11
Wkrótce
potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim
Jego uczniowie i tłum wielki. 12
Gdy
przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego –
jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum
z miasta. 13
Na
jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz».
14
Potem
przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli,
przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» 15
A
zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. 16
Wszystkich
zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał
wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». 17
I
rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej
okolicznej krainie. (Łk 7,11-17)
11
Καὶ ἐγένετο ἐν τῷ ἑξῆς
ἐπορεύθη εἰς πόλιν καλουμένην Ναῒν
καὶ συνεπορεύοντο αὐτῷ οἱ μαθηταὶ
αὐτοῦ καὶ ὄχλος πολύς. 12
ὡς δὲ ἤγγισεν τῇ πύλῃ τῆς
πόλεως, καὶ ἰδοὺ ἐξεκομίζετο τεθνηκὼς
μονογενὴς υἱὸς τῇ μητρὶ αὐτοῦ καὶ
αὐτὴ ἦν χήρα, καὶ ὄχλος τῆς πόλεως
ἱκανὸς ἦν σὺν αὐτῇ. 13
καὶ ἰδὼν αὐτὴν ὁ κύριος
ἐσπλαγχνίσθη ἐπ’ αὐτῇ καὶ εἶπεν
αὐτῇ· μὴ κλαῖε. 14
καὶ προσελθὼν ἥψατο τῆς σοροῦ,
οἱ δὲ βαστάζοντες ἔστησαν, καὶ εἶπεν·
νεανίσκε, σοὶ λέγω, ἐγέρθητι. 15
καὶ ἀνεκάθισεν ὁ νεκρὸς καὶ
ἤρξατο λαλεῖν, καὶ ἔδωκεν αὐτὸν τῇ
μητρὶ αὐτοῦ. 16
ἔλαβεν δὲ φόβος πάντας καὶ
ἐδόξαζον τὸν θεὸν λέγοντες ὅτι
προφήτης μέγας ἠγέρθη ἐν ἡμῖν καὶ
ὅτι ἐπεσκέψατο ὁ θεὸς τὸν λαὸν αὐτοῦ.
17 καὶ
ἐξῆλθεν ὁ λόγος οὗτος ἐν ὅλῃ τῇ
Ἰουδαίᾳ περὶ αὐτοῦ καὶ πάσῃ τῇ
περιχώρῳ. (Łk 7,11-17)
Nain
musiało mieć pewne znaczenie w czasach Jezusa. Nie jest bardzo
duże, ale dobrze zbudowane, zamknięte pasem murów, rozciągnięte
na niskim uśmiechniętym wzgórzu, odgałęzieniu małego Hermonu.
Panuje z wysokości swej równiny, bardzo żyznej, która rozpościera
się w kierunku północno-zachodnim. Idąc od Endor dochodzi się
tam, przechodząc przez rzeczkę, która zapewne jest dopływem
Jordanu. Samego Jordanu jednak stąd nie widać ani jego doliny, bo
zakrywają go wzgórza, tworząc łuk w kształcie znaku zapytania w
kierunku wschodnim. Jezus kieruje się tam główną drogą, łączącą
region jeziora z Hermonem i jego okolicami. Za Nim idą liczni
mieszkańcy Endor, rozmawiając bez przerwy między sobą. Odległość
oddzielająca grupę apostołów od murów jest teraz bardzo mała:
najwyżej dwieście metrów. Stąd główna droga prowadzi przez
bramę prosto do miasta. Brama jest otwarta na oścież, bo jest
dzień, i można zobaczyć, co się dzieje za murami. I tak Jezus –
który rozmawiał z apostołami i nowo nawróconym – widzi orszak
pogrzebowy, nadciągający pośród wielkiego hałasu płaczek i
całej orientalnej pompy. Wielu pyta:
«Pójdziemy
popatrzeć, Nauczycielu?»
Wielu
mieszkańców Endor śpieszy się, aby zobaczyć.
«Chodźmy»
– mówi Jezus z wyrozumiałością.
«O!
To musi być dziecko. Widzisz, ile kwiatów i wstęg jest na
noszach?» – mówi Judasz z Kariotu do Jana.
«Może
to była jakaś dziewica?» – odpowiada Jan.
«Nie.
Sądząc po kolorach, jakie położono, to był z pewnością młody
chłopak, poza tym nie ma mirtów...» – mówi Bartłomiej.
Orszak
pogrzebowy wychodzi za mury. Nie można zobaczyć, co jest na
noszach, trzymanych wysoko na ramionach niosących. Jedynie
dostrzegając kształt można się domyślić, że jest tam ciało w
opaskach i okryte całunem. Można też odgadnąć, że jest to ciało
kogoś, kto już osiągnął pełnię rozwoju: jest bowiem długie
jak mary.
Z
boku idzie kobieta zasłonięta welonem, podtrzymywana przez krewnych
lub przyjaciółki. Płacze. To jedyny autentyczny płacz w całej
tej pełnej lamentu komedii. Gdy kamień napotkany przez niosącego,
wyrwa lub nierówność powoduje potrząsanie marami, matka jęczy:
«O,
nie! Idźcie ostrożnie! Tak bardzo cierpiało moje dziecko!»
Podnosi
drżącą rękę, aby pogłaskać brzeg noszy. Nie mogąc nic więcej
uczynić, całuje falujące płótna i wstęgi, które – powiewając
na wietrze – muskają nieruchomą sylwetkę.
«To
matka» – mówi Piotr pełen smutku. Przełyka łzę, spadającą z
oka bystrego i dobrego. Nie jest jedynym, którego wzrusza ta udręka.
Zelota, Andrzej, Jan i nawet zawsze wesoły Tomasz też mają w
oczach łzy. Wszyscy, wszyscy są wzruszeni. Judasz Iskariota
szepcze:
«O,
gdybym to był ja – biedna moja matka...»
Jezus,
w którego oczach maluje się niesłychana słodycz, tak jest
głęboka, kieruje się w stronę noszy. Matka łka mocniej, orszak
bowiem zakręca w stronę grobu. Widząc, że Jezus chce dotknąć
mar, odsuwa Go gwałtownie. Nie wiadomo, czego się boi w swoim
obłędzie. Krzyczy:
«Jest
mój!» – patrzy na Jezusa błędnymi oczyma.
«Wiem
o tym, matko. Należy do ciebie».
«Jest
moim synem, jedynym! Dlaczego umarł? Był dobry i kochany, był dla
mnie, wdowy, pociechą. Dlaczego?»
Tłum
płaczek wzmaga swój opłacony lament, aby wtórować matce, która
mówi dalej:
«Dlaczego
on, a nie ja? Nie jest słuszne, by ten, kto zrodził, widział
śmierć swego dziecka. Dziecko powinno żyć. W przeciwnym razie
czemu miałoby służyć rozdzieranie się łona, żeby wydać na
świat człowieka?»
Bezlitośnie
uderza się w brzuch, zrozpaczona.
«Nie
rób tak! Nie płacz, matko».
Jezus
ściska mocno jej ręce i trzyma je w Swojej lewej dłoni. Prawą –
dotyka mar i mówi niosącym:
«Zatrzymajcie
się i połóżcie nosze na ziemi».
Niosący
słuchają, opuszczają mary, które stoją na ziemi wsparte na
czterech nogach. Jezus chwyta całun okrywający zmarłego i odrzuca
go do tyłu, odkrywając zwłoki. Matka wykrzykuje swój ból,
wzywając imienia syna. Wydaje mi się[, że woła]:
«Danielu!»
Jezus,
trzymając ciągle ręce matki w Swojej dłoni, prostuje się,
okazały w blasku Swego spojrzenia. Z obliczem [zapowiadającym]
najpotężniejsze cuda i opuszczając prawicę, nakazuje całą
potęgą Swego głosu:
«Młodzieńcze!
Tobie mówię: wstań!»
Zmarły
– tak jak jest, w swych opaskach – podnosi się i siada na
noszach i woła: «Mamo!»
Woła
głosem niewyraźnym i przestraszonym, jak przerażony malec.
«Należy
do ciebie, niewiasto. Zwracam ci go w imię Boże. Pomóż mu się
wydobyć z całunu. Bądźcie szczęśliwi».
Jezus
chce się wycofać. Ale gdzie! Tłum Go przygniata do mar, na które
rzuciła się matka. Niewiasta gwałtownie porusza rękami pomiędzy
bandażami, aby usunąć je szybko, bardzo szybko, jak najszybciej,
pośród lamentu dziecka, które płacząc powtarza:
«Mamo!
Mamo!»
Zdjęto
całun, rozwiązano opaski. Matka i syn mogą się objąć. Czynią
to nie zważając na balsamy. Potem matka usuwa je z kochanej twarzy,
kochanych rąk, przy pomocy bandaży. Następnie, nie mając nic do
ubrania, matka zdejmuje płaszcz i otacza nim dziecko. Wszystkiemu
towarzyszą pieszczoty... Jezus patrzy na nią... patrzy na
rozgorączkowaną grupę, przyciśniętą do krawędzi noszy już nie
żałobnych, i płacze. Judasz Iskariota zauważa ten płacz i pyta:
«Dlaczego
płaczesz, Panie?»
Jezus
odwraca się do niego i mówi:
«Myślę
o Mojej Matce...»
Ta
krótka rozmowa sprawia, że niewiasta zwraca się do swego
Dobroczyńcy. Bierze za rękę syna i podtrzymuje go – bo wygląda
on tak, jakby jego członki były jeszcze odrętwiałe – i klęka
mówiąc:
«Także
ty, mój synu, błogosław tego Świętego, który przywrócił cię
życiu i twojej matce».
Pochyla
się, ażeby ucałować szatę Jezusa. Tłum tymczasem wyśpiewuje
‘hosanna’ Bogu i Jego Mesjaszowi. Został już rozpoznany, gdyż
apostołowie i mieszkańcy Endor obarczyli się misją
poinformowania, kim jest Ten, który dokonał cudu. I cały tłum
teraz woła:
«Niech
będzie błogosławiony Bóg Izraela. Błogosławiony Mesjasz, Jego
Posłaniec! Błogosławiony Jezus, Syn Dawida! Wielki Prorok powstał
pośród nas! Bóg naprawdę nawiedził Swój lud! Alleluja!
Alleluja!»
W
końcu Jezus mógł wymknąć się ze ścisku i wejść do miasta.
Tłum idzie za Nim, ściga Go, wymagający w swojej miłości.
Nadbiega jakiś człowiek i kłania się głęboko.
«Proszę
Cię, abyś zatrzymał się w moim domu».
«Nie
mogę. Pascha zabrania mi jakichkolwiek postojów, prócz tych, które
postanowił [Ojciec]»
«Za
kilka godzin będzie zachód i piątek...»
«Właśnie
przed zachodem słońca muszę dojść do Mojego celu. Dziękuję ci,
ale nie powstrzymuj Mnie.»
«Jestem
przewodniczącym synagogi».
«I
chcesz przez to powiedzieć, że masz do tego prawo. Człowieku,
wystarczyłoby, że spóźniłbym się o godzinę, a ta matka nie
odzyskałaby syna. Idę tam, gdzie inni nieszczęśliwi czekają na
Mnie. Nie opóźniaj przez egoizm ich radości. Przybędę z
pewnością innym razem i pozostanę z tobą, w Nain, więcej dni.
Teraz pozwól Mi odejść».
Mężczyzna
nie nalega więcej. Mówi tylko:
«Rzekłeś.
Będę czekał na Ciebie».
«Tak.
Pokój niech będzie z tobą i z mieszkańcami Nain. Również wam, z
Endor, pokój i błogosławieństwo. Powróćcie do waszych domów.
Bóg przemówił do was przez cud. Niech mocą miłości dokonają
się w was tak liczne zmartwychwstania dla Dobra, jak liczne są
serca».
Ostatni
chór ‘hosanna’. Potem tłum pozwala odejść Jezusowi, który
przechodzi przez miasto i wychodzi w kierunku wioski, ku równinie
Ezdrelonu. (III (cz. 1-2), 50: 14
czerwca 1945. A, 5340-5345)
Naim
doveva avere una certa importanza ai tempi di Gesù. Non è molto
vasta, ma ben costruita, chiusa dentro la sua cinta di mura, stesa su
una bassa e ridente collina, una propaggine del piccolo Hermon,
dominante dall'alto sulla pianura fertilissima che si spiega in
direzione nord-ovest. Vi si giunge, venendo da Endor, dopo avere
valicato un fiumicello che certo è affluente del Giordano. Però da
qui il Giordano non si vede più, e neppure la sua valle, perché
delle colline lo celano facendo un arco a punto interrogativo verso
est. Gesù vi si dirige per una via maestra che congiunge le regioni
del lago all'Ermon e ai suoi paesi. Dietro di Lui camminano molti
abitanti di Endor parlando fitto fitto fra di loro. La distanza che
separa il gruppo apostolico dalle mura è ormai molto breve: un
duecento metri al massimo. E, posto che la strada maestra va diretta
ad immettersi per una porta in città, e la porta è spalancata
essendo giorno pieno, si può vedere quanto avviene immediatamente al
di là delle mura. E’ così che Gesù, che parlava con gli apostoli
e col nuovo convertito, vede venire, fra un grande fracasso di
piangenti e simili apparati orientali, un corteo funebre.
«Andiamo
a vedere, Maestro? » dicono in molti. E già fra i cittadini di
Endor molti si sono precipitati a vedere.
«Andiamo
pure» dice Gesù condiscendente.
«Oh!
deve essere un fanciullo, perché vedi quanti fiori e nastri sulla
barella?» dice Giuda di Keriot a Giovanni.
«Oppure
sarà una vergine» risponde Giovanni.
«No,
è certo un giovinetto per i colori che vi hanno messo. E poi mancano
i mirti...» dice Bartolomeo.
Il
funerale esce oltre le mura. Cosa sia sulla barella, tenuta alta
sulle spalle dei portatori, non è possibile vedere. Si intuisce il
corpo steso nelle sue bende e coperto dal lenzuolo solo per il
rilievo che fa, e si comprende che è il corpo di uno che ha già
raggiunto lo sviluppo completo perché è lungo quanto la barella. Al
suo fianco una donna velata, sorretta da parenti o amiche, cammina
piangendo. L'unico pianto vero in tutta quella commedia di piagnone.
E quando un sasso incontrato da un portatore, una buca, un rialzo, fa
imprimere una scossa alla barella, la madre geme: «Oh! no! Fate
piano! Ha tanto sofferto il mio bambino!» e alza una mano tremante
ad accarezzare l'orlo della barella – di più non può – e, non
potendo di più, bacia i veli ondeggianti e i nastri che il vento
talora sommuove e che sfiorano perciò la forma immobile.
«É
la madre» dice Pietro compunto e con un luccicore di pianto
nell'occhio arguto e buono. Ma non è il solo che abbia il pianto
agli occhi per quello strazio. Lo Zelote, Andrea, Giovanni e persino
il sempre allegro Tommaso hanno negli occhi del luccicore. Tutti,
tutti sono commossi.
Giuda
Iscariota mormora: «Fossi io! Oh! povera madre mia...».
Gesù,
il cui occhio è di una dolcezza intollerabile tanto è profonda, si
dirige verso la barella. La madre, che singhiozza più forte perché
il corteo sta per torcere verso il sepolcro già aperto, lo scansa
con violenza vedendo che Gesù fa per toccare la bara. Nel suo
delirio chissà cosa teme.
Urla:
«E’ mio!» e con occhi folli guarda Gesù.
«Lo
so, madre. E’ tuo».
«E’
il mio unico figlio! Perché a lui la morte, a lui che era buono e
caro, la gioia di me, vedova?, Perché?».
La
folla delle piangenti aumenta il suo pagato pianto per far coro alla
madre che continua: «Perché lui e non io? Non è giusto che chi ha
generato veda perire il suo seme. Il seme deve vivere perché
altrimenti, perché altrimenti a che serve che queste viscere si
squarcino per dare alla luce un uomo?» e si percuote sul ventre,
feroce e disperata.
«Non
fare così! Non piangere, madre». Gesù le prende le mani in una
stretta potente e le tiene con la sua sinistra mentre con la destra
tocca la bara dicendo ai portatori: «Fermatevi e posate a terra la
barella». I portatori ubbidiscono abbassando il lettuccio, che
resta appoggiato sui suoi quattro piedi al suolo. Gesù afferra il
lenzuolo che copre il morto e lo getta indietro scoprendo la salma.
La madre grida il suo dolore con il nome del figlio, credo: Daniele!
. Gesù, sempre tenendo le mani materne nella sua, si raddrizza,
imponente nel suo fulgore di sguardi, col suo viso dei miracoli più
potenti, e abbassando la destra ordina con tutta la forza della voce:
«Giovinetto! Io te lo dico: sorgi!».
Il
morto, così come è, fra le fasce, si leva a sedere sulla barella e
chiama: «Mamma!».
La
chiama con la voce balbettante e spaurita di un piccolo terrorizzato.
«E’
tuo, donna. Io te lo rendo in nome di Dio. Aiutalo a liberarsi dal
sudano. E siate felici». E Gesù fa per ritirarsi. Ma sì! La folla
lo inchioda alla bara su cui si è rovesciata la madre, che annaspa
fra le bende per fare presto, presto, presto, mentre il lamento
infantile, implorante, si ripete:
«Mamma!
Mamma! ».
Il
sudario è slegato, slegate le bende, e madre e figlio si possono
abbracciare, e lo fanno senza tenere conto dei balsami che
appiccicano e che poi la madre leva dal caro viso, dalle care mani,
con le stesse bende, e poi, non avendo con che rivestirlo, la madre
si leva il mantello e ve lo avvolge, e tutto serve ad accarezzarlo…
Gesù la guarda... guarda questo gruppo di amore, stretto sulle
sponde del lettuccio non più funebre, e piange. Lo vede Giuda
Iscariota, questo pianto, e chiede: «Perché piangi, Signore?».
Gesù
volge il volto verso di lui e dice: «Penso a mia Madre...».
Il
breve colloquio richiama la donna al suo Benefattore. Prende per mano
il figlio e lo sorregge, perché è come uno che abbia un resto di
torpore nelle membra, e si inginocchia dicendo: «Anche tu, figlio
mio. Benedici questo Santo che ti ha reso alla vita e a tua madre »
e si china a baciare la veste di Gesù, mentre la folla osanna a Dio
e al suo Messia, ormai conosciuto per quello che è perché gli
apostoli e i cittadini di Endor si sono presi l'incarico di dire chi
è Colui che ha operato il miracolo. E tutta la folla ormai esclama:
«Sia benedetto il Dio di Israele. Benedetto il Messia, il suo
Inviato! Benedetto Gesù, Figlio di Davide! Un grande Profeta è
sorto fra noi! Dio ha veramente visitato il suo popolo! Alleluia!
Alleluia!».
Finalmente
Gesù può sgusciare dalla stretta e penetrare in città. La folla lo
segue e lo insegue, esigente nel suo amore. Accorre un uomo e saluta
profondamente. «Ti prego sostare nel mio tetto».
«Non
posso. La Pasqua mi vieta ogni sosta oltre quelle stabilite».
«Fra
poche ore è il tramonto ed è venerdì...»
«Appunto
che devo prima del tramonto avere raggiunto la mia tappa. Ti
ringrazio lo stesso. Ma non mi trattenere».
«Ma
io sono il sinagogo».
«E
con ciò vuoi dire che ne hai il diritto. Uomo, bastava che Io
tardassi un'ora che quella madre non avrebbe riavuto il figlio. Io
vado dove altri infelici mi attendono. Non ritardare per egoismo la
loro gioia. Verrò, di certo, un'altra volta e starò con te, in
Naim, più giorni. Ora lasciami andare».
L'uomo
non insiste più. Dice solo: «È detto. Ti attendo».
«Sì.
La pace sia con te e con i cittadini di Naim. Anche a voi di Endor
pace e benedizione. Tornate alle case. Dio vi ha parlato attraverso
il miracolo. Fate che in voi avvengano, per forza d'amore, tante
risurrezioni al Bene per quanti sono i cuori». Un ultimo coro di
osanna. Poi la folla lascia andare Gesù, che traversa diagonalmente
la città ed esce verso la campagna, verso Esdrelon. (3, 189)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz