Mój najpiękniejszy las! Setki lat w
popiele! Przekleństwo! Niech będą przeklęte te psy, które
podłożyły ogień! Niech im wnętrzności spłoną, jak mój las!»
Starzec
jest zrozpaczony.
«To
tylko las, Chananiaszu, a ty się uskarżasz! [– mówi Jezus –]
Dlaczego nie wychwalasz Pana w tym nieszczęściu? Ten [człowiek]
nie traci lasu, który się zresztą odrodzi, lecz życie i chleb dla
swoich dzieci. [Mówisz, że] on powinien wychwalać Boga, a ty sam
tego nie czynisz? A zatem, uczony w Piśmie, czy wolno Mi go uzdrowić
w szabat?» – [ponawia pytanie Jezus.]
«Bądź
przeklęty Ty, on i szabat! Ja mam inne sprawy...» – i potrącając
Jezusa, który mu położył rękę na ramieniu, wychodzi wściekły.
Słychać jego rozdzierający krzyk, kiedy wzywa wóz.
«A
teraz? – pyta Jezus zwracając się do innych. – A teraz wy
powiedzcie Mi: wolno to uczynić czy nie?»
Nikt
jednak nie odpowiada. Eleazar spuszcza głowę. Najpierw otwarł
usta, ale potem je zamknął, ogarnięty chłodem Sali.
«Zatem
Ja będę mówił» – odzywa się Jezus.
W
postawie i głosie jest potężny i grzmiący, jak zawsze kiedy ma
zdziałać cud.
«Ja
będę mówił. Mówię. Powiadam: człowieku, niech ci się stanie
według twojej wiary. Jesteś zdrowy. Chwal Wiecznego. Odejdź w
pokoju».
Mężczyzna
stoi oniemiały. Być może sądził, że stanie się nagle smukły
jak wcześniej. Wydaje mu się, że nie jest zdrowy. Lecz kto wie, co
czuje... Wydaje okrzyk radości. Rzuca się do stóp Jezusa. Całuje
je.
«Idź,
idź! Bądź zawsze dobry. Żegnaj!»
Mężczyzna
wychodzi wraz z małżonką, która aż do końca odwraca się,
żegnając Jezusa.
«Jednak,
Nauczycielu... w moim domu... w szabat...» [– odzywa się Izmael.]
«Nie
pochwalasz tego? Wiem o tym. I to dlatego przyszedłem. Ty –
przyjacielem? Nie. Jesteś Moim wrogiem. Nie jesteś szczery ani
wobec Mnie, ani wobec Boga» [– zwraca się do niego Jezus.]
«Teraz
mnie obrażasz?...» [– pyta Izmael.]
«Nie.
Mówię prawdę. Powiedziałeś, że Eleazar nie jest zobowiązany
wspierać tej staruszki, bo ona nie należy do jego własności. Ty
zaś miałeś dwoje sierot w twojej posiadłości.22
To były dzieci dwojga wiernych sług, którzy umarli przy pracy. On
– z sierpem w dłoni... a ona – zabita przez zbyt wielki trud...
Bo żeby móc pozostać, [ta kobieta] musiała do swojej pracy dodać
tę, którą wykonywał jej mąż. Powiedziałeś: „Umówiłem się
o pracę dwóch osób. Zatrzymam cię, ale chcę, żebyś wykonywała
pracę swoją i zmarłego”. Kobieta przystała na to i umarła wraz
z dzieckiem, które nosiła. Bo ta niewiasta była matką... Ale nie
okazano jej litości, jaką się ma wobec rodzącego zwierzęcia.
Gdzie jest teraz tych dwoje dzieci?»
«Nie
wiem... Znikły pewnego dnia...» [– mówi Izmael.]
«Teraz
nie kłam. Wystarczy, że jesteś okrutny. Nie musisz dodawać
kłamstwa, żeby uczynić twoje szabaty obrzydłymi Bogu, nawet jeśli
są pozbawione niewolniczych prac. Gdzie są te dzieci?»
«Nie
wiem. Nie wiem tego, wierz mi» [– tłumaczy się Izmael.]
«Ale
Ja wiem. Znalazłem je pewnego listopadowego wieczoru, zimnego,
deszczowego, mrocznego... Znalazłem je głodne i drżące, blisko
jakiegoś domu. Szukały kawałka chleba jak dwa psy... Przeklął je
i wygonił człowiek, który miał serce psa, człowiek gorszy od
psa, gdyż pies by się ulitował nad tym dwojgiem sierot. Ale ty i
tamten mężczyzna nie mieliście litości... Ich rodzice już ci nie
służyli, prawda? Umarli... Zmarli mogą jedynie płakać w grobach,
słysząc szloch swych nieszczęśliwych dzieci, którymi inni się
nie zajmują. Duchy zmarłych zanoszą jednak do Boga płacz swój i
swoich dzieci – sierot. Mówią: „Panie, dokonaj naszej pomsty,
bo świat ciemięży, kiedy nie może już wyzyskiwać”. Dwoje
dzieci nie było jeszcze w wieku, żeby ci służyć, prawda? Tak i
nie... bo dziewczynka mogła zbierać kłosy na ścierniskach...
Jednak wypędziłeś ich, odmawiając im nawet tej odrobiny dóbr,
jakie należały do ich ojca i matki. Mogły umrzeć z głodu i z
zimna jak uliczne psy. Mogły przeżyć stając się, on –
złodziejem, a ona – prostytutką, gdyż głód popycha do grzechu.
Ale co ciebie to obchodziło...
Przed
chwilą przytoczyłeś Prawo dla poparcia swoich poglądów. Ale czy
Prawo nie mówi: ‘Nie wyrządzajcie krzywdy wdowie i sierocie.
Jeśli ich skrzywdzicie, głosy ich wzniosą się do Mnie, a Ja
usłyszę ich wołanie. Mój gniew zapłonie i wytępię was mieczem.
Wasze małżonki zostaną wdowami, a dzieci wasze – sierotami’?23
Czyż nie to mówi Prawo? Dlaczego więc go nie zachowujesz? Broniłeś
Mnie przed innymi? Dlaczego więc nie bronisz w samym sobie Mojej
Nauki? Chcesz być Moim przyjacielem? Dlaczego więc postępujesz
sprzecznie z tym, co Ja mówię?
Jeden
z was biegnie do utraty tchu, wyrywa sobie włosy z głowy, z powodu
zniszczenia jego lasu. A nie wyrywa ich z powodu zniszczenia swego
serca! A ty, na co czekasz, żeby tak postąpić? Dlaczego chcecie
się uważać za doskonałych tylko dlatego, że los dał wam wyższą
pozycję? A jeśli jesteście w czymś doskonali, to dlaczego nie
usiłujecie być tacy we wszystkim? Dlaczego Mnie nienawidzicie za
to, że odkrywam wasze rany? Jestem Lekarzem waszego ducha. Czy
lekarz może wyleczyć rany bez ich odkrycia i oczyszczenia? Czy nie
wiecie, że bardzo wielu – a ta niewiasta, która właśnie wyszła,
należy do tej [grupy] – zasługuje na pierwsze miejsca na uczcie
Bożej, pomimo nędznego wyglądu! Nie to, co jest na zewnątrz, lecz
serce i duch posiadają wartość. Bóg widzi was z wysokości Swego
tronu i osądza. Iluż widzi takich, którzy więcej są warci od
was!
Posłuchajcie
więc. Przyjmijcie zawsze za zasadę waszego postępowania to: jeśli
was zaproszą na ucztę weselną, wybierajcie zawsze ostatnie
miejsce. Spotka was podwójny zaszczyt, gdy pan domu powie wam:
‘Przyjacielu, zbliż się”. Zaszczyt zasługi i zaszczyt
pokory... W przeciwnym razie... o jakaż byłaby to smutna chwila dla
pysznego, z powodu wstydu, gdyby usłyszał, jak mówią do niego:
„Idź tam, w głąb, bo jest tu ktoś większy od ciebie”. I
czyńcie to samo na tajemnej uczcie waszego ducha dla zaślubin z
Bogiem. Kto się upokarza, będzie wyniesiony; a kto się wywyższa,
będzie poniżony.
Izmaelu,
nie miej do Mnie nienawiści za to, że cię opatruję. Ja cię nie
nienawidzę. Przyszedłem, żeby cię uzdrowić. Jesteś bowiem
bardziej chory niż ten człowiek. Zaprosiłeś Mnie, żeby sobie
samemu przydać blasku i zadowolić swych przyjaciół. Często
zapraszasz, ale z pychy i dla własnej przyjemności. Nie czyń tego.
