22
Światłem
ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje
ciało będzie rozświetlone. 23
Lecz
jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności.
Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże
wielka to ciemność! (Mt 6,22-23)
34
Lampą
ciała jest twoje oko. Jeśli twoje oko jest zdrowe, całe twoje
ciało będzie rozświetlone. Lecz jeśli jest chore, ciało twoje
będzie również w ciemności. 35
Bacz
więc, czy światło, które jest w tobie, nie jest ciemnością. 36
Jeśli
zatem całe twoje ciało jest rozświetlone, nie mając w sobie
żadnej części ciemnej, całe będzie rozświetlone, jak gdyby
lampa oświecała cię swym blaskiem. (Łk 11,34-36)
22
Ὁ λύχνος τοῦ σώματός ἐστιν
ὁ ὀφθαλμός. ἐὰν οὖν ᾖ ὁ ὀφθαλμός
σου ἁπλοῦς, ὅλον τὸ σῶμά σου φωτεινὸν
ἔσται· 23
ἐὰν δὲ ὁ ὀφθαλμός σου πονηρὸς
ᾖ, ὅλον τὸ σῶμά σου σκοτεινὸν ἔσται.
εἰ οὖν τὸ φῶς τὸ ἐν σοὶ σκότος ἐστίν,
τὸ σκότος πόσον. (Mt 6,22-23)
34
Ὁ λύχνος τοῦ σώματός ἐστιν
ὁ ὀφθαλμός σου. ὅταν ὁ ὀφθαλμός σου
ἁπλοῦς ᾖ, καὶ ὅλον τὸ σῶμά σου
φωτεινόν ἐστιν· ἐπὰν δὲ πονηρὸς ᾖ,
καὶ τὸ σῶμά σου σκοτεινόν. 35
σκόπει οὖν μὴ τὸ φῶς τὸ ἐν
σοὶ σκότος ἐστίν. 36
εἰ οὖν τὸ σῶμά σου ὅλον
φωτεινόν, μὴ ἔχον μέρος τι σκοτεινόν,
ἔσται φωτεινὸν ὅλον ὡς ὅταν ὁ λύχνος
τῇ ἀστραπῇ φωτίζῃ σε. (Łk 11,34-36)
Uważajcie
na wasz sposób patrzenia, mężczyźni: na spojrzenie oka i umysłu.
Jeśli są zepsute, mogą tylko niszczyć resztę. Oko jest
światłością ciała. Twoja myśl jest światłem serca.
Jeśli
jednak oko twoje nie będzie czyste – a z powodu podporządkowania
organów skażonej myśli ulegają one zepsuciu – wszystko w tobie
zostanie zaciemnione i zwodnicze obłoki wywołają w tobie nieczyste
wyobrażenia. Wszystko jest czyste w tym, kto ma myśl czystą,
dającą mu czyste spojrzenie, a światło Boże zstępuje i staje
się panem tam, gdzie zmysły nie stoją na przeszkodzie.
Lecz
jeśli z powodu złej woli przyzwyczaiłeś wzrok do nieczystych
spojrzeń, wszystko w tobie stanie się ciemnością. Bez pożytku
będziesz patrzył nawet na rzeczy najświętsze. W mroku będą [dla
ciebie] tylko ciemnością i będziesz dokonywał dzieł ciemności.
Tak
więc, synowie Boży, niech każdy strzeże siebie przed samym sobą.
Uważajcie bardzo na wszelkie pokusy. Być kuszonym to jeszcze nie
zło. Atleta przez walkę przygotowuje się do zwycięstwa. Złem
jest zostać zwyciężonym przez brak zaprawy i uwagi. Wiem, że
wszystko kusi. Wiem, że bronienie się męczy. Wiem, że walka
wyczerpuje. Pomyślcie jednak o tym, co dają wam te rzeczy. Czy
chcielibyście za jedną godzinę jakiejś przyjemności utracić
wieczny pokój? Co wam pozostaje z przyjemności ciała, złota, złej
myśli? Nic. Co zdobywacie odtrącając je? Wszystko. Mówię do
grzeszników, człowiek bowiem jest grzesznikiem. Powiedzcie Mi więc
prawdę: czy po zaspokojeniu zmysłów, pychy lub skąpstwa czujecie
się bardziej wypoczęci, radośniejsi, bezpieczniejsi? Czy w
godzinie – która następuje po zaspokojeniu [tych pragnień], a
która jest zawsze czasem refleksji – czujecie się faktycznie na
pewno szczęśliwi? Ja nie kosztowałem tego chleba zmysłów, jednak
odpowiadam za was: „Nie. [Odczuwacie] osłabienie, niezadowolenie,
niepewność, obrzydzenie, obawę, rozdrażnienie. Oto sok wyciśnięty
z tej minionej godziny”.
Kiedy
mówię wam: „Nigdy tego nie czyńcie”, proszę was równocześnie:
„Nie bądźcie bezwzględni wobec tych, którzy błądzą”.
Przypomnijcie sobie, że wszyscy jesteście braćmi, że każdy ma
ciało i duszę. Myślcie, że liczne są przyczyny, które prowadzą
kogoś do grzechu. Bądźcie miłosierni wobec grzeszników,
podnoście ich z dobrocią i prowadźcie do Boga. Ukazujcie im, że
ścieżka, którą szli, jest najeżona niebezpieczeństwami dla
ciała, dla umysłu i dla ducha. Czyńcie to, a otrzymacie w zamian
wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w Niebiosach, jest
miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego wynagrodzić stokrotnie.
Mówię wam więc...»
Jezus
mówi, że należy tu przepisać wizję, którą otrzymałam 12
sierpnia 1944 (...) Potem kontynuuje: «Patrz i pisz. Oto Ewangelia
Miłosierdzia, dana specjalnie dla tych, którzy odnajdą się w
grzesznicy, [Magdalenie], a których zapraszam do pójścia za nią
drogą zbawienia».
Jezus
stoi na skale i przemawia do niezliczonego tłumu. To miejsce
skaliste. Samotne wzgórze pomiędzy dwoma dolinami. Wierzchołek
wzniesienia ma formę jarzma lub raczej wielbłądziego garbu, tak że
kilka metrów przed szczytem tworzy naturalny amfiteatr, w którym
głos odbija się czysto, jak w bardzo dobrze zbudowanej sali
koncertowej.
Wzgórze
jest całe w kwiatach. To musi być piękna pora roku. Zboża na
równinach zaczynają nabierać jasnego koloru i wkrótce będą
gotowe do zżęcia. Na północy błyszczy w słońcu śnieżna
pokrywa wysokiej góry. Zaraz poniżej, na wschodzie, Morze
Galilejskie wydaje się stłuczonym lustrem, którego niezliczone
odłamki są jak szafiry całowane słońcem. Oślepia swym lazurowym
i złotym migotaniem. Odbija się w nim jedynie kilka strzępiastych
chmur, wędrujących po bardzo czystym niebie, oraz ruchliwe cienie
kilku żagli. To są chyba pierwsze godziny poranka, bo na górskiej
trawie, pomiędzy łodygami, widać jeszcze diamenty rosy. Ponad
jeziorem Genezaret ciągną się dalekie równiny, które z powodu
lekkiej mgły – to być może rosa tak paruje – wydają się je
przedłużać, lecz kolorem zieleni przechodzącej w opal. Jeszcze
dalej widnieje łańcuch górski, którego kapryśne grzbiety
przywodzą na myśl zarys chmur na pogodnym niebie.
Niektórzy
siedzą na trawie lub na kamieniach. Inni – stoją. Apostołowie
nie są w komplecie. Widzę Piotra i Andrzeja, Jana i Jakuba. Słyszę,
że wołają dwóch innych: Natanaela i Filipa. Jest jeszcze ktoś,
kto chyba nie należy do ich grona. Być może to ostatni przybyły,
nazywany Szymonem. Innych apostołów nie ma, a może ich nie
dostrzegam w licznym tłumie.
Nauczanie
Jezusa trwa już od jakiegoś czasu. Pojmuję, że chodzi o kazanie
na górze, chociaż błogosławieństwa zostały już wypowiedziane.
Wydaje mi się nawet, że mowa zmierza ku końcowi, bo Jezus mówi:
«Czyńcie
to, a otrzymacie w zamian wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w
Niebiosach, jest miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego
wynagrodzić stokrotnie. Mówię wam więc...»
W
tłumie, który znajduje się przy ścieżce prowadzącej ku
równinie, powstaje wielkie poruszenie. Osoby stojące najbliżej
Jezusa rozglądają się. Ich uwaga została odwrócona. Jezus
przestaje mówić i patrzy w tym samym kierunku, co inni. Jest
poważny i piękny w Swym ciemnoniebieskim odzieniu, z ramionami
skrzyżowanymi na piersi. Słońce muska Mu twarz pierwszym
promykiem, który pojawia się nad wschodnim wierzchołkiem
wzniesienia.
«Zróbcie
miejsce, pospólstwo! – krzyczy porywczym głosem mężczyzna. –
Zróbcie miejsce przechodzącej piękności!...»
Zbliża
się czterech eleganckich strojnisiów. Jeden z nich jest z pewnością
Rzymianinem, bo nosi togę. Tryumfalnie niosą na splecionych rękach,
jak na krześle, Marię z Magdali, [w tym czasie] jeszcze wielką
grzesznicę, która śmieje się pięknymi ustami. Odrzuca w tył
głowę o złotych włosach, całą w warkoczach i lokach,
podtrzymywanych kosztownymi spinkami i złotą blaszką usianą
perłami, formującą na czole jakby diadem. Lekkie loki spadają,
przysłaniając jej wspaniałe oczy, które są przez tę wymyślną
sztuczkę jeszcze większe i jeszcze bardziej uwodzące. Diadem znika
za uszami pod masą warkoczy, spadających na szyję bardzo białą i
odsłoniętą. A nawet... odsłonięcie kończy się o wiele poniżej
szyi. Ramiona ma obnażone aż do łopatek, a jeszcze bardziej –
piersi. Jej szatę podtrzymują na ramionach dwa złote łańcuszki.
Nie ma rękawów. Wszystko okrywa, jeśli można tak powiedzieć,
woal, służący do uchronienia skóry przed spaleniem przez słońce.
Szata jest bardzo zwiewna i wydaje się jakby niewiasta –
przechylając się, jak to czyni dla oczarowania, to na jednego, to
na drugiego wielbiciela – nic nie miała na plecach. Rzymianin jest
chyba jej ulubieńcem, bo to do niego szczególnie kierują się jej
uśmiechy i spojrzenia. Na jego ramię częściej opada głowa
kobiety.
«Oto
zadowolona bogini – mówi Rzymianin. – Rzym dał wierzchowca
nowej Wenus, a tam znajduje się Apollo, którego chciałaś ujrzeć.
Oczaruj go więc... lecz zostaw i nam kilka okruchów twoich
wdzięków».
Maria
śmieje się. Zwinnym i prowokującym ruchem ześlizguje się na
ziemię, odsłaniając stopy – obute w białe sandały ze złotymi
zapinkami – i częściowo nogi. Potem owija się szatą podobną do
welonu, bardzo jasną, z wełny delikatnej, jak i bardzo białej,
podtrzymywaną w talii, lecz bardzo nisko, na wysokości bioder,
pasem splecionym ze złotych guzów. Niewiasta wygląda jak kwiat:
kwiat z ciała, nieczysty, rozwinięty jakby w czarodziejski sposób
na zielonej równinie, na której rosną liczne konwalie i dzikie
narcyzy.
Jest
dziś wyjątkowo piękna. Usta małe i purpurowe wydają się
goździkiem odrywającym się od doskonałej bieli zębów. Twarz i
ciało mogłyby zadowolić najbardziej wybrednego malarza lub
rzeźbiarza – tak dla barwy, jak i dla formy: piersi i biodra
proporcjonalne, talia w sposób naturalny giętka i szczupła w
zestawieniu z biodrami i klatką piersiową. Wydaje się boginią,
jak rzekł Rzymianin: boginią wyrzeźbioną w różowawym marmurze,
której boki oplata lekka tkanina, by następnie licznymi fałdami
opaść z przodu. Wszystko jest dopracowane, by się podobać.
Jezus
patrzy na nią uważnie. Ona zuchwale wytrzymuje Jego spojrzenie,
śmiejąc się i lekko odwracając się z powodu łaskotania. To
Rzymianin przesuwa po jej odkrytych ramionach i dekolcie konwalię
zerwaną w trawie. Maria, z wyuczonym i udawanym gniewem, podnosi
welon i mówi:
«Uszanuj
moją niewinność».
To
wywołuje wybuch hałaśliwego śmiechu czterech mężczyzn. Jezus
nadal na nią patrzy. Kiedy zgiełk wywołany śmiechem ucichł,
Jezus – jakby pojawienie się tej kobiety ożywiło płomień
przemowy, która zmierzała ku końcowi – ponownie zabiera głos i
już więcej na nią nie patrzy. Spogląda na słuchaczy,
którzy wydają się poruszeni i zgorszeni tym wydarzeniem. Jezus
mówi:
«Powiedziałem,
że macie być wierni Prawu, pokorni, miłosierni, kochać nie tylko
braci tej samej krwi, lecz także ludzi, którzy są dla was braćmi,
bo zrodzili się, jak wy, z człowieka. Powiedziałem wam, że
przebaczenie jest pożyteczniejsze niż chowanie uraz, że lepiej
jest współczuć, niż być nieubłaganym. Teraz mówię wam, że
nie można potępiać, jeśli nie jest się wolnym od grzechu, który
nas samych prowadzi do potępienia. Nie czyńcie jak uczeni w Piśmie
i faryzeusze, którzy są surowi dla wszystkich, z wyjątkiem siebie.
Nazywają nieczystym to co zewnętrzne i może zanieczyścić jedynie
zewnętrznie, a przyjmują nieczystość do swego wnętrza, do swego
serca.
Bóg
nie przebywa z nieczystymi, nieczystość bowiem niszczy to, co
stanowi własność Boga: dusze – a przede wszystkim dusze dzieci,
które są aniołami rozproszonymi po ziemi. Biada tym, którzy
wyrywają im skrzydła z okrucieństwem demonicznych zwierząt i
rzucają w błoto te niebiańskie kwiaty, dając im poznać smak
materii! Biada!... Lepiej byłoby dla nich, gdyby umarli spaleni
piorunem niż popełnili taki grzech!»
(III (cz. 1-2), 34: 29
maja 1945 i 12 sierpnia 1944. A, 5184-5211 i 3296-3303)
Attenti
allo sguardo, uomini. Allo sguardo dell'occhio e a quello della
mente. Corrotti che siano, non possono che corrompere il resto. Lume
del corpo è l'occhio. Lume del cuore è il tuo pensiero. Ma se
l'occhio tuo non sarà puro – perché per la soggezione degli
organi al pensiero i sensi si corrompono per un pensiero corrotto –
tutto in te diverrà offuscato, e nebbie seduttrici creeranno impuri
fantasmi in te. Tutto è puro in chi ha pensiero puro che dà puro
sguardo, e la luce di Dio scende padrona dove non è ostacolo di
sensi. Ma se per mala volontà tu hai educato l'occhio alle torbide
visioni, tutto in te diverrà tenebre. Inutilmente guarderai anche le
cose più sante. Nel buio non saranno che tenebre e farai opere di
tenebre. Perciò, figli di Dio, tutelate voi stessi contro voi
stessi. Sorvegliatevi attentamente contro tutte le tentazioni. Essere
tentati non è male. L'atleta si prepara alla vittoria con la lotta.
Ma il male è essere vinti perché impreparati e disattenti. Lo so
che tutto serve a tentare. Lo so che la difesa snerva. Lo so che la
lotta stanca. Ma, suvvia, pensate cosa vi acquistano queste cose. E
vorreste per un'ora di piacere, di qual che sia genere, perdere
un'eternità di pace? Cosa vi lascia il piacere della carne, dell'oro
e del pensiero? Nulla. Cosa vi acquista il ripudiarli? Tutto. Io
parlo a peccatori, perché l'uomo è peccatore. Ebbene, ditemi, in
verità: dopo avere appagato il senso, o l'orgoglio, o l'avarizia, vi
siete sentiti più freschi, più contenti, più sicuri? Nell'ora che
segue all'appagamento, e che è sempre ora di riflessione, avete
proprio sinceramente sentito di essere felici? Io non ho gustato
questo pane del senso. Ma rispondo per voi: "No. Appassimento,
scontento, incertezza, nausea, paura, irrequietezza. Ecco cosa è
stato il succo spremuto dall'ora passata". Però, ve ne prego.
Mentre vi dico: "Non fate mai ciò, anche vi dico: "Non
siate inesorabili con coloro che sbagliano". Ricordatevi che
siete tutti fratelli, fatti di una carne e di un'anima. Pensate che
molte sono le cause per cui uno è indotto a peccare. Siate
misericordiosi verso i peccatori e con bontà rialzateli e
conduceteli a Dio, mostrando che il sentiero da loro percorso è irto
di pericoli per la carne e per la mente e per lo spirito. Fate questo
e ne avrete gran premio. Perché il Padre che è nei Cieli è
misericordioso coi buoni e sa dare il centuplo per uno. Onde Io vi
dico... (E qui Gesù mi dice che lei mi deve copiare la
visione-dettato del 12 agosto 1944, B 961, dalla 35a riga della
visione fino alla fine della stessa, ossia fino alla partenza della
Maddalena, alle parole "e ride di rabbia e di scherno". Poi
continuerà con quanto segue, naturalmente omettendo questa
parentesi).
12
agosto 1944. Dice Gesù: «Guarda e scrivi. É Vangelo della
Misericordia, che do a tutti e specie a quelle che si riconosceranno
nella peccatrice e che invito a seguirla nella redenzione».
Gesù
in piedi su un masso parla a molta folla. Il luogo è alpestre. Una
collina solitaria, fra due valli. La collina ha la vetta in forma di
giogo, anzi, è più chiaro, in forma di gobba di cammello, di modo
che a pochi metri dalla cima ha un naturale anfiteatro in cui la voce
rimbomba netta come in una sala da concerti, molto ben costruita. La
collina è tutta in fiore. Deve esser buona stagione. Le messi delle
pianure tendono ad imbiondire e a farsi pronte per la falce. A nord
un alto monte splende col suo nevaio al sole. Immediatamente sotto,
al oriente, il mare di Galilea pare uno specchio spezzato in innumeri
scaglie di cui ognuna è uno zaffiro acceso dal sole. Abbacina col
suo tremolìo azzurro e oro, su cui non si riflette che qualche
nuvola fioccosa che veleggia in un cielo purissimo e l'ombra fuggente
di qualche vela. Oltre il lago di Genezaret vi è un lontanare di
pianure che, per una lieve nebbia terra a terra, forse vaporare di
rugiade – perché deve essere ancor mattina e in sulle prime ore,
dato che l'erba montana ha ancora qualche dìamante rugiadoso sperso
fra i suoi steli – paiono continuare il lago, ma con tinte quasi
d'opale venato di verde, e oltre ancora una catena montana dalla
costa molto capricciosa che fa pensare ad un disegno di nuvole sul
cielo sereno. La folla è seduta chi sull'erba chi su dei pietroni,
altra folla è in piedi. Il collegio apostolico non è completo. Vedo
Pietro e Andrea, Giovanni e Giacomo, e sento chiamare gli altri due
Natanaele e Filippo. Poi ve ne è un altro che è e non è nel
gruppo. Forse l'ultimo arrivato: lo chiamano Simone. Gli altri non ci
sono. A meno che io non li veda fra la gran folla. Il discorso è già
incominciato da un po'. Capisco che è il discorso della Montagna. Ma
le beatitudini sono già enunciate. Anzi direi che il discorso si
avvia alla fine, perché Gesù dice: «Fate questo e ne avrete gran
premio. Perché il Padre che è nei Cieli è misericordìoso coi
buoni e są dare il centuplo per uno. Onde Io vi dico…».
Molto
movimento avviene fra la folla che si assiepa verso il sentiero che
sale al pianoro. Le teste dei più prossimi a Gesù si voltano.
L'attenzione si svia. Gesù sospende di parlare e volge lo sguardo
nella direzione degli altri. E serio e bello nel suo abito azzurro
cupo, con le braccia conserte sul petto e il sole che lo sfiora sul
capo col primo raggio che sormonta il picco orientale del colle.
«Fate
largo, plebei» grida una iraconda voce d'uomo. «Fate largo alla
bellezza che passa»... e vengono avanti quattro bellimbusti tutti
azzimati, di cui uno è certo romano perché ha la toga romana, i
quali portano come in trionfo sulle loro mani incrociate a sedìle
Maria dì Magdala, gran peccatrice ancora. E lei ride con la sua
bellissima bocca, buttando indietro la testa dalla capigliatura
d'oro, tutta intrecci e riccioli trattenuti da forcine preziose e da
una lamina d'oro, sparsa di perle, che le fascia il sommo della
fronte come un diadema, dal quale scendono ricciolini lievi a velare
gli occhi splendidi di loro e resi ancor più grandi e seduttori da
un sapiente artificio. Il diadema, poi, si perde dietro le orecchie,
sotto la massa delle trecce che pesano sul collo candidissimo e
scoperto tutto. Anzi... lo scoperto va molto oltre il collo. Le
spalle sono scoperte sino alle scapole, e il petto molto più ancora.
La veste è trattenuta sulle spalle da due catenelle d'oro. Le
maniche non esistono. Il tutto è coperto, per modo di dire, da un
velo che ha il solo incarico di riparare la pelle dall'abbronzatura
del sole. La veste è molto leggera e la donna, buttandosi come fa,
per vezzo, contro l'uno o l'altro dei suoi adoratori, è come ci si
buttasse addosso nuda. Ho l'impressione che il romano sia il
preferito, perché a lui vanno di preferenza risatine e occhiate e
più facilmente riceve il capo di lei sulla spalla.
«Ecco
accontentata la dea» dice il romano. «Roma ha fatto da cavalcatura
alla Venere novella. E là è l'Apollo che hai voluto vedere.
Seducilo dunque... Ma lascia anche a noi briciole dei tuoi vezzi».
Maria
ride e con mossa agile e procace balza a terra, scoprendo i piedini
calzati da sandali bianchi con fibbie d'oro e un bel pezzo di gamba.
Poi la veste, che è amplissima, di una lana sottile come velo e
candidissima, trattenuta alla vita, ma molto in basso, verso i
fianchi, da un cinturone tutto a borchie d'oro, snodate, copre tutto.
E la donna sta come un fiore di carne, un fiore impuro, sbocciato per
sortilegio sul verde pianoro in cui sono mughetti e narcisi selvatici
in grande quantità. E’ bella più che mai. La bocca piccola e
porporina pare un garofano che sbocci sul candore della dentatura
perfetta. Il volto e il corpo potrebbero accontentare il più
incontentabile pittore o scultore, sia per tinta che per forme. Ampia
di petto e di fianchi in misura giusta, con una vita naturalmente
flessuosa e sottile rispetto ai fianchi e al petto, pare una dea,
come ha detto il romano, una dea scolpita in un marmo lievemente
rosato, su cui si tende la stoffa lieve sui fianchi per poi ricadere
in una massa di pieghe sul davanti. Tutto è studiato per piacere.
Gesù la guarda fisso. E lei ne sostiene con spavalderia lo sguardo
mentre ride e si torce lievemente per il solletico che il romano le
fa scorrendola sulle spalle e sul seno, che ha scoperti, con un
mughetto colto fra l'erba. Maria, con un corruccio studiato e non
vero, rialza il velo dicendo:
«Rispetto
al mio candore», il che fa scoppiare i quattro in una fragorosa
risata.
Gesù
la continua a fissare. Appena il rumore delle risate si perde, Gesù,
come se l'apparizione della donna avesse riacceso fiamme al discorso
che si assopiva nella finale, riprende, e non la guarda più. Ma
guarda i suoi uditori che paiono impacciati e scandalizzati per
l'avvenuto.
Gesù
riprende: «Ho detto d'esser fedeli alla Legge, umili,
misericordiosi, di amare non solo i fratelli di sangue ma anche chi
vi è fratello sol perché nato come voi da uomo. Vi ho detto che il
perdono è più utile del rancore, che il compatimento è migliore
dell'inesorabilità. Ma ora vi dico che non si deve condannare se non
si è esenti dal peccato per cui si è portati a condannare. Non fate
come scribi e farisei che sono severi con tutti ma non con se stessi.
Che chiamano impuro ciò che è esterno, e può contaminare solo
l'esterno, e poi accolgono nel più fondo seno – il cuore –
l'impurità. Dio non è con gli impuri. Perché l'impurità corrompe
ciò che è proprietà di Dio: le anime, e specie le anime dei
piccoli che sono gli angeli sparsi sulla terra. Guai a quelli che
strappano loro le ali con crudeltà di belve demoniache e prostrano
questi fiori di Cielo nel fango, facendo loro conoscere il sapore
della materia! Guai!... Meglio sarebbe morissero arsi da un fulmine
anziché giungere a tale peccato! (3, 174)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz