czwartek, 9 września 2021

(152) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Uzdrowienie opętanego chłopca

   14 Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, 15 prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. 16 Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić». 17 Na to Jezus odrzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie Mi go tutaj!» 18 Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. (Mt 17,14-18)

   14 Gdy przyszli do uczniów, ujrzeli wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. 15 Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. 16 On ich zapytał: «O czym rozprawiacie z nimi?» 17 Jeden z tłumu odpowiedział Mu: «Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. 18 Ten, gdziekolwiek go pochwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli». 19 Odpowiadając im, [Jezus] rzekł: «O plemię niewierne, jak długo mam być z wami? Jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie go do Mnie!» 20 I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł miotać chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. 21 Jezus zapytał ojca: «Od jak dawna to mu się zdarza?» Ten zaś odrzekł: «Od dzieciństwa. 22 I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam». 23 Jezus mu odrzekł: «Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy». 24 Zaraz ojciec chłopca zawołał: «Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!» 25 A Jezus, widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: «Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i więcej w niego nie wchodź!» 26 A ten krzyknął i wyszedł, silnie nim miotając. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: «On umarł». 27 Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. (Mk 9,14-27)

   37 Następnego dnia, gdy zeszli z góry, wielki tłum wyszedł naprzeciw Niego. 38 Naraz ktoś z tłumu zawołał: «Nauczycielu, proszę Cię, wejrzyj na mego syna; to mój jedynak. 39 A oto chwyta go duch, tak że nagle krzyczy; miota nim tak, że się pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, rzucając nim o ziemię. 40 Prosiłem Twoich uczniów, żeby go wyrzucili, ale nie mogli». 41 I rzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Dokąd jeszcze będę wśród was i będę was znosił? Przyprowadź tu swego syna!» 42 Gdy on jeszcze podchodził, zły duch porwał go i zaczął nim miotać. Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i oddał go jego ojcu. 43 A wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga. (Łk 9,37-43)

   14 Καὶ ἐλθόντων πρὸς τὸν ὄχλον προσῆλθεν αὐτῷ ἄνθρωπος γονυπετῶν αὐτὸν 15 καὶ λέγων· κύριε, ἐλέησόν μου τὸν υἱόν, ὅτι σεληνιάζεται καὶ κακῶς πάσχει· πολλάκις γὰρ πίπτει εἰς τὸ πῦρ καὶ πολλάκις εἰς τὸ ὕδωρ. 16 καὶ προσήνεγκα αὐτὸν τοῖς μαθηταῖς σου, καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν αὐτὸν θεραπεῦσαι. 17 ἀποκριθεὶς δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε μεθ’ ὑμῶν ἔσομαι; ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν; φέρετέ μοι αὐτὸν ὧδε. 18 καὶ ἐπετίμησεν αὐτῷ ὁ Ἰησοῦς καὶ ἐξῆλθεν ἀπ’ αὐτοῦ τὸ δαιμόνιον καὶ ἐθεραπεύθη ὁ παῖς ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης. (Mt 17,14-18)

   14 Καὶ ἐλθόντες πρὸς τοὺς μαθητὰς εἶδον ὄχλον πολὺν περὶ αὐτοὺς καὶ γραμματεῖς συζητοῦντας πρὸς αὐτούς. 15 καὶ εὐθὺς πᾶς ὁ ὄχλος ἰδόντες αὐτὸν ἐξεθαμβήθησαν καὶ προστρέχοντες ἠσπάζοντο αὐτόν. 16 καὶ ἐπηρώτησεν αὐτούς· τί συζητεῖτε πρὸς αὐτούς; 17 Καὶ ἀπεκρίθη αὐτῷ εἷς ἐκ τοῦ ὄχλου· διδάσκαλε, ἤνεγκα τὸν υἱόν μου πρὸς σέ, ἔχοντα πνεῦμα ἄλαλον· 18 καὶ ὅπου ἐὰν αὐτὸν καταλάβῃ ῥήσσει αὐτόν, καὶ ἀφρίζει καὶ τρίζει τοὺς ὀδόντας καὶ ξηραίνεται· καὶ εἶπα τοῖς μαθηταῖς σου ἵνα αὐτὸ ἐκβάλωσιν, καὶ οὐκ ἴσχυσαν. 19 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς αὐτοῖς λέγει· ὦ γενεὰ ἄπιστος, ἕως πότε πρὸς ὑμᾶς ἔσομαι; ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν; φέρετε αὐτὸν πρός με. 20 καὶ ἤνεγκαν αὐτὸν πρὸς αὐτόν. καὶ ἰδὼν αὐτὸν τὸ πνεῦμα εὐθὺς συνεσπάραξεν αὐτόν, καὶ πεσὼν ἐπὶ τῆς γῆς ἐκυλίετο ἀφρίζων. 21 καὶ ἐπηρώτησεν τὸν πατέρα αὐτοῦ· πόσος χρόνος ἐστὶν ὡς τοῦτο γέγονεν αὐτῷ; ὁ δὲ εἶπεν· ἐκ παιδιόθεν· 22 καὶ πολλάκις καὶ εἰς πῦρ αὐτὸν ἔβαλεν καὶ εἰς ὕδατα ἵνα ἀπολέσῃ αὐτόν· ἀλλ’ εἴ τι δύνῃ, βοήθησον ἡμῖν σπλαγχνισθεὶς ἐφ’ ἡμᾶς. 23 ὁ δὲ Ἰησοῦς εἶπεν αὐτῷ· τὸ εἰ δύνῃ, πάντα δυνατὰ τῷ πιστεύοντι. 24 εὐθὺς κράξας ὁ πατὴρ τοῦ παιδίου ἔλεγεν· πιστεύω· βοήθει μου τῇ ἀπιστίᾳ. 25 Ἰδὼν δὲ ὁ Ἰησοῦς ὅτι ἐπισυντρέχει ὄχλος, ἐπετίμησεν τῷ πνεύματι τῷ ἀκαθάρτῳ λέγων αὐτῷ· τὸ ἄλαλον καὶ κωφὸν πνεῦμα, ἐγὼ ἐπιτάσσω σοι, ἔξελθε ἐξ αὐτοῦ καὶ μηκέτι εἰσέλθῃς εἰς αὐτόν. 26 καὶ κράξας καὶ πολλὰ σπαράξας ἐξῆλθεν· καὶ ἐγένετο ὡσεὶ νεκρός, ὥστε τοὺς πολλοὺς λέγειν ὅτι ἀπέθανεν. 27 ὁ δὲ Ἰησοῦς κρατήσας τῆς χειρὸς αὐτοῦ ἤγειρεν αὐτόν, καὶ ἀνέστη. (Mk 9,14-27)

   37 Ἐγένετο δὲ τῇ ἑξῆς ἡμέρᾳ κατελθόντων αὐτῶν ἀπὸ τοῦ ὄρους συνήντησεν αὐτῷ ὄχλος πολύς. 38 καὶ ἰδοὺ ἀνὴρ ἀπὸ τοῦ ὄχλου ἐβόησεν λέγων· διδάσκαλε, δέομαί σου ἐπιβλέψαι ἐπὶ τὸν υἱόν μου, ὅτι μονογενής μοί ἐστιν, 39 καὶ ἰδοὺ πνεῦμα λαμβάνει αὐτὸν καὶ ἐξαίφνης κράζει καὶ σπαράσσει αὐτὸν μετὰ ἀφροῦ καὶ μόγις ἀποχωρεῖ ἀπ’ αὐτοῦ συντρῖβον αὐτόν· 40 καὶ ἐδεήθην τῶν μαθητῶν σου ἵνα ἐκβάλωσιν αὐτό, καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν. 41 ἀποκριθεὶς δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε ἔσομαι πρὸς ὑμᾶς καὶ ἀνέξομαι ὑμῶν; προσάγαγε ὧδε τὸν υἱόν σου. 42 ἔτι δὲ προσερχομένου αὐτοῦ ἔρρηξεν αὐτὸν τὸ δαιμόνιον καὶ συνεσπάραξεν· ἐπετίμησεν δὲ ὁ Ἰησοῦς τῷ πνεύματι τῷ ἀκαθάρτῳ καὶ ἰάσατο τὸν παῖδα καὶ ἀπέδωκεν αὐτὸν τῷ πατρὶ αὐτοῦ. 43 ἐξεπλήσσοντο δὲ πάντες ἐπὶ τῇ μεγαλειότητι τοῦ θεοῦ. (Łk 9,37-43)

   Idą dalej ku dolinie. Doszedłszy jednak do pewnego miejsca, Jezus odwraca się. Wchodzi na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku Endor, czyli idącą po zboczu przeciwległym do tego, na którym opuścili uczniów.
   «Nie znajdziemy ich – mówi Jakub – słońce zaczyna zachodzić. Właśnie się gromadzą, czekając na Ciebie tam, gdzie ich zostawiłeś».
   «Chodź i wyzbądź się niemądrych myśli» [– odpowiada Jezus.]
   Rzeczywiście, gdy pomiędzy zaroślami widać już łąkę – spadającą lekką stromizną aż do głównej drogi – zauważają wielką grupę uczniów. Oprócz nich są też u stóp góry ciekawscy wędrowcy, wzburzeni uczeni w Piśmie, którzy przybyli nie wiadomo skąd.
   «Niestety! Uczeni!... I już dyskutują!» – mówi Piotr wskazując ich palcem. I schodzi, przemierzając z niechęcią ostatnie metry.
   Ci, którzy są w dole, ujrzeli ich i pokazują ich sobie. Potem zaś biegną ku Jezusowi, wołając:
   «Jak to się stało, Nauczycielu, że idziesz tą stroną? Już mieliśmy się udać na umówione miejsce, ale uczeni zatrzymali nas swymi dysputami, a pewien zasmucony ojciec – swymi błaganiami».
   «O czym rozmawialiście?» [– pyta Jezus.]
   «O opętanym. Uczeni w Piśmie szydzili z nas, bo nie potrafiliśmy go uwolnić. Próbował jeszcze Judasz z Kariotu, to był dla niego punkt honoru, ale daremnie. Wtedy powiedzieliśmy im: „Wy to uczyńcie”. Oni nam odrzekli: „Nie jesteśmy egzorcystami”. Przypadkowo przechodzili tędy ludzie z Kislot-Tabor. Między nimi znajdowało się dwóch egzorcystów. Ale też im się nie powiodło. Oto ojciec, który przychodzi Cię prosić. Wysłuchaj go».
   Rzeczywiście, zbliża się błagający mężczyzna. Klęka przed Jezusem, który pozostał na łące, na wzniesieniu, stoi więc ponad drogą, co najmniej trzy metry wyżej. Dzięki temu wszyscy dobrze Go widzą.
   «Nauczycielu – mówi mężczyzna – szedłem z synem do Kafarnaum, żeby Cię znaleźć. Przyprowadziłem Ci mojego nieszczęśliwego syna, abyś go uwolnił. Ty wyrzucasz demony i uzdrawiasz z wszelkiego rodzaju chorób. Jego często bierze w posiadanie duch niemoty. Kiedy go ogarnia, potrafi wydawać tylko chrapliwe krzyki, jak duszące się zwierzę. Duch rzuca go na ziemię, a on się zwija, szczerzy zęby, [na ustach] ma pianę jak koń kłuty wędzidłem. Rani się albo jest bliski śmierci przez utopienie, spalenie, stłuczenie... Duch bowiem często rzuca go w wodę albo w ogień, albo zrzuca go ze schodów. Twoi uczniowie próbowali, lecz nie potrafili [go uwolnić]. O! Panie pełen dobroci! Zmiłuj się nade mną i nad moim dzieckiem!»
   Jezus rozpala się mocą i woła:
   «O pokolenie przewrotne, o szatański tłumie, zbuntowany legionie, niewierny i okrutny ludu Piekieł, jak długo mam się z tobą stykać? Jak długo muszę cię [jeszcze] znosić?»
   Jezus jest tak dostojny, że zalega absolutna cisza i ustają nawet szyderstwa uczonych. Zwraca się do ojca:
   «Wstań i przyprowadź Mi syna».
   Mężczyzna odchodzi. Wraca z innymi ludźmi. Między nimi znajduje się chłopiec w wieku około dwunastu-czternastu lat. To piękne dziecko, lecz o spojrzeniu nieco otępiałym, jakby było oszołomione. Na czole czerwienieje [świeża] rana. Poniżej widać biały ślad dawniejszej blizny. Gdy ujrzał Jezusa, patrzącego na niego Swymi jakby magnetyzującymi oczyma, wydaje chrapliwy okrzyk. Całe ciało skręca się konwulsyjnie, upada na ziemię. Przewraca oczyma tak, że widać jedynie białka. Skręca się na ziemi w konwulsjach charakterystycznych dla padaczki. Jezus podchodzi do niego na odległość kilku kroków i mówi:
   «Odkąd to się dzieje? Mów głośno, żeby wszyscy słyszeli».
   Mężczyzna mówi głośno, podczas gdy krąg ludzi zacieśnia się, a uczeni w Piśmie stają naprzeciw Jezusa, żeby dobrze obserwować scenę:
   «Od wczesnego dzieciństwa, mówiłem Ci. Często wpada w ogień, w wodę... Spada ze schodów i z drzew, bo duch napada go niespodziewanie i ciska nim z całą siłą, żeby go uśmiercić. Cały jest okryty bliznami, śladami oparzeń. To i tak wiele, że nie oślepł z powodu płomienia paleniska. Nie mógł go uleczyć ani żaden lekarz, ani żaden egzorcysta, ani nawet Twoi uczniowie. Ale Ty... jakże mocno w to wierzę... Ty możesz tu zadziałać. Ulituj się nad nami, dopomóż nam».
   «Jeśli uwierzysz, [wtedy] wszystko mogę, gdyż wszystko jest udzielane temu, kto wierzy» [– odpowiada mu Jezus.]
   «O, Panie! Jakże ja wierzę! Ale jeśli moja wiara nie wystarcza, to Ty sam powiększ moją wiarę, aby się stała pełna i wyjednała cud» – mówi mężczyzna, płacząc.
   Klęczy przy synu, którego ogarniają jeszcze większe konwulsje niż kiedykolwiek dotąd. Jezus prostuje się, cofa się o dwa kroki. Tłum ciśnie się coraz bardziej, On zaś woła potężnym głosem:
   «Duchu przeklęty, który czynisz to dziecko głuchym i niemym i dręczysz je, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nie wchodź w niego nigdy więcej!»
   Chłopiec, cały czas leżący na ziemi, wykonuje straszliwe podskoki, wygina się łukiem i wydaje nieludzkie okrzyki. Potem, po ostatnim podskoku – z powodu którego przewraca się na brzuch, uderzając czołem i ustami o kamień wystający spomiędzy traw – zaczyna krwawić i zastyga nieruchomy.
   «Umarł!» – krzyczy wielu.
   «Biedne dziecko!» [– wołają inni.]
   «Biedny ojciec!» – mówi wielu dobrych.
   A uczeni śmieją się szyderczo: «Dobrze ci się przysłużył ten Nazarejczyk!» Albo: «Jak to się stało, Nauczycielu? Tym razem Belzebub zrobił Ci niesmaczny żart...» – i śmieją się, pełni nienawiści.
   Jezus nie odpowiada nikomu, nawet ojcu, który przewraca syna na plecy, ociera mu krew z czoła i ze zranionych warg. Jęczy i przyzywa Jezusa. Nauczyciel pochyla się i ujmuje dziecko za rękę. Ono zaś otwiera oczy i wzdycha, jakby się budziło ze snu. Siada z uśmiechem. Jezus przyciąga chłopca do Siebie, stawia na nogi i oddaje ojcu. Tłum krzyczy z entuzjazmem, a uczeni biorą nogi za pas, ścigani szyderstwami tłumu...
   «Teraz chodźmy» – mówi Jezus do Swoich uczniów.
   Po pożegnaniu tłumu obchodzi górę, kierując się w stronę drogi, którą szli już dziś rano. (IV [cz. 1-2], 37: 3 grudnia 1945 i 5 sierpnia 1944. A, 7194-7195, 3220-3227, 7196-7202 i 3227-3229)

   Tornano ad andare verso la valle. Ma, giunti ad un punto, Gesù piega per un viottolo ripido in direzione di Endor, ossia dal lato opposto di quello nel quale ha lasciato i discepoli.
   «Non li troveremo», dice Giacomo. «Il sole inizia la discesa. Si staranno radunando in tua attesa nel luogo dove li lasciasti».
   «Vieni e non crearti stolti pensieri».
   Infatti, come la boscaglia si apre in una prateria che scende mollemente a toccare la via maestra, vedono tutta la massa dei discepoli, accresciuta da viandanti curiosi, da scribi venuti da non so dove, agitarsi alla base del monte.
   «Ohimè! Scribi!… E disputano già!», dice Pietro accennandoli. E scende gli ultimi metri a malincuore.
   Ma anche quelli giù in basso li hanno visti e se li accennano e poi si danno a correre verso Gesù, gridando:
   «Come mai, Maestro, da questa parte? Stavamo per venire al posto detto. Ma ci hanno trattenuto in dispute gli scribi e in suppliche un padre affannato».
   «Di che disputavate fra voi?».
   «Per un indemoniato. Gli scribi ci hanno scherniti perché non abbiamo potuto liberarlo. Ci si è meso Giuda di Keriot da capo, di puntiglio. Ma fu inutile. Allora abbiamo detto: “Mettetevici voi”. Hanno risposto: “Non siamo esorcisti”. Per caso sono passati alcuni venienti da Caslot-Tabor, fra i quali erano due esorcisti. Ma anche loro niente. Ecco il padre che viene a pregarti. Ascoltalo».
   Un uomo, infatti, viene avanti supplichevole e si inginocchia davanti a Gesù rimasto sul prato in pendenza, di modo che è più alto della via di almeno tre metri e ben visibile a tutti, perciò.
   «Maestro», gli dice l’uomo, «io venivo a Cafarnao con il figlio mio per cercare Te. Te lo portavo, l’infelice figlio mio, perché tu lo liberassi, Tu che cacci i demoni e guarisci ogni malattia. Egli è preso spesso da uno spirito muto. Quando lo prende, egli non può più che fare gridi rochi, come una bestia che si strozza. Lo spirito lo butta a terra ed egli la si rotola digrignando i denti, spumando come un cavallo che morda il morso, e si ferisce o rischia di morire affogato o bruciato, oppure sfracellato, perché lo spirito più di una volta lo ha buttato nell’acqua, nel fuoco, o giù dalle scale. I tuoi discepoli ci si sono provati, ma non hanno potuto. Oh! Signore buono! Pietà di me e del mio fanciullo».
   Gesù fiammeggia di potenza mentre grida: «O generazione perversa, o turba satanica, legione ribelle, popolo dell’inferno incredulo e crudele, fino a quando dovrò stare a contatto con te? Fino a quando ti dovrò sopportare?». È imponente, tanto che si fa un silenzio assoluto e cessano i sogghigni degli scribi.
   Gesù dice al padre: «Alzati e portami qui tuo figlio».
   L’uomo va e torna con altri uomini, al centro dei quali è un ragazzo sui dodici-quattordici anni. Un bel fanciullo, ma dallo sguardo un poco ebete, come fosse sbalordito. Sulla fronte rosseggia una lunga ferita e più sotto biancheggia una cicatrice antica. Non appena vede Gesù che lo fissa coi suoi occhi magnetici, ha un grido roco e un contorcimento convulsivo di tutto il corpo, mentre cade a terra spumando e rotando gli occhi, di modo che appare solo il bulbo bianco, mentre si rotola per terra nella caratteristica convulsione epilettica.
   Gesù viene avanti qualche passo per giungergli vicino e dice: «Da quando gli avviene ciò? Parla forte, che tutti sentano».
   E l’uomo, urlando, mentre il cerchio della folla si stringe e gli scribi si mettono più in alto di Gesù per dominare la scena, dice: «Fin da bambino. Te l’ho detto: spesso cade nel fuoco, nell’acqua o giù dalle scale e dagli alberi, perché lo spirito lo assale all’improvviso e lo scaraventa così per finirlo. È tutto pieno di cicatrici e di bruciature. Molto è se non è rimasto accecato dalle fiamme del focolare. Nessun medico, nessun esorcista, neppure i tuoi discepoli lo hanno potuto guarire. Ma Tu, se, come credo fermamente, puoi qualche cosa, abbi pietà di noi e soccorrici».
   «Se puoi credere così, tutto mi è possibile, perché tutto è concesso a chi crede».
   «Oh! Signore, se io credo! Ma se ancora non credo a sufficienza, aumenta Tu la mia fede, perché sia completa e ottenga il miracolo», dice l’uomo piangendo, inginocchiato presso il figlio più che mai in convulsione.
   Gesù si raddrizza, si tira in dietro due passi e, mentre la folla più che mai stringe il suo cerchio, grida forte: «Spirito maledetto, che fai sordo e muto il fanciullo e lo tormenti, Io te lo comando: esci da lui e non entrarvi mai più!».
   Il fanciullo, pur stando coricato al suolo, fa dei balzi paurosi, puntando testa e piedi ad arco, e ha gridi disumani; poi, dopo un ultimo balzo, nel quale si rivolta bocconi battendo la fronte e la bocca su un masso emergente dall’erba, che si fa rossa di sangue, resta immoto.
   «È morto!», gridano in molti. «Povero fanciullo!», «Povero padre!», compiangono i migliori. E gli scribi, ghignando: «Ti ha servito bene il Nazareno!», oppure: «Maestro, come è? Questa volta belzebù ti ha fatto fare brutta figura…», e ridono velenosamente.
   Gesù non risponde a nessuno. Neppure al padre, che ha rivoltato il figlio e gli asciuga il sangue della fronte e delle labbra ferite, gemendo, invocando Gesù. Ma si china, il Maestro, e prende per mano il fanciullo. E questo apre gli occhi con un sospirone, come si destasse da un sonno, si siede e sorride. Gesù lo attira a Sé, lo fa alzare in piedi e lo consegna al padre, mentre la folla grida di entusiasmo e gli scribi fuggono, inseguiti dalle beffe della folla…
   «E ora andiamo», dice Gesù ai suoi discepoli. E, congedata la folla, gira il fianco del monte portandosi sulla via fatta al mattino. (5, 349)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz