środa, 30 maja 2018

Rzeka pojazdów

Samochody płyną jak rzeka
ciągną się ulicami miast
rzeka tętni życiem ludzi
zamkniętym w skorupach pojazdów
płynie do ujścia

To mrówki niosące swe ciężary
zdążające do miejsca ochłody
to rój pszczół lecący z nektarem
tam gdzie spoczynek w swym ulu

Spoczynek w pocie czoła
ulga rodząca się w bólu
słodkość doświadczana w goryczy
niepytanie w wirze zakłopotania
w ruchu zatrzymanie

wtorek, 29 maja 2018

Określenie zazdrości

Zazdrościć to żałować komuś –
                          smucić się z tego powodu,
                          że ktoś inny ma, a ja nie;
                          nie tylko się smucić,
                          ale i złościć się
                          z powodu czyjegoś szczęścia.

поревнова̀ рахи́ль сестрѣ̀ свое́й (Бытїе́ 30,1)
Poriewnowa Rachil sjestrie swojej (Rdz 30,1)
Porównaj to „poriewnowa” z polskim wyrazem „rzewność”.

Według św. Grzegorza z Nyssy, to przez zazdrość jeden anioł upadł, stając się szatanem (por. Wielka katecheza 6).

poniedziałek, 28 maja 2018

Cudne rzeźbienie

Twoja postać
kształtuje moją
z dali czy z bliska
dotykasz mnie kształtem
samej siebie
 
i prostuję się do nieba
i płynę na falach
tuląc Ciebie w sobie
wiatrem

sobota, 26 maja 2018

(94) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Uzdrowienie chorej na krwotok i przebudzenie córki Jaira

   18 Gdy to mówił do nich, oto przyszedł do Niego pewien zwierzchnik [synagogi] i oddając Mu pokłon, prosił: «Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i połóż na nią rękę, a żyć będzie». 19 Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim.
   20 Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. 21 Mówiła bowiem sobie: Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa. 22 Jezus obrócił się i widząc ją, rzekł: «Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła». I od tej chwili kobieta była zdrowa.
   23 Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, 24 rzekł: «Odsuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi». A oni wyśmiewali Go. 25 Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. 26 Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy. (Mt 9,18-26)

   21 Gdy Jezus przeprawił się z powrotem <łodzią> na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. 22 Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg 23 i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». 24 Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał.
   25 A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele wycierpiała od różnych lekarzy 26 i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. 27 Posłyszała o Jezusie, więc weszła z tyłu między tłum i dotknęła się Jego płaszcza. 28 Mówiła bowiem: «Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa». 29 Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w swym ciele, że jest uleczona z dolegliwości. 30 A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: «Kto dotknął mojego płaszcza?» 31 Odpowiedzieli Mu uczniowie: «Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto Mnie dotknął». 32 On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. 33 Wtedy kobieta podeszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, padła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. 34 On zaś rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości».
   35 Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» 36 Lecz Jezus, słysząc, co mówiono, rzekł do przełożonego synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!» 37 I nie pozwolił nikomu iść ze sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. 38 Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Widząc zamieszanie, płaczących i głośno zawodzących, 39 wszedł i rzekł do nich: «Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». 40 I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął ze sobą tylko ojca i matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. 41 Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: «Dziewczynko, mówię ci, wstań!» 42 Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. 43 Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym się nie dowiedział, i polecił, aby jej dano jeść. (Mk 5,21-43)

   40 Gdy Jezus powrócił, tłum przyjął Go z radością, bo wszyscy Go wyczekiwali. 41 A oto przyszedł człowiek, imieniem Jair, który był przełożonym synagogi. Upadł Jezusowi do nóg i prosił Go, żeby zaszedł do jego domu. 42 Miał bowiem córkę jedynaczkę, liczącą około dwunastu lat, która była bliska śmierci.
   Gdy Jezus tam podążał, tłumy napierały na Niego. 43 A pewna kobieta, która od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi, całe swe mienie wydała na lekarzy, z których żaden nie mógł jej uleczyć, 44 podeszła z tyłu i dotknęła frędzli Jego płaszcza, a natychmiast ustał jej upływ krwi. 45 Lecz Jezus zapytał: «Kto się Mnie dotknął?» Gdy wszyscy się wypierali, Piotr powiedział: «Mistrzu, to tłumy zewsząd Cię otaczają i ściskają». 46 Lecz Jezus rzekł: «Ktoś się Mnie dotknął, bo poznałem, że moc wyszła ode Mnie». 47 Wtedy kobieta, widząc, że się nie ukryje, podeszła drżąca i padłszy przed Nim, opowiedziała wobec całego ludu, dlaczego się Go dotknęła i jak natychmiast została uleczona. 48 Jezus rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju».
   49 Gdy On jeszcze mówił, przyszedł ktoś z domu przełożonego synagogi i oznajmił: «Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela!» 50 Lecz Jezus, słysząc to, rzekł: «Nie bój się! Wierz tylko, a będzie ocalona». 51 Gdy przyszedł do domu, nie pozwolił nikomu wejść z sobą, poza Piotrem, Jakubem i Janem oraz ojcem i matką dziecka. 52 A wszyscy płakali i zawodzili nad nią. Lecz On rzekł: «Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi». 53 I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. 54 On zaś, ująwszy ją za rękę, rzekł głośno: «Dziewczynko, wstań!» 55 Duch jej powrócił, i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. 56 Rodzice jej osłupieli ze zdumienia, lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało. (Łk 8,40-56)

   18 Ταῦτα αὐτοῦ λαλοῦντος αὐτοῖς, ἰδοὺ ἄρχων εἷς ἐλθὼν προσεκύνει αὐτῷ λέγων ὅτι ἡ θυγάτηρ μου ἄρτι ἐτελεύτησεν· ἀλλ’ ἐλθὼν ἐπίθες τὴν χεῖρά σου ἐπ’ αὐτήν, καὶ ζήσεται. 19 καὶ ἐγερθεὶς ὁ Ἰησοῦς ἠκολούθησεν αὐτῷ καὶ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ.
   20 Καὶ ἰδοὺ γυνὴ αἱμορροοῦσα δώδεκα ἔτη προσελθοῦσα ὄπισθεν ἥψατο τοῦ κρασπέδου τοῦ ἱματίου αὐτοῦ· 21 ἔλεγεν γὰρ ἐν ἑαυτῇ· ἐὰν μόνον ἅψωμαι τοῦ ἱματίου αὐτοῦ σωθήσομαι. 22 ὁ δὲ Ἰησοῦς στραφεὶς καὶ ἰδὼν αὐτὴν εἶπεν· θάρσει, θύγατερ· ἡ πίστις σου σέσωκέν σε. καὶ ἐσώθη ἡ γυνὴ ἀπὸ τῆς ὥρας ἐκείνης.
   23 Καὶ ἐλθὼν ὁ Ἰησοῦς εἰς τὴν οἰκίαν τοῦ ἄρχοντος καὶ ἰδὼν τοὺς αὐλητὰς καὶ τὸν ὄχλον θορυβούμενον 24 ἔλεγεν· ἀναχωρεῖτε, οὐ γὰρ ἀπέθανεν τὸ κοράσιον ἀλλὰ καθεύδει. καὶ κατεγέλων αὐτοῦ. 25 ὅτε δὲ ἐξεβλήθη ὁ ὄχλος εἰσελθὼν ἐκράτησεν τῆς χειρὸς αὐτῆς, καὶ ἠγέρθη τὸ κοράσιον. 26 καὶ ἐξῆλθεν ἡ φήμη αὕτη εἰς ὅλην τὴν γῆν ἐκείνην. (Mt 9,18-26)

   21 Καὶ διαπεράσαντος τοῦ Ἰησοῦ [ἐν τῷ πλοίῳ] πάλιν εἰς τὸ πέραν συνήχθη ὄχλος πολὺς ἐπ’ αὐτόν, καὶ ἦν παρὰ τὴν θάλασσαν. 22 Καὶ ἔρχεται εἷς τῶν ἀρχισυναγώγων, ὀνόματι Ἰάϊρος, καὶ ἰδὼν αὐτὸν πίπτει πρὸς τοὺς πόδας αὐτοῦ 23 καὶ παρακαλεῖ αὐτὸν πολλὰ λέγων ὅτι τὸ θυγάτριόν μου ἐσχάτως ἔχει, ἵνα ἐλθὼν ἐπιθῇς τὰς χεῖρας αὐτῇ ἵνα σωθῇ καὶ ζήσῃ. 24 καὶ ἀπῆλθεν μετ’ αὐτοῦ. καὶ ἠκολούθει αὐτῷ ὄχλος πολὺς καὶ συνέθλιβον αὐτόν.
   25 Καὶ γυνὴ οὖσα ἐν ῥύσει αἵματος δώδεκα ἔτη 26 καὶ πολλὰ παθοῦσα ὑπὸ πολλῶν ἰατρῶν καὶ δαπανήσασα τὰ παρ’ αὐτῆς πάντα καὶ μηδὲν ὠφεληθεῖσα ἀλλὰ μᾶλλον εἰς τὸ χεῖρον ἐλθοῦσα, 27 ἀκούσασα περὶ τοῦ Ἰησοῦ, ἐλθοῦσα ἐν τῷ ὄχλῳ ὄπισθεν ἥψατο τοῦ ἱματίου αὐτοῦ· 28 ἔλεγεν γὰρ ὅτι ἐὰν ἅψωμαι κἂν τῶν ἱματίων αὐτοῦ σωθήσομαι. 29 καὶ εὐθὺς ἐξηράνθη ἡ πηγὴ τοῦ αἵματος αὐτῆς καὶ ἔγνω τῷ σώματι ὅτι ἴαται ἀπὸ τῆς μάστιγος. 30 καὶ εὐθὺς ὁ Ἰησοῦς ἐπιγνοὺς ἐν ἑαυτῷ τὴν ἐξ αὐτοῦ δύναμιν ἐξελθοῦσαν ἐπιστραφεὶς ἐν τῷ ὄχλῳ ἔλεγεν· τίς μου ἥψατο τῶν ἱματίων; 31 καὶ ἔλεγον αὐτῷ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ· βλέπεις τὸν ὄχλον συνθλίβοντά σε καὶ λέγεις· τίς μου ἥψατο; 32 καὶ περιεβλέπετο ἰδεῖν τὴν τοῦτο ποιήσασαν. 33 ἡ δὲ γυνὴ φοβηθεῖσα καὶ τρέμουσα, εἰδυῖα ὃ γέγονεν αὐτῇ, ἦλθεν καὶ προσέπεσεν αὐτῷ καὶ εἶπεν αὐτῷ πᾶσαν τὴν ἀλήθειαν. 34 ὁ δὲ εἶπεν αὐτῇ· θυγάτηρ, ἡ πίστις σου σέσωκέν σε· ὕπαγε εἰς εἰρήνην καὶ ἴσθι ὑγιὴς ἀπὸ τῆς μάστιγός σου.
   35 Ἔτι αὐτοῦ λαλοῦντος ἔρχονται ἀπὸ τοῦ ἀρχισυναγώγου λέγοντες ὅτι ἡ θυγάτηρ σου ἀπέθανεν· τί ἔτι σκύλλεις τὸν διδάσκαλον;
   36 ὁ δὲ Ἰησοῦς παρακούσας τὸν λόγον λαλούμενον λέγει τῷ ἀρχισυναγώγῳ· μὴ φοβοῦ, μόνον πίστευε. 37 καὶ οὐκ ἀφῆκεν οὐδένα μετ’ αὐτοῦ συνακολουθῆσαι εἰ μὴ τὸν Πέτρον καὶ Ἰάκωβον καὶ Ἰωάννην τὸν ἀδελφὸν Ἰακώβου. 38 καὶ ἔρχονται εἰς τὸν οἶκον τοῦ ἀρχισυναγώγου, καὶ θεωρεῖ θόρυβον καὶ κλαίοντας καὶ ἀλαλάζοντας πολλά, 39 καὶ εἰσελθὼν λέγει αὐτοῖς· τί θορυβεῖσθε καὶ κλαίετε; τὸ παιδίον οὐκ ἀπέθανεν ἀλλὰ καθεύδει. 40 καὶ κατεγέλων αὐτοῦ. αὐτὸς δὲ ἐκβαλὼν πάντας παραλαμβάνει τὸν πατέρα τοῦ παιδίου καὶ τὴν μητέρα καὶ τοὺς μετ’ αὐτοῦ καὶ εἰσπορεύεται ὅπου ἦν τὸ παιδίον. 41 καὶ κρατήσας τῆς χειρὸς τοῦ παιδίου λέγει αὐτῇ· ταλιθα κουμ, ὅ ἐστιν μεθερμηνευόμενον· τὸ κοράσιον, σοὶ λέγω, ἔγειρε. 42 καὶ εὐθὺς ἀνέστη τὸ κοράσιον καὶ περιεπάτει· ἦν γὰρ ἐτῶν δώδεκα. καὶ ἐξέστησαν [εὐθὺς] ἐκστάσει μεγάλῃ. 43 καὶ διεστείλατο αὐτοῖς πολλὰ ἵνα μηδεὶς γνοῖ τοῦτο, καὶ εἶπεν δοθῆναι αὐτῇ φαγεῖν. (Mk 5,21-43)

   40 Ἐν δὲ τῷ ὑποστρέφειν τὸν Ἰησοῦν ἀπεδέξατο αὐτὸν ὁ ὄχλος· ἦσαν γὰρ πάντες προσδοκῶντες αὐτόν. 41 καὶ ἰδοὺ ἦλθεν ἀνὴρ ᾧ ὄνομα Ἰάϊρος καὶ οὗτος ἄρχων τῆς συναγωγῆς ὑπῆρχεν, καὶ πεσὼν παρὰ τοὺς πόδας [τοῦ] Ἰησοῦ παρεκάλει αὐτὸν εἰσελθεῖν εἰς τὸν οἶκον αὐτοῦ, 42 ὅτι θυγάτηρ μονογενὴς ἦν αὐτῷ ὡς ἐτῶν δώδεκα καὶ αὐτὴ ἀπέθνῃσκεν. Ἐν δὲ τῷ ὑπάγειν αὐτὸν οἱ ὄχλοι συνέπνιγον αὐτόν. 43 Καὶ γυνὴ οὖσα ἐν ῥύσει αἵματος ἀπὸ ἐτῶν δώδεκα, ἥτις [ἰατροῖς προσαναλώσασα ὅλον τὸν βίον] οὐκ ἴσχυσεν ἀπ’ οὐδενὸς θεραπευθῆναι, 44 προσελθοῦσα ὄπισθεν ἥψατο τοῦ κρασπέδου τοῦ ἱματίου αὐτοῦ καὶ παραχρῆμα ἔστη ἡ ῥύσις τοῦ αἵματος αὐτῆς. 45 καὶ εἶπεν ὁ Ἰησοῦς· τίς ὁ ἁψάμενός μου; ἀρνουμένων δὲ πάντων εἶπεν ὁ Πέτρος· ἐπιστάτα, οἱ ὄχλοι συνέχουσίν σε καὶ ἀποθλίβουσιν. 46 ὁ δὲ Ἰησοῦς εἶπεν· ἥψατό μού τις, ἐγὼ γὰρ ἔγνων δύναμιν ἐξεληλυθυῖαν ἀπ’ ἐμοῦ. 47 ἰδοῦσα δὲ ἡ γυνὴ ὅτι οὐκ ἔλαθεν, τρέμουσα ἦλθεν καὶ προσπεσοῦσα αὐτῷ δι’ ἣν αἰτίαν ἥψατο αὐτοῦ ἀπήγγειλεν ἐνώπιον παντὸς τοῦ λαοῦ καὶ ὡς ἰάθη παραχρῆμα. 48 ὁ δὲ εἶπεν αὐτῇ· θυγάτηρ, ἡ πίστις σου σέσωκέν σε· πορεύου εἰς εἰρήνην. 49 Ἔτι αὐτοῦ λαλοῦντος ἔρχεταί τις παρὰ τοῦ ἀρχισυναγώγου λέγων ὅτι τέθνηκεν ἡ θυγάτηρ σου· μηκέτι σκύλλε τὸν διδάσκαλον. 50 ὁ δὲ Ἰησοῦς ἀκούσας ἀπεκρίθη αὐτῷ· μὴ φοβοῦ, μόνον πίστευσον, καὶ σωθήσεται. 51 ἐλθὼν δὲ εἰς τὴν οἰκίαν οὐκ ἀφῆκεν εἰσελθεῖν τινα σὺν αὐτῷ εἰ μὴ Πέτρον καὶ Ἰωάννην καὶ Ἰάκωβον καὶ τὸν πατέρα τῆς παιδὸς καὶ τὴν μητέρα. 52 ἔκλαιον δὲ πάντες καὶ ἐκόπτοντο αὐτήν. ὁ δὲ εἶπεν· μὴ κλαίετε, οὐ γὰρ ἀπέθανεν ἀλλὰ καθεύδει. 53 καὶ κατεγέλων αὐτοῦ εἰδότες ὅτι ἀπέθανεν. 54 αὐτὸς δὲ κρατήσας τῆς χειρὸς αὐτῆς ἐφώνησεν λέγων· ἡ παῖς, ἔγειρε. 55 καὶ ἐπέστρεψεν τὸ πνεῦμα αὐτῆς καὶ ἀνέστη παραχρῆμα καὶ διέταξεν αὐτῇ δοθῆναι φαγεῖν. 56 καὶ ἐξέστησαν οἱ γονεῖς αὐτῆς· ὁ δὲ παρήγγειλεν αὐτοῖς μηδενὶ εἰπεῖν τὸ γεγονός. (Łk 8,40-56)

   Jezus znajduje się na nasłonecznionej i zakurzonej drodze, stykającej się z brzegami jeziora. Idzie w kierunku osady, otoczony wielkim tłumem, który z pewnością Go oczekiwał. Tworzą ścisk wokół Niego, choć apostołowie rozdzielają kuksańce, aby mógł przejść, i podnoszą głos, chcąc wymóc na tłumie rozstąpienie się nieco.
   Jezus jednak nie przejmuje się tym zamętem. Przewyższając o głowę otaczający Go i napierający na Niego zewsząd tłum, spogląda z łagodnym uśmiechem, odpowiada na pozdrowienia, głaska jakieś dziecko, któremu udaje się wśliznąć pomiędzy dorosłych i podejść do Niego, kładzie ręce na głowach dzieci podnoszonych przez matki nad głowami ludzi po to, żeby je dotknął. Cały czas powoli i cierpliwie idzie pośrodku tego zgiełku i stałego napierania, które kogoś innego już by poirytowało. Jakiś męski głos krzyczy: «Zróbcie przejście! Zróbcie przejście!»
   To głos zatroskany, który wielu musi rozpoznawać i szanować, jako należący do osoby wpływowej, bo tłum – rozstępując się z trudem, tak wielki jest ścisk – pozwala przejść mężczyźnie w wieku około pięćdziesięciu lat. Ubrany jest w szatę długą i powiewającą. Głowę ma okrytą białą chustą. Jej poły spadają wzdłuż twarzy i szyi. Doszedłszy do Jezusa upada Mu do stóp i mówi:
   «O! Nauczycielu, dlaczego tak długo Cię nie było? Moja córeczka jest tak bardzo chora. Nikt nie może jej uleczyć. Ty jeden, Ty jesteś nadzieją moją i jej matki. Chodź, Nauczycielu. Oczekiwałem Cię z nie kończącym się lękiem. Chodź, chodź szybko. Moje jedyne dziecko właśnie umiera...» – płacze.
   Jezus kładzie rękę na głowie zapłakanego mężczyzny – na głowie pochylonej, którą wstrząsa łkanie – i odpowiada mu:
   «Nie płacz. Miej wiarę. Twoja córeczka będzie żyła. Chodźmy do niej. Wstań! Chodźmy!»
   Jezus wypowiada te dwa ostatnie słowa tonem rozkazującym. Najpierw był Pocieszycielem, teraz jest Panującym, który przemawia. Udają się w drogę. Jezus ma u boku płaczącego ojca. Trzyma go za rękę. Kiedy silniejszy szloch wstrząsa biednym mężem, widzę Jezusa, który spogląda nań i ściska mu rękę. Nie robi nic innego, lecz jakaż siła musi napływać do duszy czującej, jak Jezus ją traktuje! Wcześniej na miejscu ojca był Jakub, lecz Jezus skłonił go do ustąpienia miejsca biednemu ojcu. Piotr idzie z drugiej strony. Jan jest u boku Piotra i usiłuje wraz z nimi stawić czoła tłumowi. Z drugiej strony to samo robi Jakub i Iskariota, kroczący przy zapłakanym ojcu. Część apostołów idzie przodem, część z tyłu, za Jezusem. Ale potrzebni byliby też inni! Zwłaszcza trzem z tyłu, wśród których widzę Mateusza, gdyż nie udaje im się utrzymać naporu na żywy mur. Kiedy jednak krzyczą trochę za mocno i bliscy są znieważenia wścibskiego tłumu, Jezus odwraca głowę i mówi łagodnie: «Pozwólcie im, to Moje dzieci!...»
   W pewnej jednak chwili [Jezus] odwraca się gwałtownie, puszcza rękę ojca i zatrzymuje się. Odwraca nie tylko głowę, lecz odwraca się całym ciałem. Wydaje się jeszcze wyższy, bo przyjął postawę królewską. Twarz i spojrzenie stały się surowe, badawcze. Obserwuje tłum. Jego oczy połyskują jak błyskawice, nie wyrażając jednak twardości, lecz majestat:
   «Kto Mnie dotknął?» – pyta.
   Nikt nie odpowiada.
   «Kto Mnie dotknął, powtarzam» – mówi z naciskiem Jezus.
   «Nauczycielu – odpowiadają uczniowie – czy nie widzisz, jak tłum zewsząd napiera na Ciebie? Wszyscy Cię dotykają, pomimo naszych wysiłków».
   «Kto Mnie dotknął, żeby otrzymać cud, o to pytam. Odczułem, że cudowna moc wyszła ze Mnie, bo jedno serce prosiło z wiarą. Co to za serce?»
   Jezus, mówiąc [te słowa], spuszcza wzrok dwa lub trzy razy na niską niewiastę, w wieku około czterdziestu lat, bardzo nędznie odzianą i o twarzy bardzo wyniszczonej, która usiłuje ukryć się w tłumie: chce, żeby tłum ją wchłonął. To spojrzenie musi ją palić tak, że uświadamia sobie, iż się nie wymknie. Powraca więc i rzuca się do Jego stóp, z twarzą niemal w prochu, z rękami wyciągniętymi do przodu, którymi jednak nie ośmiela się dotknąć Jezusa.
   «Przebacz! To ja. Byłam chora. Przez dwanaście lat chorowałam! Wszyscy się ode mnie odsuwali. Mąż mnie opuścił. Wydałam wszystko, co posiadałam, aby mnie nie uznawano za pozbawioną czci, ażebym żyła jak wszyscy. Nikt jednak nie mógł mnie wyleczyć. Widzisz, Nauczycielu? Przedwcześnie się postarzałam. Moje siły odeszły wraz z niewyleczalnym upływem [krwi], a z nim mój pokój. Mówiono mi, że Ty jesteś dobry. Człowieka, który mi o tym powiedział, wyleczyłeś z trądu i on – który widział przez tak wiele lat, jak ludzie przed nim uciekali – nie odczuwał wobec mnie odrazy. Nie ośmieliłam się o tym powiedzieć. Wybacz! Pomyślałam, że jeśli Cię dotknę, będę zdrowa. Lecz Cię nie zanieczyściłam. Zaledwie musnęłam brzeg Twej szaty – tam, gdzie dotyka ona ziemi... brudu ziemi... Ja też jestem brudem... Ale jestem uzdrowiona. Bądź błogosławiony! W chwili, gdy dotknęłam Twego płaszcza, moja dolegliwość ustąpiła. Stałam się ponownie jak wszystkie niewiasty. Ludzie nie będą mnie już unikać. Mój mąż, dzieci, krewni będą mogli ze mną przebywać, będę mogła ich głaskać. Będę pożyteczna w swoim domu. Dziękuję, Jezu, dobry Nauczycielu. Bądź na wieki błogosławiony!»
   Jezus patrzy na nią z nieskończoną dobrocią. Uśmiecha się do niej i mówi:
   «Idź w pokoju, córko. Twoja wiara cię uzdrowiła. Bądź całkowicie uzdrowiona. Bądź dobra i szczęśliwa. Idź».
   Gdy jeszcze mówi, przybywa jakiś mężczyzna. Sądzę, że to sługa. Zwraca się do ojca, który przez cały czas trwał w postawie poszanowania, choć jak ktoś stojący na rozżarzonych węglach.
   «Twoja córka umarła. Już nie trzeba trudzić Nauczyciela. Oddała ducha i niewiasty wyśpiewują już lamentacje. Matka wysłała mnie, żebym ci to powiedział, i prosi, abyś zaraz przybył».
   Biedny ojciec wydaje jęk. Podnosi ręce do czoła i ściska je, naciskając oczy, i zwija się, jakby go uderzono. Jezus, który tak uważnie słuchał niewiasty i odpowiadał jej, że wydawał się nic nie słyszeć ani nic nie widzieć, teraz odwraca się. Kładzie rękę na pochylonych ramionach biednego ojca. [Mówi:]
   «Mężu, powiedziałem ci: „miej wiarę”. Powtarzam ci: „wierz”. Nie lękaj się. Twoja córeczka będzie żyła. Chodźmy do niej».
   I udaje się w drogę, trzymając mocno przyciśniętego do siebie zdruzgotanego mężczyznę. Tłum w obliczu tego bólu i łaski, która już nadeszła, zatrzymuje się onieśmielony, rozstępuje się, pozwala przejść swobodnie Jezusowi i Jego [uczniom], a potem idzie za nimi – jakby smuga za przechodzącą Łaską.
   Idą tak koło sto metrów, być może więcej – nie umiem tego ocenić – i wchodzą coraz bardziej w głąb osady. Przed pięknym z wyglądu domem widać skupisko ludzi. Komentują głośno wydarzenie, odpowiadając przenikliwym krzykiem na ostre odgłosy dochodzące z wnętrza domu przez otwarte na oścież drzwi. To krzyki przenikliwe, wysokie, utrzymywane na jednej nucie. Wydaje się, jakby dyrygował nimi jeden głos wyższy, który wznosi się samotnie. Odpowiada mu grupa głosów słabszych, potem zaś inny chór głosów silniejszych. To zgiełk, który mógłby doprowadzić do śmierci kogoś, kto jeszcze żyje. Jezus nakazuje Swoim [uczniom], żeby pozostali przed wejściem, a przywołuje Piotra, Jana i Jakuba. Z nimi wchodzi do domu, trzymając wciąż silnie ramię ojca zalanego łzami. Wydaje się, jakby chciał wlać w niego tym uściskiem pewność, że On jest tutaj po to, żeby go uszczęśliwić. Płaczki... powiedziałabym raczej: „krzykaczki”, na widok głowy rodziny i Nauczyciela zdwajają wrzaski. Uderzają rękoma, poruszają tamburynami, potrząsają trójkątami i przy tym... akompaniamencie... wykonują swe lamentacje.
   «Zamilknijcie – mówi Jezus – nie trzeba płakać. Dziewczynka nie umarła, lecz śpi».
   Niewiasty drą się jeszcze głośniej i niektóre wiją się po ziemi, drapią się, wyrywają sobie włosy (lub raczej udają to), aby pokazać, że istotnie umarła. Muzycy i przyjaciele potrząsają głowami wobec złudzenia, jakiemu [– jak sądzą –] ulega Jezus. Uważają, że On się łudzi. Jezus jednak powtarza:
   «Zamilknijcie!» – mówi to z taką mocą, że zgiełk, chociaż całkiem nie wygasa, staje się szmerem.
   Idzie naprzód. Wchodzi do pokoiku. Na łóżku leży martwa dziewczynka: wychudzona, blada, już ubrana. Jej brunatne włosy starannie uczesano. Matka, po prawej stronie, płacze przy posłaniu i całuje małą woskową rękę umarłej. Jezus... jakże jest piękny w tej chwili! Widziałam Go takim niewiele razy! Podchodzi szybko, wydaje się ślizgać po podłodze, jakby w locie, tak spieszy się ku temu posłaniu.
   Trzej apostołowie pozostają przy drzwiach, które zamykają przed nosami ciekawskich. Ojciec staje przy łóżku. Jezus przechodzi na lewą stronę, wyciąga lewą rękę i ujmuje nią małą rączkę umarłej, która poddaje się [bezwładna]. Dobrze widziałam. To lewa ręka Jezusa i lewa ręka dziewczynki. Podnosi prawą rękę. Otwartą dłoń ma na wysokości ramion, potem opuszcza ją jak ktoś, kto przysięga lub rozkazuje. Mówi: «Dziewczynko, mówię ci: wstań!»
   Następuje chwila, w której wszyscy – z wyjątkiem Jezusa i umarłej – wstrzymują oddech. Apostołowie wyciągają szyje, żeby lepiej widzieć. Ojciec i matka przyglądają się swemu dziecku udręczonymi oczyma. Mija chwila. Potem oddech podnosi pierś umarłego dziecka. Lekki kolor barwi woskową twarz i zaciera siną barwę śmierci. Uśmiech maluje się na bladych wargach jeszcze przed otwarciem się oczu, jakby dziewczynka miała piękny sen. Jezus cały czas trzyma ją za rękę. Dziewczynka otwiera powoli oczy. Rozgląda się wokół siebie, jakby się właśnie obudziła. Najpierw dostrzega twarz Jezusa. On patrzy na nią Swymi wspaniałymi oczyma i uśmiecha się z dobrocią, co dodaje jej śmiałości. Ona także uśmiecha się do Niego.
   «Wstań» – powtarza jej Jezus.
   Ręką usuwa z posłania rzeczy, rozłożone na nim i obok, przygotowane do pogrzebu (kwiaty, opaski i itp.). Pomaga jej wstać. Trzymając ją cały czas za rękę, robi z nią pierwsze kroki.
   «Dajcie jej teraz jeść – nakazuje – Jest zdrowa. Bóg wam ją zwrócił. Podziękujcie Mu i nikomu nie mówcie o tym, co zaszło. Wiecie, co się z nią stało. Uwierzyliście i zasłużyliście na cud. Inni nie mieli wiary. Daremnie usiłowalibyście ich przekonać. Tym, którzy zaprzeczają cudowi, Bóg się nie objawia. A ty, dziewczynko, bądź dobra. Żegnajcie! Pokój temu domowi» – [mówi Jezus] i zamyka za Sobą drzwi. (III (cz. 3–4), 91: 11 marca 1944. A, 2281-2293)

   Egli è per una strada assolata e polverosa che bordeggia la riva del lago. Si incammina verso il paese circondato da gran folla, che l'attendeva di certo e che gli si pigia attorno nonostante che gli apostoli lavorino di braccia e di spalle per fargli largo e alzino la voce per indurre la folla a lasciare un poco di posto. Ma Gesù non è inquieto per tanta confusione. Più alto di tutta la testa di chi lo circonda, guarda con un dolce sorriso la turba che gli si stringe intorno, risponde ai saluti, accarezza qualche bambino che riesce a insinuarsi fra la siepe degli adulti e giunge a venirgli vicino, posa la mano sul capo degli infanti che le madri sollevano oltre il capo dei presenti perché Egli li tocchi. E cammina intanto. Lentamente, pazientemente, in mezzo a questo vocio e a queste continue pressioni che infastidirebbero chiunque.
   Una voce d'uomo grida: «Fate largo, fate largo». É una voce affannata e deve essere conosciuta da molti e rispettata come quella di persona influente, perché la folla si apre, con molta fatica tanto è pigiata, e lascia passare un uomo sulla cinquantina, tutto coperto da un vestone lungo e sciolto e con una specie di fazzoletto bianco intorno al capo e ricadente con le falde lungo il viso e il collo. Giunto davanti a Gesù, si prostra ai suoi piedi e dice: «Oh! Maestro, perché' sei stato via tanto tempo? La mia bambina è tanto malata. Nessuno la può guarire. Tu solo sei la speranza mia e della madre. Vieni, Maestro. Ti attendevo con un'ansia infinita. Vieni, vieni subito. La mia unica creatura sta morendo...», e piange.
   Gesù posa la mano sul capo dell'uomo piangente, sul capo curvo e scosso dai singhiozzi, e gli risponde: «Non piangere. Abbi fede. La tua bambina vivrà. Andiamo da lei. Alzati! Andiamo!». Queste due ultime parole hanno tono di imperio. Prima era il Consolatore. Ora è il Dominatore che parla. Si rimettono in moto. Gesù ha al fianco il padre piangente e lo tiene per mano. Quando un singhiozzo più forte scuote il pover'uomo, vedo Gesù che lo guarda e gli stringe la mano. Non fa altro, ma quanta forza deve rifluire in un'anima quando si sente trattata così da Gesù! Prima, al posto del padre, era Giacomo. Ma Gesù gli ha fatto cedere il posto al povero padre. Pietro è dall'altro lato. Giovanni è di fianco a Pietro e cerca con lo stesso di fare argine alla folla, come fanno Giacomo e l'Iscariota dall'altro lato, dopo il padre piangente. Gli altri apostoli sono parte davanti e parte dietro a Gesù. Ma ci vuol altro! Specie i tre di dietro, fra cui vedo Matteo, non ce la fanno a tenere indietro la muraglia viva. Ma quando brontolano un po' troppo e quasi quasi insultano la folla indiscreta, Gesù volge il capo e dice dolcemente: «Lasciate fare a questi miei piccoli!» Ad un certo momento però si volge di scatto, lasciando anche andare la mano del padre, e si ferma. Si volge non col solo capo. Ma con tutto il corpo. Sembra anche più alto perché ha preso un atteggiamento da re. Col volto e lo sguardo fatto severo, inquisitore, scruta la folla. I suoi occhi hanno lampi, non di durezza ma di maestà.
   «Chi mi ha toccato?», chiede. Nessuno risponde. «Chi mi ha toccato, ripeto», insiste Gesù.
   «Maestro», rispondono i discepoli, «non lo vedi come la folla ti pigia da ogni lato? Tutti ti toccano, nonostante i nostri sforzi».
   «Chi mi ha toccato per ottenere miracolo, chiedo. Ho sentito potenza di miracolo uscire da Me perché un cuore l'invocava con fede. Chi è questo cuore?». Gli occhi di Gesù si chinano due o tre volte, mentre parla, su una donnetta sulla quarantina, molto poveramente vestita e molto sciupata nel volto, la quale cerca di eclissarsi nella folla, di farsi inghiottire dalla calca. Quegli occhi le devono bruciare addosso. Comprende che non può sfuggire e torna avanti e gli si butta ai piedi, quasi col volto nella polvere, le mani protese che però non osano toccare Gesù.
   «Perdono! Sono io. Ero malata. Dodici anni che ero malata! Sfuggita da tutti. Mio marito mi ha abbandonata. Ho speso tutto il mio avere per non essere considerata obbrobrio, per vivere come vivono tutti. Ma nessuno ha potuto guarirmi. Lo vedi, Maestro? Sono una vecchia anzitempo. La forza è defluita da me col mio flusso inguaribile, e la mia pace con essa. M'han detto che Tu sei buono. Me l'ha detto uno che è stato guarito da Te della sua lebbra e che per esser stato tanti anni sfuggito da tutti non ha avuto schifo di me. Non ho osato dirlo prima. Perdono! Ho pensato che solo che ti avessi toccato sarei guarita. Ma non ti ho reso immondo. Ho appena sfiorato il lembo della tua veste là dove striscia al suolo, sulle lordure del suolo... Sono io pure lordura... Ma son guarita, che Tu sia benedetto! Nel momento che ti ho toccato la veste il mio male è cessato. Sono tornata come tutte. Non sarò più schivata da tutti. Mio marito, i figli miei, i parenti potranno stare con me, li potrò accarezzare. Sarò utile alla mia casa. Grazie, Gesù, Maestro buono. Che Tu sia benedetto in eterno!».
   Gesù la guarda con una bontà infinita. Le sorride. Le dice: «Va' in pace, figlia. La tua fede ti ha salvata. Sii guarita per sempre. Sii buona e felice. Va'».
   Mentre parla ancora, sopraggiunge un uomo, direi un servo, il quale si rivolge al padre che è stato tutto quel tempo in una attesa rispettosa ma tormentosa come fosse sulla brace.
   «Tua figlia è morta. Inutile importunare più il Maestro. Il suo spirito l'ha lasciata e già le donne ne fanno i lamenti. La madre ti manda a dire ciò e ti prega di venire subito».
   Il povero padre ha un gemito. Si porta le mani alla fronte e se la stringe comprimendosi gli occhi e curvandosi come fosse colpito. Gesù, che pare non debba vedere e udire nulla, intento come è ad ascoltare e rispondere con la donna, si volge invece e pone la mano sulle spalle curve del povero padre.
   «Uomo, ti ho detto: abbi fede. Ti ripeto: abbi fede. Non temere. La tua bambina vivrà. Andiamo a lei». E si incammina tenendo stretto a Sé l'uomo annichilito. La folla, davanti a quel dolore e alla grazia già avvenuta, si ferma intimorita, si divide, lascia camminare speditamente Gesù e i suoi, e poi segue come scia la Grazia che passa. Si fanno così un cento metri circa, forse più – non sono calcolatrice – e si entra sempre più nel centro del paese. Un affollamento di gente è davanti ad una casa di civile condizione e commenta a voce alta e stridula l'accaduto, rispondendo a più alti stridi che escono dalla porta spalancata. Sono gridi trillati, acuti, tenuti su una nota monocorde, e sembrano diretti da una voce più acuta che fa da a solo, alla quale rispondono prima un gruppo di voci più esili, poi un altro di voci più piene. Un baccano da far morire anche chi sta bene. Gesù ordina ai suoi di sostare davanti all'uscio e chiama con Sé Pietro, Giovanni e Giacomo. Entra con questi in casa tenendo sempre stretto per un braccio il padre piangente. Sembra voglia infondergli la certezza che Egli è li per farlo felice con quella stretta. Le... piangenti (io le chiamerei: le urlatrici) nel vedere il capo di casa e il Maestro raddoppiano il gridio. Battono le mani, scuotono dei tamburelli, percuotono dei triangoli, e su questa... musica appoggiano i loro lamenti.
   «Tacete», dice Gesù. «Non occorre piangere. La fanciulla non è morta, ma dorme».
   Le donne gettano gridi più forti e alcune si rotolano per terra, si graffiano, si strappano i capelli (o meglio: ne fanno mostra) per mostrare che è proprio morta. I suonatori e gli amici scuotono il capo davanti alla illusione di Gesù. Loro la credono tale.
   Ma Egli ripete un: «Tacete!» talmente energico che il baccano, se non cessa del tutto, diviene brusio. E passa oltre. Entra in una cameretta. Sul letto è stesa una fanciulla morta. Magra, pallidissima, ella giace già vestita e coi bruni capelli accomodati con cura. La madre piange presso quel lettino dal lato destro e bacia la cerea manina della morta. Gesù... come è bello ora! Come poche volte l'ho visto! Gesù si accosta sollecito. Pare che scivoli sul pavimento, in volo, tanto si affretta a quel letticciuolo. I tre apostoli restano contro la porta che chiudono in faccia ai curiosi. Il padre si ferma ai piedi del letto. Gesù va alla sinistra del lettuccio, tende la mano sinistra e prende con questa la manina abbandonata della morticina. La mano sinistra. Ho visto bene. É la sinistra tanto di Gesù che della bambina. Alza il braccio destro portando la mano aperta sino all'altezza della spalla e poi l'abbassa con l'atto di uno che giura o comanda. Dice: «Fanciulla, Io te lo dico. Alzati!».
   Un attimo in cui tutti, meno Gesù e la morta, restano sospesi. Gli apostoli allungano il collo per vedere meglio. Il padre e la madre guardano con occhi straziati la loro creatura. Un attimo. Poi un sospiro alza il petto della morticina. Un lieve colore monta al visetto cereo e ne annulla le lividure di morte. Un sorriso si disegna sulle labbra pallide prima ancora che gli occhi si aprano, come la fanciulla facesse un bel sogno. Gesù le tiene sempre la mano nella sua mano. La bambina apre dolcemente gli occhi, li gira intorno come si svegliasse allora. Vede per primo il volto di Gesù che la fissa coi suoi splendidi occhi e le sorride con bontà che incoraggia, e gli sorride. «Alzati», ripete Gesù. E scosta con la sua mano gli apparati funebri che erano sparsi sul lettuccio e ai lati (fiori, veli, ecc. ecc.) e l'aiuta a scendere, le fa fare i primi passi tenendola sempre per mano. «Datele da mangiare, ora», ordina. «Essa è guarita. Dio ve l'ha resa. Ringraziatelo. E non dite a nessuno ciò che è accaduto. Voi sapete che era avvenuto di lei. Avete creduto e avete meritato il miracolo. Gli altri non hanno avuto fede. Inutile cercare di persuaderli. A chi nega il miracolo Dio non si mostra. E tu, fanciulla, sii buona. Addio. La pace sia a questa casa». Ed esce rinchiudendo l'uscio dietro di Sé. (4, 230)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001


poniedziałek, 21 maja 2018

Niepodważalnie

Wieczność mijała
stała w mym progu
pocałunek
tchnienie ust
tętno Jej serca
pozostawiła w mym sercu

Znów zawitała
przy podmuchu wiatru
z uśmiechem
przechodzącego zjawiska
które kątem oka
zerknęło w me życie
by w nim pozostać
w zachwycie
czuwającej obecności
co w Obecności się pieści

Wieczność mijała
gdy byłem przy Niej
mijała sielsko
nieznudzenie
potoczyście i promieniście
bo w Jej oddechu był mój
a w moim Jej tchnienie
i na nowo żyliśmy
w tej chwili trwającej
która właśnie mijała
i pozostanie na zawsze
niezapomniana

niedziela, 20 maja 2018

(46) Żywoty Świętych: Furzeusz

Żywot ś. Furseusza z Hiberniej,
o którym wielebny Beda szeroko
w historiej kościelnej wspomina, lib. 3. cap. 19. 
i z tego żywota słowo od słowa niektóre rzeczy kładzie.
Żył około roku 702.1

   Furseus rodzaju zacnego z Hiberniej, abo jako W. Beda mówi, z Szkocjej, z młodości w klasztorze miedzy ludźmi, żywota świątobliwością sławnemi, wychowany będąc; jako począł tak kończył święty i bez przygany żywot swój. Był urody krasnej, ciała czystego, serca nabożnego, mądry, wierny, i we wszytkim stateczny, pokory i cichości wielkiej, pełny uczynków dobrych. Rodzice i ojczyznę opuściwszy, Pisma się Świętego kila lat uczył. Nauką posilony, na jednym miejscu klasztor zbudował, do którego się wiele nabożnych mężów zbieżało, i niektórzy z jego powinowatych – których aby był więcej mógł pociągnąć – szedł do ojczyzny swej słowa Bożego tam sieci na połów dusz ludzkich chcąc rozmiatać. Tam będąc zachorzał – a gdy go w dom ojca jego chorego wprowadzili – źle się mając, leżeć w domu ojcowskim niechciał, ale chory indziej być chciał.
   2Na tej drodze z prędka tak omdlał, iż go do jednego domku za umarłego poniesiono. Baczył się na duszy i widział, a ono go dwa Aniołowie miedzy się wziąwszy, niosą – a trzeci zbrojny i straszliwy przed nimi idzie. Ci Aniołowie barzo byli jaśni, tak iż twarzy ich baczyć nie mógł, i prawie nic cielesnego, okrom jasności, nie widział. Oni trzej jednakiej jasności, dziwną pociechą serce jego ucieszyli – zwłaszcza gdy ich śpiewanie dziwne słyszał – 3gdy on wiersz z Psalmu śpiewali, a jeden zaczynał: Pójdą Święci z cnoty w cnotę – Bóg bogów w Syjonie oglądan będzie – słyszał też i drugą dziwną muzykę wiela tysięcy Aniołów, jedno śpiewania nie rozumiał, okrom tego słowa: i wyszli przeciw Chrystusowi. Jeden tedy z onych górnych Aniołów przyszedszy, rzekł onemu zbrojnemu, który przed onemi dwiema szedł – aby tego męża nazad prowadzili, żeby jeszcze w ciele pracował. Tedy oni trzej Aniołowie wracali się na zad. Na ten czas dopiero Furseus ś. poznał, iż z ciała był wyszedł i umarł. Tedy spytał onych swych wodzów, kędyby go prowadzić mieli. A święty na prawej stronie rzekł: musisz jeszcze swe własne ciało wziąć, aż słusznej pracej twej zapłaty się doczekasz. Rzecze mu Furseus: Jużbych nie rad się od was oddzielił – wrócim się do ciebie, rzekł Anioł, czasu swego – i śpiewali: Bóg bogów w Syjonie widzian będzie. 4Tedy w tej słodkości śpiewania, jako się dusza jego w ciało wróciła, baczyć nie mógł – jedno około kurów piania po północy, gdy śpiewanie Anielskie przestało, usłyszy około siebie płacz, i mówienie przyjaciół swoich, i jako ze snu ocknie się, i rzecze: Czemu tak wołacie? A oni mu powiedzieli, jako już był umarł. Siadszy Furseus, rozmyśla sobie ono dziwne a słodkie widzenie. 5I wspomniawszy sobie, iż poń przyść obiecali – frasować się pocznie, iż nie miał przy sobie nikogoż tak mądrego, któremuby się onego widzenia zwierzył – żeby go niegotowym powtóre Aniołowie nie naleźli. I posiliwszy się ciałem i krwią Pana naszego, był chorym przez dwa dni.
   6A trzeciego dnia o północy, gdy baczył, iż mu nogi zimnem prawie zdrewniały – ściągnąwszy na modlitwie ręce, z weselem śmierci czekał – bo pomniał na ono przesłodkie widzenie, które od takichże znaków poczynało – i padszy na łóżku jakoby miał zasnąć, usłyszy barzo straszliwe wielkiego wojska wołanie, którym go przymuszali aby wyszedł – i otworzywszy oczy, nie ujźrzał nikogo, jedno onych trzech śś. Aniołów, dwu po stronach, a trzeciego zbrojnego u głowy swej. I rzecze mu na prawicy Anioł: Nie bój się, masz obronę. A gdy go podnieśli Aniołowie, szli miedzy wrzeszczącemi i wołającemi diabły. A jeden tak wołał: Pódźmy przeciw jemu na wojnę. I ujźrzał przed sobą jako czarny obłok z lewej strony, a oni wojska szykują. A czarci w nim byli tak czarni, szpetni, wyschli, długoszyjawi i sprośni, głowy mając jako miednice. 7I puszczali strzały ogniste, ale Anioł on zbrojny tarczą wszytkie odbijał. I podlegali czarci, gdy Anioł na nie uderzył, i fukał je mówiąc: nie przeszkadzajcie drodze naszej, człowiek ten nie jest uczestnikiem skazy waszej.
   Rzekł przeciwnik czart bluźniąc: Nie słuszna rzecz jest Bogu, aby ten nic nie miał potępienia, który grzesznikom przyzwalał, ponieważ pisano: Nie tylo co czynią, ale i co przyzwalają, godni są śmierci. W tym gdy był od Anioła przekonany, czart jeszcze startą, jadowitą głowę podniósł, i rzekł: 8Często próżno mówił, nie ma wniść do żywota bez karania. Anioł rzekł: jeśli główniejszych grzechów nie powiesz, dla tych mniejszych nie zginie. Rzekł czart: jeśli nie odpuścicie ludziom grzechów ich, nie odpuści wam Ociec wasz niebieski grzechów waszych. Odpowie Anioł: ukaż gdzie się mścił, abo komu krzywdę uczynił? Diabeł powie: Nie pisano, kto się będzie mścił, ale kto z serca nie odpuści. Odpowie Anioł: w sercu on odpuszczał, ale w towarzystwo nie przijmował. Czart rzekł: jako złego nabył z towarzystwa, tak też ma wziąć pomstę od nawyższego Sędziego. Anioł rzekł: Pójdziem na sąd do Boga.
   Trzykroć porażony starszy czart, jeszcze się kusił, mówiąc: Jeśli Bóg jest sprawiedliwy, tedy ten do nieba nie wnidzie. Bo napisano: Jeśli się nie zstaniecie jako dziatki, wniść nie możecie – tego ten nie wypełnił. Rzecze Anioł: Pójdziem do Sędziego. Anioł tedy on bić począł czarty, i rozgromił wojsko ich. 9I usłyszał Furseus wielki triumf Anielski i dziwne śpiewanie ich w te słowa: Żadna praca ciężka, ani żadna przewłoka długa się zdać nie ma, dla chwały wiekuistej. Bo się wszystko weselem i słodkością nagradza.
   Słyszał też i drugą daleko jeszcze słodszą muzykę – ale jako barzo z daleka śpiewających: Święty, Święty, Święty Pan zastępów – której chcąc dłużej słuchać – rzecze mu Anioł – iż się do ciała twego jescze wrócić masz. Z tej nowiny będąc barzo zasmucony – ujźrzy dwu mężów Anielskiej okrasy z jego ziemie – którzy biskupi urząd trzymali w Hiberniej – to jest Boeana i Meldana, którzy już byli przedtym pomarli. Ci do niego przystąpiwszy, cieszyć go poczęli mówiąc: czego się boisz, jednegoć to dnia droga jest, którego robić będziesz? Nauczaj a opowiadaj wszytkim bliską pomstę Bożą. A nawięcej pasterze kościelne, i przełożone świeckie upominaj – aby się pilnie o polecone dusze starając, dobrym przykładem Kościół Boży budowali – i innych mu wiele nauk dawając odeszli. 10A Anioł do ciała się mu wrócić kazał. I porwał się jako ze snu, bacząc koło siebie powinowate, i kapłany, i ine ludzie i sąsiady – i dziwował się głupstwu ludzkiemu, i onemu tak trudnemu przeszciu, i wielkości zapłaty tych, którzy do onej wiecznej chwały się dostaną. I powiadał wszytko co widział, kazania czyniąc wszystkiej ziemi Szockiej. W czym miał dziwną wdzięczność i przyjemność i śmiałość, na nikogo się wielkość i stan nie oglądając, drogę zbawienia ukazował, i prawdę Bożą mawiał, pokutę w ludziech szczepił – czegoby był nigdy tak gorąco czynić nie mógł – gdyby był tego nie widział, co widział – i cudy tego potwierdzał, gdy diabły z ciał ludzkich wymiatał.
   A gdy rok wyszedł, a dzień przyszedł onego widzenia, pomniąc iż mu rzeczono: jeszcze jeden dzień drogi twej potrwa – mniemając, aby to tylo jeden rok miało się rozumieć – do śmierci się gotował. Ale tegoż dnia ujrzał zaś w widzeniu Anioła Bożego, który mu to wyłożył, iż jeszcze lat dwanaście na kazaniu się i nauce ludzkiej zabawić miał – i tak się zstało. Wiele dobrego czyniąc i inne P. Bogu pozyskując w Saskiej ziemi i we Francjej. Potym z Rzymu idąc, na drodze P. Bogu ducha oddał, za czasu króla francuskiego Klodowea – i pochowan we wsi Peronie – we cztery lata przeniesione ciało jego w tymże kościele na inne miejsce, tak świeże było, jakoby dziś umarło. I wiele się cudów u jego grobu dzieje, na cześć Bogu w Trójcy jedynemu – któremu pokłon na wieki wiekom. Amen.

   11Jest u Wielebnego Bedy, równa temu, i barzo ku zbudowaniu wiernych służąca historia, Lib. 5. cap. 13. – której opuścić nie mogę. Temi czasy, powiada,12 zstał się cud pamięci godny, i starym podobny w Brytaniej. Jeden gospodarz w Nordan mieście, na imię Drychelmus, pobożny żywot wiodąc, umarł wieczór, a nazajutrz ożył, wstał, i wszytki około stojące zastraszył, tak iż uciekać musieli. Sama żona została, i k sobie przyszedszy, z strachem mu rzecze: Mężu miły umarłeś był. A on ciesząc ją pocznie powiadać, iżem był prawdziwie umarł – ale mi się jeszcze do ciała wrócić kazano, a czasu na pokutę użyczono – chcę go już lepiej strawić niż pierwej. I pobieżał do kościoła, cały dzień tam się modlił – a do domu się wróciwszy, majętność na trzy części rozdzielił – jednę żenie, drugą dzieciom, trzecią sobie, którą wnetże ubogim rozdał, i do klasztora, Mailros nazwanego, na pokutę poszedł. 13Gdzie w wielkiej i srogiej pokucie, i świętym żywocie, świata tego dokonał – tak iż po jego wielkiej skrusze znać było, iż coś dziwnego i straszliwego w tym zachwyceniu widział.14 By dobrze był usty milczał, sam jego żywot taki, to wyświadczał. Powiadał tedy nie lada komu, ani owym niedbalcom, o swe wieczne dobre – ale tym, którzy abo mękami przestraszeni, abo rozkoszą chwały wiecznej, do żywota lepszego pobudkę brać mogli.
   Prowadził mię, prawi, jakiś jasny w białych szatach – i szliśmy milcząc na puł letni wschód słońca, tak jako mi się zdało, i przyszliśmy na dół jakiś szeroki, głęboki, ale niezmiernie długi. Na jednej stronie były promienie straszliwe, na drugiej burzliwy grad i śnieg, i barzo wielkie zimno. Tam było pełno dusz ludzkich, które jako jakim mokrym wiatrem, na tę się i na owę stronę przemiatały. 15Bo gdy gorącości ognia onego znieść nie mogły, uciekały do zimna – a tam też odpoczynku nie najdując, zaś się w ogień on miotały. I tak w onej ustawicznej odmianie, dręczenie srogie cierpiały. I mniemałem by to było piekło. Ale mi wódz mój rzekł: nie jest to piekło, ale to jest miejsce tych, którzy spowiedź i pokutę swoję odwłóczą – a jednak przy śmierci, bez spowiedzi i pokuty nie schodzą. Ci na dzień sądny wszyscy w niebo wnidą. Wiele ich modlitwą, jałmużnami i posty wychodzą, a nawięcej przez Mszą, i ofiarę wybawione bywają.
   Tedy mię, powiada, barzo zastraszonego dalej prowadził, w wielkie jakieś cięmności, iżem nic widzieć nie mógł, jedno szaty bielejące się onego wodza mego. 16I ujźrzę płomień okrutny i straszliwy, z ziemie jako z jakiej głębokiej studniej wylatający, i zaś na dół upadający. Na tym miejscu, przewodnik on mój, odszedł ode mnie. Ja w wielkim strachu będąc, patrzałem gdy się on płomień podnosił, iż w nim dusze ludzkie jako iskry jakie i perzyna z dymem latały, i zaś tam jako w bezdnie i przepaść wpadały. Czułem i smród niewytrwany, który ono wszytko miejsce zaraża. Słyszałem zasię jakoby w tyle moim, wielkie narzekanie i płakanie, i przy tym śmiechy i wykrzykanie – i obróciwszy się poznaciem mógł, a ono dusze płaczące czarci prowadzą, a przez okno w przepaść onę z nimi wpadają. Do mnie się też przybliżać i straszyć mię srodze poczęli – ale dotknąć się mnie nie śmieli. Czekałem jakiej pomocy, aż w onych cięmnościach z daleka, jakoby gwiazdeczka świecić się mi pocznie im dalej tym więcej – i obaczę iż on mój przewodnik przyszedł do mnie, i wnet czarty one odpędził ode mnie – i powie mi iżem chodził pytać co się z tobą dziać ma – oznajmując mi, iż to jest piekło, i wieczne męki, z których źli na wiek wiekom nie wynidą.
   Potem mię wiódł z onej cięmności na jasność – szliśmy wedla jakiegoś długiego muru, któregom długości i wysokości przejrzeć nie mógł – i niewiem jakośmy na wierzchu onego muru stanęli – stamtądem widział pole wielkie i dziwnie wesołe, i uczułem wonią ziół i kwiatków kwitnących, i rozkoszy niewypowiedziane – aż mi on smród którym jeszcze czuł odszedł. Patrzyłem na taką jasność, iż z słoneczną zrównać się nie może. Tamem wiele wesołego ludu widział, jako na jakich godach – i mniemałem aby to było królestwo niebieskie o którymem słyszał. 17Lecz mi wódz on mój powiedział: nie jest to niebieskie królestwo, ale to jest miejsce tych, którzy z dobrymi uczynkami z ciała wyszli, ale nie są tak doskonali, aby zaraz do nieba wniść mogli, gdzie nie idą jedno doskonali – wszakże na dzień sądny na wesele niebieskie i widzenie Chrystusa pójdą. Tedy mię prowadząc przez ono wesołe a rozkoszne miejsce, i przez on lud młody i kwitnący, przywiódł mię tam gdzie już daleko wdzięczniejsza była światłość – gdziem usłyszał głosy śpiewania przesłodkiego, i woniam czuł niewymowną, tak, iż ona pierwsza maluczka mi się zdała przeciw tej – także i światłość ona pierwsza, jako coś barzo drobnego już mi się być widziała przyrównana do tej. I mniemałem abyśmy tam wniść mieli – ale przewodnik mój stanął, i nazad mię tąż drogą na ono pierwsze miejsce duchów wesołych przywiódł. I powiedział mi, iż to tam już niebo i wieczne Świętych mieszkanie – i rzecze mi: Ty się jeszcze w ciało wrócić masz, a jeśli się lepiej sprawować będziesz, i obyczajów, i mowy twej poprawisz, na te wesołe miejsca przijdziesz.
   Tedym się zasmucił to usłyszawszy – bo mi się z onego miejsca i od onego towarzystwa niechciało. A w tym niewiem jakom zasię do ciała przyszedł, i żyję jeszcze na tym świecie jako mię widzicie. Tom, powiada Wielebny Beda, usłyszał od kapłana Hemigila zakonnika, który jeszcze żyw, a sam w uszy swe to od tego Drychelma słyszał. I królowi Alfrydowi, człowieku wielkiej nauki, te swoje widzenia ten Drychelmus powiadał – których on tak pilnie słuchał, iż do niego często chodził. W pokucie takiej ciało swe dręczył, iż w rzekę aż po szyję wszedszy, modlitwę tam czynił, póty, póki wytrwać mógł, a to i zimie czynił. Gdy obmarzł a ledwie z lodu wyszedł, nigdy szat nie odmieniał, ani suszył, aż samy od jego ciała uschły. To często czynił. Gdy mu mówiono: jako tak wielkie zimno wytrwać możesz? odpowiadał: większem ja i sroższe widział. Tak aż do śmierci pokutował, a wielom ludziom przykładem, i słowem do zbawienia pomógł.
   Póty są słowa Wielebnego Bedy Doktora wszemu światu zaleconego. My takich pewnych i prawdziwych powieści i objawienia takiego (które Pan Bóg w osobliwości ludziom czyni, nie dla tych tylo, ale i dla nas) nie używamy na żadny dowód rzeczy tych które wierzym. Bo mamy dosyć na kazaniu Kościelnym i Pisma Świętego. A niewiernym i heretykom nie pomoże, jako Pan mówi:18 By dobrze i dziś zwróconego z tamtego świata i zmartwychwstałego widzieli, i takie jego kazanie słyszeli – ponieważ Mojzeszowi i Prorokom, to jest Kościelnej nauce nie wierzą. Lecz my takiego zjawienia, które Pan Bóg czyni komu chce, i w których nic przeciwnego wierze świętej Katolickiej nie masz, używamy ku wznieceniu i rozmnożeniu bojaźni Bożej – abyśmy się więtszym postrachem karania Bożego, i trudnych sądów Jego, ku pokucie pobudzali, i nadzieją więtszą cieszyli – oczekiwając za dobry żywot, w wierze świętej takiej pociechy i odpoczynienia. Trafia się wiele ludziom, iż i jednym snem o takowych rzeczach, gdy Pan raczy, więcej się pobudzą ku dobremu, niżli kazaniem i czytaniem, i bez pożytku na ono widzenie, chociaż przez sen wspomnieć nie mogą. Jako i o tym Furseusie dokłada tenże Wielebny Beda, iż gdy o tym mówił co widział, prze postrach i słodkość pocił się, a siły nań biły i w nawiętsze zimno. Rozmaite ma Pan Bóg drogi do wzbudzenia tej leniwej do duchownych rzeczy cielesności naszej. Boże abyśmy ich z wdzięcznością i pożytkiem zbawiennym używali.

1  XI. Febru. Lutego. Mart. R. 16. Ianua.
Zachwycenie Furseusza ś.
Śpiewanie Anielskie wiersza z Psalmu 83.
Wrócił się do ciała ś. Furseus.
Nie zwierzał się widzenia lada komu.
Umierał drugi raz Furseus.
Bitwa Anielska o dusze z czarty.
Wyliczanie grzechów od czarta.
Triumf Anielski w przijmowaniu dusz.
10  Wrócił się do ciała ś. Furseus.
11  Obrok duchowny.
12  U wielebnego Bedy lib. 5. cap. 13. Historiae Ecclesiasticae Anglorum.
13  Widzenie jednego umarłego.
14  Hi 24. [Nawiązanie jest wyraźniejsze w przekładzie łacińskim (Vulgata) w wierszu 23: Dedit ei Deus locum paenitentiae, tzn. „Dał mu Bóg miejsce skruchy”. Przyp. J.Sz.]
15  Z wielkiej gorącości do śniegowych wód przechodzić będą, mówi pismo, i Pan o zgrzytaniu zębów mówi.
16  Czyściec i piekło jako straszliwe.
17  Miejsce dusz śś. niedoskonałych.
18  Łk 16.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski