piątek, 4 grudnia 2020

(142) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Uzdrowienie głuchoniemego

   31 Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. 32 Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. 33 On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; 34 a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: Otwórz się! 35 Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. 36 Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. 37 I przepełnieni zdumieniem mówili: «Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę». (Mk 7,31-37)

   31 Καὶ πάλιν ἐξελθὼν ἐκ τῶν ὁρίων Τύρου ἦλθεν διὰ Σιδῶνος εἰς τὴν θάλασσαν τῆς Γαλιλαίας ἀνὰ μέσον τῶν ὁρίων Δεκαπόλεως. 32 Καὶ φέρουσιν αὐτῷ κωφὸν καὶ μογιλάλον καὶ παρακαλοῦσιν αὐτὸν ἵνα ἐπιθῇ αὐτῷ τὴν χεῖρα. 33 καὶ ἀπολαβόμενος αὐτὸν ἀπὸ τοῦ ὄχλου κατ’ ἰδίαν ἔβαλεν τοὺς δακτύλους αὐτοῦ εἰς τὰ ὦτα αὐτοῦ καὶ πτύσας ἥψατο τῆς γλώσσης αὐτοῦ, 34 καὶ ἀναβλέψας εἰς τὸν οὐρανὸν ἐστέναξεν καὶ λέγει αὐτῷ· εφφαθα, ὅ ἐστιν διανοίχθητι. 35 καὶ [εὐθέως] ἠνοίγησαν αὐτοῦ αἱ ἀκοαί, καὶ ἐλύθη ὁ δεσμὸς τῆς γλώσσης αὐτοῦ καὶ ἐλάλει ὀρθῶς. 36 καὶ διεστείλατο αὐτοῖς ἵνα μηδενὶ λέγωσιν· ὅσον δὲ αὐτοῖς διεστέλλετο, αὐτοὶ μᾶλλον περισσότερον ἐκήρυσσον. 37 καὶ ὑπερπερισσῶς ἐξεπλήσσοντο λέγοντες· καλῶς πάντα πεποίηκεν, καὶ τοὺς κωφοὺς ποιεῖ ἀκούειν καὶ [τοὺς] ἀλάλους λαλεῖν. (Mk 7,31-37)

   Dwukrotnie, kiedy napotykają strumienie, zarówno Andrzej jak i dwóch Jakubów obmywa bandaże założone na swoich ranach. Jezus – nie. Idzie naprzód spokojnie, jakby nie odczuwał bólu. Jednak cierpienie musi być dotkliwe, bo kiedy zatrzymują się na posiłek, Jezus prosi Andrzeja, żeby mu pokroił chleb. Kiedy zaś rozwiązał sandał, prosi Mateusza, żeby Mu go zawiązał z powrotem... A przede wszystkim, kiedy schodząc stromym skrótem opiera się o pień drzewa, bo pośliznęła się Jego stopa, nie może powstrzymać skargi. Krew zaczyna znowu płynąć i różowi opatrunek. Przy pierwszym domu wioski, gdzie się zatrzymują o zmierzchu, proszą o wodę i oliwę, aby opatrzyć Mu na nowo dłoń. Po zdjęciu bandaży ukazuje się ona, bardzo obrzmiała, niebieskawa na wierzchu i z całkiem czerwoną raną pośrodku.
   Czekając, aż pani domu przybiegnie z tym, czego pragną, wszyscy się pochylają, żeby popatrzeć na zranioną rękę. Komentują. Jan zaś oddala się, żeby ukryć swe łzy. Jezus woła go:
   «Chodź tutaj. To nic wielkiego. Nie płacz».
   «Wiem. Nie płakałbym, gdyby to mnie się przytrafiło. Ale to Ty masz tę [ranę]. I nie mówisz o całym bólu, jaki Ci zadaje ta droga ręka, która nigdy nikogo nie skrzywdziła» – odpowiada Jan.
   Jezus podał mu Swoją zranioną dłoń i Jan głaska ją łagodnie od palców do nadgarstka, wokół zsiniałego miejsca. Odwraca ją delikatnie, całuje i tuli do policzka. Zauważa:
   «Jest rozpalona!... O! Jak Ty musisz cierpieć!» – łzy współczucia płyną na rękę [Jezusa].
   Niewiasta przynosi [z domu] wodę i oliwę. Jan próbuje płótnem oczyścić dłoń z krwi. Czyni to bardzo delikatnie. Obmywa letnią wodą zranione miejsce, zwilża je oliwą, okrywa czystymi bandażami, a po zawinięciu opatrunkiem – całuje. Jezus kładzie mu rękę na pochylonej głowie. Niewiasta pyta: «To twój brat?»
   «Nie. To mój Nauczyciel. Nasz Nauczyciel».
   «Skąd przychodzicie?» – pyta innych.
   «Znad Morza Galilejskiego».
   «Z tak daleka! W jakim celu?»
   «Żeby głosić Zbawienie».
   «Już prawie wieczór, zatrzymajcie się w moim domu. To dom ludzi biednych, ale uczciwych. Dam wam mleka, kiedy tylko moi synowie wrócą z owcami. Mój mąż chętnie was przyjmie».
   «Dziękuję, niewiasto. Jeśli Nauczyciel zechce, zostaniemy tutaj».
   Niewiasta odchodzi do swoich zajęć, a apostołowie pytają Jezusa, co mają czynić.
   «Dobrze, niech tak będzie. Jutro udamy się do Kedesz, a potem do Paneady.38 Zastanowiłem się, Bartłomieju. Dobrze będzie zrobić, jak mówisz. Udzieliłeś Mi dobrej rady. Mam nadzieję znaleźć tam innych uczniów i wysłać ich przede Mną do Kafarnaum. Wiem, że kilku z nich musi być w Kedesz, a wśród nich – trzej pasterze z Libanu».
   Niewiasta powraca i pyta: «I jak?»
   «Dobrze, dzielna niewiasto. Zostaniemy tu na noc».
   «I na wieczerzę. O, przyjmijcie to. To nie będzie ciężarem. Poza tym pouczyli nas o miłosierdziu pewni ludzie, którzy są uczniami tego Jezusa z Galilei, zwanego Mesjaszem, który czyni tak wiele cudów i głosi Królestwo Boże. Tutaj jednak nigdy nie przyszedł, być może dlatego, że jesteśmy przy granicy syrofenickiej. Jednak wielu Jego uczniów przybyło. My wszyscy, z wioski, chcemy iść na Paschę do Judei. Może ujrzymy tego Jezusa, bo mamy chorych. A uczniowie jednych uzdrowili, a innych – nie. A między nimi jest młody człowiek, syn brata małżonki mojego szwagra».
   «Co mu jest?» – pyta Jezus z uśmiechem.
   «On jest... On nie mówi ani nie słyszy. Taki się urodził. Być może demon wszedł do łona jego matki, żeby ją doprowadzić do rozpaczy i cierpienia. Ale chłopiec jest dobry, nie taki, jak opętani. Uczniowie powiedzieli, że jemu potrzeba Jezusa z Nazaretu, bo musi mu czegoś brakować i tylko ten Jezus... O! Oto moje dzieci i małżonek! Melchiaszu, przyjęłam tych pielgrzymów w imię Pana i właśnie opowiadałam im o Lewim... Saro, udój szybko mleka, a ty, Samuelu, zejdź po wino i po oliwę do groty. Przynieś też jabłka ze strychu. Pospiesz się, Saro, przygotujemy posłania na górze».
   «Nie trudź się, niewiasto. W każdym miejscu będzie nam dobrze. Czy mógłbym zobaczyć człowieka, o którym mówiłaś?»
   «Tak... Ale... O! Panie! Czyżbyś Ty był Nazarejczykiem?»
   «To Ja».
   Niewiasta upada na kolana z okrzykiem: «Melchiaszu, Saro, Samuelu! Przyjdźcie oddać pokłon Mesjaszowi! Co za dzień! Co za dzień! I ja mam Go we własnym domu! I ja tak sobie z Nim rozmawiam! I przyniosłam Mu wody na obmycie rany... O!»
   Wzruszenie odbiera jej głos. Ale potem biegnie do misy i widzi, że jest pusta: «Dlaczego wylaliście tę wodę? Ona była święta! O! Melchiaszu! Mesjasz jest u nas!»
   «Tak, ale bądź dobra, niewiasto, i nie mów o tym nikomu. Idź raczej po głuchoniemego. Przyprowadź go tu...» – mówi Jezus z uśmiechem.
   ...Melchiasz szybko powraca z młodym głuchoniemym i z jego rodzicami, i... z przynajmniej połową [mieszkańców] wioski... Matka nieszczęśnika oddaje cześć Jezusowi i błaga Go.
   «Dobrze, będzie jak chcesz» – [mówi Jezus.]
   Ujmuje za rękę głuchoniemego. Odciąga go nieco na bok. Staje w pewnej odległości od tłoczącego się tłumu, który apostołowie, z litości dla zranionej ręki, usiłują odepchnąć. Jezus przyciąga do Siebie głuchoniemego. Wkłada mu palce wskazujące do uszu, a językiem dotyka jego lekko uchylonych warg. Potem zaś, podnosząc oczy ku ogarniętemu mrokiem niebu, tchnie na twarz głuchoniemego i woła pełnym głosem: «Otwórzcie się!»
   I pozwala mu odejść. Młodzieniec patrzy na Niego przez chwilę, a tłum szepcze. To wstrząsające widzieć przemianę twarzy głuchoniemego. Najpierw była apatyczna i smutna, a potem – zaskoczona i uśmiechnięta. Podnosi ręce do uszu, zasłania je, odejmuje... Przekonawszy się, że słyszy, otwiera usta i woła:
   «Mamo! Słyszę! O! Panie, bądź uwielbiony!»
   Tłum ogarnia jak zwykle entuzjazm, a jest on tym większy, że stawiają sobie pytanie: «Jakże on może mówić, skoro od urodzenia nie usłyszał jeszcze żadnego słowa? Cud w cudzie! Rozwiązał mu język i otwarł uszy, a równocześnie nauczył go mówić. Niech żyje Jezus z Nazaretu! Hosanna Świętemu, Mesjaszowi!»
   I cisną się do Niego. Jezus zaś podnosi zranioną dłoń, żeby ich pobłogosławić. Kilku z nich, powiadomionych przez niewiastę, myje sobie twarz i ręce kroplami wody, która pozostała w misie.
   Jezus widzi ich i woła: «Z powodu waszej wiary bądźcie wszyscy uzdrowieni. Idźcie do waszych domów. Bądźcie dobrzy, szlachetni. Wierzcie słowu Ewangelii i zachowujcie dla siebie to, co wiecie, aż nadejdzie godzina ogłaszania tego na placach i drogach ziemi. Mój pokój niech będzie z wami». (IV [cz. 1-2], 29: 25 listopada 1945. A, 7080-7087)

38 Zob. na mapie: Cezarea Filipowa. (Przyp. tłum.)

   Due volte, incontrando ruscelli, tanto Andrea come i due Giacomi si bagnano le fasce che hanno sulle contusioni. Gesù no. Prosegue tranquillo come non sentisse dolore.
   Pure il dolore deve essere sensibile se, quando si fermano per mangiare, deve chiedere ad Andrea di spezzargli il pane; se, quando gli si slaccia un sandalo, deve pregare Matteo di legarglielo di nuovo…; se, soprattutto, nello scendere per una scorciatoia precipitosa e urtando in un tronco perché gli scivola il piede, non può reprimere un lamento, e se gli si arrossa di nuovo la benda di sangue, tanto che alla prima casa di un paese, dove giungono verso il tramonto, si fermano chiedendo acqua e olio per medicargli la mano che appare, levate le bende, molto gonfia, bluastra nel dorso con la ferita rosseggiante al centro.
   Mentre aspettano che la donna della casa accorra con quanto desiderato, si curvano tutti ad osservare la mano ferita e fanno i loro commenti. Ma Giovanni si ritira un poco più in là a nascondere il suo pianto.
   Gesù lo chiama: «Vieni qui. Non è un gran male. Non piangere».
   «Lo so. Lo avessi io non piangerei. Ma l’hai Tu. E non lo dici tutto il male che ti fa questa cara mano, che non ha mai nociuto a nessuno», risponde Giovanni, al quale Gesù ha abbandonato la mano ferita, che Giovanni carezza dolcemente sulla punta delle dita, sul polso, tutto intorno alla lividura, e che volta dolcemente per baciarla sul palmo e appoggiare la sua guancia nel cavo della mano dicendo: «Scotta… Oh! quanto ti deve dolere!», e lacrime di pietà cadono su di essa.
   La donna porta l’acqua e l’olio, e con un lino Giovanni vuole detergere il sangue che imbratta la mano, e con delicatezza fa scorrere l’acqua tiepida sul posto ferito e poi la unge, la fascia con strisce pulite e sulla legatura pone un bacio. Gesù gli mette l’altra mano sulla testa china.
   La donna chiede: «E’ tuo fratello?».
   «No. È il mio Maestro. Il nostro Maestro».
   «Da dove venite?», chiede ancora agli altri.
   «Dal mare di Galilea».
   «Lontano! Perché?».
   «Per predicare la Salute».
   «E’ quasi sera. Fermatevi in casa mia. Casa da poveri. Ma di onesti. Posso darvi del latte non appena tornano i miei figli con le pecore. Il mio uomo vi accoglierà volentieri».
   «Grazie donna, se il Maestro vorrà, resteremo qui».
   La donna va alle sue faccende mentre gli apostoli chiedono a Gesù cosa devono fare.
   «Si. È bene. Domani andremo a Cedes e poi verso Paneade. Ho pensato, Bartolomeo. Conviene fare come tu dici. Mi hai dato un buon consiglio. Spero trovare gli altri discepoli e mandarli avanti a Me a Cafarnao. So che a Cedes devono ormai esservene stati alcuni, fra i quali i tre pastori Libanesi».
   Torna la donna e chiede: «Ebbene?».
   «Si buona donna. Restiamo qui per la notte».
   «E per la cena. Oh! graditela. Non mi pesa. E poi ci è stata insegnata la misericordia da alcuni che sono i discepoli di quel Gesù di Galilea, detto il Messia, che fa tanti miracoli e predica il Regno di Dio. Ma qui non c’è mai venuto. Forse perché siamo ai confini siro-fenici. Ma sono venuti i suoi discepoli. Ed è già molto. Per la Pasqua noi del paese vogliamo andare tutti in Giudea per vedere se lo vediamo questo Gesù. Perché abbiamo dei malati e i discepoli ne hanno guariti alcuni, ma altri no. E fra questi c’è un giovane figlio di un fratello della moglie di mio cognato».
   «Che ha? », chiede Gesù sorridendo.
   «È… Non parla e non sente. Nato così. Forse un demonio è entrato nel seno della madre per farla disperare e soffrire. Ma è buono, come indemoniato non fosse. I discepoli hanno detto che per lui ci vuole Gesù di Nazaret, perché deve essere con qualche cosa di mancante, e solo questo Gesù… Oh! ecco i miei figli e il mio sposo! Melchia, ho accolto questi pellegrini in nome del Signore e stavo raccontando di Levi… Sara, và presto a mungere il latte e tu, Samuele, scendi a prendere olio e vino nella grotta, e porta mele dal solaio. Spicciati, Sara, prepareremo i letti nelle stanze alte».
   «Non ti affaticare, donna. Staremo bene da per tutto. Potrei vedere l’uomo di cui parlavi?».
   «Si… Ma… Oh! Signore! Ma sei forse Tu il Nazareno?».
   «Sono Io».
   La donna crolla in ginocchio strillando: «Melchia, Sara, Samuele! Venite ad adorare il Messia! Che giorno! Che giorno! E io l’ho in casa mia! E gli parlavo così! E gli ho portato l’acqua per lavare la ferita… Oh!…»; è strozzata dall’emozione. Ma poi corre al catino e lo vede vuoto: «Perché avete gettato quell’acqua? Era santa! Oh Melchia! Il Messia tra noi».
   «Si. Ma stà buona, donna, e non lo dire a nessuno. Và piuttosto a prendere il sordomuto e portamelo qui…», dice Gesù sorridendo…
   …E presto Melchia torna col giovane sordomuto e con i parenti di lui e mezzo paese almeno… La madre dell’infelice adora Gesù e lo supplica.
   «Si, sarà come tu vuoi», e preso per mano il sordomuto lo attira un po’ fuori dalla folla che si accalca, e che gli apostoli, per pietà della mano ferita, si danno da fare a respingere. Gesù si accosta bene il sordomuto, gli pone gli indici nelle orecchie e la lingua sulle labbra socchiuse, poi, alzando gli occhi al cielo che imbruna, alita sul volto del sordomuto e grida forte: «Apritevi », e lo lascia andare.
   Il giovane lo guarda un momento mentre la folla bisbiglia. È sorprendente la mutazione del volto prima apatico e mesto del sordomuto e poi sorpreso e sorridente. Si porta le mani alle orecchie, le preme e le stacca. Si persuade che sente per davvero e apre la bocca dicendo: «Mamma! Io sento! Oh! Signore, io ti adoro!».
   La folla è presa dal solito entusiasmo e tanto più lo è perché si chiede: «E come può già sapere parlare se mai udì parola da quando è nato? Un miracolo nel miracolo! Gli ha slegato la favella e aperto le orecchie e insieme lo ha istruito a parlare. Viva Gesù di Nazaret! Osanna al Santo, al Messia!».
   E si premono contro di Lui che alza la sua mano ferita a benedire, mentre alcuni, istruiti dalla donna della casa, si bagnano il viso o le membra con le superstiti gocce rimaste nel catino. Gesù li vede e grida: «Per la vostra fede siate tutti guariti. Andate alle vostre case. Siate buoni, onesti. Credete nella parola del Vangelo. E tenete ciò che sapete per voi finchè sia l’ora di bandirlo sulle piazze e per le vie della Terra. La mia pace sia con voi». (5, 341)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)


Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28


Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz