23
Gdy
wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. 24
A
oto zerwała się wielka burza na jeziorze, tak że fale zalewały
łódź; On zaś spał. 25
Wtedy
przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: «Panie,
ratuj, giniemy!»
26
A
On im rzekł: «Czemu
bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary?»
Potem, powstawszy, zgromił wichry i jezioro, i nastała głęboka
cisza. 27
A
ludzie pytali zdumieni: «Kimże
On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?»
(Mt 8,23-27)
35
Owego
dnia, gdy zapadł wieczór, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą
stronę. 36
Zostawili
więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne
łodzie płynęły z Nim. 37
A
nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że
łódź już się napełniała wodą. 38
On
zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do
Niego: «Nauczycielu,
nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?»
39
On,
powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: «Milcz,
ucisz się!»
Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. 40
Wtedy
rzekł do nich: «Czemu
tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!»
41
Oni
zlękli się bardzo i mówili między sobą: «Kim
On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?»
(Mk 4,35-41)
22
Pewnego
dnia wsiadł ze swymi uczniami do łodzi i rzekł do nich:
«Przeprawmy
się na drugą stronę jeziora».
I odbili od brzegu. 23
A
gdy płynęli, zasnął. Wtedy spadł gwałtowny wicher na jezioro,
tak że fale ich zalewały i byli w niebezpieczeństwie. 24
Przystąpili
więc do Niego i obudzili Go, wołając: «Mistrzu,
Mistrzu, giniemy!»
On zaś wstał, rozkazał wichrowi i wzburzonej fali: uspokoiły się,
i nastała cisza. 25
A
do nich rzekł: «Gdzież
jest wasza wiara?»
Oni zaś przestraszeni i pełni podziwu mówili między sobą: «Kim
On jest właściwie, że nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu
posłuszne».
(Łk 8,22-25)
23
Καὶ ἐμβάντι αὐτῷ εἰς τὸ
πλοῖον ἠκολούθησαν αὐτῷ οἱ μαθηταὶ
αὐτοῦ. 24
καὶ ἰδοὺ σεισμὸς μέγας ἐγένετο
ἐν τῇ θαλάσσῃ, ὥστε τὸ πλοῖον
καλύπτεσθαι ὑπὸ τῶν κυμάτων, αὐτὸς
δὲ ἐκάθευδεν. 25
καὶ προσελθόντες ἤγειραν αὐτὸν
λέγοντες· κύριε, σῶσον, ἀπολλύμεθα.
26 καὶ
λέγει αὐτοῖς· τί δειλοί ἐστε,
ὀλιγόπιστοι; τότε ἐγερθεὶς ἐπετίμησεν
τοῖς ἀνέμοις καὶ τῇ θαλάσσῃ, καὶ
ἐγένετο γαλήνη μεγάλη. 27
οἱ δὲ ἄνθρωποι ἐθαύμασαν
λέγοντες· ποταπός ἐστιν οὗτος ὅτι
καὶ οἱ ἄνεμοι καὶ ἡ θάλασσα αὐτῷ
ὑπακούουσιν; (Mt 8,23-27)
35
Καὶ λέγει αὐτοῖς ἐν ἐκείνῃ
τῇ ἡμέρᾳ ὀψίας γενομένης· διέλθωμεν
εἰς τὸ πέραν. 36
καὶ ἀφέντες τὸν ὄχλον
παραλαμβάνουσιν αὐτὸν ὡς ἦν ἐν τῷ
πλοίῳ, καὶ ἄλλα πλοῖα ἦν μετ’ αὐτοῦ.
37 καὶ
γίνεται λαῖλαψ μεγάλη ἀνέμου καὶ τὰ
κύματα ἐπέβαλλεν εἰς τὸ πλοῖον, ὥστε
ἤδη γεμίζεσθαι τὸ πλοῖον. 38
καὶ αὐτὸς ἦν ἐν τῇ πρύμνῃ
ἐπὶ τὸ προσκεφάλαιον καθεύδων. καὶ
ἐγείρουσιν αὐτὸν καὶ λέγουσιν αὐτῷ·
διδάσκαλε, οὐ μέλει σοι ὅτι ἀπολλύμεθα;
39 καὶ
διεγερθεὶς ἐπετίμησεν τῷ ἀνέμῳ καὶ
εἶπεν τῇ θαλάσσῃ· σιώπα, πεφίμωσο.
καὶ ἐκόπασεν ὁ ἄνεμος καὶ ἐγένετο
γαλήνη μεγάλη. 40
καὶ εἶπεν αὐτοῖς· τί δειλοί
ἐστε; οὔπω ἔχετε πίστιν; 41
καὶ ἐφοβήθησαν φόβον μέγαν
καὶ ἔλεγον πρὸς ἀλλήλους· τίς ἄρα
οὗτός ἐστιν ὅτι καὶ ὁ ἄνεμος καὶ ἡ
θάλασσα ὑπακούει αὐτῷ; (Mk
4,35-41)
22
Ἐγένετο δὲ ἐν μιᾷ τῶν ἡμερῶν
καὶ αὐτὸς ἐνέβη εἰς πλοῖον καὶ οἱ
μαθηταὶ αὐτοῦ καὶ εἶπεν πρὸς αὐτούς·
διέλθωμεν εἰς τὸ πέραν τῆς λίμνης,
καὶ ἀνήχθησαν. 23
πλεόντων δὲ αὐτῶν ἀφύπνωσεν.
καὶ κατέβη λαῖλαψ ἀνέμου εἰς τὴν
λίμνην καὶ συνεπληροῦντο καὶ
ἐκινδύνευον. 24
προσελθόντες δὲ διήγειραν
αὐτὸν λέγοντες· ἐπιστάτα ἐπιστάτα,
ἀπολλύμεθα. ὁ δὲ διεγερθεὶς ἐπετίμησεν
τῷ ἀνέμῳ καὶ τῷ κλύδωνι τοῦ ὕδατος·
καὶ ἐπαύσαντο καὶ ἐγένετο γαλήνη.
25 εἶπεν
δὲ αὐτοῖς· ποῦ ἡ πίστις ὑμῶν;
φοβηθέντες δὲ ἐθαύμασαν λέγοντες
πρὸς ἀλλήλους· τίς ἄρα οὗτός ἐστιν
ὅτι καὶ τοῖς ἀνέμοις ἐπιτάσσει καὶ
τῷ ὕδατι, καὶ ὑπακούουσιν αὐτῷ; (Łk
8,22-25)
Łódź
żaglowa – niezbyt wielka, ale i nie mała: łódź rybacka, na
której może się swobodnie poruszać pięć lub sześć osób.
Przecina intensywnie niebieskie wody jeziora.
Jezus
śpi na rufie. Jest ubrany na biało, jak zwykle. Głowę ma opartą
na lewym ramieniu. Pod ramię i pod głowę zwinął – poskładawszy
go wielokrotnie – Swój szaroniebieski płaszcz. Nie leży, lecz
siedzi na podłodze łodzi i opiera głowę o stoliczek, który
znajduje się na samym końcu rufy. Nie wiem, jak nazywają go
marynarze. Śpi cicho. Zmęczony. Spokojny.
Piotr
jest u steru, Andrzej zajmuje się żaglami, Jan i dwaj pozostali,
których imion nie znam, porządkują liny i sieci na dnie łodzi,
jakby mieli zamiar łowić, być może w nocy. Można powiedzieć, że
dzień się kończy, bo słońce chyli się już ku zachodowi.
Wszyscy uczniowie podwinęli tuniki. Chcą mieć więcej swobody w
poruszaniu się i łatwiej przechodzić z jednego miejsca łodzi na
drugie przez wiosła, stołki, kosze i sieci, nie skrępowani
ubraniem. Wszyscy zdjęli płaszcze.
Widzę,
jak niebo się zaciemnia i słońce kryje się za burzowymi chmurami,
wychodzącymi niespodziewanie zza wierzchołka wzniesienia. Wiatr
popycha je gwałtownie w stronę jeziora. Wiatr wieje na razie
jeszcze wysoko i jezioro jest spokojne. Jedynie ciemnieje ono i na
powierzchni widać jakby zmarszczki. To jeszcze nie są fale, ale
woda już zaczyna się poruszać.
Piotr
i Andrzej obserwują niebo i jezioro i przygotowują się do
wykonania manewru, aby dobić do brzegu. Wiatr spada jednak na
jezioro i po upływie kilku chwil wszystko wrze i pieni się. Fale,
które gwałtownie uderzają o siebie, potrącają łódź, podnoszą
ją, opuszczają, kręcą we wszystkich kierunkach, przeszkadzają w
sterowaniu. Wichura utrudnia [zapanowanie] nad opuszczanym żaglem.
Jezus
śpi. Ani kroki, ani podniecone głosy uczniów, ani nawet świst
wiatru i uderzanie fal o ściany łodzi i dziobu nie budzą Go. Jego
włosy poruszają się na wietrze i woda kilka razy bryzga na Niego.
Jezus jednak śpi. Jan przechodzi z dziobu na rufę i przykrywa Go
swym płaszczem, wyciągniętym spod stolika. Okrywa Jezusa z
delikatną miłością.
Burza
staje się coraz gwałtowniejsza. Jezioro jest czarne, jakby wylano
nań atrament, widać smugi pieniących się fal. Łódź nabiera
wody i wichura popycha ją na szeroką wodę. Uczniowie ciężko
pracują, wykonując manewr i wylewając za burtę wodę, przynoszoną
przez fale. Wszystko na nic. Teraz brodzą już w wodzie dochodzącej
im do kolan i łódź staje się coraz cięższa.
Piotr
traci spokój i cierpliwość. Oddaje ster bratu i chwiejąc się
idzie do Jezusa. Gwałtownie Nim potrząsa. Jezus budzi się i
podnosi głowę.
«Ocal
nas, Nauczycielu, giniemy!» – woła do Niego Piotr.
Trzeba
krzyczeć, aby móc się usłyszeć. Jezus przypatruje się uważnie
uczniowi, patrzy na innych, a potem na jezioro:
«Czy
wierzysz w to, że mogę was ocalić?»
«Pośpiesz
się, Nauczycielu» – woła Piotr, kiedy prawdziwa góra wody,
odrywając się od środka jeziora, kieruje się szybko na biedną
łódź. Można by rzec: trąba – tak jest wysoka i przerażająca.
Uczniowie, widząc, co nadchodzi, padają na kolana i chwytają się
mocno, sądząc, że to koniec. Jezus podnosi się, staje na stoliku
przy rufie. Jego biała sylwetka odróżnia się od sinej zawieruchy.
Wyciąga ręce w kierunku fali i mówi do wiatru:
«Zatrzymaj
się i zamilknij!»
A
do wody:
«Ucisz
się. Ja tego chcę».
Wtedy
ogromna fala rozpływa się w pianie. Opada bez wyrządzania szkody,
z ostatnim rykiem gasnącym w szmerze, jakby szum wiatru zmienił się
w westchnienie. Nad uspokojone jezioro powraca cisza nieba, a
nadzieja i wiara wstępuje do serc uczniów.
Nie
potrafię opisać dostojeństwa Jezusa. Trzeba to widzieć,
żeby zrozumieć. Przeżywam to w głębi serca, bo jest to we mnie
ciągle obecne. Widzę jeszcze raz, jak spokojny był sen Jezusa i
jak potężne było Jego panowanie nad wichrami i falami. (III (cz.
1-2), 45: 30 stycznia 1944. A, 1661-1666)
Una
barca a vela, non eccessivamente grande ma neppure piccina, una barca
da pesca, sulla quale potevano comodamente muoversi un cinque o sei
persone, solca le acque di un bel lago color azzurro intenso. Gesù
dorme a poppa. E’ vestito di bianco come al solito. Ha il capo
reclinato sul braccio sinistro, e sotto al braccio e al capo ha messo
il suo manto azzurro-grigio ripiegato a più doppi. E’ seduto, non
sdraiato, sul fondo della barca, e appoggia la testa su quel pezzo di
tavolato che sta nella parte estrema di poppa. Non so come la
chiamano i marinai. Dorme placidamente. E’ stanco. E’ placido.
Pietro è al timone, Andrea si occupa delle vele, Giovanni e due
altri che non so chi siano riordinano gomene e reti nel fondo della
barca come avessero intenzione di prepararsi ad una pesca, forse
nella notte. Direi che il giorno si avvia alla sera perché il sole
già cala ad occidente. I discepoli hanno tutti rialzate le tuniche
facendole rimborsare alla vita, per mezzo della cintura, per essere
più liberi nei movimenti e nel passare qua e là nella barca
scavalcando remi e sedili e ceste e reti senza che le vesti diano
noia. Si sono tutti levati il manto. Vedo che il cielo si incupisce e
il sole si nasconde dietro dei nuvoloni temporaleschi sbucati
d'improvviso da dietro una punta di collina. Il vento li spinge
velocemente verso il lago. Il vento per ora è alto e il lago è
ancora quieto, solo si fa più cupo nella tinta e ha un corrugamento
nella sua superficie. Non sono ancora onde, ma già si muovono le
acque. Pietro e Andrea osservano cielo e lago e predispongono le
manovre per accostare a riva. Ma il vento si abbatte sul lago e in
pochi minuti tutto ribolle e schiuma. Onde che cozzano le une contro
le altre, che urtano la navicella, la alzano, l'abbassano, la piegano
in tutti i sensi, impediscono le manovre del timone come il vento
quella della vela che viene abbassata. Gesù dorme. Né i passi e le
voci concitate dei discepoli, né i fischi del vento e neppure gli
schiaffi delle onde contro i fianchi e la prora lo svegliano. I suoi
capelli ondeggiano al vento e qualche spruzzo d'acqua lo arriva. Ma
Egli dorme. Giovanni, da prua, corre a poppa e lo copre col suo
mantello che ha tratto da sotto un tavolato. Lo copre con delicato
amore. La tempesta si fa sempre più brutta. Il lago è nero come vi
si fosse versato dell'inchiostro, striato dalle spume delle onde. La
barca inghiotte acqua e sempre più viene spinta al largo dal vento.
I discepoli sudano nella manovra e nel buttare oltre bordo l'acqua
che le onde rovesciano. Ma non serve nulla. Essi sguazzano ormai sino
a metà gamba nell'acqua e la barca diviene sempre più pesante.
Pietro perde la calma e la pazienza. Dà al fratello il timone e
traballando va verso Gesù e lo scuote vigorosamente. Gesù si
sveglia e alza il capo.
«Salvaci,
Maestro, noi periamo!» gli grida Pietro (deve gridare per farsi
udire).
Gesù
guarda il suo discepolo fissamente, guarda gli altri e poi guarda il
lago. «Hai fede che Io vi possa salvare?».
«Presto,
Maestro» grida Pietro mentre una vera montagna d'acqua, partendo dal
centro del lago, si dirige veloce sulla povera barca. Sembra una
tromba d'acqua tanto è alta e spaventosa. I discepoli che la vedono
venire si inginocchiano e si aggrappano dove e come possono, sicuri
che è la fine. Gesù si alza. In piedi su quel tavolato di prora.
Figura bianca sul livido della bufera. Stende le braccia verso il
maroso e dice al vento: «Fermati e taci», e all'acqua: «Quietati.
Lo voglio». E il cavallone si dissolve in schiuma che cade senza
nuocere con un ultimo ruggito che si spegne in mormorio, come il
vento in un ultimo fischio che si muta in sospiro. E sul lago
pacificato torna il sereno del cielo, e la speranza e la fede nel
cuore dei discepoli. La maestà di Gesù non la posso descrivere.
Bisogna vederla per comprenderla. Ed io me la gusto nel mio interno
perché m'è tuttora presente, e penso a quanto era placido il sonno
di Gesù e quanto era potente il suo imperio sui venti e sulle onde.
Gesù dice poi: «Non ti commento il Vangelo nel senso con cui tutti
lo commentano. Ti illustro l'antefatto del brano evangelico. Perché
Io dormivo? Non sapevo forse che la burrasca stava per venire? Sì,
Io lo sapevo. Io solo lo sapevo. E allora perché dormivo? Gli
apostoli erano uomini, Maria. Animati da buona volontà, ma ancora
tanto "uomini". L'uomo si crede sempre capace di tutto.
Quando poi è realmente capace in una cosa, è pieno di sussiego e di
attaccamento per la sua "capacità". Pietro, Andrea,
Giacomo e Giovanni erano dei buoni pescatori e perciò si credevano
insuperabili nelle manovre marinare. Io per loro ero un grande
"rabbi", ma un nulla come marinaio. Perciò mi giudicavano
incapace di aiutarli e, quando salivano in barca per traversare il
mare di Galilea, mi pregavano di stare seduto perché non ero capace
di altro. Anche il loro affetto era causa di questo, perché non
volevano impormi fatiche materiali. Ma l'attaccamento alla loro
capacità superava anche l'affetto. Io non mi impongo che in casi
eccezionali, Maria. Generalmente vi lascio liberi e attendo. Quel
giorno, stanco e pregato di riposare, ossia di lasciarli fare, loro
che erano tanto pratici, mi misi a dormire. Nel mio sonno era anche
mescolata la constatazione del come l'uomo è "uomo" e vuol
fare da sé senza sentire che Dio non chiede che di aiutarlo. Vedevo
in quei "sordi spirituali", in quei "ciechi
spirituali", tutti i sordi e ciechi dello spirito, che per
secoli e secoli si sarebbero rovinati per "volere fare da sé"
avendo Me curvo sui loro bisogni in attesa di essere chiamato in
aiuto. Quando Pietro gridò: “Salvaci!”, la mia amarezza cadde
come sasso lasciato andare. Io non sono "uomo", sono il
Dio-Uomo. Non agisco come voi agite. Voi, quando uno ha respinto il
vostro consiglio o aiuto e lo vedete negli impicci, se anche non
siete tanto cattivi da goderne, lo siete sempre tanto da rimanere
sdegnosamente, indifferentemente a guardarlo senza commuovervi al suo
grido di aiuto. Col vostro contegno gli significate: "Quando ti
volevo aiutare non mi hai voluto? Ora fa' da te". Ma Io sono
Gesù. Sono Salvatore. E salvo, Maria. Salvo sempre non appena mi si
invoca. I poveri uomini potrebbero obbiettare: "E allora perché
permetti alle tempeste singole o collettive di formarsi?". Se Io
con la mia potenza distruggessi il Male, quale che sia, voi
giungereste a credervi autori del Bene, che in realtà sarebbe mio
dono, e non vi ricordereste mai più di Me. Mai più. Avete bisogno,
poveri figli, del dolore per ricordarvi che avete un Padre. Come il
figliol prodigo che si ricordò di averlo quando ebbe fame. Le
sventure servono a farvi persuasi del vostro nulla, della vostra
insipienza, causa di tanti errori, e della vostra cattiveria, causa
di tanti lutti e dolori, delle vostre colpe, causa di punizione che
da voi vi date, e della mia esistenza, della mia potenza, della mia
bontà. Ecco quel che vi dice il Vangelo di oggi. Il "vostro"
vangelo dell'ora presente, poveri figli. Chiamatemi. Gesù non dorme
che perché è angosciato di vedersi disamato da voi. Chiamatemi e
verrò». (3, 185)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz