Żywot
Małcha Mnicha więźnia,
pisany
od Ś. Hieronyma, Doktora kościelnego.
Żył około roku P. 329.1
Maronia
jest niewielkie miasteczko w Syriej, trzydzieści mil od Antiochiej,
które po wielu panach i dzierżawcach, gdym ja młodzieńcem będąc
mieszkał w Syriej, przyszło do dzierżawy Papy Ewagriusza powinnego
mego – którem ja dla tego tu wspomniał, abych ukazał skąd wiem,
co pisać chcę. Bo w tym miasteczku był starzec jeden imieniem
Małchus, który się królem wykłada, rodem z Syriej i językiem i
prawym tam rodzicem – mieszkała przy nim i baba już zgrzybiała,
i jako się zdało, śmierci bliska – oboje tak pilni nabożeństwa,
tak ustawiczni w kościele, iż je Zachariaszem i Helżbietą zwać
kto mógł, chyba iż Jana miedzy nimi nie było. Gdym pilniej pytał
onych obywatelów, coby to było miedzy nimi za małżeństwo, ze
krwieli, czy z Ducha? wszyscy mi zgodnie powiedzieli, iż oboje są
ludzie świeccy i Bogu mili, i dziwne o nich rzeczy powiedali. Ja oną
powieścią ich wzbudzony, szedłem do onego starca, i dwornie się
prawdy wywiadując, tom od niego słyszał. 2Ja
synu miły na roli Marionackiej byłem kmieciem, jedynakiem u
rodziców moich – którzy chcąc mię mieć różdżką rodzaju
swego i dziedzicem domostwa, przymuszali mię do małżeństwa – a
jam im powiadał – iż mnichem być wolę. Jako mi ociec groził,
jako mię matka łagodnie głaskała, abych czystości odstąpił, po
tym znać, iżem od domu i od rodziców uciekł – a iżem na wschód
słońca iść nie mógł, dla Persjanów i Rzymskiej straży – na
zachódem się puścił, trochę strawnych rzeczy z sobą wziąwszy –
i przyszedłem na pustynią Chalcydos, miedzy Immą i Essą na
południe – tam nalazszy mnichy, w ichem się ćwiczenie podał,
żyjąc robotą rąk, a bystrość cielesną do rozkoszy postami
krócąc.
Po
wielu lat przyszła mi chęć abych szedł do ojczyzny, a matkę póki
jeszcze była żywa (bom o śmierci ojcowskiej słyszał) w
sieroctwie jej pocieszył, a żebych rosprzedawszy majętnostkę, dał
część ubogim, a część klasztorom – ale co się sromam wyznać
niewierności mojej, chciałem też część na potrzeby i pociechy
moje schować. 3Począł
starszy mój na mię wołać – iż to była pokusa diabelska, a iż
pod poczciwą pokrywką, stary nieprzyjaciel swoje sidła taił –
nic to innego nie jest jedno psu się wracać do chrztuszenia, a iż
tak wiele mnichów zdradzonych jest – bo nigdy diabeł odkrytym
polem na nas nie idzie – i przywodził mi wiele przykładów z
pisma, jako i na początku Jadama i Jewę nadzieją Bóstwa podszedł
– ale gdy mię namówić nie mógł, upadając mi do kolan, prosił
abych go nie opuszczał, a sam siebie nie gubił, a jąwszy się
pługa abych się nazad nie obracał. 4Niestety
mnie nędznemu – zwyciężyłem upominacza mego złym zwycięstwem,
mniemając iż nie mego zbawienia ale pociechy swej szukał.
Prowadził mię z klasztoru, jako gdy umarłego niosą, i nakoniec
mię żegnając, rzekł: widzę synu iżeś piątnem szatańskim
nacechowany, przyczyn się już twoich nie pytam, wymówek twoich nie
przyjmuję, owca która z owczarniej wychodzi, w paszczękę wilczą
wpada. Z Berrhejej jadącym do Essy jest puszcza na gościńcu, po
której się Saracenowie tam i sam włóczą – dla czego czekają
tam goście wielkiego towarzystwa, żeby z spólnej pomocy
niebezpieczeństwa uść mogli – i było nas w towarzystwie, mężów,
niewiast, dzieci, starych, młodych, około siedmidziesiąt – a owo
Izmaelitowie na koniach i wielbłądach, włosaci i chustki na głowie
mający, płaszczyki i szerokie ubranie wlokąc, a sajdaki, łuki i
drzewa niosąc, wypadli – nie do bitwy, ale do drapieży przyszli –
porwano nas, rozproszono, i w różne strony zawiedziono – a ja tym
czasem, którym się do dziedzictwa na dzierżawę wracać chciał,
nie wczas złej mojej rady żałując, z niewiastą niejaką dostałem
się jednemu panu w niewolą.
5Wiedziono
nas abo raczej niesiono na wysokich wielbłądach, a co raz się
przez onę głęboką puszczę spadnienia bojąc, więcejeśmy
wisieli niżli siedzieli – obrok nasz mięso na poły surowe, a
mleko do picia wielbłądowe. Nakoniec przebyliśmy wielką rzekę, i
przyszliśmy do wnętrznej puszczej, gdzie wedle zwyczaju paniejeśmy
się naszej i dziatkom kłaniali, i szyje im schylali. Tam jako w
więzieniu zamkniony, odmieniłem szaty – to jest, nagom się
chodzić uczył – bo strona ona taka jest, iż pokrywać ciała
okrom wstydliwych miejsc nie dopuści – 6kazano
mi owce paść, i w nędzy rozmaitej tęm miał pociechę, iżem na
pany swe i sługi jego nie często patrzył – zdało mi się iżem
coś miał spólnego z Jakóbem, wspomniałem i na Mojzesza, którzy
też na puszczy niegdy byli pasterzmi – pożywałem młodego sera i
mleka, modliłem się ustawicznie, śpiewałem Psalmy którychem się
w klasztorze nauczył, i cieszyłem się niewolą moją, dziękując
Panu Bogu za sądy jego – iżem mniski stan którym w ojczyznie
zgubić miał, na puszczym najdował. O jako nic nie masz u szatana
bezpiecznego. O jako wiele niewymownych zdrad jego. Widząc pan mój,
iż mu się bydła przyczynia, a nic we mnie zdradliwego nie najdując
(bom wiedział iż Apostoł kazał,7
aby panom jako i Bogu wiernie się służyło) chcąc mi służby
nagradzać, a żeby mię sobie wierniejszym miał, dawał mi onę
spółniewolnicę moję zemną pojmaną, za żonę.
8Gdym
się ja z tego wymawiał, powiedając żem ja Chrześcijanin, a nie
godzi mi się brać cudzej żony, która męża żywego ma (bo mąż
jej z nami pojmany innemu się był dostał) on srogi a nieubłagany
rozgniewał się, i dobywszy miecza, zabić mię chciał – i bych
się był do niewiasty obłapiając ją nie rzucił, zabiłby mię
był. A gdy noc przyszła, prowadziłem do jaskiniej na poły
obalonej nową żonę – smutek nam był miasto tańca, bo się
jeden drugim brzydził, a powiedzieć nie śmiał – 9dopierom
poczuł niewolą moję, i padszy na ziemię opłakiwałem stan mój
mniski którym utracił, mówiąc: Na tomli przyszedł nędznik? Do
tego mię grzechy moje przywiodły, iż siwiznę w głowie mając
małżonkiem się zstaję – cóż mi pomogło iżem dla Pana Boga
wzgardził rodzicami, ojczyzną, majętnością? Chyba to dlatego
cierpię, iżem się na ojczyznę obejźrzał – 10cóż
czynić duszo moja? Mam zginąć, czy wygrać? Czekaćli mam ręki
Boskiej, czyli się sam zabić? Zabiję się sam – bo lepiej na
ciele niżli na duszy umrzeć – niech dla zachowania czystości
podejmę męczeństwo, niech tu bez pogrzebu świadek Chrystusów na
puszczy zostanie – sam będę sobie prześladownikiem i
męczennikiem – i to mówiąc, dobyłem w ciemności błyskającego
się miecza, i obróciwszy koniec do siebie, rzekłem: żegnam cię
nieszczęśliwa niewiasto – wolę być męczennikiem niżli
małżonkiem.
A
ona padła do nóg moich, mówiąc: dla cię Jezu Chrysta proszę, i
tą ciężką godziną poprzysięgam, nie rozlewaj krwie twojej na
grzech mój – jeśli umrzeć chcesz, pierwej na mię miecz obróć,
abyśmy się tak raczej złączyli – ja by dobrze mąż mi się mój
wrócił, jużbych chowała czystość, której mię ta niewola
nauczyła, i wolałabych umrzeć niżli ją tracić – 11jeśli
dla tego umierasz, byś zemną czystości nie tracił, jabych także
umrzeć wolała, byś mi czystość brać chciał – miejże mię za
żonę w czystości, a złączenie duszne a nie cielesne miej ze mną
– panowie niech cię mają za mego małżonka – ale Chrystus mieć
cię będzie za mego brata – łacno im pokażem iż w małżeństwie
żyjem, gdy się tak miłować będziem. Znam to iżem się (mówi
Małchus) zdumiał, i takiejem się cnocie niewiasty onej zadziwował
i żonęm taką więcej miłował – wszakem nagiego ciała jej
nigdy nie widział, anim się go dotknął, bojąc się abych tego
nie utracił w pokoju, com zachował na wojnie. W takim małżeństwie
wieleśmy dni przeżyli, panom naszym milszymiśmy zostawali, o
uciekanie nasze podejźrzenia nie mieli – drugdym i miesiąc cały
doma nie był, jako wierny pasterz na puszczy.
Po
długim czasie, gdym sam siedział na puszczy, a nicem nie widział
jedno niebo a ziemię – począłem myślić i wspominać na ono z
mnichy mieszkanie, wspominając sobie twarz ojca mego, który mię
był wyćwiczył, i przy sobie zatrzymać chciał, u któregom był
jako stracony – 12i
to myśląc, ujźrzałem mrówki, jako się w ciasnej górce kręcą,
jako więtsze noszą brzemię niżli samy są – inne ziół
niektórych ziarna wnoszą, drugie z dołu ziemię wynoszą, i groble
dla deszczu sypią – drugie wspominając na zimę, aby im gumna ich
nie zmoczyła, a w trawę nie obróciła, ziarna przyniesione
osiekały, drugie umarłe wynosiły – a co dziwniej, jedna drugiej
w takiej wielkości wychodząc nie przeszkadzała, i owszem gdy było
jednej co noszącej ciężko, drugie jej pomagały – krótko
mówiąc, pięknejem się rzeczy dnia onego napatrzył – i
wspomniawszy na Salomona,13
który nas do mrówki odsyła i nasze lenistwo wzbudza, 14począłem
sobie w niewolej onej tesknić, i do klasztornej komórki wzdychać,
tam gdzie się ono podobieństwo mrówek iści – gdzie wszyscy
wespół robią, a żaden własnego nic nie mając, ze wszytkiemi
wszytko ma – i wróciwszy się do komory, potkałem niewiastę,
która smutnego mnie widząc, spytała mię, co się dzieje?
Powiedziałem wszystko, upominała mię abyśmy uciekli – proszę o
wierne milczenie, obiecuje: szepcem ustawicznie, miedzy nadzieją i
bojaźnią będąc.
15Miałem
miedzy trzodą moją wielkich dwu kozłów, zabiłem je, i uczyniłem
z skóry ich jako beczki, a mięsom na drogę schował – a skoro
się zmierzkło, puściliśmy się w drogę, wory ony skórzane i
część mięsa niosąc. Przyszedszy do rzeki, która była w
dziesiąci milach, wsiedliśmy na one nadęte skóry, i po wodzie się
puszczając, a nogami sobie pomagając, przeprawiliśmy się –
zmaczało się nam mięso, i drugie w wodzie zostało, ledwie
żywności na trzy dni miecieśmy mogli – napiwszy się wody na
przyszłe pragnienie, bieżymy z bojaźnią więcej w nocy niżli we
dnie, i dla upalenia i dla pogoniej – oglądamy się nazad, bojąc
się, tak iż i teraz gdy to powiadam drżę. A owo trzeciego dnia z
daleka ujźrzym dwu prędko na wielbłądach bieżących –
domyślilichmy się iż to pan nasz, który nam śmierć niesie,
zlękliśmy się, i bieżąc po piasku, a widząc iż śladem nas
dojść może – 16ujźrzeliśmy
jaskinią jednę w prawo głęboko w ziemię idącą; a chociaśmy
się tam bali jadowitych bestyj (bo jaszczurki, niedźwiadki i
padalce, i ine takie bestie, kryjąc się przed słońcem w cień
idą) jednakeśmy weszli – wszakżeśmy w lewo się w dół udali,
w jamę onę dalej nie wchodząc, abyśmy uciekając przed śmiercią,
śmierci nie naleźli – acześmy i to myślili: jeśli nam nędznym
Pan Bóg pomoże, obronić się możem – a jeśli wzgardzi
grzesznymi, grób zaraz mieć będziem.
Cośmy
na ten czas za serce mieli, co za bojaźń – gdy przed jaskinią
pan stał i sługa, którzy nas wnetże śladem tam doszli – o
śmierci cięższa czekana niżli cierpiana! I teraz się wspominając
boję, jakobym teraz słyszał pana onego na nas wołającego – i
posłał sługę aby nas z jaskiniej wywlókł, a sam wielbłądy
trzymał, z dobytym nas mieczem czekając. A gdy sługa w jaskinią
na trzy abo na cztery łokcie wszedł, minął nas, i patrzyliśmy w
tył jego (bo kto ze słońca w cień idzie, nic nie widzi)
rozchodził się głos jego po jaskiniej: wynidźcie szubienicowie,
wynidźcie na śmierć, czemu mieszkacie, wynidźcie, czeka was Pan –
17wołał
jeszcze, a owo widzim iż lwica nań wypadła, i za szyję umorzonego
w jamę dalej wlokła. Jezu dobry, jaka bojaźń nasza i jakie wesele
było – patrzyliśmy o czym on pan niewiedział, a ono nasz
nieprzyjaciel ginie – a gdy sługa tam został, mniemał pan jego,
iż dwa jemu się odejmują – i z gniewu tak jako miecz w ręku
miał, wszedł w jamę, i łając słudze iż mieszka, pierwej go ona
lwica porwała niżli do nas przyszedł – ktoby był temu wierzył,
aby bestia w oczach naszych tak nas bronić miała? 18A
gdyśmy onej jednej bojaźni zbyli, druga nas naszła, aby nas taż
lwica nie pobiła, chyba iż było lżej wpaść w paszczękę lwią
niżli w ludzki gniew – boim się, i ruszyć się nie śmiemy,
czekamy w onym niebezpieczeństwie co będzie; sumienie tylko
czystości, nas jako mur grodziło – a owo lwica bojąc się i
bacząc że ją wyśledziono, wynosząc lwięta swą gębą, gospody
nam ustąpiła – wszakżeśmy wyniść zaraz nie śmieli, długo
czekając baliśmy się, aby nas ona lwica nie potkała.
19Wyszliśmy
ku wieczoru, i obaczym wielbłądy, które Dromedarii zowią prze
prędkość ich – wsiedliśmy na nie, i na nich żywności nowej
dostawszy, dnia dziesiątego do wojskaśmy Rzymskiego przyjechali –
i stanąwszy przed porucznikiem, wszytkośmy wypowiedzieli, który
nas do Sabina Mezopotańskiego starosty odesłał, gdzieśmy ony
wielbłądy poprzedali. A iż on mój Opat już był zasnął w Panu,
tum się został – jam się do mnichów wrócił, a niewiastem tę
dał do klasztoru, którą jako siostrę miłuję, acz się jej jako
siestrze nie zwierzam. To mi jeszcze młodemu starzec ten Małchus
powiadał – 20a
ja też star będąc, historią wam o czystości przekładam, i
dziewice aby czystość chowały, upominam. Wy to powiadajcie tym
którzy po nas będą, aby wiedzieli, iż czystość i mieczem, i
pustynią, i bestiami zwojowana być nie może – a iż człowiek
Chrystusowi oddany umrzeć może, ale zwyciężony być nie może. A
Królowi nad królmi chwała na ziemi i na niebie zawżdy i na wieki
wiekom. Amen.
1 XXXI. Martii. Marca. Mart.
R. 21. Octob.
2 Na czysty się żywot udał i
zakonny.
3 Pokusa w nawiedzaniu rodziców.
4 Upominaniem starszego
wzgardził Małchus.
5 Wzięty w niewolą od
Saracenów.
6 Pastuchem go uczyniono.
7 Ef 6.
8 Żenić się mnichowi każą.
9 Czystość zachować chce
mocnie.
10 Zabić się chciał aby
czystości nie tracił, acz nierozumnie, ale z prostoty – przetoż
mu P. Bóg inną drogę do zachowania czystości ukazał.
11 Dobrej i ś. niewiasty święta
rada.
12 Mrówki go do obmyślania o
sobie przywiodły.
13 Prz 6.
14 Żywot zakonny do mrówek
przyrównany.
15 Uciekają z pojmania.
16 Kryją się do jaskini w
której leżał lew.
17 Lwica obroniła sług Bożych.
18 Czystości jakim Pan Bóg
obrońcą.
19 Dziwne wybawienie Bożych
sług.
20 Pożytek historiej z
upominania ś. Hieronyma.
Źródło:
Ks.
Piotr Skarga, Żywoty
Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły
rok,
Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja
typu „B”: Jakub Szukalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz