poniedziałek, 19 lutego 2018

(86) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Wskrzeszenie młodzieńca

   11 Wkrótce potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. 12 Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. 13 Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». 14 Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» 15 A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. 16 Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». 17 I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. (Łk 7,11-17)

   11 Καὶ ἐγένετο ἐν τῷ ἑξῆς ἐπορεύθη εἰς πόλιν καλουμένην Ναῒν καὶ συνεπορεύοντο αὐτῷ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ καὶ ὄχλος πολύς. 12 ὡς δὲ ἤγγισεν τῇ πύλῃ τῆς πόλεως, καὶ ἰδοὺ ἐξεκομίζετο τεθνηκὼς μονογενὴς υἱὸς τῇ μητρὶ αὐτοῦ καὶ αὐτὴ ἦν χήρα, καὶ ὄχλος τῆς πόλεως ἱκανὸς ἦν σὺν αὐτῇ. 13 καὶ ἰδὼν αὐτὴν ὁ κύριος ἐσπλαγχνίσθη ἐπ’ αὐτῇ καὶ εἶπεν αὐτῇ· μὴ κλαῖε. 14 καὶ προσελθὼν ἥψατο τῆς σοροῦ, οἱ δὲ βαστάζοντες ἔστησαν, καὶ εἶπεν· νεανίσκε, σοὶ λέγω, ἐγέρθητι. 15 καὶ ἀνεκάθισεν ὁ νεκρὸς καὶ ἤρξατο λαλεῖν, καὶ ἔδωκεν αὐτὸν τῇ μητρὶ αὐτοῦ. 16 ἔλαβεν δὲ φόβος πάντας καὶ ἐδόξαζον τὸν θεὸν λέγοντες ὅτι προφήτης μέγας ἠγέρθη ἐν ἡμῖν καὶ ὅτι ἐπεσκέψατο ὁ θεὸς τὸν λαὸν αὐτοῦ. 17 καὶ ἐξῆλθεν ὁ λόγος οὗτος ἐν ὅλῃ τῇ Ἰουδαίᾳ περὶ αὐτοῦ καὶ πάσῃ τῇ περιχώρῳ. (Łk 7,11-17)

   Nain musiało mieć pewne znaczenie w czasach Jezusa. Nie jest bardzo duże, ale dobrze zbudowane, zamknięte pasem murów, rozciągnięte na niskim uśmiechniętym wzgórzu, odgałęzieniu małego Hermonu. Panuje z wysokości swej równiny, bardzo żyznej, która rozpościera się w kierunku północno-zachodnim. Idąc od Endor dochodzi się tam, przechodząc przez rzeczkę, która zapewne jest dopływem Jordanu. Samego Jordanu jednak stąd nie widać ani jego doliny, bo zakrywają go wzgórza, tworząc łuk w kształcie znaku zapytania w kierunku wschodnim. Jezus kieruje się tam główną drogą, łączącą region jeziora z Hermonem i jego okolicami. Za Nim idą liczni mieszkańcy Endor, rozmawiając bez przerwy między sobą. Odległość oddzielająca grupę apostołów od murów jest teraz bardzo mała: najwyżej dwieście metrów. Stąd główna droga prowadzi przez bramę prosto do miasta. Brama jest otwarta na oścież, bo jest dzień, i można zobaczyć, co się dzieje za murami. I tak Jezus – który rozmawiał z apostołami i nowo nawróconym – widzi orszak pogrzebowy, nadciągający pośród wielkiego hałasu płaczek i całej orientalnej pompy. Wielu pyta:
   «Pójdziemy popatrzeć, Nauczycielu?»
   Wielu mieszkańców Endor śpieszy się, aby zobaczyć.
   «Chodźmy» – mówi Jezus z wyrozumiałością.
   «O! To musi być dziecko. Widzisz, ile kwiatów i wstęg jest na noszach?» – mówi Judasz z Kariotu do Jana.
   «Może to była jakaś dziewica?» – odpowiada Jan.
   «Nie. Sądząc po kolorach, jakie położono, to był z pewnością młody chłopak, poza tym nie ma mirtów...» – mówi Bartłomiej.
   Orszak pogrzebowy wychodzi za mury. Nie można zobaczyć, co jest na noszach, trzymanych wysoko na ramionach niosących. Jedynie dostrzegając kształt można się domyślić, że jest tam ciało w opaskach i okryte całunem. Można też odgadnąć, że jest to ciało kogoś, kto już osiągnął pełnię rozwoju: jest bowiem długie jak mary.
   Z boku idzie kobieta zasłonięta welonem, podtrzymywana przez krewnych lub przyjaciółki. Płacze. To jedyny autentyczny płacz w całej tej pełnej lamentu komedii. Gdy kamień napotkany przez niosącego, wyrwa lub nierówność powoduje potrząsanie marami, matka jęczy:
   «O, nie! Idźcie ostrożnie! Tak bardzo cierpiało moje dziecko!»
Podnosi drżącą rękę, aby pogłaskać brzeg noszy. Nie mogąc nic więcej uczynić, całuje falujące płótna i wstęgi, które – powiewając na wietrze – muskają nieruchomą sylwetkę.
   «To matka» – mówi Piotr pełen smutku. Przełyka łzę, spadającą z oka bystrego i dobrego. Nie jest jedynym, którego wzrusza ta udręka. Zelota, Andrzej, Jan i nawet zawsze wesoły Tomasz też mają w oczach łzy. Wszyscy, wszyscy są wzruszeni. Judasz Iskariota szepcze:
   «O, gdybym to był ja – biedna moja matka...»
   Jezus, w którego oczach maluje się niesłychana słodycz, tak jest głęboka, kieruje się w stronę noszy. Matka łka mocniej, orszak bowiem zakręca w stronę grobu. Widząc, że Jezus chce dotknąć mar, odsuwa Go gwałtownie. Nie wiadomo, czego się boi w swoim obłędzie. Krzyczy:
   «Jest mój!» – patrzy na Jezusa błędnymi oczyma.
   «Wiem o tym, matko. Należy do ciebie».
   «Jest moim synem, jedynym! Dlaczego umarł? Był dobry i kochany, był dla mnie, wdowy, pociechą. Dlaczego?»
   Tłum płaczek wzmaga swój opłacony lament, aby wtórować matce, która mówi dalej:
   «Dlaczego on, a nie ja? Nie jest słuszne, by ten, kto zrodził, widział śmierć swego dziecka. Dziecko powinno żyć. W przeciwnym razie czemu miałoby służyć rozdzieranie się łona, żeby wydać na świat człowieka?»
   Bezlitośnie uderza się w brzuch, zrozpaczona.
   «Nie rób tak! Nie płacz, matko».
   Jezus ściska mocno jej ręce i trzyma je w Swojej lewej dłoni. Prawą – dotyka mar i mówi niosącym:
   «Zatrzymajcie się i połóżcie nosze na ziemi».
   Niosący słuchają, opuszczają mary, które stoją na ziemi wsparte na czterech nogach. Jezus chwyta całun okrywający zmarłego i odrzuca go do tyłu, odkrywając zwłoki. Matka wykrzykuje swój ból, wzywając imienia syna. Wydaje mi się[, że woła]:
   «Danielu!»
   Jezus, trzymając ciągle ręce matki w Swojej dłoni, prostuje się, okazały w blasku Swego spojrzenia. Z obliczem [zapowiadającym] najpotężniejsze cuda i opuszczając prawicę, nakazuje całą potęgą Swego głosu:
   «Młodzieńcze! Tobie mówię: wstań!»
   Zmarły – tak jak jest, w swych opaskach – podnosi się i siada na noszach i woła: «Mamo!»
   Woła głosem niewyraźnym i przestraszonym, jak przerażony malec.
   «Należy do ciebie, niewiasto. Zwracam ci go w imię Boże. Pomóż mu się wydobyć z całunu. Bądźcie szczęśliwi».
   Jezus chce się wycofać. Ale gdzie! Tłum Go przygniata do mar, na które rzuciła się matka. Niewiasta gwałtownie porusza rękami pomiędzy bandażami, aby usunąć je szybko, bardzo szybko, jak najszybciej, pośród lamentu dziecka, które płacząc powtarza:
   «Mamo! Mamo!»
   Zdjęto całun, rozwiązano opaski. Matka i syn mogą się objąć. Czynią to nie zważając na balsamy. Potem matka usuwa je z kochanej twarzy, kochanych rąk, przy pomocy bandaży. Następnie, nie mając nic do ubrania, matka zdejmuje płaszcz i otacza nim dziecko. Wszystkiemu towarzyszą pieszczoty... Jezus patrzy na nią... patrzy na rozgorączkowaną grupę, przyciśniętą do krawędzi noszy już nie żałobnych, i płacze. Judasz Iskariota zauważa ten płacz i pyta:
   «Dlaczego płaczesz, Panie?»
   Jezus odwraca się do niego i mówi:
   «Myślę o Mojej Matce...»
   Ta krótka rozmowa sprawia, że niewiasta zwraca się do swego Dobroczyńcy. Bierze za rękę syna i podtrzymuje go – bo wygląda on tak, jakby jego członki były jeszcze odrętwiałe – i klęka mówiąc:
   «Także ty, mój synu, błogosław tego Świętego, który przywrócił cię życiu i twojej matce».
   Pochyla się, ażeby ucałować szatę Jezusa. Tłum tymczasem wyśpiewuje ‘hosanna’ Bogu i Jego Mesjaszowi. Został już rozpoznany, gdyż apostołowie i mieszkańcy Endor obarczyli się misją poinformowania, kim jest Ten, który dokonał cudu. I cały tłum teraz woła:
   «Niech będzie błogosławiony Bóg Izraela. Błogosławiony Mesjasz, Jego Posłaniec! Błogosławiony Jezus, Syn Dawida! Wielki Prorok powstał pośród nas! Bóg naprawdę nawiedził Swój lud! Alleluja! Alleluja!»
   W końcu Jezus mógł wymknąć się ze ścisku i wejść do miasta. Tłum idzie za Nim, ściga Go, wymagający w swojej miłości. Nadbiega jakiś człowiek i kłania się głęboko.
   «Proszę Cię, abyś zatrzymał się w moim domu».
   «Nie mogę. Pascha zabrania mi jakichkolwiek postojów, prócz tych, które postanowił [Ojciec]»
   «Za kilka godzin będzie zachód i piątek...»
   «Właśnie przed zachodem słońca muszę dojść do Mojego celu. Dziękuję ci, ale nie powstrzymuj Mnie.»
   «Jestem przewodniczącym synagogi».
   «I chcesz przez to powiedzieć, że masz do tego prawo. Człowieku, wystarczyłoby, że spóźniłbym się o godzinę, a ta matka nie odzyskałaby syna. Idę tam, gdzie inni nieszczęśliwi czekają na Mnie. Nie opóźniaj przez egoizm ich radości. Przybędę z pewnością innym razem i pozostanę z tobą, w Nain, więcej dni. Teraz pozwól Mi odejść».
   Mężczyzna nie nalega więcej. Mówi tylko:
   «Rzekłeś. Będę czekał na Ciebie».
   «Tak. Pokój niech będzie z tobą i z mieszkańcami Nain. Również wam, z Endor, pokój i błogosławieństwo. Powróćcie do waszych domów. Bóg przemówił do was przez cud. Niech mocą miłości dokonają się w was tak liczne zmartwychwstania dla Dobra, jak liczne są serca».
   Ostatni chór ‘hosanna’. Potem tłum pozwala odejść Jezusowi, który przechodzi przez miasto i wychodzi w kierunku wioski, ku równinie Ezdrelonu. (III (cz. 1-2), 50: 14 czerwca 1945. A, 5340-5345)

   Naim doveva avere una certa importanza ai tempi di Gesù. Non è molto vasta, ma ben costruita, chiusa dentro la sua cinta di mura, stesa su una bassa e ridente collina, una propaggine del piccolo Hermon, dominante dall'alto sulla pianura fertilissima che si spiega in direzione nord-ovest. Vi si giunge, venendo da Endor, dopo avere valicato un fiumicello che certo è affluente del Giordano. Però da qui il Giordano non si vede più, e neppure la sua valle, perché delle colline lo celano facendo un arco a punto interrogativo verso est. Gesù vi si dirige per una via maestra che congiunge le regioni del lago all'Ermon e ai suoi paesi. Dietro di Lui camminano molti abitanti di Endor parlando fitto fitto fra di loro. La distanza che separa il gruppo apostolico dalle mura è ormai molto breve: un duecento metri al massimo. E, posto che la strada maestra va diretta ad immettersi per una porta in città, e la porta è spalancata essendo giorno pieno, si può vedere quanto avviene immediatamente al di là delle mura. E’ così che Gesù, che parlava con gli apostoli e col nuovo convertito, vede venire, fra un grande fracasso di piangenti e simili apparati orientali, un corteo funebre.
   «Andiamo a vedere, Maestro? » dicono in molti. E già fra i cittadini di Endor molti si sono precipitati a vedere.
   «Andiamo pure» dice Gesù condiscendente.
   «Oh! deve essere un fanciullo, perché vedi quanti fiori e nastri sulla barella?» dice Giuda di Keriot a Giovanni.
   «Oppure sarà una vergine» risponde Giovanni.
   «No, è certo un giovinetto per i colori che vi hanno messo. E poi mancano i mirti...» dice Bartolomeo.
   Il funerale esce oltre le mura. Cosa sia sulla barella, tenuta alta sulle spalle dei portatori, non è possibile vedere. Si intuisce il corpo steso nelle sue bende e coperto dal lenzuolo solo per il rilievo che fa, e si comprende che è il corpo di uno che ha già raggiunto lo sviluppo completo perché è lungo quanto la barella. Al suo fianco una donna velata, sorretta da parenti o amiche, cammina piangendo. L'unico pianto vero in tutta quella commedia di piagnone. E quando un sasso incontrato da un portatore, una buca, un rialzo, fa imprimere una scossa alla barella, la madre geme: «Oh! no! Fate piano! Ha tanto sofferto il mio bambino!» e alza una mano tremante ad accarezzare l'orlo della barella di più non può e, non potendo di più, bacia i veli ondeggianti e i nastri che il vento talora sommuove e che sfiorano perciò la forma immobile.
   «É la madre» dice Pietro compunto e con un luccicore di pianto nell'occhio arguto e buono. Ma non è il solo che abbia il pianto agli occhi per quello strazio. Lo Zelote, Andrea, Giovanni e persino il sempre allegro Tommaso hanno negli occhi del luccicore. Tutti, tutti sono commossi.
   Giuda Iscariota mormora: «Fossi io! Oh! povera madre mia...».
   Gesù, il cui occhio è di una dolcezza intollerabile tanto è profonda, si dirige verso la barella. La madre, che singhiozza più forte perché il corteo sta per torcere verso il sepolcro già aperto, lo scansa con violenza vedendo che Gesù fa per toccare la bara. Nel suo delirio chissà cosa teme.
   Urla: «E’ mio!» e con occhi folli guarda Gesù.
   «Lo so, madre. E’ tuo».
   «E’ il mio unico figlio! Perché a lui la morte, a lui che era buono e caro, la gioia di me, vedova?, Perché?».
   La folla delle piangenti aumenta il suo pagato pianto per far coro alla madre che continua: «Perché lui e non io? Non è giusto che chi ha generato veda perire il suo seme. Il seme deve vivere perché altrimenti, perché altrimenti a che serve che queste viscere si squarcino per dare alla luce un uomo?» e si percuote sul ventre, feroce e disperata.
   «Non fare così! Non piangere, madre». Gesù le prende le mani in una stretta potente e le tiene con la sua sinistra mentre con la destra tocca la bara dicendo ai portatori: «Fermatevi e posate a terra la barella». I portatori ubbidiscono abbassando il lettuccio, che resta appoggiato sui suoi quattro piedi al suolo. Gesù afferra il lenzuolo che copre il morto e lo getta indietro scoprendo la salma. La madre grida il suo dolore con il nome del figlio, credo: Daniele! . Gesù, sempre tenendo le mani materne nella sua, si raddrizza, imponente nel suo fulgore di sguardi, col suo viso dei miracoli più potenti, e abbassando la destra ordina con tutta la forza della voce: «Giovinetto! Io te lo dico: sorgi!».
   Il morto, così come è, fra le fasce, si leva a sedere sulla barella e chiama: «Mamma!».
   La chiama con la voce balbettante e spaurita di un piccolo terrorizzato.
   «E’ tuo, donna. Io te lo rendo in nome di Dio. Aiutalo a liberarsi dal sudano. E siate felici». E Gesù fa per ritirarsi. Ma sì! La folla lo inchioda alla bara su cui si è rovesciata la madre, che annaspa fra le bende per fare presto, presto, presto, mentre il lamento infantile, implorante, si ripete:
   «Mamma! Mamma! ».
   Il sudario è slegato, slegate le bende, e madre e figlio si possono abbracciare, e lo fanno senza tenere conto dei balsami che appiccicano e che poi la madre leva dal caro viso, dalle care mani, con le stesse bende, e poi, non avendo con che rivestirlo, la madre si leva il mantello e ve lo avvolge, e tutto serve ad accarezzarlo… Gesù la guarda... guarda questo gruppo di amore, stretto sulle sponde del lettuccio non più funebre, e piange. Lo vede Giuda Iscariota, questo pianto, e chiede: «Perché piangi, Signore?».
   Gesù volge il volto verso di lui e dice: «Penso a mia Madre...».
   Il breve colloquio richiama la donna al suo Benefattore. Prende per mano il figlio e lo sorregge, perché è come uno che abbia un resto di torpore nelle membra, e si inginocchia dicendo: «Anche tu, figlio mio. Benedici questo Santo che ti ha reso alla vita e a tua madre » e si china a baciare la veste di Gesù, mentre la folla osanna a Dio e al suo Messia, ormai conosciuto per quello che è perché gli apostoli e i cittadini di Endor si sono presi l'incarico di dire chi è Colui che ha operato il miracolo. E tutta la folla ormai esclama: «Sia benedetto il Dio di Israele. Benedetto il Messia, il suo Inviato! Benedetto Gesù, Figlio di Davide! Un grande Profeta è sorto fra noi! Dio ha veramente visitato il suo popolo! Alleluia! Alleluia!».
   Finalmente Gesù può sgusciare dalla stretta e penetrare in città. La folla lo segue e lo insegue, esigente nel suo amore. Accorre un uomo e saluta profondamente. «Ti prego sostare nel mio tetto».
   «Non posso. La Pasqua mi vieta ogni sosta oltre quelle stabilite».
   «Fra poche ore è il tramonto ed è venerdì...»
   «Appunto che devo prima del tramonto avere raggiunto la mia tappa. Ti ringrazio lo stesso. Ma non mi trattenere».
   «Ma io sono il sinagogo».
   «E con ciò vuoi dire che ne hai il diritto. Uomo, bastava che Io tardassi un'ora che quella madre non avrebbe riavuto il figlio. Io vado dove altri infelici mi attendono. Non ritardare per egoismo la loro gioia. Verrò, di certo, un'altra volta e starò con te, in Naim, più giorni. Ora lasciami andare».
   L'uomo non insiste più. Dice solo: «È detto. Ti attendo».
   «Sì. La pace sia con te e con i cittadini di Naim. Anche a voi di Endor pace e benedizione. Tornate alle case. Dio vi ha parlato attraverso il miracolo. Fate che in voi avvengano, per forza d'amore, tante risurrezioni al Bene per quanti sono i cuori». Un ultimo coro di osanna. Poi la folla lascia andare Gesù, che traversa diagonalmente la città ed esce verso la campagna, verso Esdrelon. (3, 189)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz