poniedziałek, 15 lipca 2024

Światło w ciemności – o spotkaniu wierzącego z ateistą

Napisane w 2018 roku.

Światło w ciemności,
czyli jakie wartości mogą (powinny) ujawnić się
w spotkaniu wierzącego z ateistą?
(Refleksja na kanwie
Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 19-21)

 
   Ateizm, podobnie jak wiara, jest zjawiskiem społecznym – wyrasta w odosobnieniu, ale ujawnia się w społeczeństwie i w zetknięciu z innymi osobami. Z powodu tego społecznego wyróżnienia się ateizmu, nieuniknione okazuje się wejście w pewną z nim styczność, która nierzadko przeradza się w starcie. We wczesnych wiekach chrześcijaństwa takie starcia wiary z ateizmem przybierały czasami silny wyraz, doprowadzając do wojen, zabójstw i innych czynów przemocy.
   Zdarzało się, że wierzący unikali wszelkiej styczności z ludźmi niewierzącymi lub wierzącymi inaczej. W Historii Kościelnej Euzebiusza czytamy na przykład o św. Janie Ewangeliście, jak unika samej kąpieli z heretykiem w łaźni publicznej.
1 Pisze też Euzebiusz, iż Apostołowie i ich uczniowie zachowywali tak wielką ostrożność, że ani nie chcieli rozmawiać z tymi, którzy zakłamują prawdę.2 Postawa podobnej wstrzemięźliwości była już wcześniej zalecana przez św. Pawła w jednym z jego listów, gdzie mówi tak: „Od sekciarza odsuń się po pierwszym lub po drugim upomnieniu, wiedząc, że człowiek taki jest przewrotny i grzeszy, przy czym sam na siebie wydaje wyrok” (Tt 3,10-11).
   Postawa wstrzemięźliwości czy ostrożności pod wieloma względami usprawiedliwiona i uzasadniona nie znajduje jednak usprawiedliwienia i uzasadnienia w przesłaniu Jezusa, który siada do stołu z celnikami i grzesznikami
(por. Mt 9,9-13), a ze swoją Dobrą Wieścią wychodzi do całego stworzenia (por. Mk 16,15). Sobór Watykański II odkrywając na nowo to przesłanie Jezusa, mówi wręcz o potrzebie szczerej i roztropnej rozmowy z niewierzącymi.
3 Mimo tej postawy otwartości, Sobór stwierdza, że Kościół nie może przestać „ganić tych zgubnych doktryn i działań, które sprzeciwiają się rozumowi i powszechnemu doświadczeniu ludzkiemu i oddalają człowieka od wrodzonej mu wspaniałości”.4
   Konstytucja soborowa Gaudium et spes staje w ten sposób w obronie człowieka, ale występuje przeciw różnym zgubnym naukom. Znaczące jest w tym przypadku umiejscowienie tych postanowień na tle całej konstytucji. Omówienie ateizmu i ustosunkowanie do niego zostało umieszczone w rozdziale zatytułowanym „Godność osoby ludzkiej”. Takie ujęcie ateizmu w świetle godności ludzkiej ma swoje znaczenie szczególnie z tego względu, że w sporach o prawdę często dochodzi do nadużyć i pomijania osoby ludzkiej. Walczy się o prawdę, o czystość nauki, występując przeciw kłamstwu i zgubnym pomysłom, ale przez nieuwagę dopuszcza się do występowania przeciw człowiekowi uwiedzionemu przez jakieś kłamstwo lub zgubne pomysły, tak że pomija się przy tym godność człowieka jako człowieka. Zapomina się o tym, że człowiek został ukształtowany jako stworzenie w drodze. Bardzo łatwo przechodzi się do wyroków i potępień. Ma to miejsce nie tylko w stosunkach Kościoła z innymi wiarami, ale też w stosunkach Kościoła wewnątrz Kościoła, co już w przeszłości prowadziło do rozłamów.
   W spotkaniu wierzącego z ateistą należałoby na chwilę przymknąć oko na niewiarę ateisty, a otworzyć serce na człowieka, z jakim przychodzi się spotkać. Godność osoby ludzkiej jest tym spoiwem, które łączy wierzącego z niewierzącym. Oboje – i wierzący, i niewierzący – są ludźmi w drodze – nie można osądzić, który z nich jest bliski Bogu, a który oddalony, albo który bardziej się Bogu podoba, a który mniej. Mogłoby się okazać, że wierzący występujący w imieniu Boga i Jego zbawczego Słowa, będzie zniekształcał obraz Boga i Słowa przez własne niezrozumienie i namiętności, a niewierzący z kolei, mimo że nie wyznaje Boga i występuje w imieniu własnym, żyć będzie w zgodzie z czystym sumieniem i dawać może prawdziwszy obraz Boga swoim sprawiedliwym życiem lub jakimś zamiłowaniem do prawdy (choć ograniczonym).
   Skoro pytamy, jakie wartości mają się ujawnić w spotkaniu wierzącego z ateistą, to wartością pierwszorzędną musi być właśnie człowiek. Mogłoby się wydawać, że w takim przypadku nie daje się świadectwa czyście chrześcijańskiego, którego zadaniem jest ukazanie prawdziwego Boga i Jego Miłości do człowieka. Mogłoby się wydawać, że stawianie na pierwszym miejscu wartości samego człowieka nie jest zgodne z poleceniem Jezusa Chrystusa, ażeby głosić Ewangelię
(por. Mk 16,15) i chrzcić wszystkie narody w imieniu Ojca, Syna i Ducha Świętego (por. Mt 28,19).
   Dla chrześcijanina, rzeczywiście, najważniejszy będzie zawsze Bóg. Wierzący ma stawiać Boga na pierwszym miejscu i ta wiara jest wartością pierwszorzędną.
5 W istocie już na samym początku swojej wiary, chrześcijanie wyznają: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi”. Jednak spotkanie wierzącego z ateistą zdaje się wykraczać poza obręb samej wiary. W wyjściu chrześcijanina do wszystkich narodów ujawnia się jeszcze nadzieja i miłość – znacznie coś więcej niż sama tylko wiara; a wraz z nadzieją i miłością ukazują się inne jeszcze wartości.
   Idąc dalej, w obrębie nadziei i w obrębie miłości co innego okazuje się pierwszorzędne. Ale Bóg nie jest spychany na jakieś dalsze miejsce – jest On zawsze pierwszy w życiu wiary chrześcijanina i od niego bierze początek wszystko, co dobre i prawowierne w tym życiu. Tutaj jednak nie skupiamy się na osobistym życiu wiary, ale mówimy o spotkaniu wierzącego z niewierzącym, i w takim spotkaniu wychodzimy ku innej osobie – wychodzimy poza obręb wiary ku przestrzeniom nadziei i miłości. Mówimy więc w tym przypadku nie o tym, co istotne do osobistego życia chrześcijanina, ale o tym, co ujawnia się w życiu chrześcijanina w szczególnej okoliczności spotkania.
   Życie chrześcijanina okazuje się nieszablonowe. Nie jest to jakiś zastany przepis, matematyczny wzór. Wiara zachowywana w ciemnicy, w skrytych tajniach duszy, rzeczywiście mogłaby przybierać kształt wzorowy i uporządkowany, ale w wyjściu ku innym wiara spotyka się z niewiarą – wzór zostaje postawiony obok szkaradnych zniekształceń. Popatrzmy, co dzieje się gdy stawiamy piękny obraz w nieodpowiednim otoczeniu lub gdy dobieramy do niego nieodpowiednią ramę. Traci on na swoim blasku. Piękno samego obrazu nie wystarcza. Konieczne jest ukazanie go we właściwym świetle. Wtedy wartością pierwszorzędną okazuje się nie sam obraz, ale sposób jego pokazania. Dopiero gdy spełni się podstawowe wymogi dobrej wystawy, obraz może zaświecić właściwym sobie blaskiem.
   Biorąc w takim wypadku za pierwszorzędną wartość sposób wystawienia sztuki, nie spychamy w tył obrazu i nie obniżamy jego rzeczywistej wartości. On wciąż pozostaje powodem naszych działań – to jego w końcu chcemy pokazać. Jednakże w samym działaniu wystawienia sztuki to nie obraz jest pierwszorzędny, ale sposób, w jaki go wystawimy. To dzięki temu właśnie sposobowi obraz zaczyna oddziaływać i przestaje być pusty, niewyraźny.
   Czyż nie mieli prawdziwej, szczerej wiary Izraelici żyjący przed Jezusem? A jednak żaden nie pokazał jej tak wyraźnie i dobitnie jak Jezus Chrystus na krzyżu. Czy może wierni uczniowie nie chodzili za Jezusem? Dopiero jednak po ujrzeniu Jego śmierci i zmartwychwstania zostali rzeczywiście przemienieni. To właśnie sposób wystawienia Obrazu okazał się tutaj pierwszorzędny i kluczowy.
   Piękna, czysta wiara wymaga czegoś więcej niż trwanie w samej wierze – wymaga czegoś więcej niż trzymanie się utartych priorytetów i wzorów. Obracając się w przestrzeni, zwyczajnie zmieniamy widok. Wchodząc do domu, patrzymy na drzwi. Wychodząc z domu, patrzymy na drogę. Możemy szukać jednego i tego samego zarówno w domu, jak i poza domem, ale co innego będzie pierwszorzędne przy wejściu, a co innego przy wyjściu. Mając jednak w sercu Boga, to On jest dla nas i wejściem, i wyjściem – i drzwiami, i drogą – i prawdą, i miłością.
   Zatem mówiąc tutaj o wartości pierwszorzędnej, mówimy bardziej o tym, co pierwszorzędne jest w samym działaniu wyjścia do ateisty, aniżeli o tym, co pierwszorzędne jest w sercu osoby wierzącej i co pierwszorzędne jest w istocie. Mówimy bardziej o tym, co się ukazuje i co ma się ukazywać, aniżeli o tym, co drzemie w tajni duszy.
   Skoro ma się ujawnić człowiek, to jaki człowiek? I co w ogóle znaczy człowiek? Czy ateista nie jest człowiekiem? Jaką wartość mogłoby wnieść ukazanie człowieka? Cóż nowego i odkrywczego może być w ukazywaniu człowiekowi człowieka?
   Ujawnić ma się człowiek wiary, a więc człowiek zupełnie pochłonięty Bogiem, zapatrzony w swego Stwórcę – żywy obraz Syna wielbiącego swego Ojca. Wartość człowieka jako człowieka ujawnia się w upodobnieniu się do Boga.
6 Żadne ze stworzeń nie jest Bogu tak bliskie. Człowiekiem więc we właściwym znaczeniu jest istota obdarzona wiarą – ten, który został uzdolniony do odtworzenia w sobie obrazu Stwórcy. Upodabnia się zaś do Stwórcy ten, kto wiernie odtwarza w sobie Jego obraz.
   Człowiek bez wiary oddala się od prawdziwego znaczenia człowieka. Jest jeszcze człowiekiem, ale już człowiekiem odczłowieczonym, próżnią człowieczeństwa. W zetknięciu z nim człowiek wiary ma być pełnią albo przynajmniej wskazywać na tę pełnię. Jest to zadanie wykraczające poza zdolności samego człowieka i nie mogące dojść do skutku bez szczególnej zażyłości z Bogiem i bez szczególnej Bożej łaski; ale do tego właśnie wezwany jest wierzący – być doskonałym jak Ojciec w niebie
(Mt 5,48).
   Wiara osoby wierzącej ma wypełnić pustkę niewiary osoby niewierzącej. To jest ta nowość i odkrycie, jaką wnosi człowiek wiary w życie człowieka bez wiary. Zatem, kiedy mówimy o spotkaniu wierzącego z ateistą i ujawnieniu wartości człowieka, oznacza to w rzeczywistości pokazanie żywego przykładu wiary. Gdzie brak tego przykładu, wiara zanika. W istocie żywy przykład oznacza świadectwo, i to świadectwo na miarę krzyża Chrystusa.
7
   Wierzący ma przynieść niewierzącemu Chrystusa – ma być pośrednikiem. Czy to znaczy, że ma postawić siebie na pierwszym miejscu, występować we własnej osobie jako wzór i przykład wiary? W pewien sposób tak. Jednak nie w taki sposób, aby skupiać uwagę na samym sobie, ale tak, aby przez własną obecność, własne czyny i słowa, ukazywać Tego, który jest dla wierzącego zawsze Pierwszym i Przyświecającym we Wszystkim, Wszystko Przenikającym.8
   Upodobnienie się osoby wierzącej do Boga nie ma być pyszałkowatym, diabelskim uniesieniem stawiającym siebie na piedestale. Upodabniać się do Boga to powtarzać za Nim: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca” (Mt 11,29). Upodobnienie musi być zupełne, aby było skutecznym. A jeśli nawet nie jest pełne, to w wiernym musi być ta postawa i gotowość – sama chęć upodobnienia się. Wtedy niedoskonałości i słabości uzupełnia Duch Miłości. Wtedy wierzący zapoczątkowuje przynajmniej w pewnej mierze to, co wykańcza później Duch.
   Rozwiązanie okazuje się proste – w spotkaniu wiary z niewiarą, ze strony wierzącego ma się ukazać wiara. Ona jest prawdziwą wartością. Ze strony zaś niewierzącego, wierny ma pozwolić na ujawnienie się niewiary. Niewierzący ma zupełne, ludzkie prawo do niej.
   Wierzący ma przyjąć niewierzącego jako człowieka – powinien dać mu wszelką swobodę. Dopiero w takim spotkaniu możliwe jest odsłonięcie się niewierzącego. Przy takim odsłonięciu siebie może on też wyraźniej siebie zobaczyć, a widząc swoją niewiarę obok wiary wierzącego, może zasmakować lekarstwa na wszystkie swoje choroby. Smakując wiary wierzącego, może zbudzić się w nim nadzieja, mając nadzieję może rozwinąć miłość, a kochając, może stać się nowym człowiekiem w Chrystusie.
   Nie trzeba tutaj mówić, że za wiarą idą wszystkie inne cnoty, jak nadzieja, miłość, pokora, męstwo, sprawiedliwość, życzliwość itp. Wierzący, spotykając się z niewierzącym, ma postawić mu przed oczami całe własne życie wiary – ma przedstawić mu posmak nieba. Jeśli sam w sobie tego nie będzie posiadał, spotkanie będzie bezowocne. Wierzący więc musi pokonać ateistę w samym sobie.
   Nie ma wątpliwości, że wszyscy ludzie przez grzech – wierzący czy nie – stali się ateistami. Wierzący, aby mógł wyjść na spotkanie ateisty, aby wnieść jakąś wartość w jego życie, musi sam najpierw z pomocą Bożą pokonać ateistę w samym sobie – sam musi odejść od własnego ateizmu, sam musi wypełnić swoje życie Bogiem – sam, ale nie samotnie. Tylko w szczerym zwróceniu się do Boga może tego dokonać, tylko w całkowitym zżyciu się z Nim dzięki Niemu samemu, Duchowi żyjącemu w Społeczności.
   Skupiliśmy się na przedstawieniu wartości ze strony osoby wierzącej i w ten sposób mogłoby się wydawać, że ze strony ateisty nie ma żadnych wartości. Takie skrajne postawienie sprawy byłoby nieodpowiednie i szkodliwe. Musimy pamiętać, że ateista także jest człowiekiem i przynosi ze sobą wartość człowieka i w ogóle wszystko to, co w życiu człowieka jest wartościowe. Ateista nie jest kimś pozbawionym cnót czy zalet. Zwyczajnie posiada własny rozum, umiejętności, uczucia. Wszystko to jest wartościowe. Wadą okazuje się niewłaściwe ukierunkowanie, niewłaściwe korzystanie z cnót, uleganie namiętnościom. Bóg i wiara pomagają nadać temu porządek i dać prawdziwe spełnienie.
   Ateista swą niewiarą pobudza wierzącego do okazania czegoś więcej niż wiary – zachęca go lub wręcz przymusza do jeszcze większej miłości. W ten sposób chory zdrowieje, a lekarz wzrasta w swojej mocy.
 
Przypisy:
1  Euzebiusz z Cezarei, Historia Kościelna, 4, 14, Poznań 1924, s. 161. Wznowione przez WAM, Kraków 1993.
2  Tamże.
3  Por. Gaudium et spes, 21. (Dalej: KDK)
4  Tamże.
5  Nie zniżamy Boga do wartości. Jest On ponad.
6  Por. KDK 19 i 21.
7  Por. KDK 21.
8  Tamże: „Zadaniem Kościoła bowiem jest uobecnianie Boga Ojca i Jego wcielonego Syna i niejako Ich uwidocznianie poprzez nieustanną odnowę i oczyszczanie się pod przewodnictwem Ducha Świętego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz