piątek, 17 września 2021

Miłośc to miejsce

miłość to miejsce
i przez to miejsce

miłości poruszają się

(z jasnością pokoju)

wszystkie miejsca


„tak” to świat

i w tym świecie

„tak” żyją

(zręcznie poskręcane)

wszystkie światy


Wiersz E.E. Cummingsa,
Love Is a Place. Przekład z angielskiego: Jakub Szukalski (2013 r.).

czwartek, 16 września 2021

Pioruny

Oznakowaliście siebie piorunami,
sądząc, że to w waszej władzy
pioruny i życie.
Teraz, jaka wasza władza,
kiedy z nieba uderzają
w wasze mienie i zabierają wam życie?

sobota, 11 września 2021

O pustynio...

O pustynio
kwitnąca kwiatami Chrystusa!
O samotnio,
w której rodzą się te kamienie,
z których w Apokalipsie
budowane jest miasto Wielkiego Króla!
O ustronie
radujące się przyjacielskim Bogiem!

Św. Hieronim, z listu Do mnicha Heliodora (Ad Heliodorum monachum), list 14,10; przekład tych zdań z języka łacińskiego: Jakub Szukalski


Św. Hieronim rozmyślający na pustyni
(1506, Lorenzo Lotto)

piątek, 10 września 2021

Niepojęte Słowo

W jednym miejscu
chcą Go z góry zrzucić
w drugim miejscu
chcą Go porwać
i obwołać królem,
tak że usuwa się sam na górę –
Rozum Boży,
którego chybotliwe,
ludzkie umysły
nie potrafią pojąć.

czwartek, 9 września 2021

(152) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Uzdrowienie opętanego chłopca

   14 Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, 15 prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. 16 Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić». 17 Na to Jezus odrzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie Mi go tutaj!» 18 Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. (Mt 17,14-18)

   14 Gdy przyszli do uczniów, ujrzeli wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. 15 Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. 16 On ich zapytał: «O czym rozprawiacie z nimi?» 17 Jeden z tłumu odpowiedział Mu: «Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. 18 Ten, gdziekolwiek go pochwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli». 19 Odpowiadając im, [Jezus] rzekł: «O plemię niewierne, jak długo mam być z wami? Jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie go do Mnie!» 20 I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł miotać chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. 21 Jezus zapytał ojca: «Od jak dawna to mu się zdarza?» Ten zaś odrzekł: «Od dzieciństwa. 22 I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam». 23 Jezus mu odrzekł: «Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy». 24 Zaraz ojciec chłopca zawołał: «Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!» 25 A Jezus, widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: «Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i więcej w niego nie wchodź!» 26 A ten krzyknął i wyszedł, silnie nim miotając. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: «On umarł». 27 Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. (Mk 9,14-27)

   37 Następnego dnia, gdy zeszli z góry, wielki tłum wyszedł naprzeciw Niego. 38 Naraz ktoś z tłumu zawołał: «Nauczycielu, proszę Cię, wejrzyj na mego syna; to mój jedynak. 39 A oto chwyta go duch, tak że nagle krzyczy; miota nim tak, że się pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, rzucając nim o ziemię. 40 Prosiłem Twoich uczniów, żeby go wyrzucili, ale nie mogli». 41 I rzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Dokąd jeszcze będę wśród was i będę was znosił? Przyprowadź tu swego syna!» 42 Gdy on jeszcze podchodził, zły duch porwał go i zaczął nim miotać. Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i oddał go jego ojcu. 43 A wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga. (Łk 9,37-43)

   14 Καὶ ἐλθόντων πρὸς τὸν ὄχλον προσῆλθεν αὐτῷ ἄνθρωπος γονυπετῶν αὐτὸν 15 καὶ λέγων· κύριε, ἐλέησόν μου τὸν υἱόν, ὅτι σεληνιάζεται καὶ κακῶς πάσχει· πολλάκις γὰρ πίπτει εἰς τὸ πῦρ καὶ πολλάκις εἰς τὸ ὕδωρ. 16 καὶ προσήνεγκα αὐτὸν τοῖς μαθηταῖς σου, καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν αὐτὸν θεραπεῦσαι. 17 ἀποκριθεὶς δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε μεθ’ ὑμῶν ἔσομαι; ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν; φέρετέ μοι αὐτὸν ὧδε. 18 καὶ ἐπετίμησεν αὐτῷ ὁ Ἰησοῦς καὶ ἐξῆλθεν ἀπ’ αὐτοῦ τὸ δαιμόνιον καὶ ἐθεραπεύθη ὁ παῖς ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης. (Mt 17,14-18)

   14 Καὶ ἐλθόντες πρὸς τοὺς μαθητὰς εἶδον ὄχλον πολὺν περὶ αὐτοὺς καὶ γραμματεῖς συζητοῦντας πρὸς αὐτούς. 15 καὶ εὐθὺς πᾶς ὁ ὄχλος ἰδόντες αὐτὸν ἐξεθαμβήθησαν καὶ προστρέχοντες ἠσπάζοντο αὐτόν. 16 καὶ ἐπηρώτησεν αὐτούς· τί συζητεῖτε πρὸς αὐτούς; 17 Καὶ ἀπεκρίθη αὐτῷ εἷς ἐκ τοῦ ὄχλου· διδάσκαλε, ἤνεγκα τὸν υἱόν μου πρὸς σέ, ἔχοντα πνεῦμα ἄλαλον· 18 καὶ ὅπου ἐὰν αὐτὸν καταλάβῃ ῥήσσει αὐτόν, καὶ ἀφρίζει καὶ τρίζει τοὺς ὀδόντας καὶ ξηραίνεται· καὶ εἶπα τοῖς μαθηταῖς σου ἵνα αὐτὸ ἐκβάλωσιν, καὶ οὐκ ἴσχυσαν. 19 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς αὐτοῖς λέγει· ὦ γενεὰ ἄπιστος, ἕως πότε πρὸς ὑμᾶς ἔσομαι; ἕως πότε ἀνέξομαι ὑμῶν; φέρετε αὐτὸν πρός με. 20 καὶ ἤνεγκαν αὐτὸν πρὸς αὐτόν. καὶ ἰδὼν αὐτὸν τὸ πνεῦμα εὐθὺς συνεσπάραξεν αὐτόν, καὶ πεσὼν ἐπὶ τῆς γῆς ἐκυλίετο ἀφρίζων. 21 καὶ ἐπηρώτησεν τὸν πατέρα αὐτοῦ· πόσος χρόνος ἐστὶν ὡς τοῦτο γέγονεν αὐτῷ; ὁ δὲ εἶπεν· ἐκ παιδιόθεν· 22 καὶ πολλάκις καὶ εἰς πῦρ αὐτὸν ἔβαλεν καὶ εἰς ὕδατα ἵνα ἀπολέσῃ αὐτόν· ἀλλ’ εἴ τι δύνῃ, βοήθησον ἡμῖν σπλαγχνισθεὶς ἐφ’ ἡμᾶς. 23 ὁ δὲ Ἰησοῦς εἶπεν αὐτῷ· τὸ εἰ δύνῃ, πάντα δυνατὰ τῷ πιστεύοντι. 24 εὐθὺς κράξας ὁ πατὴρ τοῦ παιδίου ἔλεγεν· πιστεύω· βοήθει μου τῇ ἀπιστίᾳ. 25 Ἰδὼν δὲ ὁ Ἰησοῦς ὅτι ἐπισυντρέχει ὄχλος, ἐπετίμησεν τῷ πνεύματι τῷ ἀκαθάρτῳ λέγων αὐτῷ· τὸ ἄλαλον καὶ κωφὸν πνεῦμα, ἐγὼ ἐπιτάσσω σοι, ἔξελθε ἐξ αὐτοῦ καὶ μηκέτι εἰσέλθῃς εἰς αὐτόν. 26 καὶ κράξας καὶ πολλὰ σπαράξας ἐξῆλθεν· καὶ ἐγένετο ὡσεὶ νεκρός, ὥστε τοὺς πολλοὺς λέγειν ὅτι ἀπέθανεν. 27 ὁ δὲ Ἰησοῦς κρατήσας τῆς χειρὸς αὐτοῦ ἤγειρεν αὐτόν, καὶ ἀνέστη. (Mk 9,14-27)

   37 Ἐγένετο δὲ τῇ ἑξῆς ἡμέρᾳ κατελθόντων αὐτῶν ἀπὸ τοῦ ὄρους συνήντησεν αὐτῷ ὄχλος πολύς. 38 καὶ ἰδοὺ ἀνὴρ ἀπὸ τοῦ ὄχλου ἐβόησεν λέγων· διδάσκαλε, δέομαί σου ἐπιβλέψαι ἐπὶ τὸν υἱόν μου, ὅτι μονογενής μοί ἐστιν, 39 καὶ ἰδοὺ πνεῦμα λαμβάνει αὐτὸν καὶ ἐξαίφνης κράζει καὶ σπαράσσει αὐτὸν μετὰ ἀφροῦ καὶ μόγις ἀποχωρεῖ ἀπ’ αὐτοῦ συντρῖβον αὐτόν· 40 καὶ ἐδεήθην τῶν μαθητῶν σου ἵνα ἐκβάλωσιν αὐτό, καὶ οὐκ ἠδυνήθησαν. 41 ἀποκριθεὶς δὲ ὁ Ἰησοῦς εἶπεν· ὦ γενεὰ ἄπιστος καὶ διεστραμμένη, ἕως πότε ἔσομαι πρὸς ὑμᾶς καὶ ἀνέξομαι ὑμῶν; προσάγαγε ὧδε τὸν υἱόν σου. 42 ἔτι δὲ προσερχομένου αὐτοῦ ἔρρηξεν αὐτὸν τὸ δαιμόνιον καὶ συνεσπάραξεν· ἐπετίμησεν δὲ ὁ Ἰησοῦς τῷ πνεύματι τῷ ἀκαθάρτῳ καὶ ἰάσατο τὸν παῖδα καὶ ἀπέδωκεν αὐτὸν τῷ πατρὶ αὐτοῦ. 43 ἐξεπλήσσοντο δὲ πάντες ἐπὶ τῇ μεγαλειότητι τοῦ θεοῦ. (Łk 9,37-43)

   Idą dalej ku dolinie. Doszedłszy jednak do pewnego miejsca, Jezus odwraca się. Wchodzi na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku Endor, czyli idącą po zboczu przeciwległym do tego, na którym opuścili uczniów.
   «Nie znajdziemy ich – mówi Jakub – słońce zaczyna zachodzić. Właśnie się gromadzą, czekając na Ciebie tam, gdzie ich zostawiłeś».
   «Chodź i wyzbądź się niemądrych myśli» [– odpowiada Jezus.]
   Rzeczywiście, gdy pomiędzy zaroślami widać już łąkę – spadającą lekką stromizną aż do głównej drogi – zauważają wielką grupę uczniów. Oprócz nich są też u stóp góry ciekawscy wędrowcy, wzburzeni uczeni w Piśmie, którzy przybyli nie wiadomo skąd.
   «Niestety! Uczeni!... I już dyskutują!» – mówi Piotr wskazując ich palcem. I schodzi, przemierzając z niechęcią ostatnie metry.
   Ci, którzy są w dole, ujrzeli ich i pokazują ich sobie. Potem zaś biegną ku Jezusowi, wołając:
   «Jak to się stało, Nauczycielu, że idziesz tą stroną? Już mieliśmy się udać na umówione miejsce, ale uczeni zatrzymali nas swymi dysputami, a pewien zasmucony ojciec – swymi błaganiami».
   «O czym rozmawialiście?» [– pyta Jezus.]
   «O opętanym. Uczeni w Piśmie szydzili z nas, bo nie potrafiliśmy go uwolnić. Próbował jeszcze Judasz z Kariotu, to był dla niego punkt honoru, ale daremnie. Wtedy powiedzieliśmy im: „Wy to uczyńcie”. Oni nam odrzekli: „Nie jesteśmy egzorcystami”. Przypadkowo przechodzili tędy ludzie z Kislot-Tabor. Między nimi znajdowało się dwóch egzorcystów. Ale też im się nie powiodło. Oto ojciec, który przychodzi Cię prosić. Wysłuchaj go».
   Rzeczywiście, zbliża się błagający mężczyzna. Klęka przed Jezusem, który pozostał na łące, na wzniesieniu, stoi więc ponad drogą, co najmniej trzy metry wyżej. Dzięki temu wszyscy dobrze Go widzą.
   «Nauczycielu – mówi mężczyzna – szedłem z synem do Kafarnaum, żeby Cię znaleźć. Przyprowadziłem Ci mojego nieszczęśliwego syna, abyś go uwolnił. Ty wyrzucasz demony i uzdrawiasz z wszelkiego rodzaju chorób. Jego często bierze w posiadanie duch niemoty. Kiedy go ogarnia, potrafi wydawać tylko chrapliwe krzyki, jak duszące się zwierzę. Duch rzuca go na ziemię, a on się zwija, szczerzy zęby, [na ustach] ma pianę jak koń kłuty wędzidłem. Rani się albo jest bliski śmierci przez utopienie, spalenie, stłuczenie... Duch bowiem często rzuca go w wodę albo w ogień, albo zrzuca go ze schodów. Twoi uczniowie próbowali, lecz nie potrafili [go uwolnić]. O! Panie pełen dobroci! Zmiłuj się nade mną i nad moim dzieckiem!»
   Jezus rozpala się mocą i woła:
   «O pokolenie przewrotne, o szatański tłumie, zbuntowany legionie, niewierny i okrutny ludu Piekieł, jak długo mam się z tobą stykać? Jak długo muszę cię [jeszcze] znosić?»
   Jezus jest tak dostojny, że zalega absolutna cisza i ustają nawet szyderstwa uczonych. Zwraca się do ojca:
   «Wstań i przyprowadź Mi syna».
   Mężczyzna odchodzi. Wraca z innymi ludźmi. Między nimi znajduje się chłopiec w wieku około dwunastu-czternastu lat. To piękne dziecko, lecz o spojrzeniu nieco otępiałym, jakby było oszołomione. Na czole czerwienieje [świeża] rana. Poniżej widać biały ślad dawniejszej blizny. Gdy ujrzał Jezusa, patrzącego na niego Swymi jakby magnetyzującymi oczyma, wydaje chrapliwy okrzyk. Całe ciało skręca się konwulsyjnie, upada na ziemię. Przewraca oczyma tak, że widać jedynie białka. Skręca się na ziemi w konwulsjach charakterystycznych dla padaczki. Jezus podchodzi do niego na odległość kilku kroków i mówi:
   «Odkąd to się dzieje? Mów głośno, żeby wszyscy słyszeli».
   Mężczyzna mówi głośno, podczas gdy krąg ludzi zacieśnia się, a uczeni w Piśmie stają naprzeciw Jezusa, żeby dobrze obserwować scenę:
   «Od wczesnego dzieciństwa, mówiłem Ci. Często wpada w ogień, w wodę... Spada ze schodów i z drzew, bo duch napada go niespodziewanie i ciska nim z całą siłą, żeby go uśmiercić. Cały jest okryty bliznami, śladami oparzeń. To i tak wiele, że nie oślepł z powodu płomienia paleniska. Nie mógł go uleczyć ani żaden lekarz, ani żaden egzorcysta, ani nawet Twoi uczniowie. Ale Ty... jakże mocno w to wierzę... Ty możesz tu zadziałać. Ulituj się nad nami, dopomóż nam».
   «Jeśli uwierzysz, [wtedy] wszystko mogę, gdyż wszystko jest udzielane temu, kto wierzy» [– odpowiada mu Jezus.]
   «O, Panie! Jakże ja wierzę! Ale jeśli moja wiara nie wystarcza, to Ty sam powiększ moją wiarę, aby się stała pełna i wyjednała cud» – mówi mężczyzna, płacząc.
   Klęczy przy synu, którego ogarniają jeszcze większe konwulsje niż kiedykolwiek dotąd. Jezus prostuje się, cofa się o dwa kroki. Tłum ciśnie się coraz bardziej, On zaś woła potężnym głosem:
   «Duchu przeklęty, który czynisz to dziecko głuchym i niemym i dręczysz je, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nie wchodź w niego nigdy więcej!»
   Chłopiec, cały czas leżący na ziemi, wykonuje straszliwe podskoki, wygina się łukiem i wydaje nieludzkie okrzyki. Potem, po ostatnim podskoku – z powodu którego przewraca się na brzuch, uderzając czołem i ustami o kamień wystający spomiędzy traw – zaczyna krwawić i zastyga nieruchomy.
   «Umarł!» – krzyczy wielu.
   «Biedne dziecko!» [– wołają inni.]
   «Biedny ojciec!» – mówi wielu dobrych.
   A uczeni śmieją się szyderczo: «Dobrze ci się przysłużył ten Nazarejczyk!» Albo: «Jak to się stało, Nauczycielu? Tym razem Belzebub zrobił Ci niesmaczny żart...» – i śmieją się, pełni nienawiści.
   Jezus nie odpowiada nikomu, nawet ojcu, który przewraca syna na plecy, ociera mu krew z czoła i ze zranionych warg. Jęczy i przyzywa Jezusa. Nauczyciel pochyla się i ujmuje dziecko za rękę. Ono zaś otwiera oczy i wzdycha, jakby się budziło ze snu. Siada z uśmiechem. Jezus przyciąga chłopca do Siebie, stawia na nogi i oddaje ojcu. Tłum krzyczy z entuzjazmem, a uczeni biorą nogi za pas, ścigani szyderstwami tłumu...
   «Teraz chodźmy» – mówi Jezus do Swoich uczniów.
   Po pożegnaniu tłumu obchodzi górę, kierując się w stronę drogi, którą szli już dziś rano. (IV [cz. 1-2], 37: 3 grudnia 1945 i 5 sierpnia 1944. A, 7194-7195, 3220-3227, 7196-7202 i 3227-3229)

   Tornano ad andare verso la valle. Ma, giunti ad un punto, Gesù piega per un viottolo ripido in direzione di Endor, ossia dal lato opposto di quello nel quale ha lasciato i discepoli.
   «Non li troveremo», dice Giacomo. «Il sole inizia la discesa. Si staranno radunando in tua attesa nel luogo dove li lasciasti».
   «Vieni e non crearti stolti pensieri».
   Infatti, come la boscaglia si apre in una prateria che scende mollemente a toccare la via maestra, vedono tutta la massa dei discepoli, accresciuta da viandanti curiosi, da scribi venuti da non so dove, agitarsi alla base del monte.
   «Ohimè! Scribi!… E disputano già!», dice Pietro accennandoli. E scende gli ultimi metri a malincuore.
   Ma anche quelli giù in basso li hanno visti e se li accennano e poi si danno a correre verso Gesù, gridando:
   «Come mai, Maestro, da questa parte? Stavamo per venire al posto detto. Ma ci hanno trattenuto in dispute gli scribi e in suppliche un padre affannato».
   «Di che disputavate fra voi?».
   «Per un indemoniato. Gli scribi ci hanno scherniti perché non abbiamo potuto liberarlo. Ci si è meso Giuda di Keriot da capo, di puntiglio. Ma fu inutile. Allora abbiamo detto: “Mettetevici voi”. Hanno risposto: “Non siamo esorcisti”. Per caso sono passati alcuni venienti da Caslot-Tabor, fra i quali erano due esorcisti. Ma anche loro niente. Ecco il padre che viene a pregarti. Ascoltalo».
   Un uomo, infatti, viene avanti supplichevole e si inginocchia davanti a Gesù rimasto sul prato in pendenza, di modo che è più alto della via di almeno tre metri e ben visibile a tutti, perciò.
   «Maestro», gli dice l’uomo, «io venivo a Cafarnao con il figlio mio per cercare Te. Te lo portavo, l’infelice figlio mio, perché tu lo liberassi, Tu che cacci i demoni e guarisci ogni malattia. Egli è preso spesso da uno spirito muto. Quando lo prende, egli non può più che fare gridi rochi, come una bestia che si strozza. Lo spirito lo butta a terra ed egli la si rotola digrignando i denti, spumando come un cavallo che morda il morso, e si ferisce o rischia di morire affogato o bruciato, oppure sfracellato, perché lo spirito più di una volta lo ha buttato nell’acqua, nel fuoco, o giù dalle scale. I tuoi discepoli ci si sono provati, ma non hanno potuto. Oh! Signore buono! Pietà di me e del mio fanciullo».
   Gesù fiammeggia di potenza mentre grida: «O generazione perversa, o turba satanica, legione ribelle, popolo dell’inferno incredulo e crudele, fino a quando dovrò stare a contatto con te? Fino a quando ti dovrò sopportare?». È imponente, tanto che si fa un silenzio assoluto e cessano i sogghigni degli scribi.
   Gesù dice al padre: «Alzati e portami qui tuo figlio».
   L’uomo va e torna con altri uomini, al centro dei quali è un ragazzo sui dodici-quattordici anni. Un bel fanciullo, ma dallo sguardo un poco ebete, come fosse sbalordito. Sulla fronte rosseggia una lunga ferita e più sotto biancheggia una cicatrice antica. Non appena vede Gesù che lo fissa coi suoi occhi magnetici, ha un grido roco e un contorcimento convulsivo di tutto il corpo, mentre cade a terra spumando e rotando gli occhi, di modo che appare solo il bulbo bianco, mentre si rotola per terra nella caratteristica convulsione epilettica.
   Gesù viene avanti qualche passo per giungergli vicino e dice: «Da quando gli avviene ciò? Parla forte, che tutti sentano».
   E l’uomo, urlando, mentre il cerchio della folla si stringe e gli scribi si mettono più in alto di Gesù per dominare la scena, dice: «Fin da bambino. Te l’ho detto: spesso cade nel fuoco, nell’acqua o giù dalle scale e dagli alberi, perché lo spirito lo assale all’improvviso e lo scaraventa così per finirlo. È tutto pieno di cicatrici e di bruciature. Molto è se non è rimasto accecato dalle fiamme del focolare. Nessun medico, nessun esorcista, neppure i tuoi discepoli lo hanno potuto guarire. Ma Tu, se, come credo fermamente, puoi qualche cosa, abbi pietà di noi e soccorrici».
   «Se puoi credere così, tutto mi è possibile, perché tutto è concesso a chi crede».
   «Oh! Signore, se io credo! Ma se ancora non credo a sufficienza, aumenta Tu la mia fede, perché sia completa e ottenga il miracolo», dice l’uomo piangendo, inginocchiato presso il figlio più che mai in convulsione.
   Gesù si raddrizza, si tira in dietro due passi e, mentre la folla più che mai stringe il suo cerchio, grida forte: «Spirito maledetto, che fai sordo e muto il fanciullo e lo tormenti, Io te lo comando: esci da lui e non entrarvi mai più!».
   Il fanciullo, pur stando coricato al suolo, fa dei balzi paurosi, puntando testa e piedi ad arco, e ha gridi disumani; poi, dopo un ultimo balzo, nel quale si rivolta bocconi battendo la fronte e la bocca su un masso emergente dall’erba, che si fa rossa di sangue, resta immoto.
   «È morto!», gridano in molti. «Povero fanciullo!», «Povero padre!», compiangono i migliori. E gli scribi, ghignando: «Ti ha servito bene il Nazareno!», oppure: «Maestro, come è? Questa volta belzebù ti ha fatto fare brutta figura…», e ridono velenosamente.
   Gesù non risponde a nessuno. Neppure al padre, che ha rivoltato il figlio e gli asciuga il sangue della fronte e delle labbra ferite, gemendo, invocando Gesù. Ma si china, il Maestro, e prende per mano il fanciullo. E questo apre gli occhi con un sospirone, come si destasse da un sonno, si siede e sorride. Gesù lo attira a Sé, lo fa alzare in piedi e lo consegna al padre, mentre la folla grida di entusiasmo e gli scribi fuggono, inseguiti dalle beffe della folla…
   «E ora andiamo», dice Gesù ai suoi discepoli. E, congedata la folla, gira il fianco del monte portandosi sulla via fatta al mattino. (5, 349)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

sobota, 4 września 2021

Szukający drogi

Pięknoskrzydły motyl
obijał się o okna świątyni
gdzieś pod kopułą
szybując wysoko
zapomniał
że ujście nisko

piątek, 3 września 2021

(107) Żywoty Świętych: Maria Egipcjanka

Żywot ś. Mariej Egipcjaki,
po Grecku od Zofroniusa Patriarchy Jerozolimskiego pisany, jako świadczy Nicephorus hist. lib. 7. cap. 5.
i Damascenus Orat. 3. de imag.
a na Łacińskie od Pawła diakona przełożony.
Żyła około roku Pańskiego, 520 –
za czasu Justyna Cesarza starszego.
1


   Był w jednym klasztorze ziemie świętej, mąż Boży, i wielki sługa Pański, na imię Zozymas – ten od młodości swej wychowany w zakonie, doskonale pełnił wszytko ojców świętych i przykładów ich ku żywotu niebieskiemu ćwiczenie – tak iż wiele się do niego innych schodziło, aby od niego jako od ognia zagrzewanie i pobudkę i światłość doskonałości żywota Chrześcijańskiego brali. Ten będąc tak aż do roku swego życia pięćdziesiątego i trzeciego, prawie od matki wszelakimi cnotami nabożeństwa i bogomyślności a umartwienia ciała, i ułacnienia ducha do rzeczy niewidomych, wyćwiczony, a bez przygany stateczny – przyszedł do takich myśli, które mu wszytkę jego przyszłą pracą rozsypać i wniwecz obrócić z dopuszczenia nieprzyjacielskiego mogły. 2Bo się począł tak w pychę podnosić, iż mniemał że nie było nadeń doskonalszego w żywocie onym – i już sobie rozmyślał, jako wszytkiego co jedno ojcowie święci dla Pana Boga i swego zbawienia czynili, skosztował i wszytkiemu dosyć uczynił. Lecz P. Bóg go u takiej złej dziury i na przedpieklu stojącego, ręką swoją ujął, a upaść mu nie dał – bo mu taką myśl podał, jakoby mu kto mówił: dobryś żywot wiódł, ale nie zów się doskonałym – bo w tym żywocie bezpieczen być nie możesz – jeszcze więcej przed sobą, niżli już masz za sobą – wynidź jedno z tego miejsca, a obróć się do klasztoru nad Jordanem. I bieżał zarazem prosząc Opata, aby go do onego klasztoru przyjął. 3Tam w nim widząc ludzie wielkiej powściągliwości – niżej o sobie trzymać i pokorniejszy być począł. Mieli ten obyczaj oni bracia – cały rok społem mieszkali – ale gdy przyszła pierwsza niedziela w post, sprawiwszy się przenaświętszym używaniem Ciała i Krwie Pana naszego Jezusa, zostawiwszy na straż klasztoru dwu braciej, i wziąwszy sobie trochę żywności – wychodzili na głęboką puszczą, z drugiej strony Jordana – i każdy z osobna, jeden się drugiemu nie ukazując, pościł on post wielki, jako kto mógł nalepiej, samemu tylo P. Bogu tam się podobając, a przykładem Pana naszego na onejże puszczy poszczącego, diabelskie pokusy tępili – a obmyślaniem spokojnym rzeczy wiecznych, miłości sobie i nadzieje ku Panu Bogu przyczyniali, a wiarę w pokusach szatańskich ostrzyli. Wracali się zasię do klasztoru na Kwietną niedzielę – a jeden drugiemu nie powiadał jako pościł, jedno każdy w sumnieniu swym Bogu samemu wiadomy być chciał – aby u ludzi jakiej zapłaty nie najdował.
   Gdy z nimi ten to Zozymas na taki post i ono duchowne żołnierstwo wyszedł –
4zaszedszy głęboko w dziką barzo puszczą – modląc się, ujźrzał jakoby jaki źwierz ruszający się a chodzący – i przelększy się naprzód, gdy się potym przypatrzył, poznał iż człowiek, jedno barzo od słońca szczerniały, włosy jako wełna białe mający. I nie lekce sobie tego ważąc, a rozumiejąc iż był jaki sługa Boży, szedł k niemu – ale on człowiek, gdy baczył iż Zozymas idzie k niemu, uciekać począł – a starzec się też za nim porwał i gonił go – a gdy blisko był, wołał jako mógł w zatchnieniu nagłośniej: sługo Boży, czemu uciekasz przedemną starcem, który cię już dalej gonić nie mogę? Poczekaj, zaklinam cię przez imię tego, dla którego tu mieszkasz, daj mi z sobą mówić, daj mi swe błogosławieństwo – wysłuchaj prośby mej dla tego który żadnym grzesznym nie gardzi. Człowiek on to słysząc, zawoła: Ojcze Zozymie, odpuść mi iż się obrócić do ciebie nie mogę – bo jako sam widzisz, jestem naga niewiasta, i sromoty mojej pokrytej nie mam – a chceszli abym z tobą gadała, rzuć mi ten płaszcz który masz na sobie, abych się jakokolwiek okryć mogła.
   5On się przelękł, a iż go imieniem mianowała, nigdy go nie widając ani znając, ducha w niej Bożego poznał – i wnet zjąwszy płaszcz, rzucił jej, a sam odwrócił oczy na stronę. Którym gdy się pokryła, rzekła: czemu chcesz widzieć nędzną i grzeszną niewiastę? A on padszy na ziemię błogosławieństwa prosił. A ona także padła, i tegoż od niego prosiła, mówiąc: tyś jest kapłan, ty mnie błogosławienie dać masz, który u ołtarza tajemnice Chrystusowe sprawujesz. A on się tym więcej złękł, gdy baczył jako Duchem ś. o jego kapłaństwie wiedziała – i mówił: matko, nie wedle stanu, ale wedle łaski i darów Bożych zacność jest ludzka – tyś Ducha ś. pełna, błogosław mi. A widząc ona jego święty upór – zmiłowała się nad starością jego, i rzekła: Błogosławiony Bóg, który zbawienie ludzkie dziwnie obmyśla. A Zozymas rzekł: Amen. I wstali oboje. I pytała ona niewiasta, co się tam na świecie dzieje, a jako Chrześcijański święty Kościół sprawowany jest? Rzekł Zozymas: za twoją modlitwą matko, Pan Bóg dał stateczny pokój Chrześcijaństwu – ale ja ciebie proszę, abych nie darmo na tę taką puszczą zaszedł, niechaj mam modlitwę twoję. A ona powie: acz się ty jako kapłan modlić za mię masz – wszakże iż każesz, rada to uczynię – i modlić się poczęła obracając się na wschód słońca. 6Przysięgał potym ten Zozymas, iż ją w ten czas widział od ziemie na powietrze podniesioną, gdy modlitwę czyniła – i baciem się, powiada, począł, myśląc nieco i mniemając aby duch jaki był, a mnie oszukać chciał – a ona skończywszy modlitwę, i tę mi myśl z serca wyjęła, mówiąc: widzisz mię grzeszną niewiastę, chrztem wżdy świętym opatrzoną, jestem proch i popiół – a kładąc krzyż święty na czoło swe, mówiła: Boże racz nas wybawić od nieprzyjaciela ludzkiego i od posłów jego – bo wielka jest złość i zazdrość jego przeciw nam.
   Tedy jej prosił z wielkim poprzysięganiem, aby mu powiedziała co zaczby była, skąd, i jako tu przyszła. Powiedz, powiada, matko miła, a nie taj darów Bożych – boć mię tu dla tego Bóg posłał, aby się łaska jego w tobie nie taiła – ale ku ludzkiemu zbudowaniu i czci świętej jego objaśniona była. By to nie była wola Boża, abych ja żywot twój zrozumiał, nigdyby mię był Pan Bóg tak starego, com już ledwie z swej komórki wyniść mógł, tu nie posłał – i siłyby mi był na dogonienie ciebie nie użyczył – wszak tym żadnym próżnej czci pragnieniem nie grzeszysz, co dla Pana Boga i dobrym końcem uczynisz. Ona rzekła: wstydzę się zaprawdę sprośności żywota mego tobie objawić – nie mam się z czego, jakoś rzekł, chlubić – bo żywot mój wszelką szkaradością i nieczystością pomazany jest – który gdy zrozumiesz, uciekać odemnie jako od jakiej zmije będziesz – wszakżeć powiem prawdę, a nic nie zataję przed tobą – o to cię tylo proszę, abyś się za mię modlił, żebych łaskę u Boga na dzień sądu jego naleźć mogła. Tedy on starzec płakał – a ona tak żywot swój powiadać poczęła.
   7Ja miły ojcze, rodem z Egiptu będąc, skoro mi dwanaście lat było, od rodzicówem uciekła, i bieżałam swowolnie do Aleksandriej – wstyd mię mówić jakom dziewictwo straciła, a w sprośny się żywot bez wstydu udała. Po tym znaj moję nieupamiętaną złość, iżem przez lat siedmnaście plugawie (odpuść mi miły ojcze) żyła – a nie z najmu i z darów, ale z nieugaszonej nieczystości mojej, samam ludzie psowała a do wszeteczności pobudzała. 8Nakoniec ujźrzałam a ono wiele ludzi do ziemie świętej na dzień podwyższenia Krzyża ś. w okręt wsiada – umyśliłam z nimi jachać – nie dla czego innego, jedno abych tam swej wolej z nimi służyła. O Boże mój, com tam młodych ludzi wzgorszyła, słowy się sprośnemi w ich serca wkradając – mówić nie śmiem, drżę gdy na to wspomnię – i tym, com już rzekła, i ciebie i uszy święte twoje obrażam, i samo się powietrze takiemi słowy psuje – jako mię tam ono morze przez którem się wiozła znosiło, a do piekłam nie przepadła, sama siebie i dusz tak wiele tracąc? O jako mnie grzesznej Pan Bóg oczekiwał, nie pragnąc zguby mojej, w którąm tak oślep lazła. Przyjechawszy do Jeruzalem, nie byłam lepszą – wiele ludzi, którzy dla nabożeństwa przyjachali, k swej sprośnej rozkoszy przywiodłam, i w uczestnictwo potępienia mego wprowadziłam, jako naczynie diabelskie.
   9W dzień Krzyża ś. gdym widziała, iż wszyscy ludzie rano do kościoła idą, aby drzewo na którym wisiało zbawienie nasze oglądali, jam też poszła cisnąć się tam – i byłam u drzwi między wielką ciżbą chcąc też wniść – ciasno było prze wielki lud – ale jednak inni wszyscy wchodzili, a mnie jakoby kto odpychał, a ciśnienie którym inni wchodzili, mnie nic nie pomagało – nakoniec gdy wszyscy weszli, jam sama została przede drzwiami. Kuszę się i drugi raz, nie mogę wniść – i trzeci, i czwarty, a przedsię jakoby mię kto nie puszczał a trzymał mocno. Tedym z pohańbieniem dusze mojej poszła w jeden kąt w przysionku, myśląc sobie: czemum ja wniść nie mogła? 10I przyjdzie mi na myśl sprośność żywota mego, która mię niegodną czyniła onego ś. Krzyża – i padła na mię wielka ciężkość i żałość, żem się brzydzić onym takim nieuczciwym żywotem poczęła – płakałam, a płaczem ugasiciem się nie mogła – a widząc tam obraz przeczystej Matki Bożej, patrząc nań mówiłam: 11Gospodze Panno przeczysta, niegodnam patrzyć na ten obraz twój – Anielska czystość twoja potępia plugawy żywot mój – i słusznie brzydzić się mną możesz – wszakżem słyszała, iż Pan ten Bóg któregoś porodziła, dla tego się człowiekiem zstał, aby grzesznym dał pokajanie, a one do drogi zbawiennej przywrócił – proszę nie opuszczaj mię osierociałej – każ mi w kościół wniść, a oglądać drzewo przenajdroższe, na którym przybity był Bóg i człowiek na odkupienie moje. Bo ja od tej godziny zarzekam się niepoczciwego życia mego i świata wszytkiego, i pomazania jego – i pójdę tam na pokutę gdzie mi ukażesz, szukając zbawienia mego, a już ręcz za mię namilszemu synowi Twemu, bo zupełnie to, co obiecuję, wypełnić mam wolą.
   Gdym to wymówiła, wnet mi serce uweselać się poczęło – i potuszyło mi abych szła a oglądała drzewo Krzyża świętego. I wnet sami mię ludzie cisnąc się tam wnieśli, iżem tuż była – i zjęła mię tam wielka bojaźń, z tego żem się tak godną zstała, ta któram pierwej prze grzechy moje odepchniona od onego miejsca była – i całowałam krzyż ś. i uczułam wonność dziwną, a pociechę na sercu niewypowiedzianą – a wychodząc, wróciłam się na ono miejsce do obrazu, i rzekłam sama w sobie: Ty moja gospodze dziewico Matko Boża, tyś się zmiłowała nademną – przez cię sławić mam dobroć Bożą, która grzeszne przyjmuje. A jakaż więtsza radość potkać mię mogła, jedno iżem te Boskie tajemnice widziała? Proszę gdy już obietnicy dosyć czynić, a tobie się uiścić chcę – racz sprawować drogę moję, a ukaż mi miejsce do pokuty i do pozyskania zbawienia mego – i wpadną mi słowa w serce, i do uszu: 12Jeśli, powiada, za Jordan pójdziesz, tam odpocznienie dobre najdziesz. To słysząc, rzekłam jeszcze Bogarodzicy: Pani moja nie opuszczajże mię, ale sama mi drogę ukazuj, tam gdzie mię obrócić chcesz. I wyszłam z przysionku kościelnego, i ujźrzy mię jeden człowiek, i da mi trzy grosze jałmużny – za którem sobie troje chleba na drogę kupiła. I pytając się, ukazano mi bramy i drogę do Jordanu – szłam z płaczem pociesznym – i w wieczór przyszłam nad Jordan do klasztoru ś. Jana Chrzciciela – tamem przenaświętszych tajemnic Boskich używała – a z światem się żegnając, i wodą oną, którą Chrystus poświęcił dotykaniem ciała swojego, obmywając twarz moję, zjadłam chleba jednego połowicę – i napiwszy się wody z Jordana, na ziemim leżała – i przewiozłam się nazajutrz, zachodząc na tę pustynią, w której oto mieszkam, czekając Pana Boga mego, który nawracające się w pokucie przyjmuje – a nie pomni na złości tych którzy z nich powstają, w miłosierdziu jego niewyczerpanym nie rozpaczając.
   I spyta jej Zozymas: Wiele już lat temu jakoś tu jest? Mniemam, rzecze, iż już czterdzieści lat i siedm jakom wyszła z miasta Jeruzalem. I spyta jej: czymeś żywa, i co jesz? Rzekła: chleba onego po trosze używając, miałam do kila lat – acz już był jako kamień stwardział. 13I spyta jej: nie byłżeć na przodku ciężki ten żywot i odmiana tak prędka? A ona westchnęła i rzekła: O coć nie ciężki, i wspomnieć nie śmiem, bojąc się aby mi się one pokusy nie wróciły. A on rzecze: nie bój się pani moja, powiedz wszytko. Srogiem, powiada, cierpiała pokusy przez lat siedmnaście – przywodził mi szatan na myśl sprośności moje, do których mię znowu zapalał – kładł mi na oczy rozkosz onę i używanie dobrych potraw w Egipcie, z taką czartowską żądzą, iż padszy na ziemię, drugdy noc i dzień nie wstałam z ziemie, aż mię ona pokusa minęła – prosząc rękojmiej mojej Bogarodzice, aby mi swoją przyczyną pomogła. I tak z łaski Boskiej obroniona jestem, używając ustawicznej modlitwy i płakania, za grzechy moje. I spyta jej: Cożeś potym jadła? Powie: przez lat siedmnaście, póki mię Pan Bóg z onych pokus nie wybawił, jadłam ziółka które się tu rodzą – teraz gdy szaty moje zgniły na mnie, i ciało ogniem słonecznym i mrozem zimnym ususzone się zstało, wielkiego pokarmu nie potrzebuję – wszak nie w samym chlebie żyw człowiek, ale w słowie które pochodzi z ust Bożych – i gdy słyszał że z Pisma słowa przywodzi, spytał jej: masz Psałterz, a czytaszli pismo? Rzekła, ani czytam, ani umiem, anim żadnego człowieka nie widziała od tego czasu, jakom Jordan przebyła. Tedy chwalił Pana Boga starzec on, a poklęknąwszy mówił: Błogosławiony Bóg który takie i tak dziwne a chwalebne rzeczy sprawuje. A ona rzekła: Otomci wypowiedziała sprawy me – 14prośże za mię Pana Boga, a w rok dali Bóg nie chodź na puszczą z bracią pospołu (acz wiem iż wyniść nie będziesz mógł) czekaj mię tam – bo mam z ręku twoich przyjąć przenaświętsze ciało i krew Chrystusa Pana naszego – któregom nie przyjmowała jakoż w kościele ś. Jana Chrzciciela – a będę u ciebie na dzień ten, którego Chrystus rozdawał przenaświętsze tajemnice te uczniom swoim. A Janowi starszemu tego klasztoru powiedz: niechaj pilnuje sam siebie, i trzody swej, boby tam poprawy trzeba – ale mu tego nie mów, ażci Bóg każe.
   To mówiąc, na pustynią pobieżała. A Zozymas całując ziemię na której stała, wrócił się z wielkim płaczem i poniżeniem samego siebie do klasztoru swego – a milcząc cały rok, i tęskliwie czekając oglądania onej świętej twarzy jej – gdy bracia wstąpiwszy w post wychodzili na puszczą, on zachorzał i zostać wedle słowa świętej onej musiał. A ozdrowiawszy w wielki Czwartek, nagotował przenajświętszy Sakrament, i czekał jej z ochotą wielką u Jordana. A gdy dzień minął a onej nie widział, barzo sobie tesknił, narzekając na się, iż podobno omieszkał czasu naznaczonego. I mówił: Niestety iżem niegodzien widzieć twarzy onej Anielskiej – a wrócić się niosąc grzechy moje do klasztoru muszę. 15Gdy w tych myślach był – ujźrzał a ona uczyniwszy krzyż ś. po wodzie Jordanie, jako po ziemi do niego szła – i wzięła przenaświętszy Sakrament z wielkim nabożeństwem i pokorą – a żegnając Zozyma, prosiła aby w rok przyszedł na ono miejsce na puszczą, gdzie z nim rozmawiała. A on jej świętej modlitwie kościół Boży i Cesarstwo a państwo świeckie, i samego siebie polecając, widział iż także jako po ziemi, Krzyż ś. uczyniwszy, przez Jordan przeszła. A Zozymas chwalił Boga z cudów takich, i płacząc, z poniżeniem do klasztoru się wracał. Ale barzo żałował iż się o imię jej nie wypytał. Cieszył się tym, iż ją jeszcze w rok ujźrzeć miał. Lecz gdy w rok na ono miejsce przyszedł, nalazł ją umarłą, a nie daleko jej takie na piasku pismo: Pogrzeb ojcze Zozymie nędznej Mariej ciało – daj ziemi ziemię, a módl się za mną. Co on z wielkim nabożeństwem jako mógł za pomocą Bożą uczynił. Dziwował się kto ono pismo napisał – ponieważ ona pisma nie umiała – ale jako inne cuda, tak i ten mocy Bożej przypisując, radował się iż mu Pan Bóg imię jej objawić raczył. Taką dziwną historią Zozymas rozgłosił – a sam też sto lat mając, żywota w onym klasztorze dokonał – na cześć Jezusowi Królowi nad królmi, którego z Ojcem i z ożywiającym Duchem ś. imię słynie na wieki wiekom. Amen.

   16Nie tak się dziwuję miłosierdziu Pańskiemu w grzesznych przyjmowaniu, jako się zdumiewam na łaskę jego w szukaniu nas, i w powołaniu do pokuty, izali ta zasłużyła na taką łaskę, aby ją takim cudem, gdy chcąc wniść w kościół, nie mogła, ociec miłosierdzia do uznania przywodził? Z onego wstydu iż wniść z innymi a patrzyć na krzyż święty nie mogła, otworzył jej Pan Bóg oczy, na sprośność dusze jej, i dał jej tak żałosne i tak stateczne a mężne w pokucie serce.
   1. 17Obacz jako jednak było coś trochę jej dobrej woli w onym tak sprośnym żywocie jej – iż wżdy widzieć drzewo, na którym wisiało odkupienie nasze, pragnęła – a jako trzciny złamanej nie dołamał, i nitki trochę dymu mającej, cichy a łaskawy Chrystus nie zagasił – ale taki z niej uczynił płomień Jezus przyjaciel grzesznych, cożkolwiek dobrej woli mających.
   2. 18Uważ i to, co tej grzesznicy obraz przeczystej matki Bożej w oczach jej cielesnych postawiony, i całowanie drzewa krzyża ś. i przyczyna wielce poważna niepokalanej Dziewice pomogła. Tę prawdziwie i pożytecznie matką miłosierdzia, żywotem, słodkością, i nadzieją naszą pozdrawiamy – bo rodząc nam miłosierdzie i żywot nasz Jezusa Boga naszego, ona go nam przyczyną swoją przechwalebną podaje – i jest osobliwa opiekalniczka nas pokutujących, a do jej namilszego Syna uciekających się. O jakie szerokie łono Boskiego miłosierdzia na przyjmowanie łez kających się. O jako nieprzebrana rzeka dobroci jego na obmycie sprośności naszych – terazże do tej łaźnie w pokucie biegaj a nie mieszkaj. Widzisz jako się w niej wiele ludzi obmywa, a jako z niej na wzór onego trędowatego Naamana, jako dzieci dopiero urodzone, i na wtórym chrzcie łez odnowione, niewinność i poświęcenie dusze niosąc, wychodzą.
   3. 19Widzisz ta grzesznica, jakiemi cudy po grzechu uczczona jest – iż po wodzie jako po ziemi chodziła – na znak łaski swej i bezpieczności u Pana, którego pierwej tak srodze gniewała – i na przykład nasz, iż nas grzechy od Chrystusa i jego królestwa, byleśmy sami chcieli, nie oddzielą. Jeśli tak srogiej pokuty wieść nie możem – czyńmy co możem – tylko złości przestajmy, a w nieprzebranym miłosierdziu Boskim nie rozpaczajmy.

1  X. April. Kwietnia. Mart. R. 2. April.
Zozymas pychą z dobrego żywota skuszony.
Obyczaj poszczenia postu wielkiego.
Zozymas nalazł Egipcjakę na puszczy.
Egipcjaka ducha Prorockiego ma.
Na modlitwie od ziemie podniesiona.
Powiada swój żywot przeszły.
Dzień podwyższenia Krzyża ś.
Drzewo ś. Krzyża ukazowano w Jeruzalem.
10  Patrz dziwny obyczaj upamiętania.
11  Modlitwa do Matki Bożej przed obrazem jej.
12  Wychodzi na puszczą pokutować.
13  Ciężki żywot on na przodku był.
14  Ducha Prorockiego miała ś. Egipcjaka.
15  Cudowne przeszcie przez Jordan.
16  Obrok duchowny.
17  Nauka pierwsza.
18  Nauka wtóra.
19  Nauka trzecia.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski


+