Nie zapraszaj bogatych, krewnych, przyjaciół. Otwórz swój dom,
otwórz serce dla ubogich, dla żebraków, dla chromych, dla
niedołężnych, dla sierot i dla wdów. Oni w zamian dadzą ci tylko
błogosławieństwa. Bóg jednak zamieni je na łaski dla ciebie. Ale
na końcu... O, jakiż na końcu będzie szczęśliwy los wszystkich
miłosiernych, których Bóg wynagrodzi przy zmartwychwstaniu
umarłych!
Biada
tym, którzy pieszczą [w sobie] jedynie nadzieję zysku, a potem
zamykają serce na brata, który już nie może służyć. Biada im!
Ja pomszczę na nich tych, którzy zostali opuszczeni».
«Nauczycielu...
ja... ja chcę Cię zadowolić. Wezmę znowu te dzieci».
«Nie»
[– odpowiada Jezus.]
«Dlaczego?»
[– pyta Izmael]
«Izmaelu?!»
Izmael
spuszcza głowę, chcąc odgrywać pokornego. Ale to żmija, z której
wyciśnięto jad: nie kąsa tylko dlatego, że wie, iż nie ma już
jadu. Czeka jednak na stosowną chwilę, żeby ukąsić...
Eleazar
próbuje zaprowadzić pokój mówiąc:
«Błogosławieni,
którzy biorą udział w uczcie Bożej w swym duchu i w Królestwie
Niebieskim. Wierz jednak, Nauczycielu, że życie przynosi nam
przeszkody... Obowiązki... zajęcia...»
Jezus
opowiada im przypowieść o uczcie:
«Pewien
człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł
czas uczty, posłał sługę, aby powiedział zaproszonym:
„Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”.
Wtedy
zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu
powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć;
proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Drugi rzekł:
„Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię,
uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Jeszcze inny rzekł:
„Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”.
Sługa
powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz
nakazał słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i
wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” Sługa
oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest
miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między
opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Żaden
z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej
uczty...»24
Na
koniec Jezus mówi: «Obowiązki... zajęcia... powiadasz. To prawda.
Dlatego właśnie powiedziałem ci na początku tej uczty, że Moje
Królestwo zdobywa się zwycięstwami nad samym sobą, a nie przez
zwycięstwa na polach bitew. Miejsce na wielkiej uczcie jest dla
ludzi pokornych sercem, którzy potrafią być wielcy przez wierną
miłość. Ta zaś nie mierzy ofiar i wszystko zniesie, żeby przyjść
do Mnie. Nawet jedna godzina wystarczy, żeby odmienić serce. Oby
tylko serce tego chciało. Wystarczy jedno słowo... A Ja
powiedziałem wam ich tak wiele. I widzę... w jednym sercu zrodzi
się święta roślina. W innych – ciernie dla Mnie. W tych
cierniach – żmije i skorpiony... Nieważne. Ja idę prosto Moją
drogą. Kto Mnie miłuje, idzie za Mną. Ja wzywam do pójścia za
Mną. Niech ci, którzy są prawego serca, przyjdą do Mnie. Ja idę,
pouczając. Niech szukający sprawiedliwości zbliżą się do
Źródła. Co do innych... Innych Ojciec Święty osądzi.
Żegnam
cię, Izmaelu. Nie żyw do Mnie nienawiści. Zastanów się. I
uświadom sobie, że byłem surowy z miłości, a nie – z
nienawiści. Pokój temu domowi i jego mieszkańcom. Pokój wam
wszystkim, jeśli na niego zasługujecie». (IV
[cz. 1-2], 23: 11 września
1944. A, 3385-3407)
22 Zob.
wizja nr 162 w Księdze III „Poematu...” (wyd. Vox Domini).
23 Zob.
Wj 22,21-23. (Przyp. wyd.)
24 Maria
Valtorta opuściła ten opis. Jednak dla oddania myśli i ciągłości
opisanej rozmowy, przytoczono tu całą przypowieść z Pisma
Świętego. (Przyp. tłum.)
…Gesù
entra nella sontuosa casa di campagna di Ismaele. Servi in gran
numero corrono incontro all’Ospite, certo atteso. Altri vanno ad
avvisare il padrone, il quale esce con grandi inchini incontro a
Gesù.
«Bene
vieni, Maestro, alla mia casa!».
«Pace
a te, Ismael ben Fabi. Mi hai desiderato. Vengo. Perché mi hai
voluto?».
«Per
esser onorato di averti e per presentarti ai miei amici. Voglio siano
anche i tuoi. Come voglio Tu sia mio amico».
«Io
sono amico di tutti, Ismaele».
«Lo
so. Ma sai! È bene avere amicizie in alto! E la mia e quelle dei
miei amici sono tali. Tu, perdona se te lo dico, trascuri troppo
coloro che ti possono appoggiare...».
«E
tu sei di questi? Perché?».
«Io
sono di questi. Perché? Perché ti ammiro e voglio che Tu mi sia
amico».
«Amico!
Ma tu sai, Ismaele, il significato che Io do a questa parola? Per
molti amico vuol dire conoscente, per altri complice, per altri
servo. Per Me vuol dire: fedele alla Parola del Padre. Chi non è
tale non può essermi amico, né Io di lui».
«Ma
è appunto perché voglio essere fedele che voglio la tua amicizia,
Maestro. Non lo credi? Guarda: ecco Eleazar che giunge. Domanda a lui
come ti ho difeso presso gli Anziani. Eleazar, io ti saluto. Vieni,
che il Rabbi ti vuole chiedere una cosa».
Grandi
saluti e reciproche occhiate indagatrici.
«Di’
tu, Eleazar, quanto dissi del Maestro l’ultima volta che fummo
riuniti» dice Ismaele. Poi se ne va, lasciando l’amico presso
Gesù.
«Oh!
Un vero elogio! Una difesa appassionata! Vaghezza di sentirti mi
venne allora, tanto Ismaele parlò di Te, Maestro, come del Profeta
più grande venuto al popolo d’Israele. Mi ricordo che disse che
nessuno aveva parola più profonda della tua, fascino più grande e
che, se come sai parlare saprai reggere la spada, non vi sarà re più
grande di Te in Israele».
«Il
mio Regno!… Non è umano, Eleazar, questo Regno».
«Ma
il Re d’Israele?!».
«Si
aprano le vostre menti a comprendere il senso delle a prole arcane.
Verrà il Regno del Re dei re. Ma non nella misura umana. Non per
quanto perisce, ma per ciò che è eterno. Ad esso si accede non per
fiorita via di trionfi né su purpureo tappeto di sangue nemico. Ma
per erto sentiero di sacrificio e per mite scala di perdono e
d’amore. Le vittorie contro noi stessi ci daranno questo Regno. E
voglia Iddio che il più gran numero d’Israele possa capirmi. Ma
non sarà così. Voi pensate che ciò non è. Nella mia mano sarà
uno scettro, e il popolo d’Israele lo avrà messo. Regale ed
eterno. Nessun re potrà più levarlo alla mia Casa. Ma molti in
Israele non potranno vederlo senza fremere di orrore, perché avrà
un nome per loro atroce».
«Tu
non ci credi capaci di seguirti?».
«Se
lo voleste, potreste. Ma non volete. Perché non volete? Siete
anziani, ormai. L’età dovrebbe darvi comprensione e giustizia.
Giustizia anche per voi stessi. I giovani… essi potranno errare e
poi pentirsi. Ma voi! La morte è sempre prossima agli anziani.
Eleazar, tu sei meno avviluppato nelle teorie di molti tuoi simili.
Apri il tuo cuore alla Luce...».
Torna
Ismaele con altri cinque pomposi farisei.
«Venite
dunque nella casa» dice il padrone di essa. E, lasciato l’atrio,
ricco di sedili e tappeti, entrano in una stanza dove vengono portate
anfore e catini per le abluzioni. Poi passano nella sala da pranzo,
molto riccamente preparata.
«Gesù
al mio fianco. Fra me e Eleazar» ordina il padrone. E Gesù, che si
era tenuto nel fondo della sala presso i discepoli un poco intimoriti
e trascurati, deve sedersi al posto d’onore.
Il
convito ha inizio con numerose portate di carni e pesci arrostiti.
Vini e, mi sembra, sciroppi, o per lo meno acque con miele, passano e
ripassano.
Tutti
cercano di far parlare Gesù: Uno, un vecchio tutto tremolante,
chiede con voce chioccia di decrepito:
«Maestro.
È vero quel che si dice, che Tu intendi modificare la Legge?».
«Io
non muterò uno iota alla Legge, Anzi (e Gesù calca sulle parole)
sono proprio venuto per renderla di nuovo integra come quando fu data
a Mosè».
«Vorresti
dire che fu modificata?».
«Non
mai. Unicamente subì la sorte di tutte le cose eccelse poste in mano
all’uomo».
«Vorresti
dire? Specifica”.
«Voglio
dire che l’uomo, per l’antica superbia o per l’antico fomite
della triplice lussuria, volle ritoccare la lineare parola e ne fece
qualcosa che opprime i fedeli, mentre per i ritoccatori non è che un
cumulo di frasi che… vanno lasciate agli altri».
«Ma,
Maestro! I nostri rabbini...».
«Questa
è un’accusa!».
«Non
ci deludere nel nostro desiderio di giovarti!…».
«Eh!
Eh! Hanno ragione a dirti ribelle!».
«Silenzio!
Gesù è mio ospite. Parli liberamente».
«I
nostri rabbini iniziarono la loro fatica con lo scopo santo di
rendere più facile l’applicazione della Legge. Lo stesso Iddio
iniziò questa scuola quando alle parole dei dieci Comandi aggiunse
più minute spiegazioni. Ciò perché l’uomo non avesse a sua scusa
il non aver saputo capire. Opera santa, dunque, quella dei maestri
che spezzano in briciole ai piccoli di Dio il pane dato da Dio allo
spirito. Ma santa se segue retto fine. Ciò non fu sempre. Ed ora lo
è meno che mai. Ma perché mi volete far dire, voi che vi offendete
se Io vi enumero le colpe dei potenti?».
«Colpe!
Colpe! Non abbiamo che colpe noi?».
«Io
vorrei aveste solo meriti!».
«Ma
non li abbiamo. Tu lo pensi e il tuo occhio lo dice. Gesù, non è
criticando che si fanno amici i potenti. Tu non regnerai. Non ne sai
l’arte».
«Io
non chiedo di regnare come voi credete e non mendico amicizie. Voglio
amore. Ma onesto e santo. Un amore che da Me vada a quelli che amo, e
che si dimostri usando verso i poveri quello che Io prèdico di
usare: misericordia».
«Io,
da quando ti ho udito, non ho più dato ad usura» dice uno.
«E
Dio te ne darà compenso».
«Il
Signore mi è testimonio se ho più percosso i servi che
meriterebbero frustate, da quando mi fu detta una tua parabola» dice
un altro.
«Ed
io? Più di dieci moggia di orzo ho lasciato nei campi per i poveri!»
fa un altro ancora.
I
farisei si lodano egregiamente.
Ismaele
non ha parlato. Gesù l’interpella: «E tu, Ismaele?».
«Oh!
io ho sempre usato misericordia. Non ho che da continuare come sempre
ho agito».
«Buon
per te! Se così è realmente tu sei l’uomo che non conosce
rimorsi».
«Oh!
no davvero!».
Gesù
lo trapana col suo occhio di zaffiro.
Eleazar
lo tocca sul braccio: «Maestro, ascoltami. Io ho un caso speciale da
sottoporti. Ho acquistato di recente una proprietà da un disgraziato
che si è rovinato per una donna. Questo me l’ha venduta, ma senza
dirmi che in essa vi è una vecchia serva, la sua nutrice, ormai
cieca e semi-ebete. Il venditore non la vuole. Io… non la vorrei.
Ma gettarla in mezzo alla via… Che faresti Tu, Maestro?».
«Tu
che faresti se dovessi dare ad altro un consiglio?».
«Direi:
“Tienila. Non sarà un pane che ti rovina”».
«E
perché diresti così?».
«Mah!…
perché penso che io farei così e vorrei che così mi venisse
fatto...».
«Tu
sei molto prossimo alla Giustizia, Eleazar. Fà come consiglieresti e
il Dio di Giacobbe sarà sempre con te».
«Grazie,
Maestro».
Gli
altri brontolano fra loro.
«Che
avete da mormorare?» chiede Gesù. «Non ho detto giusto? E costui
non ha giustamente parlato? Ismaele, difendi i tuoi ospiti, tu che
hai sempre usato misericordia».
«Maestro,
Tu parli bene, ma… se si facesse sempre così!… Si sarebbe
vittime degli altri».
«Ed
è meglio, secondo te, che siano gli altri vittime nostre, non è
vero?».
«Non
dico questo. Ma vi sono casi...».
«La
Legge dice di avere misericordia...».
«Sì,
per il fratello povero, per il forestiero, il pellegrino, la vedova e
l’orfano. Ma questa vecchia, che è capitata fra le braccia di
Eleazar, non è sua sorella, né pellegrina, forestiera, orfana o
vedova. Nulla è per lui. Né più né meno che un vecchio arredo,
non suo, dimenticato dal vero padrone nella tenuta venduta. Perciò
Eleazar la potrebbe anche cacciare senza scrupoli di sorta. Infine la
colpa della morte della vecchia non sarebbe sua. Ma del suo vero
padrone...».
«…il
quale non la può più mantenere essendo povero lui pure, e perciò
anche lui è esente da obblighi. Di modo che, se la vecchia muore di
fame, la colpa è della vecchia. Non è così?».
«Così,
Maestro. È la sorte di coloro che… non servono più. Malati,
vecchi inabili, sono condannati alla miseria, alla mendicità. E la
morte è la cosa migliore per essi… Così è da quando è il mondo,
e così sarà...».
«Gesù,
abbi pietà di me!». Un lamento entra dalle finestre sbarrate,
perché la sala è chiusa e coi lampadari accesi. Forse per il
freddo.
«Chi
mi chiama?».
«Qualche
importuno. Lo farò cacciare. O qualche mendico. Farò dare un pane».
«Gesù
son malato. Salvami!».
«L’ho
detto. Un importuno. Punirò i servi per averlo fatto passare». E
Ismaele si alza.
Ma
Gesù, più giovane di almeno venti anni e più alto di tutto il
collo e il capo, lo ripone a sedere ponendogli la mano sulla spalla e
ordinando: «Resta, Ismaele. Voglio vedere chi è costui che mi
cerca. Fate entrare».
Entra
un uomo coi capelli ancora neri: Può avere una quarantina d’anni.
Ma è gonfio come una botte e giallo come un limone, con le labbra
violacee semiaperte nella bocca anelante. Lo accompagna la donna
della prima parte della visione. L’uomo avanza a fatica per
malattia e per timore. Si vede guardato così malamente!
Ma
Gesù ha lasciato il suo posto ed è andato presso all’infelice
prendendolo per mano e portandolo al centro della sala, nello spazio
vuoto fra le tavole messe a “u”. Proprio sotto al lampadario.
«Che
vuoi da Me?».
«Maestro…
ti ho tanto cercato... da tanto... Nulla voglio fuorché salute…
per i miei bambini e la mia donna… Tu puoi tutto… Vedi come sono
ridotto...».
«E
credi che Io ti possa guarire?».
«Se
lo credo!… Ogni passo m’è dolore… ogni scossa pena... ma pure
ho fatto chilometri per cercarti… e poi col carro ti sono venuto
ancora dietro... ma non ti raggiungevo mai… Se lo credo!… Mi fa
stupore di non esser già guarito da quando la mia mano è nella tua,
poiché tutto di Te è santo, o Santo di Dio!».
Il
poveretto soffia come un mantice per lo sforzo di tante parole. La
moglie guarda il marito e Gesù, e piange.
Gesù
li guarda e sorride. Poi si volge e chiede: «Tu, vecchio scriba
(parla al vecchio tremolante che ha parlato per primo) rispondi a Me:
è lecito guarire in sabato?».
«In
sabato non è lecito fare opera alcuna».
«Neppure
salvare uno dalla disperazione? Non è lavoro manuale».
«Il
sabato è sacro al Signore».
«Quale
opera più degna di un giorno sacro di quella di far sì che un altro
figlio di Dio dica al Padre: “Io ti amo e ti lodo perché m’hai
guarito”?!».
«Deve
farlo anche se è infelice».
«Chanania,
lo sai che in questo momento il tuo bosco più bello sta ardendo e
tutta la pendice dell’Hermon splende nella porpora delle fiamme?».
Il
vecchietto schizza come l’avesse morso un aspide: «Maestro, dici
il vero o scherzi?».
«Dico
il vero. Io vedo e so».
«Oh!
me misero! Il mio bosco più bello! Migliaia di scicli in cenere.
Maledizione! Siano maledetti i cani che me l’hanno messo a fuoco!
Ardano nelle viscere come il mio legno!». Il vecchietto è
disperato.
«Non
è che un bosco, Chanania, e ti lamenti! Perché non dai lode al
Signore in questa sventura? Costui perde non del legno, che rinasce,
ma la vita e il pane per i figli, e dovrebbe dar la lode che tu non
dai. Dunque, scriba, non m’è lecito guarire in sabato costui?».
«Maledetto
Te, lui e il sabato! Ho ben altro da pensare, io...»; e, dato uno
spintone a Gesù che gli aveva posto una mano sul braccio, esce
furente e si ode che sbraita con la sua voce chioccia per avere il
suo carro.
«E
ora?». Gesù chiede girando lo sguardo sugli altri. «E ora ditemi
voi. È lecito o meno?».
Nessuna
risposta. Eleazar china il capo dopo aver socchiuso le labbra, che
però richiude, colpito dal gelo che si è fatto nella sala.
«Ebbene
Io parlerò» dice Gesù. Ed è imponente e tonante nell’aspetto e
nella voce, come sempre quando sta per operare miracolo. «Io
parlerò. Parlo. Dico: uomo, ti sia fatto secondo che credi. Tu sei
sanato. Loda l’Eterno. Va’ in pace».
L’uomo
resta interdetto. Forse pensava di tornare di colpo snello come un
tempo. E gli pare non esser guarito. Ma chissà cosa sente… Ha un
grido di gioia e si getta ai piedi di Gesù e li bacia.
«Vai,
vai! Sii sempre buono. Addio!».
L’uomo
esce, seguito dalla donna, che sino all’ultimo si volge a salutare
Gesù.
«Però,
Maestro… In casa mia… Di sabato...».
«Tu
non approvi? Lo so. E per questo sono venuto. Amico tu? No. Nemico
mio. Non się sincero con Me e non con Dio».
«Offendi
ora?».
«No.
Dico la verità. Tu hai detto che Eleazar non è tenuto a soccorrere
quella vecchia perché non è di sua proprietà. Ma tu avevi due
orfani nella tua proprietà. (Cioè Maria e Mattia Vedi Cap 298-299)
Erano figli di due tuoi servi fedeli che ti sono morti sul lavoro,
uno con una falce in pugno, l’altra uccisa da troppa fatica per
averti dovuto servire, come esigevi da lei per tenerla, per lei e per
il marito. Tu dicevi: “Io ho fatto patto per due persone di lavoro
e per tenerti voglio il lavoro tuo e del morto”. E lei te lo dato
ed è morta col suo concepimento. Perché quella donna era madre. E
non vi fu per essa la pietà che si ha per bestia che genera. Dove
sono ora quei due bambini?».
«Non
so… Sono scomparsi, un giorno».
«Non
mentire ora. Basta l’esser stato crudele. Non occorre aggiungere
menzogna per rendere odiosi a Dio i tuoi sabati, anche se scevri da
opera servile. Dove sono quei bambini?».
«Non
lo so. Non lo so più, credilo».
«Io
lo so. Li ho trovati una sera di novembre, fredda, piovosa, buia. Li
ho trovati affamati e tremanti, presso una casa, come due cagnoli in
cerca di un boccone di pane… Maledetti e cacciati da chi aveva
viscere di cane più di un cane vero. Perché un cane avrebbe avuto
pietà di quei due orfanelli. E tu e quell’uomo non ne avete avuta.
Non ti servivano più i loro genitori, vero? Erano morti. I morti
piangono solo, nei loro sepolcri, udendo i singhiozzi dei figli
infelici che gli altri trascurano. I morti però, col loro spirito,
portano i loro pianti, e quelli degli orfani loro, a Dio e dicono:
“Signore, fai Tu le nostre vendette, poiché il mondo opprime
quando non ci può più sfruttare”. Non ti servivano ancora i due
piccini, vero? Sì e no se la bambina poteva servire a spigolare… E
tu li hai cacciati negando loro anche quel poco bene che era del
padre e della madre. Potevano morire di fame e freddo come due cani
su una carraia. Potevano vivere divenendo uno ladro e una prostituta.
Perché la fame porta al peccato. Ma che te ne importava?
Poco
fa tu citavi la Legge a puntello delle tue teorie. E la Legge non
dice allora: “Non danneggiate la vedova e l’orfano, che, se li
danneggerete ed essi alzeranno la voce a Me, Io ascolterò il loro
grido e il mio furore divamperà e vi sterminerò con la spada, e le
vostre mogli resteranno vedove e i vostri figli orfani”? Non dice
così la Legge? E allora perché tu non l’osservi? Tu mi difendi
presso gli altri? E allora perché non difendi la mia dottrina in te
stesso? Tu mi vuoi essere amico? E allora perché fai l’opposto di
quello che Io dico? Uno di voi sta correndo a perdifiato,
strappandosi i capelli per la rovina del suo bosco. E non se li
strappa sulle rovine del suo cuore! E tu che aspetti a farlo?
Perché
volete sempre credervi perfetti, voi che la sorte ha messo in alto? E
se anche lo foste in qualcosa, perché non cercate di esserlo in
tutto? Perché mi odiate perché Io vi scopro le piaghe? Io sono il
Medico del vostro spirito. Può un medico guarire se non scopre e
netta le piaghe? Ma non sapete che molti, e quella donna che è
uscita ne è una, meritano il primo posto nel convito di Dio pur
essendo in apparenza meschini? Non è l’esterno, è il cuore, è lo
spirito quello che vale. Dio vi vede dall’alto del suo trono. E vi
giudica. Quanti ne vede migliori di voi! Perciò udite. Per regola
agite così, sempre. Quando vi invitano ad un convito di nozze,
scegliete sempre l’ultimo posto. Doppio onore ve ne verrà quando
il padrone vi dirà: “Amico, vieni avanti”. Onore di meriti ed
onore di umiltà. Mentre… O triste ora per un superbo esser
svergognato e sentirsi dire: “Va’ là, in fondo, ché qui vi è
uno che è più di te”. E lo stesso fate nel convito segreto del
vostro spirito a nozze con Dio. Chi si umilia sarà esaltato e chi si
esalta sarà umiliato.
Ismaele,
non mi odiare poiché ti curo. Io non ti odio. Sono venuto per
guarirti. Sei più malato di quell’uomo. Tu mi hai invitato per dar
lustro a te stesso e soddisfazione agli amici. Spesso inviti, ma per
superbia e gioia. Non lo fare. Non invitare ricchi, parenti e amici.
Ma apri la casa, apri il cuore ai poveri, ai mendichi, agli storpi,
agli zoppi, agli orfani e le vedove. Non ti daranno che ricambio di
benedizione. Ma Dio te le muterà in grazie. E alla fine… oh! alla
fine, che sorte beata a tutti i misericordiosi che saranno retribuiti
da Dio alla resurrezione dei morti! Guai a quelli che blandiscono
soltanto una speranza di utile e poi chiudono il loro cuore al
fratello che non può più servire. Guai a loro! Io farò le vendette
degli abbandonati».
«Maestro…
io… io ti voglio far contento. Prenderò ancora quei bambini».
«No».
«Perché?».
«Ismaele?!...».
Ismaele
abbassa il capo. Vuole fare l’umile. Ma è una vipera a cui è
stato spremuto il veleno e non morde perché sa che ne è priva,
aspetta di mordere però…
Eleazaro
cerca di riportare pace dicendo: «Beati quelli che banchettano con
Dio, nel loro spirito e nel Regno eterno. Ma, credi, Maestro. Delle
volte è la vita che ce ne fa ostacolo. Le cariche… le
occupazioni...».
Gesù
dice qui la parabola del convito (Vedi Luca 14,16-24) e termina: «Le
cariche… le occupazioni, hai detto. È vero. Ma per questo ti ho
detto, al principio di questo convito, che il Regno mio si conquista
con vittorie su se stessi e non con vittorie d’armi sul campo. Il
posto alla gran Cena è per questi umili di cuore che sanno esser
grandi col loro fedele amore, che non misura sacrificio e tutto
supera per venire a Me. Anche un’ora basta per mutare un cuore.
Purché quel cuore voglia. E basta una parola. Io ve ne ho dette
tante. E guardo… In un cuore sta nascendo una pianta santa. Negli
altri triboli per Me e dentro ai triboli sono aspidi e scorpioni. Non
importa. Io vado sulla mia via diritta. Chi mi ama mi segua. Io vado
chiamando. I retti vengano a Me. Io vado istruendo. I cercatori di
giustizia si accostino alla Fonte. Per gli altri… per gli altri
giudicherà il Padre santo. Ismaele, Io ti saluto. Non mi odiare.
Medita. E senti che fui severo per amore, non per odio. Pace a questa
casa e ai suoi abitatori, pace a tutti se pace meritate». (5,
335)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia
Tysiąclecia, wyd.
V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty
Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis
grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład
polski Poematu
Boga-Człowieka napisanego
przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał
Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz.
1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6:
2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis
włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo
come mi e' stato rivelato, Edizioni
Paoline, Pisa 2001