czwartek, 14 grudnia 2017

(80) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Siewca

   1 Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. 2 Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. 3 I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:
   «Oto siewca wyszedł siać. 4 A gdy siał, jedne [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. 5 Inne padły na grunt skalisty, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. 6 Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. 7 Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. 8 Inne wreszcie padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. 9 Kto ma uszy, niechaj słucha!» (Mt 13,1-9)

   1 Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej, na jeziorze, a cały tłum stał na brzegu jeziora. 2 Nauczał ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce:
   3 «Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. 4 A gdy siał, jedno [ziarno] padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. 5 Inne padło na grunt skalisty, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. 6 Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i uschło, bo nie miało korzenia. 7 Inne padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. 8 Inne wreszcie padły na ziemię żyzną i wydawały [plon], wschodząc i rosnąc; a przynosiły plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny». 9 I dodał: «Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!» (Mk 4,1-9)

   4 Gdy zebrał się wielki tłum i z poszczególnych miast przychodzili do Niego, opowiedział im przypowieść: 5 «Siewca wyszedł siać swoje ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki podniebne wydziobały je. 6 Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. 7 Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. 8 Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny». To mówiąc, wołał: «Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!» (Łk 8,4-8)

   1 Ἐν τῇ ἡμέρᾳ ἐκείνῃ ἐξελθὼν ὁ Ἰησοῦς τῆς οἰκίας ἐκάθητο παρὰ τὴν θάλασσαν· 2 καὶ συνήχθησαν πρὸς αὐτὸν ὄχλοι πολλοί, ὥστε αὐτὸν εἰς πλοῖον ἐμβάντα καθῆσθαι, καὶ πᾶς ὁ ὄχλος ἐπὶ τὸν αἰγιαλὸν εἱστήκει.
   3 Καὶ ἐλάλησεν αὐτοῖς πολλὰ ἐν παραβολαῖς λέγων· ἰδοὺ ἐξῆλθεν ὁ σπείρων τοῦ σπείρειν. 4 καὶ ἐν τῷ σπείρειν αὐτὸν ἃ μὲν ἔπεσεν παρὰ τὴν ὁδόν, καὶ ἐλθόντα τὰ πετεινὰ κατέφαγεν αὐτά. 5 ἄλλα δὲ ἔπεσεν ἐπὶ τὰ πετρώδη ὅπου οὐκ εἶχεν γῆν πολλήν, καὶ εὐθέως ἐξανέτειλεν διὰ τὸ μὴ ἔχειν βάθος γῆς· 6 ἡλίου δὲ ἀνατείλαντος ἐκαυματίσθη καὶ διὰ τὸ μὴ ἔχειν ῥίζαν ἐξηράνθη. 7 ἄλλα δὲ ἔπεσεν ἐπὶ τὰς ἀκάνθας, καὶ ἀνέβησαν αἱ ἄκανθαι καὶ ἔπνιξαν αὐτά. 8 ἄλλα δὲ ἔπεσεν ἐπὶ τὴν γῆν τὴν καλὴν καὶ ἐδίδου καρπόν, ὃ μὲν ἑκατόν, ὃ δὲ ἑξήκοντα, ὃ δὲ τριάκοντα. 9 ὁ ἔχων ὦτα ἀκουέτω. (Mt 13,1-9)

   1 Καὶ πάλιν ἤρξατο διδάσκειν παρὰ τὴν θάλασσαν· καὶ συνάγεται πρὸς αὐτὸν ὄχλος πλεῖστος, ὥστε αὐτὸν εἰς πλοῖον ἐμβάντα καθῆσθαι ἐν τῇ θαλάσσῃ, καὶ πᾶς ὁ ὄχλος πρὸς τὴν θάλασσαν ἐπὶ τῆς γῆς ἦσαν. 2 καὶ ἐδίδασκεν αὐτοὺς ἐν παραβολαῖς πολλὰ καὶ ἔλεγεν αὐτοῖς ἐν τῇ διδαχῇ αὐτοῦ·
   3 Ἀκούετε. ἰδοὺ ἐξῆλθεν ὁ σπείρων σπεῖραι. 4 καὶ ἐγένετο ἐν τῷ σπείρειν ὃ μὲν ἔπεσεν παρὰ τὴν ὁδόν, καὶ ἦλθεν τὰ πετεινὰ καὶ κατέφαγεν αὐτό. 5 καὶ ἄλλο ἔπεσεν ἐπὶ τὸ πετρῶδες ὅπου οὐκ εἶχεν γῆν πολλήν, καὶ εὐθὺς ἐξανέτειλεν διὰ τὸ μὴ ἔχειν βάθος γῆς· 6 καὶ ὅτε ἀνέτειλεν ὁ ἥλιος ἐκαυματίσθη καὶ διὰ τὸ μὴ ἔχειν ῥίζαν ἐξηράνθη. 7 καὶ ἄλλο ἔπεσεν εἰς τὰς ἀκάνθας, καὶ ἀνέβησαν αἱ ἄκανθαι καὶ συνέπνιξαν αὐτό, καὶ καρπὸν οὐκ ἔδωκεν. 8 καὶ ἄλλα ἔπεσεν εἰς τὴν γῆν τὴν καλὴν καὶ ἐδίδου καρπὸν ἀναβαίνοντα καὶ αὐξανόμενα καὶ ἔφερεν ἓν τριάκοντα καὶ ἓν ἑξήκοντα καὶ ἓν ἑκατόν. 9 καὶ ἔλεγεν· ὃς ἔχει ὦτα ἀκούειν ἀκουέτω. (Mk 4,1-9)

   4 Συνιόντος δὲ ὄχλου πολλοῦ καὶ τῶν κατὰ πόλιν ἐπιπορευομένων πρὸς αὐτὸν εἶπεν διὰ παραβολῆς· 5 ἐξῆλθεν ὁ σπείρων τοῦ σπεῖραι τὸν σπόρον αὐτοῦ. καὶ ἐν τῷ σπείρειν αὐτὸν ὃ μὲν ἔπεσεν παρὰ τὴν ὁδὸν καὶ κατεπατήθη, καὶ τὰ πετεινὰ τοῦ οὐρανοῦ κατέφαγεν αὐτό. 6 καὶ ἕτερον κατέπεσεν ἐπὶ τὴν πέτραν, καὶ φυὲν ἐξηράνθη διὰ τὸ μὴ ἔχειν ἰκμάδα. 7 καὶ ἕτερον ἔπεσεν ἐν μέσῳ τῶν ἀκανθῶν, καὶ συμφυεῖσαι αἱ ἄκανθαι ἀπέπνιξαν αὐτό. 8 καὶ ἕτερον ἔπεσεν εἰς τὴν γῆν τὴν ἀγαθὴν καὶ φυὲν ἐποίησεν καρπὸν ἑκατονταπλασίονα. ταῦτα λέγων ἐφώνει· ὁ ἔχων ὦτα ἀκούειν ἀκουέτω. (Łk 8,4-8)

   Wychodzą. Jezus kieruje się w stronę jeziora, aby Go nie potrącał tłum. Piotr dba o to, by oddalić się łodzią na odległość kilku metrów od brzegu, tak że wszyscy mogą słyszeć głos Jezusa, a jest nieco przestrzeni między Nim a słuchaczami.
   «[W drodze] z Kafarnaum do tego miejsca zastanawiałem się, co powinienem wam powiedzieć. I znalazłem wskazówkę w wydarzeniach tego ranka.
   Widzieliście, że przyszło do Mnie trzech mężczyzn. Jeden spontanicznie, drugi – ponieważ Go poprosiłem, a trzeci – ogarnięty nagłym entuzjazmem. Widzieliście też, że z trzech pozostawiłem jedynie dwóch. Dlaczego? Czy może ujrzałem w trzecim zdrajcę? Nie. Naprawdę. Jednak on nie był przygotowany. Z pozoru najmniej przygotowanym wydawał się ten, który jest przy Mnie, a szedł pogrzebać ojca. Tymczasem najmniej przygotowanym był trzeci. Drugi był przygotowany na swój sposób, tak że potrafił dokonać ofiary naprawdę heroicznej. Heroizm w podążaniu za Bogiem jest zawsze dowodem mocnego duchowego przygotowania. To wyjaśnia niektóre zaskakujące wydarzenia, które mają miejsce wokół Mnie. Najbardziej przygotowani do przyjęcia Chrystusa – jakiekolwiek byłoby ich pochodzenie czy wykształcenie – są ci, którzy przychodzą do Mnie z gotowością i z całkowitą wiarą. Najmniej przygotowani widzą we Mnie człowieka, wybijającego się ze zwyczajności, albo też badają Mnie podejrzliwie i z ciekawością, lub atakują i poniżają różnorodnymi oskarżeniami. Różne sposoby zachowania zależą od [stopnia] braku przygotowania ducha.
   W narodzie wybranym wszędzie powinny znajdować się dusze gotowe przyjąć tego Mesjasza, na którego z niepokojem czekali Patriarchowie i Prorocy; tego Mesjasza, który wreszcie przybył, a którego poprzedziły i któremu towarzyszyły wszystkie znaki zapowiedziane przez Proroków; tego Mesjasza, którego duchowa sylwetka zarysowuje się coraz wyraźniej poprzez cuda widzialne, odnoszące się do ciał i żywiołów, poprzez cuda niewidzialne, w sumieniach, które się nawracają, i poprzez cuda dokonane dla pogan, zwracających się ku Bogu Prawdziwemu. Tak jednak nie jest. Stawia się silne przeszkody gotowości podążania za Mesjaszem właśnie dzieciom tego ludu i – rzecz bolesna do wypowiedzenia – jest ich tym więcej, im wyższa jest klasa w społeczeństwie. Nie mówię tego, aby was zgorszyć, lecz doprowadzić do modlitwy i zastanowienia. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego więcej jest pogan i grzeszników, którzy idą Moją drogą? Dlaczego ci przyjmują to, co mówię, a inni – nie? Dlatego że synowie Izraela są podobni do perłodajnych ostryg, które zakotwiczone są czy raczej wetknięte w rafę, na której się zrodziły. Są nasyceni, przepełnieni, nadęci swą wiedzą i nie potrafią zrobić miejsca dla nauki Mojej – odrzucając to, co zbędne, aby przyjąć to, co konieczne. Inni nie są tak zniewoleni. To ubodzy poganie lub biedni grzesznicy – podobni do dryfujących statków, których żadna kotwica nie utrzymuje na miejscu. To biedacy, nie posiadający skarbów – lecz jedynie bagaż błędów i grzechów. Pozbywają się tego ciężaru z radością, gdy tylko udaje im się pojąć, czym jest Dobra Nowina, i gdy kosztują tego wzmacniającego miodu, tak całkowicie odmiennego od odrażającej mikstury ich grzechów.
   Posłuchajcie, a być może lepiej pojmiecie, jak odmienne mogą być owoce tej samej pracy.
   Siewca wyszedł siać. Jego pola były liczne i różnej wartości. Niektóre otrzymał w spadku po ojcu. Zaniedbanie sprawiło, że rozmnożyły się na nich kolczaste rośliny. Inne sam nabył: kupił je od niedbałego człowieka i pozostawił. Jeszcze inne poprzecinał drogami, bo człowiek ten lubił wygodę i nie chciał nakładać drogi, idąc z jednego miejsca na drugie. Były wreszcie takie, najbliższe domu, którym poświęcił całą swą troskę, aby mieć przed domem przyjemny widok. Te ostatnie były dobrze uprzątnięte z kamieni, cierni, chwastów i innych rzeczy.
   Człowiek ten wziął worek z ziarnem – najlepszym ziarnem – i zaczął siać. Ziarno padło na pola najbliższe domu, na dobrą glebę, pulchną, zaoraną, oczyszczoną, dobrze nawożoną. Upadło też na pola poprzecinane ścieżkami i drogami, które urodzajną ziemię okryły brudem suchego pyłu. Inna część [ziarna] upadła na pola, na których nieudolność człowieka pozwoliła wyrosnąć ciernistym roślinom. Co prawda przeorał je pług i wydawało się, że już ich nie ma. Tymczasem chwasty te nadal istniały, gdyż tylko ogień, który niszczy je zupełnie, nie pozwala im się odrodzić. Reszta ziarna padła na kupione za bezcen pola, które człowiek pozostawił takimi, jakie były: niezbyt głęboko zaorane, nie oczyszczone z kamieni, rozrzuconych po ziemi. Tworzyły one na niej jakby twardy bruk, w który nie mogły wrosnąć delikatne korzenie.
   Po zasianiu całego ziarna powrócił do domu i powiedział: „O! Jak dobrze! Teraz trzeba tylko czekać na żniwa”. Potem cieszył się, bo z upływem dni widział, jak kiełkuje ziarno na polach blisko domu i jak wyrasta... O! Jakie jedwabiste dywany! A potem kłosy... O, co za morze! Zboże następnie bielało i uderzając kłosami śpiewało niebu ‘hosanna’. Człowiek mówił sobie: „Wszystkie pola będą jak to! Przygotujmy sierpy i spichlerze. Ileż chleba! Ile złota!” I zachwycał się...
   Zebrał zboże z pól najbliższych domu, potem poszedł na te, które odziedziczył po ojcu, lecz pozostawił zdziczałe. Stanął z otwartymi ustami. Ziarno wzeszło co prawda obficie, bo pola były dobre, a ziemia – o którą dbał ojciec – żyzna i urodzajna, jednak jej żyzność sprawiła, że wzrosły również ciernie, poruszone wprawdzie przez pług, lecz wciąż żywe. Wyrosły one i stworzyły prawdziwy dach z gałązek tak najeżonych cierniami, że kiełki nie mogły się przez nie przedostać. Przebiło się tylko kilka rzadkich kłosów. Reszta była prawie całkowicie martwa, zaduszona.
   Człowiek powiedział sobie: „Nie zadbałem o to miejsce. Gdzie indziej jednak nie było cierni, tam będzie lepiej”. I poszedł na pola niedawno nabyte. Zaskoczenie zwiększyło smutek. Cienkie i wyschłe listki zbóż leżały wszędzie jak suche siano. Suche siano! „Jak to? Jak to?” – pytał człowiek, jęcząc. „Przecież tu nie było cierni! Przecież ziarno było takie samo! Przecież zboże wyrosło gęste i piękne! Widać to po listkach dobrze uformowanych i licznych. Dlaczego zatem wszystko zmarniało i nie powstały nawet kłosy?” Z bólem zaczął ryć w ziemi, aby zobaczyć, czy znajdzie tam gniazda kretów lub inne szkodniki. Nie, nie było ani robaków, ani gryzoni. Ale ile kamieni, ileż kamieni, rumowisko! Pola były nimi zupełnie pokryte i odrobina ziemi, która je okrywała, wprowadzała w błąd. O, gdyby użył pługa w odpowiednim czasie! O, gdyby trochę pokopał, zanim nabył te pola, zanim je zakupił jako teren dobry! O! Gdyby przynajmniej – popełniwszy błąd ich zakupienia za proponowaną sumę, bez upewnienia się co do ich wartości – użyźnił je, nawet za cenę zmęczenia! Teraz było już za późno i żale były zbyteczne.
   Człowiek podniósł się, upokorzony, i udał się na pola, które poprzecinał małymi ścieżkami dla swej wygody... I rozdarł z bólu szaty. Nie było tam nic, zupełnie nic... Ciemną ziemię pola okrywała lekka warstwa białego pyłu... Człowiek upadł na ziemię, jęcząc: „A tu, dlaczego? Tu nie ma cierni ani kamieni. Przecież to są nasze pola. Dziadek, ojciec i ja zawsze je posiadaliśmy i przez długie, długie lata użyźnialiśmy je. Zrobiłem na nich wprawdzie ścieżki, usunąłem ziemię z pól, lecz to nie mogło ich uczynić do tego stopnia nieurodzajnymi...” Płakał jeszcze, kiedy została mu udzielona odpowiedź na jego bolesne skargi. Ogromne stada ptaków uporczywie chodziły od ścieżek do pola, od pola do ścieżek, aby szukać, szukać, szukać ziaren, ziaren, ziaren... Pole stało się siatką dróżek, na których brzegi upadły ziarna i przyciągnęły stada ptaków. Zjadły najpierw ziarno, leżące na ścieżkach, a potem to z pola, aż do ostatniego ziarenka.
   Tak więc ten sam zasiew na różnych polach przyniósł odmienny plon: tu stokrotny, tam sześćdziesięciokrotny, gdzie indziej trzydziestokrotny, a jeszcze gdzie indziej nie przyniósł go wcale. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Zasiew to Słowo, które jest takie samo dla wszystkich. Miejsca, na które ono pada, to wasze serca. Niech każdy to pojmie i zastosuje. Pokój niech będzie z wami». (III (cz. 1-2), 39: 4 czerwca 1945. A, 5241-5253)

   Escono e Gesù si dirige al lago per non essere oppresso dalla calca. Pietro è sollecito a staccare la barca di pochi metri dalla riva di modo che la voce di Gesù sia udita da tutti, ma che uno spazio sia fra Lui e gli ascoltatori.
   «Da Cafarnao a qua Io ho pensato quale parola dirvi. E ho trovato indicazione nei fatti del mattino. Voi avete visto tre uomini venire a Me. L'uno spontaneamente, l'altro perché da Me sollecitato, il terzo per subito entusiasmo. E avete anche visto che, di questi, due soli Io ne ho presi. Perché? Ho forse visto nel terzo un traditore? No, in verità. Ma un impreparato. All'apparenza pareva più impreparato questo che ora è al mio fianco, diretto prima a seppellire suo padre. Invece il più impreparato era il terzo. Questo era tanto preparato, a sua stessa insaputa, che ha saputo compiere un ben eroico sacrificio. L’eroismo nel seguire Iddio è sempre prova di forte preparazione spirituale. Questo spiega certi sorprendenti fatti che avvengono intorno a Me. I più preparati a ricevere il Cristo, quale che sia la loro casta e la loro cultura, vengono a Me con una prontezza e una fede assoluta. I meno preparati mi osservano come un uomo che esce dal consueto, oppure mi studiano con diffidenza e curiosità, oppure ancora mi attaccano e mi denigrano accusandomi in vari modi. Le diverse maniere di agire sono in proporzione della impreparazione degli spiriti. Nel popolo eletto si dovrebbero trovare da per tutto spiriti pronti a ricevere questo Messia nella cui attesa si sono consumati d'ansia i Patriarchi e i Profeti, questo Messia venuto finalmente, preceduto e accompagnato da tutti i segni profetizzati, questo Messia la cui figura spirituale si delinea sempre più chiara attraverso i miracoli visibili sulle membra e sugli elementi, e i miracoli invisibili sulle coscienze che si convertono e sui gentili che si volgono al Dio vero. Invece così non è. E la prontezza nel seguire il Messia è fortemente ostacolata proprio nei figli di questo popolo e, doloroso a dirsi, lo è tanto più quanto più si sale nelle classi più alte di esso. Non dico questo per scandalizzarvi. È per indurvi a pregare ed a riflettere. Perché avviene questo? Perché i gentili e i peccatori fanno più strada sulla via mia? Perché essi accolgono quanto Io dico, e gli altri no? Perché i figli d'Israele sono ancorati, anzi, sono incrostati come ostriche perlifere al banco su cui sono nate. Perché sono saturati, ricolmati, obesi della loro sapienza, e non sanno fare largo alla mia col gettare il superfluo per fare posto al necessario. Gli altri non hanno questa schiavitù. Sono poveri pagani, o poveri peccatori, disancorati come nave alla deriva, sono dei poveri che non hanno tesori propri ma solo fardelli di errori o di peccati, dei quali si spogliano con gioia non appena riescono a comprendere cosa è la Buona Novella e sentono il suo miele corroborante ben diverso dal disgustoso miscuglio dei loro peccati. Udite, e forse capirete meglio come possono esservi diversi frutti ad una stessa opera. Un seminatore andò a seminare. I suoi campi erano molti e di diversa razza. Ce ne erano alcuni che egli aveva ereditati dal padre, sui quali la sua sbadataggine aveva lasciato proliferare piante spinose. Altri erano un suo acquisto, li aveva comperati così come erano da un negligente e tali li aveva lasciati. Altri ancora erano stati intersecati da strade, perché l'uomo era un grande comodista e non voleva fare molta strada per andare da un luogo all'altro. Infine ce ne erano alcuni, i più prossimi alla casa, sui quali egli aveva vegliato per avere un aspetto piacevole davanti alla dimora. Questi erano ben mondi di sassaia, di spine, di gramigne e così via. L'uomo dunque prese il suo sacchetto di grano da seme, il migliore dei grani, e iniziò la semina. Il seme cadde nel buon terreno soffice, arato, mondato, concimato dei campi prossimi alla casa. Cadde nei campi intersecati da vie e viette, che li spezzettavano tutti portando inoltre bruttura di polvere arida sulla terra fertile. Altro seme cadde sui campi dove l'inettitudine dell'uomo aveva lasciato proliferare le piante spinose. Ora l'aratro le aveva travolte, pareva non ci fossero più, ma c'erano, perché solo il fuoco, la radicale distruzione delle male piante, impedisce il loro rinascere. L'ultimo seme cadde sui campi comperati da poco e che egli aveva lasciati così come erano, senza dissodarli in profondità e mondarli da tutte le pietre sprofondate nel suolo a fare un pavimento duro sul quale non avevano presa le tenere radici. E poi, sparso tutto il suo seme, se ne tornò a casa e disse: "Oh! bene! Ora non c’è che da attendere la raccolta. E si beava perché, col passare dei mesi, vedeva spuntare fitto il grano nie campi davanti alla casa, e crescere... oh! Che soffice tappeto! e spighire... oh! che mare! e imbiondire e cantare, battendo spiga a spiga, l'osanna al sole. L'uomo diceva: Come questi campi, tutti! Prepariamo la falce e i granai. Quanto pane! Quanto oro!". E si beava... Segò il grano dei campi più vicini e poi passò a quelli ereditati dal padre, ma lasciati inselvatichire. E restò di stucco. Grano e grano era nato, perché i campi erano buoni e la terra bonificata dal padre era grassa e fertile. Ma la sua stessa fertilità aveva agito anche sulle piante spinose, travolte ma non sterilite. Esse erano rinate ed avevano fatto un vero soffitto di ramaglie irte di rovi, attraverso le quali il grano non aveva potuto emergere che con le rare spighe ed era morto soffocato quasi tutto. L'uomo disse: "Sono stato negligente in questo posto. Ma altrove non erano rovi, e andrà meglio". E passò ai campi di recente acquisto. Il suo stupore crebbe in pena. Sottili, e ormai disseccate, foglie di grano giacevano come fieno secco sparse per ogni dove. Fieno secco. "Ma come? Ma come?" gemeva l'uomo. "Eppure qui non sono spine! Eppure il grano era lo stesso! Eppure era nato folto e bello. Lo si vede dalle foglie ben formate e numerose. Perché allora tutto è morto senza fare spiga?". E con dolore si dette a scavare il suolo per vedere se trovava nidi di talpe o altri flagelli. Insetti e roditori no, non ce ne erano. Ma quanti, quanti sassi! Una petraia! I campi erano letteralmente selciati da scaglie di pietra e la poca terra che li copriva era un inganno. Oh! se avesse approfondito l'aratro quando era tempo! Oh! se avesse scavato, prima di acettare quei campi e comperarli per buoni! Oh! se almeno, dopo lo sbaglio fatto di acquistare quanto gli veniva proposto senza persuadersi della sua bontà, li avesse resi buoni a fatica di reni! Ma ormai era tardi ed era inutile il rammarichio. L’uomo si alzò in piedi avvilito e andò ai campi intersecati di stradette per sua comodità... E si strappò le vesti dal dolore. Qui non c'era nulla, assolutamente nulla... La terra scura del campo era coperta da un leggero strato di polvere bianca... L'uomo si accasciò al suolo gemendo: "Ma qui perché? Qui non spine e non sassi perché questi sono campi nostri. L'avo, il padre, io, li abbiamo sempre avuti e in lustri e lustri li abbiamo fatti fertili. Io vi ho aperto le strade, avrò levato del terreno al campo, ma ciò non può averlo fatto sterile così...". Piangeva ancora quando ebbe risposta al suo dolore da un fitto sciame d'uccelli che si accanivano dai sentieri sul campo e da questo ai sentieri per cercare, cercare, cercare semi, semi, semi... Il campo, divenuto una rete di stradette sui bordi delle quali era caduto del grano, aveva attirato molti uccelli, e questi prima avevano mangiato il grano caduto sulla via e poi quello del campo, fino all'ultimo chicco. Così il seme, uguale per tutti i campi, aveva dato dove il cento, dove il sessanta, dove il trenta, dove il nulla. Chi ha orecchie da intendere intenda. Il seme è la Parola: uguale per tutti. I luoghi dove cade il seme: i vostri cuori. Ognuno applichi e comprenda. La pace sia con voi». (3, 179)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz