sobota, 26 września 2020

(139) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Nauczanie w domu faryzeusza

   1 Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. 2 A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. 3 Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» 4 Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. 5 A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» 6 I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.
  
7 Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: 8 «Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. 9 Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. 10 Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. A gdy przyjdzie ten, który cię zaprosił, powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. 11 Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.
  
12 Do tego zaś, który Go zaprosił, mówił także: «Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. 13 Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. 14 A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych».
   15
Słysząc to, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: «Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym». 16 On zaś mu powiedział: «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. 17 Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. 18 Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 19 Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. 20 Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”. 21 Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał swemu słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” 22 Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. 23 Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i przynaglaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. 24 Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”». (Łk 14,1-24)

   1 Καὶ ἐγένετο ἐν τῷ ἐλθεῖν αὐτὸν εἰς οἶκόν τινος τῶν ἀρχόντων [τῶν] Φαρισαίων σαββάτῳ φαγεῖν ἄρτον καὶ αὐτοὶ ἦσαν παρατηρούμενοι αὐτόν.
   2 Καὶ ἰδοὺ ἄνθρωπός τις ἦν ὑδρωπικὸς ἔμπροσθεν αὐτοῦ. 3 καὶ ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς εἶπεν πρὸς τοὺς νομικοὺς καὶ Φαρισαίους λέγων· ἔξεστιν τῷ σαββάτῳ θεραπεῦσαι ἢ οὔ; 4 οἱ δὲ ἡσύχασαν. καὶ ἐπιλαβόμενος ἰάσατο αὐτὸν καὶ ἀπέλυσεν. 5 καὶ πρὸς αὐτοὺς εἶπεν· τίνος ὑμῶν υἱὸς ἢ βοῦς εἰς φρέαρ πεσεῖται, καὶ οὐκ εὐθέως ἀνασπάσει αὐτὸν ἐν ἡμέρᾳ τοῦ σαββάτου; 6 καὶ οὐκ ἴσχυσαν ἀνταποκριθῆναι πρὸς ταῦτα.
   7 Ἔλεγεν δὲ πρὸς τοὺς κεκλημένους παραβολήν, ἐπέχων πῶς τὰς πρωτοκλισίας ἐξελέγοντο, λέγων πρὸς αὐτούς· 8 ὅταν κληθῇς ὑπό τινος εἰς γάμους, μὴ κατακλιθῇς εἰς τὴν πρωτοκλισίαν, μήποτε ἐντιμότερός σου ᾖ κεκλημένος ὑπ’ αὐτοῦ, 9 καὶ ἐλθὼν ὁ σὲ καὶ αὐτὸν καλέσας ἐρεῖ σοι· δὸς τούτῳ τόπον, καὶ τότε ἄρξῃ μετὰ αἰσχύνης τὸν ἔσχατον τόπον κατέχειν. 10 ἀλλ’ ὅταν κληθῇς, πορευθεὶς ἀνάπεσε εἰς τὸν ἔσχατον τόπον, ἵνα ὅταν ἔλθῃ ὁ κεκληκώς σε ἐρεῖ σοι· φίλε, προσανάβηθι ἀνώτερον· τότε ἔσται σοι δόξα ἐνώπιον πάντων τῶν συνανακειμένων σοι. 11 ὅτι πᾶς ὁ ὑψῶν ἑαυτὸν ταπεινωθήσεται, καὶ ὁ ταπεινῶν ἑαυτὸν ὑψωθήσεται.
   12 Ἔλεγεν δὲ καὶ τῷ κεκληκότι αὐτόν· ὅταν ποιῇς ἄριστον ἢ δεῖπνον, μὴ φώνει τοὺς φίλους σου μηδὲ τοὺς ἀδελφούς σου μηδὲ τοὺς συγγενεῖς σου μηδὲ γείτονας πλουσίους, μήποτε καὶ αὐτοὶ ἀντικαλέσωσίν σε καὶ γένηται ἀνταπόδομά σοι. 13 ἀλλ’ ὅταν δοχὴν ποιῇς, κάλει πτωχούς, ἀναπείρους, χωλούς, τυφλούς· 14 καὶ μακάριος ἔσῃ, ὅτι οὐκ ἔχουσιν ἀνταποδοῦναί σοι, ἀνταποδοθήσεται γάρ σοι ἐν τῇ ἀναστάσει τῶν δικαίων.
   15 Ἀκούσας δέ τις τῶν συνανακειμένων ταῦτα εἶπεν αὐτῷ· μακάριος ὅστις φάγεται ἄρτον ἐν τῇ βασιλείᾳ τοῦ θεοῦ.
   16 Ὁ δὲ εἶπεν αὐτῷ· ἄνθρωπός τις ἐποίει δεῖπνον μέγα, καὶ ἐκάλεσεν πολλοὺς 17 καὶ ἀπέστειλεν τὸν δοῦλον αὐτοῦ τῇ ὥρᾳ τοῦ δείπνου εἰπεῖν τοῖς κεκλημένοις· ἔρχεσθε, ὅτι ἤδη ἕτοιμά ἐστιν. 18 καὶ ἤρξαντο ἀπὸ μιᾶς πάντες παραιτεῖσθαι. ὁ πρῶτος εἶπεν αὐτῷ· ἀγρὸν ἠγόρασα καὶ ἔχω ἀνάγκην ἐξελθὼν ἰδεῖν αὐτόν· ἐρωτῶ σε, ἔχε με παρῃτημένον. 19 καὶ ἕτερος εἶπεν· ζεύγη βοῶν ἠγόρασα πέντε καὶ πορεύομαι δοκιμάσαι αὐτά· ἐρωτῶ σε, ἔχε με παρῃτημένον. 20 καὶ ἕτερος εἶπεν· γυναῖκα ἔγημα καὶ διὰ τοῦτο οὐ δύναμαι ἐλθεῖν. 21 καὶ παραγενόμενος ὁ δοῦλος ἀπήγγειλεν τῷ κυρίῳ αὐτοῦ ταῦτα. τότε ὀργισθεὶς ὁ οἰκοδεσπότης εἶπεν τῷ δούλῳ αὐτοῦ· ἔξελθε ταχέως εἰς τὰς πλατείας καὶ ῥύμας τῆς πόλεως καὶ τοὺς πτωχοὺς καὶ ἀναπείρους καὶ τυφλοὺς καὶ χωλοὺς εἰσάγαγε ὧδε. 22 καὶ εἶπεν ὁ δοῦλος· κύριε, γέγονεν ὃ ἐπέταξας, καὶ ἔτι τόπος ἐστίν. 23 καὶ εἶπεν ὁ κύριος πρὸς τὸν δοῦλον· ἔξελθε εἰς τὰς ὁδοὺς καὶ φραγμοὺς καὶ ἀνάγκασον εἰσελθεῖν, ἵνα γεμισθῇ μου ὁ οἶκος· 24 λέγω γὰρ ὑμῖν ὅτι οὐδεὶς τῶν ἀνδρῶν ἐκείνων τῶν κεκλημένων γεύσεταί μου τοῦ δείπνου. (Łk 14,1-24)

  
...Jezus wchodzi do okazałego wiejskiego domu Izmaela. Wiele [sług] biegnie na powitanie Gościa, wyraźnie oczekiwanego. Inni idą uprzedzić gospodarza, który wychodzi na spotkanie Jezusa, głęboko Mu się kłaniając.
   «Serdecznie witam, Nauczycielu, w moim domu!»
   «Pokój tobie, Izmaelu ben Fabi. Pragnąłeś mnie [spotkać]. Przychodzę. Dlaczego Mnie zaprosiłeś?» [– pyta Jezus.]
   «Żeby mieć zaszczyt goszczenia Ciebie i przedstawienia Cię przyjaciołom. Chcę, żeby byli również Twoimi [przyjaciółmi], jak pragnę, żebyś Ty był moim przyjacielem».
   «Ja jestem przyjacielem wszystkich, Izmaelu» [– mówi Jezus.]
   «Wiem o tym. Ale wiesz, dobrze jest mieć przyjaciół wysoko postawionych. Ja i moi przyjaciele takimi właśnie jesteśmy. Ty – wybacz mi, że Ci to mówię – zbytnio lekceważysz tych, którzy mogliby Cię wesprzeć...» [– wyjaśnia Izmael.]
   «A ty do nich należysz? Dlaczego?» [– pyta Jezus.]
   «Tak, należę do nich. Dlaczego?... Bo Cię podziwiam i chcę, żebyś był dla mnie przyjacielem» [– odpowiada faryzeusz.]
   «Przyjacielem! A czy ty wiesz, Izmaelu, jaki sens Ja nadaję temu słowu? [– pyta Jezus. –] Dla wielu ‘przyjaciel’ oznacza znajomego, dla innych – wspólnika, dla jeszcze innych – sługę. Dla Mnie oznacza: wierny Słowu Ojca. Kto taki nie jest, nie może być przyjacielem dla Mnie ani Ja – dla niego».
   «Ale to właśnie dlatego, że chcę być wierny, pragnę być Twoim przyjacielem, Nauczycielu. Nie wierzysz w to? Spójrz, oto przybywa Eleazar. Zapytaj go, jak Cię broniłem przed Starszyzną. Witaj, Eleazarze. Chodź, bo Rabbi chce cię o coś zapytać».
   Głębokie ukłony i wzajemne badawcze spojrzenia...
   «Powiedz, Eleazarze, co mówiłem o Nauczycielu ostatnio, kiedy się zgromadziliśmy» [– domaga się Izmael.]
   «O! To była istna mowa pochwalna! Żarliwa obrona! Wtedy przyszła mi ochota usłyszeć Cię, tak Izmael mówił o Tobie, Nauczycielu. Mówił jako o największym Proroku, który przyszedł do ludu Izraela. Pamiętam, że stwierdził, iż nikt nie wypowiada słów głębszych niż Ty, nikt nie wzbudza większej fascynacji i że gdybyś umiał wprawić w ruch miecz tak, jak potrafisz mówić, wtedy nie byłoby króla większego od Ciebie w Izraelu».
   «Moje królestwo!... To królestwo nie jest ludzkie, Eleazarze».
   «A Król Izraela?!» [– pytają.]
   «Niech wasze umysły otworzą się na zrozumienie zakrytych słów. Przyjdzie Królestwo Króla królów, lecz nie według ludzkich pojęć. [To będzie Królestwo] nie tego, co niszczeje, lecz tego, co trwa wiecznie. Nie wchodzi się do niego drogą ukwieconą i zwycięską ani po dywanie zabarwionym nieprzyjacielską krwią. Wiedzie do niego uciążliwa droga ofiary i słodka drabina przebaczenia i miłości. Zwycięstwa odniesione nad nami samymi dadzą nam to Królestwo. I oby zechciał Bóg, żeby jak najwięcej Izraelitów zrozumiało Mnie. Ale tak nie będzie. Myślicie o tym, czego nie ma. W Moich dłoniach będzie berło. To lud Izraela włoży je w nie... Królewskie i Wieczne. Żaden król nie będzie mógł odebrać go Mojemu Domowi. Jednak w Izraelu wielu nie będzie mogło go oglądać bez drżenia z przerażenia. Będzie ono bowiem mieć nazwę dla nich straszliwą...» [– tłumaczy im Jezus.]
   «Sądzisz, że nie jesteśmy zdolni iść za Tobą?» [– pytają faryzeusze.]
   «Gdybyście chcieli, moglibyście [iść]. Wy jednak tego nie chcecie. Ale dlaczego nie chcecie? Przecież jesteście już sędziwi. Wiek powinien przydawać wam zrozumienia i sprawiedliwości... Sprawiedliwości również wobec was samych. Młodzi... będą mogli się mylić i potem się nawrócić. Ale wy! Śmierć jest zawsze bliżej was, starszych. Eleazarze, ty jesteś mniej ogarnięty różnymi teoriami niż wielu tobie podobnych. Otwórz swe serce na Światło...»
   Podchodzi Izmael z pięcioma nadętymi faryzeuszami.
   «Chodźcie do domu» – zaprasza gospodarz.
   Opuszczają atrium pełne dekoracyjnych krzeseł i dywanów. Wchodzą do pomieszczenia, do którego wnoszone są amfory i misy dla oczyszczeń. Potem idą do Sali biesiadnej suto zastawionej.
   «Jezus przy mnie... pomiędzy Eleazarem a mną...» – nakazuje gospodarz.
   I Jezus, który stał w głębi Sali przy uczniach onieśmielonych i zostawionych na uboczu, musi usiąść na zaszczytnym miejscu. Posiłek zaczyna się od licznych dań mięsnych i pieczonych ryb. Wina i – jak mi się wydaje – soki, a co najmniej woda z miodem, krążą tam i z powrotem.
   Wszyscy usiłują nakłonić Jezusa do przemówienia. Jeden z obecnych, zupełnie trzęsący się, pyta skrzeczącym głosem zgrzybiałego starca:
   «Nauczycielu, czy to prawda, że zamierzasz zmienić Prawo?»
   «Nie zmienię ani joty w Prawie. Przeciwnie, (Jezus kładzie nacisk na te słowa:) właśnie po to przyszedłem, aby je na nowo uczynić tak doskonałym, jakim było dane Mojżeszowi».
   «Czy chcesz powiedzieć, że zostało zmienione?»
   «Nie, nigdy. Jedynie doczekało się losu tych wszystkich rzeczy, które zostały złożone w ręce człowieka» [– wyjaśnia Jezus.]
   «Co chcesz przez to powiedzieć? Sprecyzuj...» [– proszą Go.]
   «Chcę powiedzieć, że człowiek – w następstwie dawnej pychy lub z powodu dawnego zarzewia potrójnej pożądliwości – chciał poprawić proste słowa. Uczynił z nich jednak narzędzie do uciskania wiernych. Dla tych zaś, którzy dokonali poprawek, są one tylko zespołem zdań... jakie daje się innym do użycia».
   «Ależ, Nauczycielu! Nasi rabini...» [– odzywa się ktoś.]
   «To oskarżenie!» [– protestują inni faryzeusze.]
   «Chcemy być Ci użyteczni. Nie gaś naszego pragnienia!...»
   «Cha! Cha! Mają rację ci, którzy mówią, żeś jest buntownikiem!» [– śmieje się jeden z gości.]
   «Cisza! Jezus jest moim gościem. Niech mówi całkowicie swobodnie» [– odzywa się Izmael.]
   «Nasi rabini podejmując trud mieli święty zamiar sprawić, że stosowanie Prawa będzie łatwiejsze [– wyjaśnia dalej Jezus. –] Bóg sam rozpoczął to nauczanie, kiedy do słów dziesięciu przykazań dodał bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Uczynił tak, żeby człowiek nie miał wymówki, że nie potrafił zrozumieć. Dziełem świętym była więc praca nauczycieli, którzy rozdrobili na kawałki – dla dzieci Boga – chleb dany przez Niego duchowi. Ale świętym [dziełem było to] wtedy, gdy przyświecał im prawy cel. Nie zawsze jednak tak było. A dziś... mniej niż kiedykolwiek... Dlaczego jednak chcecie, żebym o tym mówił, skoro się obrażacie, kiedy wymieniam winy potężnych?»
   «Winy! Winy! Czy my mamy tylko winy?» [– pytają faryzeusze]
   «Chciałbym, żebyście posiadali jedynie zasługi!» [– mówi Jezus]
   «Ale my ich nie posiadamy! Ty tak myślisz i mówi to Twoje spojrzenie. Jezu, to nie poprzez krytykę zdobywa się przyjaźń możnych. Nie będziesz królował. Nie znasz się na tym».
   «Nie proszę o królowanie zgodne z waszymi ideami i nie żebrzę o przyjaźń. Pragnę miłości, lecz miłości szlachetnej i świętej. Miłości, która [pochodzi] ode Mnie i idzie do tych, których kocham, i ujawnia się wobec biednych przez to czego nauczam: przez miłosierdzie».
   «Ja, odkąd Cię usłyszałem, nie pożyczam na procent» – mówi jeden.
   «Bóg ci da za to nagrodę» [– odpowiada mu Jezus.]
   «Pan jest mi świadkiem, że już nie uderzyłem żadnego sługi, który zasługiwał na baty, odkąd opowiedziano mi jedną z Twoich przypowieści» – odzywa się inny.
   «A ja? Ponad dziesięć korcy jęczmienia zostawiłem na polach dla ubogich!» – woła jeszcze jeden.
   Faryzeusze przechwalają się znakomicie. Izmael się nie odzywa. Jezus zwraca się do niego: «A ty, Izmaelu?»
   «O, ja! Ja zawsze okazywałem miłosierdzie. Mogę więc czynić jedynie to, co zawsze robiłem» [– stwierdza.]
   «Tym lepiej dla ciebie! Jeśli tak jest w istocie, jesteś człowiekiem, który nie zna wyrzutów sumienia» [– odpowiada mu Jezus.]
   «O, oczywiście, że [ich] nie znam!»
   Jezus przeszywa go Swym szafirowym spojrzeniem.
   Eleazar dotyka ramienia Jezusa:
   «Nauczycielu, posłuchaj. Chcę Ci przedstawić specjalny przypadek. Zdobyłem w ostatnim czasie posiadłość od nieszczęśnika, który się zrujnował z powodu kobiety. Sprzedał mi [posiadłość], ale nie powiedział, że jest tam stara służąca, jego karmicielka. Obecnie oślepła i jest niemal nienormalna. Sprzedający jej nie chce. Ja... też bym jej nie chciał. Ale wyrzucić ją na ulicę... Co Ty byś uczynił, Nauczycielu?»
   «A ty co byś powiedział, udzielając rady komuś innemu?»
   «Powiedziałbym: „Zatrzymaj ją. Jeden chleb nie doprowadzi cię do ruiny» [– odpowiada Jezusowi Eleazar.]
   «A dlaczego tak byś powiedział?» [– pyta go Jezus.]
   «Ponieważ myślę, że to tak powinienem postąpić, i chciałbym, aby wobec mnie też tak postąpiono...»
   «Jesteś bardzo blisko Sprawiedliwości, Eleazarze. Działaj zgodnie z tym, co byś poradził [innym], a Bóg Jakuba zawsze będzie z tobą» [– mówi mu Jezus.]
   «Dziękuję, Nauczycielu» [– odpowiada Eleazar.]
   Inni szepczą coś między sobą.
   «O czym tak szepczecie? – pyta Jezus – Czy nie powiedziałem słusznie? A on czy nie przemówił sprawiedliwie? Izmaelu, broń twoich gości... ty, który zawsze postępowałeś miłosiernie...»
   «Nauczycielu, dobrze mówisz, ale... gdybyśmy tak zawsze postępowali!... Bylibyśmy ofiarami innych...» [– mówi Izmael.]
   «W takim razie lepiej, według ciebie, żeby to inni byli naszymi ofiarami, prawda?» [– pyta Jezus.]
   «Tego nie mówię, ale w pewnych wypadkach...»
   «Prawo mówi, że trzeba okazywać miłosierdzie...»
   «Tak, ubogiemu bratu, cudzoziemcowi, pielgrzymowi, wdowie, sierocie... [– potwierdza Izmael –] Ale ta staruszka, która wpadła w objęcia Eleazara, nie jest ani jego siostrą, ani wędrowcem, ani cudzoziemcem, ani sierotą, ani wdową. Niczym nie jest dla niego... Ni mniej, ni więcej tylko jakby starym stołem zapomnianym przez dawnego właściciela w sprzedanej posiadłości. Eleazar mógłby bez jakichkolwiek skrupułów ją wyrzucić. W końcu nie na niego spadłaby odpowiedzialność za śmierć starej, lecz na jej prawdziwego pana...»
   «...który nie może jej zatrzymać, bo i on jest ubogi. W rezultacie on też jest zwolniony ze zobowiązań [– dopowiada Jezus. –] W takim razie, gdy staruszka umrze z głodu, ona sama będzie temu winna, prawda?»
   «Właśnie, Nauczycielu. To jest los tych... którzy już nie są przydatni. Chorzy, starzy, niezdolni, są skazani na nędzę i żebranie. A śmierć jest dla nich najlepsza... tak jest, odkąd świat światem, i tak zawsze będzie...»
   «Jezu, miej litość nade mną!» – przenika [nagle] jęk przez pozamykane okna, gdyż sala jest zamknięta, a lampy – zapalone, być może z powodu chłodu.
   «Kto Mnie woła?» [– pyta Jezus.]
   «Jakiś natręt. Każę go przegonić. Albo może to jakiś żebrak. Każę dać mu chleba» [– mówi Izmael.]
   «Jezu, jestem chory. Ocal mnie!» [Słychać ponowne wołanie.]
   «Powiedziałem: jakiś natręt. Ukarzę sługi za to, że pozwolili mu wejść» [– mówi] Izmael i wstaje.
   Jednak Jezus – młodszy o jakieś dwadzieścia lat i przewyższający go o głowę – sadza go na miejscu, kładąc mu rękę na ramieniu i nakazując mu:
   «Zostań, Izmaelu. Chcę zobaczyć tego, który Mnie szuka. Wpuśćcie go».
   Wchodzi mężczyzna o włosach jeszcze czarnych. Może mieć jakieś czterdzieści lat. Jest opuchnięty jak beczka i żółty jak cytryna. Ma rozchylone sine wargi, dyszy. Za nim idzie niewiasta, [którą widziałam] w pierwszej części wizji.
   Mężczyzna podchodzi z trudem z powodu choroby i lęku. Widzi, że spoglądają na niego tak bardzo złym okiem! Jezus jednak opuścił Swe miejsce i podszedł do nieszczęśliwego. Ujmuje go za rękę i prowadzi na środek Sali, pod samą lampę, na wolne miejsce pomiędzy stołami, ustawionymi w kształcie podkowy.
   «Czego chcesz ode Mnie?» [– pyta go.]
   «Nauczycielu... Tak bardzo Cię szukałem... Od tak dawna... Nie chcę niczego poza zdrowiem... dla moich dzieci i dla mojej małżonki... Ty wszystko możesz... Zobacz, co się ze mną stało...»
   «I wierzysz, że mogę cię uzdrowić?» [– pyta Jezus.]
   «O, jak bardzo wierzę!... Każdy krok jest dla mnie bolesny... każde poruszenie straszliwe... ale mimo to pokonałem wiele mil w poszukiwaniu Ciebie... potem na wozie udałem się za Tobą... ale Cię nie spotkałem... O, czy wierzę!?... Jestem zdziwiony, że jeszcze nie zostałem uzdrowiony, odkąd moja dłoń znajduje się w Twojej, bo wszystko w Tobie jest święte, o Święty Boga».
   Biedak sapie jak foka z powodu wysiłku, z jakim tak wiele powiedział. Niewiasta spogląda na swego męża, na Jezusa i płacze. Jezus patrzy na nich i uśmiecha się. Potem odwraca się i pyta, zwracając się do starca o drżącym głosie, który przemawiał do Niego na początku:
   «Ty, stary uczony, odpowiedz Mi: czy wolno uzdrowić w szabat?»
   «W czasie szabatu nie wolno wykonywać żadnej pracy» [– pada odpowiedź.]
   «Nawet ocalić kogoś od rozpaczy? To nie jest praca fizyczna» [– wyjaśnia Jezus.]
   «Szabat jest poświęcony Panu» [– mówi faryzeusz.]
   «Jakie dzieło jest bardziej godne dnia świętego od sprawienia, że [jakiś] syn Boży powie swemu Ojcu: „Kocham Cię i wychwalam, bo mnie uzdrowiłeś?”»
   «Powinien to samo mówić, nawet jeśli jest nieszczęśliwy» [– stwierdza starzec. Jezus mu odpowiada:]
   «Chananiaszu, czy wiesz, że w tej chwili twój najpiękniejszy las płonie, a całe zbocze Hermonu zaczerwieniło się od łuny tego pożaru?»
   Starzec podskakuje, jakby go ukąsiła żmija:
   «Nauczycielu, mówisz prawdę, czy to tylko żart?»
   «Mówię prawdę. Widzę i wiem» [– odpowiada Jezus.]
   «O! Jakże jestem nieszczęśliwy! Mój najpiękniejszy las! Setki lat w popiele! Przekleństwo! Niech będą przeklęte te psy, które podłożyły ogień! Niech im wnętrzności spłoną, jak mój las!»
   Starzec jest zrozpaczony.
   «To tylko las, Chananiaszu, a ty się uskarżasz! [– mówi Jezus –] Dlaczego nie wychwalasz Pana w tym nieszczęściu? Ten [człowiek] nie traci lasu, który się zresztą odrodzi, lecz życie i chleb dla swoich dzieci. [Mówisz, że] on powinien wychwalać Boga, a ty sam tego nie czynisz? A zatem, uczony w Piśmie, czy wolno Mi go uzdrowić w szabat?» – [ponawia pytanie Jezus.]
   «Bądź przeklęty Ty, on i szabat! Ja mam inne sprawy...» – i potrącając Jezusa, który mu położył rękę na ramieniu, wychodzi wściekły. Słychać jego rozdzierający krzyk, kiedy wzywa wóz.
   «A teraz? – pyta Jezus zwracając się do innych. – A teraz wy powiedzcie Mi: wolno to uczynić czy nie?»
   Nikt jednak nie odpowiada. Eleazar spuszcza głowę. Najpierw otwarł usta, ale potem je zamknął, ogarnięty chłodem Sali.
   «Zatem Ja będę mówił» – odzywa się Jezus.
   W postawie i głosie jest potężny i grzmiący, jak zawsze kiedy ma zdziałać cud.
   «Ja będę mówił. Mówię. Powiadam: człowieku, niech ci się stanie według twojej wiary. Jesteś zdrowy. Chwal Wiecznego. Odejdź w pokoju».
   Mężczyzna stoi oniemiały. Być może sądził, że stanie się nagle smukły jak wcześniej. Wydaje mu się, że nie jest zdrowy. Lecz kto wie, co czuje... Wydaje okrzyk radości. Rzuca się do stóp Jezusa. Całuje je.
   «Idź, idź! Bądź zawsze dobry. Żegnaj!»
   Mężczyzna wychodzi wraz z małżonką, która aż do końca odwraca się, żegnając Jezusa.
   «Jednak, Nauczycielu... w moim domu... w szabat...» [– odzywa się Izmael.]
   «Nie pochwalasz tego? Wiem o tym. I to dlatego przyszedłem. Ty – przyjacielem? Nie. Jesteś Moim wrogiem. Nie jesteś szczery ani wobec Mnie, ani wobec Boga» [– zwraca się do niego Jezus.]
   «Teraz mnie obrażasz?...» [– pyta Izmael.]
   «Nie. Mówię prawdę. Powiedziałeś, że Eleazar nie jest zobowiązany wspierać tej staruszki, bo ona nie należy do jego własności. Ty zaś miałeś dwoje sierot w twojej posiadłości.22 To były dzieci dwojga wiernych sług, którzy umarli przy pracy. On – z sierpem w dłoni... a ona – zabita przez zbyt wielki trud... Bo żeby móc pozostać, [ta kobieta] musiała do swojej pracy dodać tę, którą wykonywał jej mąż. Powiedziałeś: „Umówiłem się o pracę dwóch osób. Zatrzymam cię, ale chcę, żebyś wykonywała pracę swoją i zmarłego”. Kobieta przystała na to i umarła wraz z dzieckiem, które nosiła. Bo ta niewiasta była matką... Ale nie okazano jej litości, jaką się ma wobec rodzącego zwierzęcia. Gdzie jest teraz tych dwoje dzieci?»
   «Nie wiem... Znikły pewnego dnia...» [– mówi Izmael.]
   «Teraz nie kłam. Wystarczy, że jesteś okrutny. Nie musisz dodawać kłamstwa, żeby uczynić twoje szabaty obrzydłymi Bogu, nawet jeśli są pozbawione niewolniczych prac. Gdzie są te dzieci?»
   «Nie wiem. Nie wiem tego, wierz mi» [– tłumaczy się Izmael.]
   «Ale Ja wiem. Znalazłem je pewnego listopadowego wieczoru, zimnego, deszczowego, mrocznego... Znalazłem je głodne i drżące, blisko jakiegoś domu. Szukały kawałka chleba jak dwa psy... Przeklął je i wygonił człowiek, który miał serce psa, człowiek gorszy od psa, gdyż pies by się ulitował nad tym dwojgiem sierot. Ale ty i tamten mężczyzna nie mieliście litości... Ich rodzice już ci nie służyli, prawda? Umarli... Zmarli mogą jedynie płakać w grobach, słysząc szloch swych nieszczęśliwych dzieci, którymi inni się nie zajmują. Duchy zmarłych zanoszą jednak do Boga płacz swój i swoich dzieci – sierot. Mówią: „Panie, dokonaj naszej pomsty, bo świat ciemięży, kiedy nie może już wyzyskiwać”. Dwoje dzieci nie było jeszcze w wieku, żeby ci służyć, prawda? Tak i nie... bo dziewczynka mogła zbierać kłosy na ścierniskach... Jednak wypędziłeś ich, odmawiając im nawet tej odrobiny dóbr, jakie należały do ich ojca i matki. Mogły umrzeć z głodu i z zimna jak uliczne psy. Mogły przeżyć stając się, on – złodziejem, a ona – prostytutką, gdyż głód popycha do grzechu. Ale co ciebie to obchodziło...
   Przed chwilą przytoczyłeś Prawo dla poparcia swoich poglądów. Ale czy Prawo nie mówi: ‘Nie wyrządzajcie krzywdy wdowie i sierocie. Jeśli ich skrzywdzicie, głosy ich wzniosą się do Mnie, a Ja usłyszę ich wołanie. Mój gniew zapłonie i wytępię was mieczem. Wasze małżonki zostaną wdowami, a dzieci wasze – sierotami’?23 Czyż nie to mówi Prawo? Dlaczego więc go nie zachowujesz? Broniłeś Mnie przed innymi? Dlaczego więc nie bronisz w samym sobie Mojej Nauki? Chcesz być Moim przyjacielem? Dlaczego więc postępujesz sprzecznie z tym, co Ja mówię?
   Jeden z was biegnie do utraty tchu, wyrywa sobie włosy z głowy, z powodu zniszczenia jego lasu. A nie wyrywa ich z powodu zniszczenia swego serca! A ty, na co czekasz, żeby tak postąpić? Dlaczego chcecie się uważać za doskonałych tylko dlatego, że los dał wam wyższą pozycję? A jeśli jesteście w czymś doskonali, to dlaczego nie usiłujecie być tacy we wszystkim? Dlaczego Mnie nienawidzicie za to, że odkrywam wasze rany? Jestem Lekarzem waszego ducha. Czy lekarz może wyleczyć rany bez ich odkrycia i oczyszczenia? Czy nie wiecie, że bardzo wielu – a ta niewiasta, która właśnie wyszła, należy do tej [grupy] – zasługuje na pierwsze miejsca na uczcie Bożej, pomimo nędznego wyglądu! Nie to, co jest na zewnątrz, lecz serce i duch posiadają wartość. Bóg widzi was z wysokości Swego tronu i osądza. Iluż widzi takich, którzy więcej są warci od was!
   Posłuchajcie więc. Przyjmijcie zawsze za zasadę waszego postępowania to: jeśli was zaproszą na ucztę weselną, wybierajcie zawsze ostatnie miejsce. Spotka was podwójny zaszczyt, gdy pan domu powie wam: ‘Przyjacielu, zbliż się”. Zaszczyt zasługi i zaszczyt pokory... W przeciwnym razie... o jakaż byłaby to smutna chwila dla pysznego, z powodu wstydu, gdyby usłyszał, jak mówią do niego: „Idź tam, w głąb, bo jest tu ktoś większy od ciebie”. I czyńcie to samo na tajemnej uczcie waszego ducha dla zaślubin z Bogiem. Kto się upokarza, będzie wyniesiony; a kto się wywyższa, będzie poniżony.
   Izmaelu, nie miej do Mnie nienawiści za to, że cię opatruję. Ja cię nie nienawidzę. Przyszedłem, żeby cię uzdrowić. Jesteś bowiem bardziej chory niż ten człowiek. Zaprosiłeś Mnie, żeby sobie samemu przydać blasku i zadowolić swych przyjaciół. Często zapraszasz, ale z pychy i dla własnej przyjemności. Nie czyń tego. Nie zapraszaj bogatych, krewnych, przyjaciół. Otwórz swój dom, otwórz serce dla ubogich, dla żebraków, dla chromych, dla niedołężnych, dla sierot i dla wdów. Oni w zamian dadzą ci tylko błogosławieństwa. Bóg jednak zamieni je na łaski dla ciebie. Ale na końcu... O, jakiż na końcu będzie szczęśliwy los wszystkich miłosiernych, których Bóg wynagrodzi przy zmartwychwstaniu umarłych!
   Biada tym, którzy pieszczą [w sobie] jedynie nadzieję zysku, a potem zamykają serce na brata, który już nie może służyć. Biada im! Ja pomszczę na nich tych, którzy zostali opuszczeni».
   «Nauczycielu... ja... ja chcę Cię zadowolić. Wezmę znowu te dzieci».
   «Nie» [– odpowiada Jezus.]
   «Dlaczego?» [– pyta Izmael]
   «Izmaelu?!»
   Izmael spuszcza głowę, chcąc odgrywać pokornego. Ale to żmija, z której wyciśnięto jad: nie kąsa tylko dlatego, że wie, iż nie ma już jadu. Czeka jednak na stosowną chwilę, żeby ukąsić...
   Eleazar próbuje zaprowadzić pokój mówiąc:
   «Błogosławieni, którzy biorą udział w uczcie Bożej w swym duchu i w Królestwie Niebieskim. Wierz jednak, Nauczycielu, że życie przynosi nam przeszkody... Obowiązki... zajęcia...»
   Jezus opowiada im przypowieść o uczcie:
   «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”.
   Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”.
   Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty...»24
   Na koniec Jezus mówi: «Obowiązki... zajęcia... powiadasz. To prawda. Dlatego właśnie powiedziałem ci na początku tej uczty, że Moje Królestwo zdobywa się zwycięstwami nad samym sobą, a nie przez zwycięstwa na polach bitew. Miejsce na wielkiej uczcie jest dla ludzi pokornych sercem, którzy potrafią być wielcy przez wierną miłość. Ta zaś nie mierzy ofiar i wszystko zniesie, żeby przyjść do Mnie. Nawet jedna godzina wystarczy, żeby odmienić serce. Oby tylko serce tego chciało. Wystarczy jedno słowo... A Ja powiedziałem wam ich tak wiele. I widzę... w jednym sercu zrodzi się święta roślina. W innych – ciernie dla Mnie. W tych cierniach – żmije i skorpiony... Nieważne. Ja idę prosto Moją drogą. Kto Mnie miłuje, idzie za Mną. Ja wzywam do pójścia za Mną. Niech ci, którzy są prawego serca, przyjdą do Mnie. Ja idę, pouczając. Niech szukający sprawiedliwości zbliżą się do Źródła. Co do innych... Innych Ojciec Święty osądzi.
   Żegnam cię, Izmaelu. Nie żyw do Mnie nienawiści. Zastanów się. I uświadom sobie, że byłem surowy z miłości, a nie – z nienawiści. Pokój temu domowi i jego mieszkańcom. Pokój wam wszystkim, jeśli na niego zasługujecie». (IV [cz. 1-2], 23: 11 września 1944. A, 3385-3407)

22  Zob. wizja nr 162 w Księdze III „Poematu...” (wyd. Vox Domini).
23  Zob. Wj 22,21-23. (Przyp. wyd.)
24  Maria Valtorta opuściła ten opis. Jednak dla oddania myśli i ciągłości opisanej rozmowy, przytoczono tu całą przypowieść z Pisma Świętego. (Przyp. tłum.)

   …Gesù entra nella sontuosa casa di campagna di Ismaele. Servi in gran numero corrono incontro all’Ospite, certo atteso. Altri vanno ad avvisare il padrone, il quale esce con grandi inchini incontro a Gesù.
   «Bene vieni, Maestro, alla mia casa!».
   «Pace a te, Ismael ben Fabi. Mi hai desiderato. Vengo. Perché mi hai voluto?».
   «Per esser onorato di averti e per presentarti ai miei amici. Voglio siano anche i tuoi. Come voglio Tu sia mio amico».
   «Io sono amico di tutti, Ismaele».
   «Lo so. Ma sai! È bene avere amicizie in alto! E la mia e quelle dei miei amici sono tali. Tu, perdona se te lo dico, trascuri troppo coloro che ti possono appoggiare...».
   «E tu sei di questi? Perché?».
   «Io sono di questi. Perché? Perché ti ammiro e voglio che Tu mi sia amico».
   «Amico! Ma tu sai, Ismaele, il significato che Io do a questa parola? Per molti amico vuol dire conoscente, per altri complice, per altri servo. Per Me vuol dire: fedele alla Parola del Padre. Chi non è tale non può essermi amico, né Io di lui».
   «Ma è appunto perché voglio essere fedele che voglio la tua amicizia, Maestro. Non lo credi? Guarda: ecco Eleazar che giunge. Domanda a lui come ti ho difeso presso gli Anziani. Eleazar, io ti saluto. Vieni, che il Rabbi ti vuole chiedere una cosa».
   Grandi saluti e reciproche occhiate indagatrici.
   «Di’ tu, Eleazar, quanto dissi del Maestro l’ultima volta che fummo riuniti» dice Ismaele. Poi se ne va, lasciando l’amico presso Gesù.
   «Oh! Un vero elogio! Una difesa appassionata! Vaghezza di sentirti mi venne allora, tanto Ismaele parlò di Te, Maestro, come del Profeta più grande venuto al popolo d’Israele. Mi ricordo che disse che nessuno aveva parola più profonda della tua, fascino più grande e che, se come sai parlare saprai reggere la spada, non vi sarà re più grande di Te in Israele».
   «Il mio Regno!… Non è umano, Eleazar, questo Regno».
   «Ma il Re d’Israele?!».
   «Si aprano le vostre menti a comprendere il senso delle a prole arcane. Verrà il Regno del Re dei re. Ma non nella misura umana. Non per quanto perisce, ma per ciò che è eterno. Ad esso si accede non per fiorita via di trionfi né su purpureo tappeto di sangue nemico. Ma per erto sentiero di sacrificio e per mite scala di perdono e d’amore. Le vittorie contro noi stessi ci daranno questo Regno. E voglia Iddio che il più gran numero d’Israele possa capirmi. Ma non sarà così. Voi pensate che ciò non è. Nella mia mano sarà uno scettro, e il popolo d’Israele lo avrà messo. Regale ed eterno. Nessun re potrà più levarlo alla mia Casa. Ma molti in Israele non potranno vederlo senza fremere di orrore, perché avrà un nome per loro atroce».
   «Tu non ci credi capaci di seguirti?».
   «Se lo voleste, potreste. Ma non volete. Perché non volete? Siete anziani, ormai. L’età dovrebbe darvi comprensione e giustizia. Giustizia anche per voi stessi. I giovani… essi potranno errare e poi pentirsi. Ma voi! La morte è sempre prossima agli anziani. Eleazar, tu sei meno avviluppato nelle teorie di molti tuoi simili. Apri il tuo cuore alla Luce...».
   Torna Ismaele con altri cinque pomposi farisei.
   «Venite dunque nella casa» dice il padrone di essa. E, lasciato l’atrio, ricco di sedili e tappeti, entrano in una stanza dove vengono portate anfore e catini per le abluzioni. Poi passano nella sala da pranzo, molto riccamente preparata.
   «Gesù al mio fianco. Fra me e Eleazar» ordina il padrone. E Gesù, che si era tenuto nel fondo della sala presso i discepoli un poco intimoriti e trascurati, deve sedersi al posto d’onore.
   Il convito ha inizio con numerose portate di carni e pesci arrostiti. Vini e, mi sembra, sciroppi, o per lo meno acque con miele, passano e ripassano.
   Tutti cercano di far parlare Gesù: Uno, un vecchio tutto tremolante, chiede con voce chioccia di decrepito:
   «Maestro. È vero quel che si dice, che Tu intendi modificare la Legge?».
   «Io non muterò uno iota alla Legge, Anzi (e Gesù calca sulle parole) sono proprio venuto per renderla di nuovo integra come quando fu data a Mosè».
   «Vorresti dire che fu modificata?».
   «Non mai. Unicamente subì la sorte di tutte le cose eccelse poste in mano all’uomo».
   «Vorresti dire? Specifica”.
   «Voglio dire che l’uomo, per l’antica superbia o per l’antico fomite della triplice lussuria, volle ritoccare la lineare parola e ne fece qualcosa che opprime i fedeli, mentre per i ritoccatori non è che un cumulo di frasi che… vanno lasciate agli altri».
   «Ma, Maestro! I nostri rabbini...».
   «Questa è un’accusa!».
   «Non ci deludere nel nostro desiderio di giovarti!…».
   «Eh! Eh! Hanno ragione a dirti ribelle!».
   «Silenzio! Gesù è mio ospite. Parli liberamente».
   «I nostri rabbini iniziarono la loro fatica con lo scopo santo di rendere più facile l’applicazione della Legge. Lo stesso Iddio iniziò questa scuola quando alle parole dei dieci Comandi aggiunse più minute spiegazioni. Ciò perché l’uomo non avesse a sua scusa il non aver saputo capire. Opera santa, dunque, quella dei maestri che spezzano in briciole ai piccoli di Dio il pane dato da Dio allo spirito. Ma santa se segue retto fine. Ciò non fu sempre. Ed ora lo è meno che mai. Ma perché mi volete far dire, voi che vi offendete se Io vi enumero le colpe dei potenti?».
   «Colpe! Colpe! Non abbiamo che colpe noi?».
   «Io vorrei aveste solo meriti!».
   «Ma non li abbiamo. Tu lo pensi e il tuo occhio lo dice. Gesù, non è criticando che si fanno amici i potenti. Tu non regnerai. Non ne sai l’arte».
   «Io non chiedo di regnare come voi credete e non mendico amicizie. Voglio amore. Ma onesto e santo. Un amore che da Me vada a quelli che amo, e che si dimostri usando verso i poveri quello che Io prèdico di usare: misericordia».
   «Io, da quando ti ho udito, non ho più dato ad usura» dice uno.
   «E Dio te ne darà compenso».
   «Il Signore mi è testimonio se ho più percosso i servi che meriterebbero frustate, da quando mi fu detta una tua parabola» dice un altro.
   «Ed io? Più di dieci moggia di orzo ho lasciato nei campi per i poveri!» fa un altro ancora.
   I farisei si lodano egregiamente.
   Ismaele non ha parlato. Gesù l’interpella: «E tu, Ismaele?».
   «Oh! io ho sempre usato misericordia. Non ho che da continuare come sempre ho agito».
   «Buon per te! Se così è realmente tu sei l’uomo che non conosce rimorsi».
   «Oh! no davvero!».
   Gesù lo trapana col suo occhio di zaffiro.
   Eleazar lo tocca sul braccio: «Maestro, ascoltami. Io ho un caso speciale da sottoporti. Ho acquistato di recente una proprietà da un disgraziato che si è rovinato per una donna. Questo me l’ha venduta, ma senza dirmi che in essa vi è una vecchia serva, la sua nutrice, ormai cieca e semi-ebete. Il venditore non la vuole. Io… non la vorrei. Ma gettarla in mezzo alla via… Che faresti Tu, Maestro?».
   «Tu che faresti se dovessi dare ad altro un consiglio?».
   «Direi: “Tienila. Non sarà un pane che ti rovina”».
   «E perché diresti così?».
   «Mah!… perché penso che io farei così e vorrei che così mi venisse fatto...».
   «Tu sei molto prossimo alla Giustizia, Eleazar. Fà come consiglieresti e il Dio di Giacobbe sarà sempre con te».
   «Grazie, Maestro».
   Gli altri brontolano fra loro.
   «Che avete da mormorare?» chiede Gesù. «Non ho detto giusto? E costui non ha giustamente parlato? Ismaele, difendi i tuoi ospiti, tu che hai sempre usato misericordia».
   «Maestro, Tu parli bene, ma… se si facesse sempre così!… Si sarebbe vittime degli altri».
   «Ed è meglio, secondo te, che siano gli altri vittime nostre, non è vero?».
   «Non dico questo. Ma vi sono casi...».
   «La Legge dice di avere misericordia...».
   «Sì, per il fratello povero, per il forestiero, il pellegrino, la vedova e l’orfano. Ma questa vecchia, che è capitata fra le braccia di Eleazar, non è sua sorella, né pellegrina, forestiera, orfana o vedova. Nulla è per lui. Né più né meno che un vecchio arredo, non suo, dimenticato dal vero padrone nella tenuta venduta. Perciò Eleazar la potrebbe anche cacciare senza scrupoli di sorta. Infine la colpa della morte della vecchia non sarebbe sua. Ma del suo vero padrone...».
   «…il quale non la può più mantenere essendo povero lui pure, e perciò anche lui è esente da obblighi. Di modo che, se la vecchia muore di fame, la colpa è della vecchia. Non è così?».
   «Così, Maestro. È la sorte di coloro che… non servono più. Malati, vecchi inabili, sono condannati alla miseria, alla mendicità. E la morte è la cosa migliore per essi… Così è da quando è il mondo, e così sarà...».
   «Gesù, abbi pietà di me!». Un lamento entra dalle finestre sbarrate, perché la sala è chiusa e coi lampadari accesi. Forse per il freddo.
   «Chi mi chiama?».
   «Qualche importuno. Lo farò cacciare. O qualche mendico. Farò dare un pane».
   «Gesù son malato. Salvami!».
   «L’ho detto. Un importuno. Punirò i servi per averlo fatto passare». E Ismaele si alza.
   Ma Gesù, più giovane di almeno venti anni e più alto di tutto il collo e il capo, lo ripone a sedere ponendogli la mano sulla spalla e ordinando: «Resta, Ismaele. Voglio vedere chi è costui che mi cerca. Fate entrare».
   Entra un uomo coi capelli ancora neri: Può avere una quarantina d’anni. Ma è gonfio come una botte e giallo come un limone, con le labbra violacee semiaperte nella bocca anelante. Lo accompagna la donna della prima parte della visione. L’uomo avanza a fatica per malattia e per timore. Si vede guardato così malamente!
   Ma Gesù ha lasciato il suo posto ed è andato presso all’infelice prendendolo per mano e portandolo al centro della sala, nello spazio vuoto fra le tavole messe a “u”. Proprio sotto al lampadario.
   «Che vuoi da Me?».
   «Maestro… ti ho tanto cercato... da tanto... Nulla voglio fuorché salute… per i miei bambini e la mia donna… Tu puoi tutto… Vedi come sono ridotto...».
   «E credi che Io ti possa guarire?».
   «Se lo credo!… Ogni passo m’è dolore… ogni scossa pena... ma pure ho fatto chilometri per cercarti… e poi col carro ti sono venuto ancora dietro... ma non ti raggiungevo mai… Se lo credo!… Mi fa stupore di non esser già guarito da quando la mia mano è nella tua, poiché tutto di Te è santo, o Santo di Dio!».
   Il poveretto soffia come un mantice per lo sforzo di tante parole. La moglie guarda il marito e Gesù, e piange.
   Gesù li guarda e sorride. Poi si volge e chiede: «Tu, vecchio scriba (parla al vecchio tremolante che ha parlato per primo) rispondi a Me: è lecito guarire in sabato?».
   «In sabato non è lecito fare opera alcuna».
   «Neppure salvare uno dalla disperazione? Non è lavoro manuale».
   «Il sabato è sacro al Signore».
   «Quale opera più degna di un giorno sacro di quella di far sì che un altro figlio di Dio dica al Padre: “Io ti amo e ti lodo perché m’hai guarito”?!».
   «Deve farlo anche se è infelice».
   «Chanania, lo sai che in questo momento il tuo bosco più bello sta ardendo e tutta la pendice dell’Hermon splende nella porpora delle fiamme?».
   Il vecchietto schizza come l’avesse morso un aspide: «Maestro, dici il vero o scherzi?».
   «Dico il vero. Io vedo e so».
   «Oh! me misero! Il mio bosco più bello! Migliaia di scicli in cenere. Maledizione! Siano maledetti i cani che me l’hanno messo a fuoco! Ardano nelle viscere come il mio legno!». Il vecchietto è disperato.
   «Non è che un bosco, Chanania, e ti lamenti! Perché non dai lode al Signore in questa sventura? Costui perde non del legno, che rinasce, ma la vita e il pane per i figli, e dovrebbe dar la lode che tu non dai. Dunque, scriba, non m’è lecito guarire in sabato costui?».
   «Maledetto Te, lui e il sabato! Ho ben altro da pensare, io...»; e, dato uno spintone a Gesù che gli aveva posto una mano sul braccio, esce furente e si ode che sbraita con la sua voce chioccia per avere il suo carro.
   «E ora?». Gesù chiede girando lo sguardo sugli altri. «E ora ditemi voi. È lecito o meno?».
   Nessuna risposta. Eleazar china il capo dopo aver socchiuso le labbra, che però richiude, colpito dal gelo che si è fatto nella sala.
   «Ebbene Io parlerò» dice Gesù. Ed è imponente e tonante nell’aspetto e nella voce, come sempre quando sta per operare miracolo. «Io parlerò. Parlo. Dico: uomo, ti sia fatto secondo che credi. Tu sei sanato. Loda l’Eterno. Va’ in pace».
   L’uomo resta interdetto. Forse pensava di tornare di colpo snello come un tempo. E gli pare non esser guarito. Ma chissà cosa sente… Ha un grido di gioia e si getta ai piedi di Gesù e li bacia.
   «Vai, vai! Sii sempre buono. Addio!».
   L’uomo esce, seguito dalla donna, che sino all’ultimo si volge a salutare Gesù.
   «Però, Maestro… In casa mia… Di sabato...».
   «Tu non approvi? Lo so. E per questo sono venuto. Amico tu? No. Nemico mio. Non się sincero con Me e non con Dio».
   «Offendi ora?».
   «No. Dico la verità. Tu hai detto che Eleazar non è tenuto a soccorrere quella vecchia perché non è di sua proprietà. Ma tu avevi due orfani nella tua proprietà. (Cioè Maria e Mattia Vedi Cap 298-299) Erano figli di due tuoi servi fedeli che ti sono morti sul lavoro, uno con una falce in pugno, l’altra uccisa da troppa fatica per averti dovuto servire, come esigevi da lei per tenerla, per lei e per il marito. Tu dicevi: “Io ho fatto patto per due persone di lavoro e per tenerti voglio il lavoro tuo e del morto”. E lei te lo dato ed è morta col suo concepimento. Perché quella donna era madre. E non vi fu per essa la pietà che si ha per bestia che genera. Dove sono ora quei due bambini?».
   «Non so… Sono scomparsi, un giorno».
   «Non mentire ora. Basta l’esser stato crudele. Non occorre aggiungere menzogna per rendere odiosi a Dio i tuoi sabati, anche se scevri da opera servile. Dove sono quei bambini?».
   «Non lo so. Non lo so più, credilo».
   «Io lo so. Li ho trovati una sera di novembre, fredda, piovosa, buia. Li ho trovati affamati e tremanti, presso una casa, come due cagnoli in cerca di un boccone di pane… Maledetti e cacciati da chi aveva viscere di cane più di un cane vero. Perché un cane avrebbe avuto pietà di quei due orfanelli. E tu e quell’uomo non ne avete avuta. Non ti servivano più i loro genitori, vero? Erano morti. I morti piangono solo, nei loro sepolcri, udendo i singhiozzi dei figli infelici che gli altri trascurano. I morti però, col loro spirito, portano i loro pianti, e quelli degli orfani loro, a Dio e dicono: “Signore, fai Tu le nostre vendette, poiché il mondo opprime quando non ci può più sfruttare”. Non ti servivano ancora i due piccini, vero? Sì e no se la bambina poteva servire a spigolare… E tu li hai cacciati negando loro anche quel poco bene che era del padre e della madre. Potevano morire di fame e freddo come due cani su una carraia. Potevano vivere divenendo uno ladro e una prostituta. Perché la fame porta al peccato. Ma che te ne importava?
   Poco fa tu citavi la Legge a puntello delle tue teorie. E la Legge non dice allora: “Non danneggiate la vedova e l’orfano, che, se li danneggerete ed essi alzeranno la voce a Me, Io ascolterò il loro grido e il mio furore divamperà e vi sterminerò con la spada, e le vostre mogli resteranno vedove e i vostri figli orfani”? Non dice così la Legge? E allora perché tu non l’osservi? Tu mi difendi presso gli altri? E allora perché non difendi la mia dottrina in te stesso? Tu mi vuoi essere amico? E allora perché fai l’opposto di quello che Io dico? Uno di voi sta correndo a perdifiato, strappandosi i capelli per la rovina del suo bosco. E non se li strappa sulle rovine del suo cuore! E tu che aspetti a farlo?
   Perché volete sempre credervi perfetti, voi che la sorte ha messo in alto? E se anche lo foste in qualcosa, perché non cercate di esserlo in tutto? Perché mi odiate perché Io vi scopro le piaghe? Io sono il Medico del vostro spirito. Può un medico guarire se non scopre e netta le piaghe? Ma non sapete che molti, e quella donna che è uscita ne è una, meritano il primo posto nel convito di Dio pur essendo in apparenza meschini? Non è l’esterno, è il cuore, è lo spirito quello che vale. Dio vi vede dall’alto del suo trono. E vi giudica. Quanti ne vede migliori di voi! Perciò udite. Per regola agite così, sempre. Quando vi invitano ad un convito di nozze, scegliete sempre l’ultimo posto. Doppio onore ve ne verrà quando il padrone vi dirà: “Amico, vieni avanti”. Onore di meriti ed onore di umiltà. Mentre… O triste ora per un superbo esser svergognato e sentirsi dire: “Va’ là, in fondo, ché qui vi è uno che è più di te”. E lo stesso fate nel convito segreto del vostro spirito a nozze con Dio. Chi si umilia sarà esaltato e chi si esalta sarà umiliato.
   Ismaele, non mi odiare poiché ti curo. Io non ti odio. Sono venuto per guarirti. Sei più malato di quell’uomo. Tu mi hai invitato per dar lustro a te stesso e soddisfazione agli amici. Spesso inviti, ma per superbia e gioia. Non lo fare. Non invitare ricchi, parenti e amici. Ma apri la casa, apri il cuore ai poveri, ai mendichi, agli storpi, agli zoppi, agli orfani e le vedove. Non ti daranno che ricambio di benedizione. Ma Dio te le muterà in grazie. E alla fine… oh! alla fine, che sorte beata a tutti i misericordiosi che saranno retribuiti da Dio alla resurrezione dei morti! Guai a quelli che blandiscono soltanto una speranza di utile e poi chiudono il loro cuore al fratello che non può più servire. Guai a loro! Io farò le vendette degli abbandonati».
   «Maestro… io… io ti voglio far contento. Prenderò ancora quei bambini».
   «No».
   «Perché?».
   «Ismaele?!...».
   Ismaele abbassa il capo. Vuole fare l’umile. Ma è una vipera a cui è stato spremuto il veleno e non morde perché sa che ne è priva, aspetta di mordere però…
   Eleazaro cerca di riportare pace dicendo: «Beati quelli che banchettano con Dio, nel loro spirito e nel Regno eterno. Ma, credi, Maestro. Delle volte è la vita che ce ne fa ostacolo. Le cariche… le occupazioni...».
   Gesù dice qui la parabola del convito (Vedi Luca 14,16-24) e termina: «Le cariche… le occupazioni, hai detto. È vero. Ma per questo ti ho detto, al principio di questo convito, che il Regno mio si conquista con vittorie su se stessi e non con vittorie d’armi sul campo. Il posto alla gran Cena è per questi umili di cuore che sanno esser grandi col loro fedele amore, che non misura sacrificio e tutto supera per venire a Me. Anche un’ora basta per mutare un cuore. Purché quel cuore voglia. E basta una parola. Io ve ne ho dette tante. E guardo… In un cuore sta nascendo una pianta santa. Negli altri triboli per Me e dentro ai triboli sono aspidi e scorpioni. Non importa. Io vado sulla mia via diritta. Chi mi ama mi segua. Io vado chiamando. I retti vengano a Me. Io vado istruendo. I cercatori di giustizia si accostino alla Fonte. Per gli altri… per gli altri giudicherà il Padre santo. Ismaele, Io ti saluto. Non mi odiare. Medita. E senti che fui severo per amore, non per odio. Pace a questa casa e ai suoi abitatori, pace a tutti se pace meritate». (5, 335)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, 
Edizioni Paoline, Pisa 2001

sobota, 19 września 2020

(92) Żywoty Świętych: Marek z Aretuzy

Męczeństwo zacne Marka Aretuzjańskiego,
pisane od ś. Grzegorza Nazjańskiego,
Oratione Invectiva prima in Iulianum Imperatorem.
Cierpiał około roku Pańskiego, 361.
1


   Wszytek świat wie, co się działo z Markiem Aretuzjańskim. Ten gdy za bogobojnego Cesarza Konstancjusa, z tej wolności która była dana Chrześcianom, jeden bałwochwalski Pogański kościół, mieszkanie diabelskie, obalił i zburzył – i wiele Chrześcian od błędów Pogańskich do zbawiennej
prawdy, żywotem świętym swoim, i szczęśliwą wymową, wybawił – a wiele upornych i w bałwochwalstwie zatwardziałych sobie pogniewał – odmieniło się szczęście Chrześciańskie, a nastał pan zły Cesarz Julian, za którym pogaństwo znowu rogi podniosło, tak iż ich ręku i okrucieństwa Marek ś. nie uszedł. Widząc lud na się barzo zwaśniony, który się już radą ani namową żadną ująć nie mógł – uciekł z miasta, nie z bojaźni jakiej, jedno z nauki Pańskiej,2 który uciekać od miasta do miasta, a ustępować gniewu prześladowników kazał. 3Bo Chrześcianinowi bynamniejszemu, nie tylo się o swoje zbawienie starać potrzeba – ale też i o duszach prześladowników swoich radzić im przystoi, ile z nich jest, aby przyczyny z nas do swego grzechu i dusznej zguby swej niemieli.
   Ale gdy usłyszał, iż dla niego Chrześciany pogaństwo pojmało i wiązało, i wiele ich o niebezpieczeństwo duszne przychodziło – wytrwać nie mógł mąż on zacny, aby jego uciekaniem drudzy co cierpieć mieli – i przesławną a prawie Filozofską radą, wrócił się do miasta – i dobrowolnie w oczach wszytkich ludzi jawnie chodził, i ludowi się onemu, swym niepzyjaciołom pohańcom, w ręce podał – dobrze się na onę przygodę cierpliwością przyprawiwszy. Tedy go z wielkim jadem porwali, wrócenie jego za wzgardę sobie biorąc. Wodzili starca onego po mieście, czci od wszytkich ludzi godnego – szedł za nim młody i stary, bogaty i ubogi – wszyscy tego pragnąc, by co naokrutniej mordowanym był i zmęczonym – a jeden nad drugiego cięższe nad nim męki wymyślał, o to, iż się wszytkiemu miastu sprzeciwił, a kościół ich pogański tak wielki i sławny obalić śmiał.
   4Tedy go po ulicach i błocie włóczyli, w nieczyste błotne miejsca miotali, za włosy, za brodę, gdzie kto mógł zachwycić, targali, dzieciom go też i żaczętom zawiesiwszy skrypturalikami kłóć i rzezać kazali – i niejakiemi katowniami goleni jego i kości szczepali, i niciami cienkiemi uszy mu odstrzygali.
  
5A nakoniec namazawszy go miodem, i tłustą polewką polawszy, w koszu wzgorę zawiesili, pszczołom go, ossom, i robactwu rozmaitemu do kąsania i szczypania podając – a starzec mężny, a na taką wojnę młody, śmiał się z nich, mówiąc: mnie ku górze, wam na dół – znać iż ja nad wami górę mam i mieć będę – i tak jakoby na jakim obiedzie rozkosznym siedział, w onym męczeństwie wesołe serce i twarz mając. Tak wielka cnota, mogła i nasproszniejszego wzruszyć – i wiele ich ku miłosierdziu pobudzała – ale pomóc nic nie mogła, prze wzburzenie onego okrucieństwa i Cesarską złość, który chytro takie morderstwa nad Chrześciany, po urzędnikach i miastach swoich rad widział.
   Wyciągało na to ś. Marka pogaństwao, żeby abo pieniędzy tak wiele, jako on kościół stał, położył, abo żeby go swym nakładem zbudował – a on się z nimi żartem targując – gdy go małej summy, którąby był pewnie zapłacić mógł (i owszem przyjaciele mu więtszą postępowali) przyszło, i jednego im złotego postąpić niechciał. Skąd wielki znak jest, iż nie dla zapłaty i pieniędzy, ale dla Chrystusa i wiary jego cierpiał.
   6Bo już pogaństwu nie szło o pieniądze, jedno żeby byli tylo jego umysł zwyciężyli, a cokolwiek od niego pieniędzy wzięli na znak odmiany wiary jego i przyzwolenia na bałwochwalstwo. A im tego oni więcej pragnęli, tym się on więcej sprzeciwiał, a jednego pieniądza dać niechciał. 7
Oną jego wielką cierpliwością starosta, imieniem i zwierzchu poganin, ale sercem Chrześcianin, zwyciężony, do Cesarza ono dziwne słowo rzekł: jako się nie wstydzim Cesarzu, iż nad Chrześciany góry mieć, a jednego staruszka przekonać i na nasze myśli takiemi mękami i mocą wszytką przewieść nie możem? A zwyciężywszy jednego, nam nie wielka sława – lecz od jednego nam wszytkim zwyciężonym zostać wielka jest sromota. Tak ś. męczennik koronę swoim otrzymał, i w onych mękach dokonał. Z czego wiara ś. Chrześciańska powyższona i Król nad królmi uczczony jest – którego państwo trwa na wieki. Amen.

  
8Domyślają się niektórzy dzisiejszy, żeby ten Marek Biskup Arianinem w onym męczeństwie umarł. Ale podobniej tym wierzyć, którzy na on czas żyli, wielcy i kościelni Doktorowie, którzyby nigdy jego tak nie wysławiali. Bo wiedzieli, iż bez miłości kacerstwo żadne męczennika Chrystusowego nie czyni. Nie tylo go wysławia ś. Grzegorz Nazjanzeński, ale i Teodoretus lib. Hist. 3. cap. 6. i Cassiodorus Tripar. Lib. 6. cap. 12. Wielkie podobieństwo iż się był upamiętał, a tak w onym kacerstwie nie został, i męczeństwem takim grzechy wszytki swoje oczyścił. A też Grekowie wszyscy starzy in Menologio za wielkiego męczennika i świętego tego Marka mają, którego tak piękny przykład o budowaniu bóżnic pogańskich i heretyckich wielce do nauki i przestrogi służy. Bo bez srogiego grzechu nie są nie tylo ci którzy takie jaskinie budują – ale którzy na nie i na ich budowanie przyzwalają. Umrzeć ten i tak srogą męką wolał – niżli złotym się jednym na ono szatańskie budowanie od śmierci onej srogiej męki wykupić.

1  XXVII. Martii. Marca.
2  Mt 10.
Święci uciekając dusz nieprzyjaciół swych szanowali.
O obalenie kościoła pogańskiego męczony.
Patrz jakie okrucieństwo.
Wolał umrzeć niżli pogaństwu na budowanie kościoła ich złoty jeden dać.
Słowa starosty do Cesarza.
8  Obrok duchowny.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga,
Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

 

+

czwartek, 3 września 2020

(138) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Kobieta pies

   21 Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w okolice Tyru i Sydonu. 22 A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana przez złego ducha». 23 Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami». 24 Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela». 25 A ona przyszła, padła Mu do nóg i prosiła: «Panie, dopomóż mi». 26 On jednak odparł: «Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom». 27 A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów». 28 Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!» Od tej chwili jej córka była zdrowa. (Mt 15,21-28)


   24
Stamtąd zaś wybrał się i udał w okolice Tyru i Sydonu. Wstąpił do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, nie mógł jednak pozostać w ukryciu. 25 Zaraz bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, padła Mu do nóg, 26 a była to poganka, Syrofenicjanka z pochodzenia, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. 27 I powiedział do niej [Jezus]: «Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom». 28 Ona Mu odparła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą okruszyny po dzieciach». 29 On jej rzekł: «Przez wzgląd na te słowa idź; zły duch opuścił twoją córkę». 30 Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku; a zły duch wyszedł. (Mk 7,24-30)

   21 Καὶ ἐξελθὼν ἐκεῖθεν ὁ Ἰησοῦς ἀνεχώρησεν εἰς τὰ μέρη Τύρου καὶ Σιδῶνος. 22 καὶ ἰδοὺ γυνὴ Χαναναία ἀπὸ τῶν ὁρίων ἐκείνων ἐξελθοῦσα ἔκραζεν λέγουσα· ἐλέησόν με, κύριε υἱὸς Δαυίδ· ἡ θυγάτηρ μου κακῶς δαιμονίζεται. 23 ὁ δὲ οὐκ ἀπεκρίθη αὐτῇ λόγον. καὶ προσελθόντες οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ ἠρώτουν αὐτὸν λέγοντες· ἀπόλυσον αὐτήν, ὅτι κράζει ὄπισθεν ἡμῶν. 24 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν· οὐκ ἀπεστάλην εἰ μὴ εἰς τὰ πρόβατα τὰ ἀπολωλότα οἴκου Ἰσραήλ. 25 ἡ δὲ ἐλθοῦσα προσεκύνει αὐτῷ λέγουσα· κύριε, βοήθει μοι. 26 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν· οὐκ ἔστιν καλὸν λαβεῖν τὸν ἄρτον τῶν τέκνων καὶ βαλεῖν τοῖς κυναρίοις. 27 ἡ δὲ εἶπεν· ναὶ κύριε, καὶ γὰρ τὰ κυνάρια ἐσθίει ἀπὸ τῶν ψιχίων τῶν πιπτόντων ἀπὸ τῆς τραπέζης τῶν κυρίων αὐτῶν. 28 τότε ἀποκριθεὶς ὁ Ἰησοῦς εἶπεν αὐτῇ· ὦ γύναι, μεγάλη σου ἡ πίστις· γενηθήτω σοι ὡς θέλεις. καὶ ἰάθη ἡ θυγάτηρ αὐτῆς ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης. (Mt 15,21-28)

   24 Ἐκεῖθεν δὲ ἀναστὰς ἀπῆλθεν εἰς τὰ ὅρια Τύρου. Καὶ εἰσελθὼν εἰς οἰκίαν οὐδένα ἤθελεν γνῶναι, καὶ οὐκ ἠδυνήθη λαθεῖν· 25 ἀλλ’ εὐθὺς ἀκούσασα γυνὴ περὶ αὐτοῦ, ἧς εἶχεν τὸ θυγάτριον αὐτῆς 1πνεῦμα ἀκάθαρτον, ἐλθοῦσα προσέπεσεν πρὸς τοὺς πόδας αὐτοῦ· 26 ἡ δὲ γυνὴ ἦν Ἑλληνίς, Συροφοινίκισσα τῷ γένει· καὶ ἠρώτα αὐτὸν ἵνα τὸ δαιμόνιον ἐκβάλῃ ἐκ τῆς θυγατρὸς αὐτῆς. 27 καὶ ἔλεγεν αὐτῇ· ἄφες πρῶτον χορτασθῆναι τὰ τέκνα, οὐ γάρ ἐστιν καλὸν λαβεῖν τὸν ἄρτον τῶν τέκνων καὶ τοῖς κυναρίοις βαλεῖν. 28 ἡ δὲ ἀπεκρίθη καὶ λέγει αὐτῷ· κύριε· καὶ τὰ κυνάρια ὑποκάτω τῆς τραπέζης ἐσθίουσιν ἀπὸ τῶν ψιχίων τῶν παιδίων. 29 καὶ εἶπεν αὐτῇ· διὰ τοῦτον τὸν λόγον ὕπαγε, ἐξελήλυθεν ἐκ τῆς θυγατρός σου τὸ δαιμόνιον. 30 καὶ ἀπελθοῦσα εἰς τὸν οἶκον αὐτῆς εὗρεν τὸ παιδίον βεβλημένον ἐπὶ τὴν κλίνην καὶ τὸ δαιμόνιον ἐξεληλυθός. (Mk 7,24-30)


   Ale oto przybiega też niewiasta, która nie jest z tego domu. Biedna niewiasta, we łzach, zawstydzona... Idzie zgięta, niemal się czołga. Kiedy dochodzi do grupy znajdującej się wokół Jezusa woła:
   «Miej litość nade mną, o Panie, Synu Dawida! Moją córeczkę dręczy demon, który każe jej wykonywać wstydliwe rzeczy. Miej litość, bo tak wiele cierpię i jestem z tego powodu w pogardzie u wszystkich... jakby moja córka była odpowiedzialna za to, co czyni... Zmiłuj się, Panie! Ty wszystko możesz. Podnieś głos i rękę, rozkaż duchowi nieczystemu wyjść z [mojej córki] Palmy. Mam tylko to dziecko i jestem wdową... O! Nie odchodź! Litości!...»
   Istotnie, Jezus [zamierza odejść]. Skończył błogosławić członków rodziny i napomniał dorosłych z powodu tego, że wyjawili Jego przybycie. Oni zaś tłumaczą się, mówiąc:
   «Nie mówiliśmy o tym. Uwierz nam, Panie!»
   Jezus odchodzi, ujawniając niewytłumaczalną twardość wobec ubogiej niewiasty, która wlecze się na kolanach, wyciągając błagalnie ramiona, zasapana. Mówi:
   «To ja, ja Cię widziałam wczoraj, gdy przechodziłeś przez potok, i usłyszałam, że mówili do Ciebie ‘Nauczycielu’. Szłam za wami przez zarośla i słyszałam ich rozmowy. Zrozumiałam, że Ty jesteś... I dziś rano przybyłam, gdy było jeszcze ciemno, żeby tu czekać na progu, jak piesek, aż do chwili gdy Sara wstanie i otworzy mi drzwi. O! Panie, litości! Litości! Nad matką i nad dzieckiem!»
   Ale Jezus idzie szybko, głuchy na wszelkie wołanie. Domownicy mówią do kobiety: «Pogódź się z tym! On nie chce cię wysłuchać. Powiedział: przyszedł do tych, którzy są z Izraela...»
   Ona jednak wstaje, zrozpaczona i pełna wiary zarazem, i odpowiada: «Nie. Będę Go tak długo prosić, aż mnie wysłucha».
   I idzie za Nauczycielem, nie ustając w wykrzykiwaniu swych błagań, które przyciągają na progi domów w wiosce wszystkich, którzy się przebudzili. Teraz udają się za nią – tak samo jak ci z domu Jonasza – żeby zobaczyć, jak się to skończy.
   Apostołowie w tym czasie spoglądają na siebie zaskoczeni i szepczą: «Dlaczego On tak postępuje? Nigdy tak nie robił!...»
   Jan się odzywa:
   «Przecież w Aleksandroszenie uzdrowił tych dwoje...»
   «Ale oni byli prozelitami...» – odpowiada Tadeusz.
   «A czy ją teraz uzdrowi?»
   «Ona też jest prozelitką» – mówi pasterz Annasz.
   «O! Ileż razy uzdrawiał też pogan i bałwochwalców! Tę małą Rzymiankę, pamiętasz?...» – mówi Andrzej, który nie potrafi się uspokoić, widząc twardość Jezusa wobec niewiasty kananejskiej.14
   «Ja wam powiem, dlaczego – woła Jakub, syn Zebedeusza – To dlatego, że Nauczyciel jest rozgniewany. Jego cierpliwość dochodzi do kresu wobec tak wielu ataków ludzkiej złośliwości. Czy nie widzicie, jak On się zmienił? On ma rację! Odtąd będzie dawał Siebie tym, których zna. I dobrze robi!»
   «Tak. Tylko na razie ona idzie za nami i krzyczy. A za nią – tłum ludzi. On chce przejść nie zauważony, tymczasem znalazł sposób na przyciągnięcie uwagi nawet drzew...» – narzeka Mateusz.
   «Chodźmy Mu powiedzieć, żeby ją odesłał... Spójrzcie na ten piękny pochód, który idzie za nami! Jeśli tak dojdziemy do drogi konsularnej, zrobi się gorąco! A jeśli On jej nie odprawi, ona od nas nie odstąpi...» – mówi rozzłoszczony Tadeusz, który coraz częściej odwraca się i mówi do kobiety: «Milcz i odejdź!»
   Podobnie Jakub, syn Zebedeusza. Ale na niewieście nie robią wrażenia groźby ani nakazy. Nie przestaje błagać.
   «Chodźmy powiedzieć Nauczycielowi, żeby ją przegonił, jeśli nie chce jej wysłuchać. To nie może tak dłużej trwać!» – stwierdza Mateusz.
   Andrzej szepcze: «Biedna!...»
   A Jan nie przestaje powtarzać:
   «Nie rozumiem... ja tego nie rozumiem...»
   Jan jest wstrząśnięty sposobem postępowania Jezusa.
   Przyśpieszyli teraz kroku i zrównali się z Nauczycielem, który idzie tak szybko, jak gdyby był ścigany.
   «Nauczycielu! Odpraw tę kobietę! To zgorszenie! Ona krzyczy za nami! Sprawia, że wszyscy nas zauważają! Na drogę wychodzi coraz więcej ludzi... i wielu idzie za nią. Powiedz jej, żeby odeszła».
   «Wy jej to powiedzcie. Ja już jej mówiłem».
   «Ona nas nie słucha. Chodźmy! Powiedz jej to Ty... surowo».
   Jezus zatrzymuje się i odwraca się. Niewiasta bierze to za znak łaskawości i przyspiesza kroku. Podnosi głos już i tak donośny, a jej twarz blednie, bo rośnie nadzieja.
   «Milcz, niewiasto, i wracaj do siebie! Powiedziałem ci już: „Przyszedłem do owieczek z Izraela”, żeby uzdrawiać chore i szukać tych spośród nich, które się zgubiły. Ty nie jesteś z Izraela».
   Ale niewiasta jest już u Jego stóp i całuje je, oddając Mu cześć. Ściska Jego kostki jak topielec, który natrafił na skałę, na której się chroni, i jęczy:
   «Panie, przyjdź mi z pomocą! Ty to możesz, Panie. Rozkaż demonowi, Ty, który jesteś święty... Panie, Panie, Ty jesteś Panem wszystkiego, łaski i świata. Wszystko jest Ci poddane, Panie. Ja wiem o tym. Wierzę w to. Weź więc to, co jest w Twojej mocy, i posłuż się tym dla [dobra] mojej córki».
   «Nie jest dobrze brać chleb dzieciom z własnego domu i rzucać go psom na ulicy» [– mówi do niej Jezus.]
   «Ja w Ciebie wierzę. A wierząc stałam się – z psa ulicznego – psem domowym. Powiedziałam Ci: przyszłam przed świtem położyć się na progu domu, w którym przebywałeś. Gdybyś wyszedł z tamtej strony, potknąłbyś się o mnie. Ale wyszedłeś z drugiej strony i nie widziałeś mnie. Nie widziałeś tego biednego udręczonego psa, złaknionego Twej łaski. A on czekał, żeby pełzając wejść tam, gdzie przebywałeś, żeby pocałować Twoje stopy, prosić Cię, byś mnie nie przeganiał...»
   «Nie jest dobrze rzucać chleb dzieci psom...» – powtarza Jezus.
   «A jednak psy wchodzą do izby, w której pan je ze swoimi dziećmi, i jedzą to, co spada ze stołu lub resztki, które podają im domownicy. Jedzą to, co już nie jest im do niczego potrzebne. Nie proszę Cię, żebyś mnie potraktował jak córkę i żebyś mi pozwolił zasiąść przy Twoim stole. Ale daj mi przynajmniej okruszyny...»
   Jezus uśmiecha się. O! Jakże Jego twarz przemienia się w tym radosnym uśmiechu!...
   Ludzie, apostołowie, niewiasta, patrzą z podziwem... odczuwając, że coś się wydarzy. I Jezus mówi:
   «O, niewiasto! Wielka jest twoja wiara. I pocieszasz nią Mojego ducha. Idź więc, i niech ci się stanie, jak chcesz. W tej chwili demon opuścił twoją córeczkę. Idź w pokoju. I jak z zagubionego psa potrafiłaś chcieć być psem domowym, tak umiej w przyszłości być córką, która zasiądzie przy stole Ojca. Żegnaj».
   «O, Panie! Panie! Panie!... Chciałabym biec, żeby ujrzeć moją drogą córkę Palmę... Chciałabym też zostać z Tobą i iść za Tobą! Błogosławiony! Święty!»
   «Idź, idź, niewiasto. Odejdź w pokoju».
   Jezus podejmuje na nowo drogę, a kobieta kananejska, bardziej zwinna niż dziecko, oddala się biegiem, a za nią – tłum ciekawy ujrzenia cudu...
   «Ale dlaczego, Nauczycielu, pozwoliłeś, że Cię tak długo prosiła, żeby ją w końcu wysłuchać?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.
   «Z powodu ciebie i was wszystkich. To nie jest klęska, Jakubie. Tutaj nie zostałem tylko przegoniony, wyśmiany, przeklęty... Niech to podniesie waszego przygnębionego ducha. Miałem już dziś Mój najsłodszy pokarm. Błogosławię za to Boga. A teraz chodźmy znaleźć tę drugą [kobietę], która potrafi wierzyć i czekać z niezachwianą wiarą». (IV, cz. 1-2, 19: 15 listopada 1945. A, 6989-7008)

14  Kananejczycy – potomstwo Kanaana, przeklętego przez Noego (zob. Rdz 9,25nn). Mianem Kanaan określano Fenicję, w Biblii zaś nazwa oznacza kraj obiecany Izraelitom przez Jahwe i zdobyty przy Jego pomocy. (Przyp. tłum.)

   Ma accorre anche una non della casa. Una povera donna piangente, vergognosa… Procede curva, quasi strisciando, e giunta presso il gruppo al cui centro è Gesù si dà a gridare: «Abbi pietà di me, o Signore, Figlio di Davide! La mia figliola è molto tormentata dal demonio che le fa fare cose vergognose. Abbi pietà, perché io soffro tanto e sono schernita da tutti per questo. Quasi che la mia creatura ne abbia colpa di fare ciò che fa… Abbi pietà, Signore, Tu che tutto puoi. Alza la tua voce e la tua mano e comanda allo spirito immondo di uscire da Palma. Non ho che questa creatura, e vedova sono… Oh! non te ne andare! Pietà!…».
   Gesù, infatti, finito di benedire i singoli componenti della famiglia, dopo aver redarguito gli adulti per aver parlato della sua venuta – ed essi si scusano dicendo: «Noi non parlammo, credilo, Signore!» – se ne va, inspiegabilmente duro verso la povera donna, che si trascina sui ginocchi con le braccia tese in supplica affannosa mentre dice: «Io ti ho visto ieri mentre passavi il torrente, e ho sentito dirti “Maestro”. Vi sono venuta dietro, fra i cespugli, e ho sentito i discorsi di costoro. Ho capito chi sei… E questa mattina sono venuta che era ancora notte a stare qui, sulla soglia, come un cagnolino, finché si è alzata Sara e mi ha fatto entrare. Oh! Signore, pietà! Pietà! Di una madre e di una fanciulla!».
   Ma Gesù va lesto, sordo ad ogni richiamo. Quelli della casa dicono alla donna: «Rassegnati! Non ti vuole ascoltare. Lo ha detto: è per quelli di Israele che è venuto…».
   Ma lei si alza disperata e nello stesso tempo piena di fede, e risponde: «No. Tanto pregherò che mi ascolterà». E si dà ad inseguire il Maestro sempre gridando le sue suppliche, che attirano sugli usci delle case del villaggio tutti coloro che sono desti e che, come quelli della casa di Giona, si dànno a seguirla per vedere come va a finire la cosa.
   Gli apostoli intanto si guardano stupiti fra di loro e mormorano: «Perché mai fa così? Non lo ha mai fatto!…».
   E Giovanni dice: «Ad Alessandroscene ha pure guarito quei due».
   «Erano proseliti, però» risponde il Taddeo.
   «E questa che va a curare ora?».
   «È proselite essa pure» dice il pastore Anna.
   «Oh! ma quante volte ha curato anche gentili o pagani! La bambina romana allora?…» dice desolato Andrea, che non sa darsi pace della durezza di Gesù verso la donna cananea.
   «Io vi dico cosa è» esclama Giacomo di Zebedeo. «È che il Maestro si è sdegnato. La sua pazienza ha termine davanti a tanti assalti di cattiveria umana. Non vedete come è mutato? Ha ragione! D’ora in poi si dedicherà solo a chi ben conosce. E fa bene!».
   «Sì. Ma intanto questa ci viene dietro urlando e un bel codazzo di gente la segue. Lui, se vuole passare inosservato, ha trovato il modo di attirare l’attenzione anche delle piante…» brontola Matteo.
   «Andiamo a mandarla via… Guardate qui che bel corteo abbiamo alle spalle! Se arriviamo così sulla via consolare, si sta freschi! E questa, se Egli non la caccia, non ci lascia…» dice seccato il Taddeo, che anche si volge e intima alla donna: «Taci e va’ via!». E questo fa anche Giacomo d’Alfeo, solidale con il fratello. Ma quella non si impressiona delle minacce e delle ingiunzioni, e continua a supplicare.
   «Andiamo a dirlo al Maestro, che la cacci Lui, posto che non la vuole esaudire. Così non può durare!». Dice Matteo, mentre Andrea mormora: «Poveretta!», e Giovanni ripete senza tregua: «Io non capisco… Io non capisco…». È sbalordito, Giovanni, del modo di agire di Gesù.
   Ma ormai hanno, affrettando il passo, raggiunto il Maestro che va lesto come uno inseguito. «Maestro! Ma licenzia quella donna! È uno scandalo! Ci grida dietro! Ci addita a tutti! La via sempre più si affolla di passeggeri… e molti si mettono dietro a lei. Dille che se ne vada”.
   «Diteglielo voi. Io le ho già risposto».
   «Non ci ascolta. Suvvia! Diglielo Tu. E severamente».
   Gesù si ferma e si volta. La donna prende ciò per un segno di grazia, accelera il passo e alza il tono già acuto della voce, col viso che si sbianca per la cresciuta speranza.
   «Taci, donna. E torna a casa. Io l’ho già detto: “Sono venuto per le pecore d’Israele”. Per guarire le malate e ricercare le perdute fra esse. Tu non sei d’Israele».
   Ma la donna è già ai suoi piedi e li bacia, adorandolo, tenendolo stretto ai malleoli come fosse una naufraga che ha trovato uno scoglio di salvezza, e geme: «Signore, aiutami! Tu lo puoi, Signore. Comanda al demonio, Tu che santo sei… Signore, Signore, Tu się padrone di tutto, della grazia come del mondo. Tutto ti è soggetto, Signore. Io lo so. Io lo credo. Prendi dunque ciò che è tuo potere e usalo per la mia creatura”.
   «Non è bene prendere il pane dei figli della casa e gettarlo ai cani della via».
   «Io credo in Te. Credendo, da cane della via sono divenuta cane della casa. Te l’ho detto: sono venuta avanti l’alba ad accucciarmi sulla soglia della casa dove Tu eri, e se fossi uscito di lì avresti inciampato in me. Ma Tu sei uscito dall’altro lato e non mi hai vista. Non hai visto questo povero cane straziato, affamato della tua grazia, che aspettava di entrare, strisciando, dove Tu eri, per baciarti i piedi così, chiedendoti di non cacciarlo…».
   «Non è bene gettare il pane dei figli ai cani», ripete Gesù.
   «Ma però i cani entrano nella stanza dove il padrone mangia coi figli, e mangiano ciò che cade dalla tavola, o gli avanzi che dànno loro i famigliari, ciò che non serve più. Io non ti chiedo di trattarmi da figlia e di farmi sedere alla tua mensa. Ma dàmmi almeno le briciole...».
   Gesù sorride. Oh! come si trasfigura il suo viso in questo sorriso di gaudio!…
   La gente, gli apostoli, la donna lo guardano ammirati… sentendo che qualcosa sta per accadere.
   E Gesù dice: «Oh! donna! Grande è la tua fede! E con questa tu consoli lo spirito mio. Va’, dunque, e ti sia fatto come tu vuoi. Da questo momento il demonio è uscito dalla tua figliola. Va’ in pace. E, come da cane disperso hai saputo voler essere cane della casa, così sappi in futuro essere figlia, seduta alla mensa del Padre. Addio».
   «Oh! Signore! Signore! Signore!… Vorrei correre via, a vedere la mia Palma diletta… Vorrei stare con Te, seguirti! Benedetto! Santo!».
   «Va’, va’, donna. Va’ in pace».
   E Gesù riprende la sua via mentre la cananea, più svelta di una fanciulla, corre via per la strada già fatta, seguita dalla folla curiosa di vedere il miracolo…
   «Ma perché, Maestro, l’hai fatta pregare tanto per poi ascoltarla?» chiede Giacomo di Zebedeo.
   «Per causa tua e di tutti voi. Questa non è una sconfitta, Giacomo. Qui non sono stato cacciato, deriso, maledetto… Ciò rialzi il vostro spirito abbattuto. Io ho già avuto oggi il mio cibo dolcissimo. E ne benedico Iddio. Ed ora andiamo da quest’altra che sa credere e attendere con fede sicura”. (5, 331)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, 
Edizioni Paoline, Pisa 2001