36
Jeden
z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do
domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. 37
A
oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne,
dowiedziawszy się, że gości w domu faryzeusza, przyniosła
flakonik alabastrowy olejku 38
i
stanąwszy z tyłu u Jego stóp, płacząc, zaczęła łzami oblewać
Jego stopy i włosami swej głowy je wycierała. Potem całowała
Jego stopy i namaszczała je olejkiem. 39
Widząc
to, faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: «Gdyby on
był prorokiem, wiedziałby, co to za jedna i jaka to jest ta
kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą». 40
Na
to Jezus rzekł do niego: «Szymonie, mam ci coś do powiedzenia». On
rzekł: «Powiedz, Nauczycielu». 41 «Pewien
wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset
denarów, a drugi pięćdziesiąt. 42
Gdy
nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który z nich więc
będzie go bardziej miłował?» 43
Szymon
odpowiedział: «Przypuszczam, że ten, któremu więcej darował». On
zaś mu rzekł: «Słusznie osądziłeś». 44
Potem
zwróciwszy się w stronę kobiety, rzekł do Szymona: «Widzisz tę
kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg;
ona zaś łzami oblała Mi stopy i otarła je swymi włosami. 45
Nie
powitałeś Mnie pocałunkiem; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała
całować stóp moich. 46
Głowy
nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje
stopy. 47
Dlatego
powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo
umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje». 48
Do
niej zaś rzekł: «Odpuszczone są twoje grzechy». 49
Na
to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: «Któż On
jest, że nawet grzechy odpuszcza?» 50
On
zaś rzekł do kobiety: «Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju». (Łk
7,36-50)
36
Ἠρώτα
δέ τις αὐτὸν τῶν Φαρισαίων ἵνα φάγῃ
μετ’ αὐτοῦ, καὶ εἰσελθὼν εἰς τὸν
οἶκον τοῦ Φαρισαίου κατεκλίθη. 37
καὶ
ἰδοὺ γυνὴ ἥτις ἦν ἐν τῇ πόλει
ἁμαρτωλός, καὶ ἐπιγνοῦσα ὅτι κατάκειται
ἐν τῇ οἰκίᾳ τοῦ Φαρισαίου, κομίσασα
ἀλάβαστρον μύρου 38
καὶ
στᾶσα ὀπίσω παρὰ τοὺς πόδας αὐτοῦ
κλαίουσα τοῖς δάκρυσιν ἤρξατο βρέχειν
τοὺς πόδας αὐτοῦ καὶ ταῖς θριξὶν
τῆς κεφαλῆς αὐτῆς ἐξέμασσεν καὶ
κατεφίλει τοὺς πόδας αὐτοῦ καὶ
ἤλειφεν τῷ μύρῳ. 39
ἰδὼν
δὲ ὁ Φαρισαῖος ὁ καλέσας αὐτὸν εἶπεν
ἐν ἑαυτῷ λέγων· οὗτος εἰ ἦν προφήτης,
ἐγίνωσκεν ἂν τίς καὶ ποταπὴ ἡ γυνὴ
ἥτις ἅπτεται αὐτοῦ, ὅτι ἁμαρτωλός
ἐστιν. 40
Καὶ
ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς εἶπεν πρὸς
αὐτόν· Σίμων, ἔχω σοί τι εἰπεῖν. ὁ
δέ· διδάσκαλε, εἰπέ, φησίν. 41
δύο
χρεοφειλέται ἦσαν δανιστῇ τινι· ὁ
εἷς ὤφειλεν δηνάρια πεντακόσια, ὁ δὲ
ἕτερος πεντήκοντα. 42
μὴ
ἐχόντων αὐτῶν ἀποδοῦναι ἀμφοτέροις
ἐχαρίσατο. τίς οὖν αὐτῶν πλεῖον
ἀγαπήσει αὐτόν; 43
ἀποκριθεὶς
Σίμων εἶπεν· ὑπολαμβάνω ὅτι ᾧ τὸ
πλεῖον ἐχαρίσατο. ὁ δὲ εἶπεν αὐτῷ·
ὀρθῶς ἔκρινας. 44
καὶ
στραφεὶς πρὸς τὴν γυναῖκα τῷ Σίμωνι
ἔφη· βλέπεις ταύτην τὴν γυναῖκα;
εἰσῆλθόν σου εἰς τὴν οἰκίαν, ὕδωρ
μοι ἐπὶ πόδας οὐκ ἔδωκας· αὕτη δὲ
τοῖς δάκρυσιν ἔβρεξέν μου τοὺς πόδας
καὶ ταῖς θριξὶν αὐτῆς ἐξέμαξεν. 45
φίλημά
μοι οὐκ ἔδωκας· αὕτη δὲ ἀφ’ ἧς
εἰσῆλθον οὐ διέλιπεν καταφιλοῦσά
μου τοὺς πόδας. 46
ἐλαίῳ
τὴν κεφαλήν μου οὐκ ἤλειψας· αὕτη δὲ
μύρῳ ἤλειψεν τοὺς πόδας μου. 47
οὗ
χάριν λέγω σοι, ἀφέωνται αἱ ἁμαρτίαι
αὐτῆς αἱ πολλαί, ὅτι ἠγάπησεν πολύ·
ᾧ δὲ ὀλίγον ἀφίεται, ὀλίγον ἀγαπᾷ.
48
εἶπεν
δὲ αὐτῇ· ἀφέωνταί σου αἱ ἁμαρτίαι.
49
Καὶ
ἤρξαντο οἱ συνανακείμενοι λέγειν ἐν
ἑαυτοῖς· τίς οὗτός ἐστιν ὃς καὶ
ἁμαρτίας ἀφίησιν; 50
εἶπεν
δὲ πρὸς τὴν γυναῖκα· ἡ πίστις σου
σέσωκέν σε· πορεύου εἰς εἰρήνην. (Łk
7,36-50)
Widzę
bardzo okazałą salę. Kosztowna lampa o licznych ramionach wisi
pośrodku i jest cała zapalona. Na ścianach – bardzo piękne
sukna, miejsca do siedzenia ozdabia markieteria. Są inkrustowane
kością słoniową i kosztownymi blaszkami. Są tu też bardzo
piękne meble.
Pośrodku
czworokątny stół, uformowany z czterech połączonych [mniejszych]
stołów. Z pewnością ustawiono go tak dla licznych biesiadników
(to sami mężczyźni) i przykryto bardzo ładnymi obrusami oraz
kosztowną zastawą. Znajdują się na nim liczne amfory i drogocenne
puchary. Słudzy zaś kręcą się wokół niego, przynosząc
półmiski z daniami i nalewając wino. Pośrodku czworokąta nie ma
nikogo. Widzę bardzo piękną posadzkę, w której odbija się
światło lampy oliwnej. Za to na zewnątrz znajdują się liczne
łoża biesiadne, wszystkie zajęte przez ucztujących.
Mam
wrażenie, że znajduję się w mrocznym rogu, w głębi sali, blisko
drzwi szeroko otwartych na zewnątrz. Równocześnie wejście
zasłania ciężkie sukno lub dywan zwisający z odrzwi.
W
miejscu najbardziej oddalonym od drzwi znajduje się pan domu wraz ze
znaczącymi zaproszonymi. To mężczyzna starszy, odziany w białą
obszerną tunikę, ściśniętą w talii haftowanym pasem. Cała
szata, także przy szyi i mankietach, ma haftowane pasy. Wykonane są
w taki sposób, jakby to były wyhaftowane wstęgi lub galony, jeśli
ktoś tak to woli nazwać. Twarz tego starszego mężczyzny nie
podoba mi się. To twarz złośliwa, zimna, pyszna i chciwa. Po
przeciwnej stronie, naprzeciw niego, znajduje się mój Jezus. Widzę
Go z boku, a właściwie nawet z tyłu. Ma Swą zwykłą białą
szatę, sandały, włosy o zwyczajnej długości, przedzielone z
przodu przedziałkiem.
Zauważam,
że zarówno On jak i wszyscy biesiadnicy nie leżą prostopadle do
stołu – sądziłam, że tak leży się na łożach biesiadnych –
lecz równolegle. W wizji wesela w Kanie nie zwróciłam na ten
szczegół większej uwagi. Widziałam, że jedzono opierając się
na lewym łokciu, ale wydawało mi się, że nie leżeli, bo łoża
nie były tak zbytkowne i o wiele krótsze. Te to prawdziwe łoża,
podobne do współczesnych tureckich kanap.
Jezus
ma za sąsiada Jana i ponieważ opiera się lewym łokciem (jak
wszyscy), dlatego uczeń znajduje się unieruchomiony pomiędzy
stołem, a ciałem Jezusa. Jego lewy łokieć znajduje się na
wysokości pachwiny Nauczyciela, tak że Mu nie przeszkadza w
jedzeniu. Może też oprzeć się o Jego pierś, gdyby chciał.
Nie
ma niewiast. Wszyscy mówią, a pan domu zwraca się od czasu do
czasu do Jezusa z poufałością pełną ostentacji i z widoczną
wyższością. Jest oczywiste, że chce pokazać Jezusowi, a także
pozostałym obecnym, że uczynił Mu wielki zaszczyt zapraszając Go
do swego bogatego domu – Jego, biednego proroka, którego osądza
się też jako nieco egzaltowanego...
Widzę,
że Jezus odpowiada grzecznie, spokojnie. Uśmiecha się lekko jak
zwykle do tych, którzy Mu zadają pytania; Jego uśmiech staje się
natomiast promienny, jeśli tym, który pyta albo nawet tylko patrzy,
jest Jan.
Widzę,
jak podnosi się kosztowne sukno okrywające otwór drzwiowy, i
wchodzi niewiasta – młoda, przepiękna, bogato odziana i starannie
uczesana. Ma bardzo gęste jasne włosy, które tworzą na jej głowie
prawdziwą ozdobę z kosmyków uczesanych artystycznie. Wygląda
jakby nosiła złoty kask, cały rzeźbiony, tak bardzo fryzura jest
błyszcząca i gęsta. Ma na sobie szatę, którą określiłabym
jako bardzo ekscentryczną i skomplikowaną, jeśli porównam ją z
suknią, którą zawsze widywałam u Dziewicy Maryi. Sprzączki na
ramionach, klejnoty dla podtrzymania marszczeń, na piersiach złote
łańcuszki, aby je uwydatnić, pas ze złotymi guzami i drogocennymi
kamieniami... Szata prowokująca, która ukazuje linie jej
przepięknego ciała. Na głowie ma welon tak delikatny, że...
niczego nie zakrywa. Stanowi tylko ozdobę i nic więcej. Na nogach
ma kosztowne sandały ze złotymi ozdobami – sandały z czerwonej
skóry, splecione w kostkach.
Wszyscy
z wyjątkiem Jezusa odwracają się, żeby na nią spojrzeć. Jan
obserwuje ją przez chwilę, potem odwraca się do Jezusa. Inni
wpatrują się w nią bacznie i pożądliwie. Jest to wyraźne i
niestosowne. Niewiasta jednak nie patrzy na nich wcale i nie zważa
na szept – jaki się podnosi od chwili, gdy weszła – ani na
mrugnięcia oczyma wszystkich biesiadników z wyjątkiem Jezusa i
ucznia. Jezus zachowuje się, jakby niczego nie zauważył: nadal
mówi do pana domu, kończąc rozmowę, jaką z nim rozpoczął.
Niewiasta
idzie w stronę Jezusa i klęka u stóp Nauczyciela. Stawia na ziemi
małą wazę w kształcie amfory, bardzo wybrzuszonej. Zdejmuje z
głowy welon, odpinając kosztowną spinkę, która go mocowała do
włosów. Zdejmuje pierścienie z palców i kładzie wszystko na
łożu, przy stopach Jezusa. Potem ujmuje w swe ręce Jego stopy –
najpierw prawą, potem lewą – i zdejmuje Mu sandały. Stawia je na
posadzce, potem szlochając całuje Mu stopy i opiera o nie czoło.
Głaska, a jej łzy spadają jak deszcz, błyszczą w świetle lampy
i zwilżają te kochane stopy.
Jezus
lekko, nieznacznie odwraca głowę i Jego lazurowe spojrzenie pada
przez chwilę na pochyloną głowę. To spojrzenie, które udziela
rozgrzeszenia. Potem ponownie patrzy na środek [sali]. Nie
przeszkadza kobiecie płakać. Inni jednak – nie. Żartują między
sobą, mrugają do siebie, szydzą. A faryzeusz siada na chwilę, aby
lepiej widzieć. Jego wzrok wyraża pragnienie, gniew, ironię.
Pożąda tej kobiety, jego uczucie jest jawne. Z drugiej strony jest
rozgniewany, że weszła tak swobodnie, a to mogłoby innym nasunąć
myśl, że kobieta... jest bywalcem tego domu. I wreszcie ironiczne
spojrzenie przeznaczone jest dla Jezusa...
Niewiasta
na nic nie zważa. Nadal wylewa obfite łzy, bez krzyku. Jedynie
wielkie łzy i rzadki szloch... Wreszcie rozplata włosy, wyjmując
złote spinki, które podtrzymywały na miejscu jej skomplikowane
uczesanie, i także te spinki kładzie obok pierścieni i wielkiej
zapinki do podtrzymywania welonu. Złote włosy rozsypują się na
ramiona. Bierze je dwiema rękami, przekłada do przodu i ociera nimi
mokre stopy Jezusa, aż stają się suche. Potem zanurza palce w
wazie i wyjmuje z niego balsam lekko żółty i bardzo pachnący. Woń
przypominająca lilie i tuberozy rozchodzi się po sali. Niewiasta
wyjmuje olejek szczodrze. Nakłada, rozciera, całuje i głaska.
Jezus
od czasu do czasu patrzy na nią z pełną miłości litością. Jan,
który odwrócił się zaskoczony, słysząc szloch, nie potrafi
oderwać wzroku od Jezusa i niewiasty. Patrzy to na Niego, to na
nią.188
Twarz
faryzeusza staje się coraz bardziej odpychająca. Tu słyszę słowa
znane z Ewangelii...189
a słyszę je wypowiadane takim tonem i towarzyszy im takie
spojrzenie, że głowa starego zawziętego faryzeusza pochyla się.
Słyszę
słowa odpuszczenia grzechów skierowane do niewiasty, która
odchodzi, zostawiając klejnoty u stóp Jezusa. Welonem okryła
rozplecione włosy, związując jak najlepiej. Jezus – wypowiadając
słowa „Idź w pokoju” – kładzie jej z wielką słodyczą na
chwilę ręce na pochylonej głowie. (III (cz. 3–4), 97: 21
stycznia 1944. A, 1556-1564)
W
wyjaśnieniu, jakie Jezus dał Marii Valtorcie w odniesieniu do
powyższego widzenia, odsłonięte jest imię wspomnianej niewiasty.
Oto więc to wyjaśnienie:
To,
co skłoniło do pochylenia głowy faryzeusza i jego towarzyszy, a co
nie jest przedstawione w Ewangelii, to były słowa, którymi Mój
duch, przez Moje spojrzenie, olśnił tę duszę wyjałowioną i
pożądliwą i wyrył się w niej. Odpowiedziałem o wiele więcej,
niż to co zostało zapisane, bo żadne myśli ludzkie nie były
przede Mną zakryte. A faryzeusz zrozumiał Mój niemy język, którym
zganiłem go jeszcze bardziej niż Moimi słowami.
Powiedziałem
mu: „Nie. Nie czyń złośliwych posądzeń dla usprawiedliwienia
siebie przed sobą samym. We Mnie nie ma twego pożądania. Ona nie
przychodzi do Mnie z powodu pociągu zmysłowego. Ja nie jestem jak
ty ani podobni do ciebie. Ona przychodzi do Mnie, bo Moje spojrzenie
i Moje słowo – usłyszane przez czysty przypadek – oświetliły
jej duszę, którą zaciemniła rozwiązłość. Przychodzi, gdyż
chce pokonać zmysły. To biedne stworzenie rozumie, że o własnych
siłach nigdy by sobie z tym nie poradziło. Kocha we Mnie ducha, nic
więcej jak tylko ducha, którego odczuwa jako nadprzyrodzenie
dobrego. Po tak wielkim złu – które otrzymała od was wszystkich,
gdyż wykorzystaliście jej słabość dla waszych grzechów,
odwzajemniając się jej potem słowami pogardy – przychodzi do
Mnie. Czuje bowiem, że odnalazła Dobro, Radość, Pokój – to,
czego bezskutecznie szukała wśród przepychu świata. Wylecz się z
tego trądu duszy, obłudny faryzeuszu, umiej widzieć rzeczy
właściwie. Odłóż pychę umysłu i pożądliwość ciała. To są
formy trądu o wiele bardziej cuchnące niż [prawdziwy trąd]
cielesny. Od tego ostatniego Moje dotknięcie może was wyleczyć, bo
z jego powodu Mnie wzywacie. Z trądu ducha [nie wyjdziecie], bo nie
chcecie z niego wyzdrowieć, albowiem podoba się wam. Ona chce tego.
I oto oczyszczam ją, oto wyzwalam ją z więzów jej zniewolenia.
Grzesznica nie żyje. Ona jest tam, w tamtych ozdobach, które
wstydzi się Mi ofiarować, abym je uświęcił, używając ich na
potrzeby Moje i Moich uczniów oraz dla ubogich, którym pomagam.
[Czynię to] przy pomocy tego, co zbywa drugiemu, gdyż Ja, Pan
wszechświata, nie posiadam nic teraz, gdy jestem Zbawicielem
człowieka. Ona jest tam, w tej woni, upodlonej tak samo jak jej
włosy, rozlanej na Moje stopy – na tę część ciała, którą ty
zlekceważyłeś. Nie odświeżyłeś Mi ich bowiem wodą z twojej
studni, po tak długiej drodze, jaką odbyłem, żeby przyjść i
przynieść światło także tobie. Grzesznica nie żyje. A odrodziła
się Maria, uczyniona ponownie piękną jak dziecko zawstydzone swoim
dotkliwym bólem, swą uczciwą miłością. Obmyła się swoimi
łzami. Zaprawdę powiadam ci, o faryzeuszu, że Ja nie robię
różnicy między tym, który kocha Mnie w swej czystej młodości, a
tą, która Mnie kocha w szczerym żalu serca odrodzonego przez
Łaskę. I Czystemu, i Nawróconej powierzam zadanie rozumienia Mojej
myśli jak nikt oraz zadanie oddania Mojemu Ciału ostatnich honorów
i pierwszego powitania – nie liczę szczególnego [powitania] Mojej
Matki – gdy powstanę z martwych”.
To
chciałem powiedzieć Moim spojrzeniem faryzeuszowi.
Ale
tobie zaznaczę coś innego: dla rozradowania ciebie i wielu innych.
Także w Betanii Maria powtórzyła gest, który tutaj oznaczał świt
jej ocalenia. Istnieją gesty osobiste, które powtarzają się i
ujawniają styl [zachowania charakterystyczny dla] osoby. Gesty
wyjątkowe. Ale, ponieważ to był gest słuszny, w Betanii był
mniej wzgardzony i bardziej przyjacielski w swoim pełnym szacunku
uwielbieniu.
Maria
wiele przeszła od świtu swego ocalenia. Wiele. Miłość pociągała
ją jak gwałtowny wiatr w górę i naprzód. Miłość ją rozpalała
jak płomień ognia, niszcząc w niej nieczyste ciało i czyniąc w
niej panem ducha oczyszczonego. I nowa Maria ze swą wskrzeszoną
godnością niewiasty, czci Mnie [w Betanii]190
na nowo tym samym gestem. Teraz jednak jest odmienna: w szacie
prostej jak szata Mojej Matki, [różniąca się] uczesaniem,
spojrzeniem, postawą, słowem. Bierze ostatni ze swoich pojemników
z pachnącym olejkiem, zachowanym dla Mnie, i wylewa Mi go na stopy i
na głowę – bez płaczu, ze spojrzeniem, które miłość i
pewność otrzymanego przebaczenia i zbawienia czyni radosnym. Teraz,
Maria może namaścić Mi głowę i dotknąć jej. Nawrócenie i
miłość oczyściły ją miłością serafinów i ona jest
serafinem.
Powiedz
to sobie samej, o Mario, Mój „mały głosie”, powiedz to duszom.
Idź i powiedz to duszom, które nie ośmielają się przychodzić do
Mnie, gdyż czują się winne. Wiele, wiele, wiele przebaczono temu,
kto bardzo miłuje – temu, kto bardzo Mnie kocha. Wy nie wiecie,
biedne dusze, jak Zbawiciel was kocha! Nie bójcie się Mnie.
Przyjdźcie. Z ufnością. Z odwagą. Ja przed wami otwieram Serce i
ramiona.
Zawsze
pamiętajcie: „Ja nie robię różnicy między tym, kto Mnie kocha
swą czystością nieskazitelną, a tym, kto Mnie kocha w szczerym
żalu serca odrodzonego przez Łaskę.” Jestem Zbawicielem.
Pamiętajcie o tym zawsze.
Zostań
w pokoju. Błogosławię cię.
(III (cz.
3–4), 98: 21
stycznia 1944. A, 1556-1564)
Przypisy:
188 Zob. J 11,2.
189 Łk 7,39-50: „Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił
sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i
jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą.
Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś powiedzieć. On
rzekł: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch
dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi
pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom.
Który więc z nich będzie go bardziej miłował? Szymon
odpowiedział: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. On mu
rzekł: Słusznie osądziłeś. Potem zwrócił się do kobiety i
rzekł Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a
nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i
swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd
wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś
mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam
ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała.
A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Do niej zaś rzekł:
Twoje grzechy są odpuszczone. Na to współbiesiadnicy zaczęli
mówić sami do siebie: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?
On zaś rzekł do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w
pokoju!”
190 Zob. J 12,3.
Vedo
una ricchissima sala. Un ricco lampadario a molti becchi pende nel
centro ed è tutto acceso. Alle pareti tappeti bellissimi, sedili
intarsiati ed incrostati di avorio e di laminature preziose e mobili
pure molto belli. Nel centro una grande tavola quadrata ma composta
di quattro tavole unite così. La tavola è certo apparecchiata in
tal modo per i molti convitati (tutti uomini) ed è ricoperta di
bellissime tovaglie e di ricco vasellame. Vi sono anfore e coppe
preziose e molti sono i servi che si muovono intorno ad essa portando
pietanze e mescendo vini. Nel centro del quadrato non c’è nessuno.
Vedo il pavimento molto bello su cui si riflette la luce del
lampadario ad olio. Dal lato esterno, invece, ci sono molti
letti-sedili, tutti occupati dai commensali. Mi pare d'essere
nell'angolo semibuio posto in fondo alla sala, presso ad una porta
che è spalancata dalla parte esterna, ma che è nello stesso tempo
chiusa da un pesante tappeto o arazzo che pende dal suo architrave.
Nel lato più lontano dalla porta, ossia qui dove sono i due segni, è
il padrone di casa con gli invitati più importanti. É un uomo
vecchiotto, vestito con un'ampia tunica bianca stretta alla vita da
una cintura ricamata. La veste ha anche, al collo e al fondo delle
maniche e della veste stessa, dei bordi di ricamo applicato come
fossero nastri ricamati o galloni, se più le piace chiamarli così.
Ma il volto di questo vecchiotto non mi piace. E un volto maligno,
freddo, superbo e avido. Nel lato opposto, di fronte a lui, sta il
mio Gesù. Io lo vedo di fianco e direi quasi di dietro, alle spalle.
Ha la sua solita veste bianca, i sandali, i capelli bipartiti sulla
fronte e lunghi come sempre. Noto che tanto Lui come tutti i
commensali non siedono, come io credevo si sedesse su quei
letti-sedili, ossia perpendicolarmente alla tavola, ma
parallelamente. Nella visione delle nozze di Cana non avevo fatto
molto caso a questo particolare, avevo visto che mangiavano stando
appoggiati sul gomito sinistro, ma mi pareva che fossero meno
adagiati, forse perché i letti erano meno lussuosi e molto più
corti. Questi sono dei veri letti, paiono i moderni divani alla
turca. Gesù ha vicino Giovanni e, dato che Gesù sta appoggiato col
gomito sinistro (come tutti), risulta che la posizione dei due è
così: Insomma Giovanni è incastrato fra la tavola e il corpo del
Signore, giungendo col suo gomito verso l'inguine del Maestro, di
modo che non gli ostacola di mangiare, ma che gli permette anche, se
vuole, di appoggiarsi confidenzialmente al suo petto. Di donne non ce
ne è nessuna. Tutti parlano, e il padrone di casa ogni tanto si
rivolge, con affettata condiscendenza e con palese degnazione, a
Gesù. E chiaro che vuol dimostrargli, e dimostrare a tutti i
presenti, che gli ha fatto un grande onore ad invitarlo nella sua
ricca casa, lui, povero profeta giudicato anche un poco esaltato...
Vedo
che Gesù risponde con cortesia, pacatamente. Sorride del suo lieve
sorriso a chi lo interroga, sorride con un sorriso luminoso se chi
gli parla, o anche solo lo guarda, è Giovanni. Vedo alzarsi la ricca
tenda che copre il vano della porta ed entrare una donna giovane,
bellissima, riccamente vestita e accuratamente pettinata. La sua
abbondantissima chioma bionda le fa sulla testa un vero ornamento di
ciocche intrecciate con arte. Pare porti un elmo d'oro tutto a
rilievi, tanto la chioma splende ed è abbondante. Ha una veste che,
se la confronto con quella sempre vista alla Vergine Maria, direi che
è molto eccentrica e complicata. Fibbie sulle spalle, gioielli per
trattenere le increspature al sommo del petto, catenelle d'oro per
delineare il petto stesso, cintura a borchie d'oro e gemme. Una veste
procace che mette in rilievo le linee del bellissimo corpo. Sulla
testa un velo così leggero che... non vela niente. É un'aggiunta ai
suoi vezzi e basta. Ai piedi, sandali molto ricchi con fibbie d'oro,
di pelle rossa e con lacci intrecciati sulla caviglia. Tutti, meno
Gesù, si voltano a guardarla. Giovanni la osserva un attimo, poi si
volge verso Gesù. Gli altri la fissano con apparente e maligna
golosità. Ma la donna non li guarda per niente e non si cura del
sussurrio che si è destato al suo entrare e dell'ammiccare di tutti
i presenti, meno Gesù e il discepolo. Gesù mostra di non accorgersi
di nulla. Continua a parlare terminando il discorso che aveva
intavolato col padrone di casa. La donna va verso Gesù e si
inginocchia presso i piedi del Maestro. Appoggia in terra un vasetto
a forma di anfora molto panciuta, si leva il velo dal capo spuntando
lo spillone prezioso che lo tratteneva puntato ai capelli, si sfila
dalle dita gli anelli e posa tutto sul letto-sedile presso i piedi di
Gesù, e poi prende fra le sue mani i piedi, prima il destro, poi il
sinistro, e ne slaccia i sandali, li depone al suolo, poi bacia, con
un gran scoppio di pianto, quei piedi, vi appoggia contro la fronte,
se li carezza, e le lacrime cadono come una pioggia, che luccica alla
fiamma del lampadario, che riga la pelle di quei piedi adorabili.
Gesù volge lentamente il capo, appena appena, e il suo sguardo
azzurro cupo si posa un istante sulla testa reclina. Uno sguardo che
assolve. Poi torna a guardare verso il centro. La lascia libera nel
suo sfogo. Ma gli altri no. Motteggiano fra loro, ammiccano,
ghignano. E il fariseo si mette un momento seduto per vedere meglio,
e ha uno sguardo fra desideroso, crucciato e ironico. Desideroso
della donna. É palese questo sentimento. Crucciato che sia entrata
tanto liberamente, cosa che potrebbe far pensare agli altri che la
donna è... ospite frequente della sua casa. Ironico riguardo a
Gesù... Ma la donna non si accorge di niente. Continua a piangere
dirottamente, senza gridi. Solo lacrimoni e rari singulti. Poi si
spunta i capelli, traendone le forcine d'oro che sostenevano la
complicata pettinatura, e pone anche queste forcine vicino agli
anelli e allo spillone. Le matasse d'oro si srotolano per le spalle.
Ella le prende a due mani, se le porta sul petto e le passa sui piedi
bagnati di Gesù, finché li vede asciutti. Poi immerge le dita nel
vasetto e ne trae una pomata lievemente giallina e odorosissima. Un
profumo fra di giglio e tuberosa si spande per tutta la sala. La
donna attinge senza avarizia e stende e spalma e bacia e carezza.
Gesù di tanto in tanto la guarda con tanta amorosa pietà. Giovanni,
che si è voltato stupito allo scoppio di pianto, non sa distaccare
l'occhio dal gruppo di Gesù e della donna. Guarda l'Uno e l'altra
alternativamente. Il volto del fariseo è sempre più arcigno. Odo
qui le note parole del Vangelo, e le odo accompagnate da un tono e da
uno sguardo che fanno abbassare il capo al vecchio astioso. Odo le
parole di assoluzione alla donna, che se ne va lasciando ai piedi di
Gesù i suoi gioielli. Ella si è arrotolato il velo intorno al capo
serrando in esso alla bene meglio le chiome sfatte. Gesù, nel dirle:
«Va' in pace», le pone la mano sulla testa china, per un attimo. Ma
con atto dolcissimo.
Nella
chiarificazione che Gesù
ha dato a Maria Valtorta con riferimento alla questa visione, é
scoperto il nome di dette donne. Ecco quella
chiarificazione:
Quello
che ha fatto chinare il capo al fariseo e ai suoi compagni, e che non
è riportato nel Vangelo, sono le parole che il mio spirito,
attraverso al mio sguardo, ha dardeggiato e confitto in quell'anima
arida e avida. Ho risposto molto più di quanto non sia detto, perché
nulla mi era occulto dei pensieri degli uomini. Ed egli mi ha capito
nel mio muto linguaggio, che era ancor più denso di rimprovero di
quanto non lo fossero le mie parole. Gli ho detto: "No. Non fare
insinuazioni malvagie per giustificare te stesso a te stesso. Io non
ho la tua libidine. Costei non viene a Me per attrazione di senso. Io
non sono te e come sono i tuoi simili. Ella viene a Me perché il mio
sguardo e la mia parola, udita per puro caso, le hanno illuminato
l'anima in cui la lussuria aveva creato la tenebra. E viene perché
vuol vincere il senso, e comprende, povera creatura, che da sola non
vi riuscirebbe mai. Essa ama in Me lo spirito, nulla più che lo
spirito che sente soprannaturalmente buono. Dopo tanto male che ha
ricevuto da voi tutti, che avete sfruttato la sua debolezza per i
vostri vizi ricambiandola poi con le staffilate dello sprezzo, ella
viene a Me perché sente di aver trovato il Bene, la Gioia, la Pace,
inutilmente cercate fra le pompe del mondo. Guarisci da questa tua
lebbra di anima, fariseo ipocrita, sappi vedere giusto nelle cose.
Deponi superbia di mente e lussuria di carne. Queste sono lebbre ben
più fetide di quelle della vostra persona. Di quest'ultima il mio
tocco vi può guarire perché per essa mi invocate, ma della lebbra
dello spirito no, perché voi di questa non volete guarire perché vi
piace. Costei lo vuole. Ed ecco che Io la mondo, ecco che Io la
affranco dalle catene della sua schiavitù. La peccatrice è morta.
Essa è là, in quegli ornamenti che ella si vergogna di offrirmi
perché Io li santifichi usandoli per i bisogni miei e dei miei
discepoli, per i poveri che Io soccorro con l'altrui superfluo perché
Io, Padrone dell'universo, non possiedo nulla ora che sono il
Salvatore dell'uomo. Essa è là in quel profumo sparso sui miei
piedi, avvilito come i suoi capelli, su quella parte del corpo che tu
hai spregiato di rinfrescare con l'acqua del tuo pozzo dopo che ho
fatto tanto cammino per venire a portare luce anche a te. La
peccatrice è morta. Ed è rinata Maria, rifatta bella come fanciulla
pudica dal suo vivo dolore, dal suo retto amore. S'è lavata nel suo
pianto. In verità ti dico, o fariseo, che fra costui che m'ama nella
sua giovinezza pura e questa che m'ama nella sincera contrizione di
un cuore rinato alla Grazia, Io non faccio differenza, e al puro e
alla pentita commetto l'incarico di comprendere il mio pensiero come
nessuno e quello di dare al mio Corpo le estreme onoranze ed il primo
saluto (non conto quello particolare di mia Madre) quando Io sarò
risorto". Ecco quanto volevo dire col mio sguardo al fariseo. Ma
a te faccio notare un'altra cosa, a tua gioia e a gioia di molti.
Anche a Betania Maria ripeté il gesto che segnò l'alba della sua
redenzione. Vi sono gesti personali che si ripetono e denunciano una
persona come lo stile della stessa. Gesti inconfondibili. Ma, poiché
era giusto, a Betania il gesto è meno avvilito e più confidenziale
nella sua riverente adorazione. Molto ha camminato Maria da
quell'alba di sua redenzione. Molto. L'amore l'ha trascinata come
rapido vento in alto e in avanti. L'amore l'ha arsa come un rogo
distruggendo in lei la carne impura e facendo signore in lei uno
spirito purificato. E Maria, diversa nella sua risorta dignità di
donna come diversa nella veste, ora semplice come quella della Madre
mia, nell'acconciatura, nello sguardo, nel contegno, nella parola,
nuova, ha un nuovo modo di onorarmi con lo stesso gesto. Prende
l'ultimo dei suoi vasi di profumo, serbato per Me, e me lo sparge sui
piedi, senza pianto, con sguardo che l'amore e la sicurezza d'esser
perdonata e salvata fa lieto, e sul capo. Può ben ungermi e toccarmi
il capo, ora, Maria. Il pentimento e l'amore l'hanno mondata col
fuoco dei serafini ed ella è un serafino. Dillo a te stessa, o
Maria, mia piccola "voce", dillo alle anime. Va', dillo
alle anime che non osano venire a Me perché si sentono colpevoli.
Molto, molto, molto è perdonato a chi molto ama. A chi molto mi ama.
Voi non sapete, povere anime, come vi ama il Salvatore! Non temete di
Me. Venite. Con fiducia. Con coraggio. Io vi apro il Cuore e le
braccia. Ricordatelo sempre: "Io non faccio differenza fra colui
che mi ama con la sua purezza integra e colui che mi ama nella
sincera contrizione d'un cuore rinato alla Grazia". Sono il
Salvatore. Ricordatevelo sempre. Va' in pace. Ti benedico. (4, 236)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz