niedziela, 28 kwietnia 2019

czwartek, 25 kwietnia 2019

(73) Żywoty Świętych: Andronik i Atanazja

Żywot ś. Andronika, i Atanazjej żony jego,
pisany od Symeona Metafrasta. Żył około roku Pańskiego, 386.1

   Za czasu Teodozjusza wielkiego był w Antjochiej jeden złotnik, na imię Andronikus, mając żonę Atanazją, córkę drugiego złotnika Jana – 2oboje byli barzo bogobojnymi, i dobrych uczynków pełnemi, a na majętności bogaci. Dobro swoje i zebranie swoje, na trzy części rozdzielali: jednę dawali ubogim, drugą na klasztory i zakonniki, trzecią na rzemięsło i wyżywienie swoje obracali. Miasto wszytko, prze ich cnotę, miłowało ich, i byli wszem znaczni. A skoro im Pan Bóg dał syna i córkę, potym w czystości żyli, jako brat z siostrą. Pracej domowej nie zaniechając, ale pilnie przedsię robiąc – często chodzili do ubogich, ten do męskiego a ta do żeńskiego szpitala, na posługę ich i obmywanie. Po dwunaście lat, gdy raz przyszła z onej świętej około ubogich pracej Atanazja, najdzie oboje dziatek swoich chore na gorączkę – powie mężowi, i wnet go do kościoła na modlitwę wyprawi, aby P. Bóg czynił wolą swoję z dziećmi ich – a sama przy chorych została. 3Nim się z kościoła wróci mąż jej, tym oboje umarło – i synaczek który miał lat dwanaście, i córka która miała lat dziesięć. Wróci się Andronik do domu, a już płacz i smutek w domu swoim, i prawie wszytko miasto zebrane najdzie. Gdy ujźrzał umarłe, płacząc szedł do kapliczki swojej, i upadł przed Zbawicielem, mówiąc: nagom wyszedł z żywota matki mej, nago się też wrócę – Pan dał, Pan wziął, tak jako się podobało Jemu – niech imię Jego błogosławione będzie. Lecz matka umorzyć się prawie smutkiem chciała, mówiąc: umrę z dziećmi mojemi. Prze dobre zachowanie ludzi onych wszytko miasto, one ich dziatki, i sam Patriarcha Antiocheński do grobu do kościoła ś. Juliana prowadzili.
   Matka z kościoła onego wyniść niechciała – ale i na noc tam została płacząc. A o puł nocy, ukazał się jej święty męczennik Julian w mniskim odzieniu,4 i rzecze: Czemu niepokój czynisz tym którzy tu odpoczywają? A ona rzekła: Panie mój, nie miej mi za złe, jestem niewiasta stroskana barzo – dwojem dziatek miała, a dzisiem oboje pogrzebła – i spyta jej: wiele lat miały twoje dzieci? Odpowie: syn dwanaście, a córka dziesięć – i rzecze: Czemuż ich płaczesz? Byś tak płakała za grzechy swoje. Powiadamci niewiasto – jako człowiek pokarmu pragnie, a bez niego być nie może – tak ty dzieci bez tego być nie mogą, aby ustawicznie na onym świecie od Chrystusa dóbr przyszłych prosić nie mieli, mówiąc: Sędzia sprawiedliwy, wziąłeś im rzeczy świeckie, nie bierzże im niebieskich. Gdy to usłyszy niewiasta, wnet się obaczy, i smutek jej się w radość obróci. I pomyśli sobie: o co się ja frasuję, ponieważ żywią dzieci moje? I obróci się chcąc z onym ojcem więcej gadać, aż go nie najdzie. I pocznie go po kościele szukać. Toż dopiero przyjdzie k sobie, rozumiejąc iż widzenie niebieskie miała.
   Przyszedszy tedy do domu z oną prędką odmianą, już wesoła, powie ono widzenie mężowi, i zaraz rzecze: 5Myśliłam często i jeszcze za żywota dzieci naszych, jednom się ciebie wstydziła, chcieć cię prosić, abyś mię dał do klasztora, żebych tam opłakała grzechy moje – o co cię teraz pilnie proszę, gdyż nas Pan Bóg zabraniem dziatek tak ułacnił. A on jej rzecze: Rozmyśl się na to przez tydzień, a doznaj myśli swojej – jeśli w tym przedsięwzięciu trwać będziesz, mówić o tym będziem. Gdy tydzień minął, bez odmiany, i owszem z więtszym pragnieniem toż mówiła, i o toż prosiła. A Andronik przyzwawszy cieścia, abo ojca żony swojej, podał mu wszytkę majętność i domostwo swoje, mówiąc: 6Pojedziem na święte miejsca, jeśliby Pan Bóg dopuścił śmierć na nas, ta majętność przy tobie zostanie, a wedle zdania twego szafować ją będziesz. Proszę cię pomni na duszę swoję, a z tego szpital na chore założysz, i klasztor na zakonniki – i dawszy wolność sługom swoim, rozdał wszystkim co komu po śmierci swej zostawić miał. A sam trochę pieniędzy wziąwszy i dwu koniu, wyjachał z żoną swoją, sami tylo dwoje. I obejźrzawszy się Atanazja, ujźrzy z daleka dom swój, i patrząc w niebo, rzecze: Boże, któryś rzekł Abrahamowi i Sarze, wynidź z ziemie twojej i z pokolenia twego, a pódź do ziemie którą ja tobie ukażę – wejźrzy też na nas, a prowadź nas w bojaźni Twojej – oto opuszczamy domy nasze dla Ciebie i dla imienia Twego – niechciejże nam zamykać drzwi do królestwa Twojego. I płakali oboje, wesołe łzy wylewając, a drogę swoję Panu Bogu poruczając.
   Przyszedszy do Jeruzalem, a nawiedziwszy miejsca święte, Andronikus do Scetym do klasztora, Laurus nazwanego, pod naukę Daniela Opata poszedł – a żonę do niewieściego klasztoru u Tabeneosytów wprawił. Oboje z wielką świątobliwością żywota, służbę Bożą i pokutę prowadzili. A po lat dwanaście, uprosił się Andronikus na miejsca święte, aby je mógł nawiedzić, i idąc w drodze przez Egipt, potkał żonę swoję idącą w odzieniu męskim mniszym – która się też na tęż drogę była wezbrała. On jej prze szczerniałą jako u murzyna od pokuty i słońca twarz nie poznał – ale go ona poznała – jednak niewieściej płci swej zataić pilnie chciała – i wmówiwszy się w jego towarzystwo, prosiła go aby w milczeniu szedł – i z nim pospołu na miejsca święte drogę czyniła – na których nabożnym i miłym w obyczajach zakonnych zachowaniem, przywiodła go k temu, iż pospołu się także wracając, 7za dozwoleniem starszych w jednej komórce mieszkali w Aleksandriej, przez lat dwanaście – pilnie jeden drugiego przykładem do żywota doskonałego w Bogu pobudzając, a wielkie w słowiech milczenie chowając. A jednak mniemał aby z bratem zakonnym mieszkał, i nie mógł poznać Andronikus żony swej, a ona go dobrze znając, taić się aż do śmierci umiała – umierając tylo mężowi swemu powiedziała – aby po jej śmierci kartę, pod jej głowami położoną przeczytał na której mu się oznajmiła. Z wielkim tedy płaczem i podziwieniem innych których to uszu doszło, pogrzebł żonę swoję, i rychło sam też za nią się do Pana Jezusa pokwapiwszy, żywota tego dokończył. Na cześć Panu Bogu w Trójcy jedynemu, którego jest państwo, moc, na wieki wiekom. Amen.

   8Nauczyć się z tego przykładu możesz, jako Święci małżeństwu służyli, iż po dostąpieniu potomstwa, żywot sobie czysty obierali, żądze skazitelnego ciała w sobie umartwiając, a Chrystusa, jako mówi Apostoł ś.9 w ciele swym nosząc.
   2. Śmierć dziatek jako skromnie znosić mają małżonkowie, z tych przyczyn się pokazuje. Pierwsza, iż z nich w niebie więtszy pożytek mają, a pociecha docześna w pomoc się im zbawienną obraca. Druga, iż wierzą iż się tam z nimi lepiej dzieje, a lepszego dobrego mienia użyją, niżli tu na ziemi. Jako kto daje córkę w daleką stronę za bogatego zacnego i dobrego męża, nic nie dba iż na nię nie patrzy, gdy dobrze wie, iż się lepiej ma niżli w domu jego – tak dzieciom swym zajźrzeć tego szczęścia nie mają rodzicy, gdyż w niebie z Chrystusem królując, na lepszy żywot z tej nędze wychodzą. Trzecia, iż osierocenie po dziatkach wolniejsze daje zbawienia obmyślanie małżonkom. Bo staranie o nich i gotowanie im dobrego mienia, aby dla nich zostało, w wielkie pokusy człowieka wwodzi, i powód daje do łakomstwa i niepobożnego nabywania.
   3. Obacz jaka to wielka języka powściągliwość w tej niewieście, przez tak czas długi, jednym się znakiem nie wydać, a miłemu małżonkowi nie opowiedzieć, rzecz to wysokiej cnoty i doskonałości była. Znać iż ci na tym dosyć mieli – gdy sobie wspomnieli na niebieskie mieszkanie: Tam, powiada, bezpiecznego towarzystwa z sobą użyjemy – teraz cierpmy, abyśmy prze docześne, wiecznego nie naruszyli.

1  VIII. Martii. Marca. Mart. R. 9. Octob. Baron. Tom. 4.
Majętnością jako szafowali.
Śmierć dziatek.
O tym ś. Julianie miałeś 25. dnia Lutego.
Żona się prosi do klasztora u męża.
Rozdali majętność.
Dziwne zatajenie i milczenie.
8  Obrok duchowny.
9  1 Kor 6.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

niedziela, 21 kwietnia 2019

Boskie całowanie

całowała mnie spojrzeniem
w tym słodkim czasie
oddała mi wszystko
całą siebie
w oddechu i czuciu

zachwyt doskonałością
oddał chwałę niebu

sobota, 20 kwietnia 2019

Na Bożogrobców

Na ulicy Bożogrobców
stał kiedyś dom publiczny
teraz na tym samym miejscu
stoi dom pogrzebowy

pierwszy dom
dla przyczyn grzechu
drugi dom
dla grzechu skutków

piątek, 19 kwietnia 2019

(119) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Rozmnożenie chleba

   13 Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd łodzią na pustkowie, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. 14 Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. 15 A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest pustkowiem i pora już późna. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności». 16 Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!» 17 Odpowiedzieli Mu: «Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb». 18 On rzekł: «Przynieście Mi je tutaj». 19 Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby, dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. 20 Jedli wszyscy do syta, a z tego, co pozostało, zebrano dwanaście pełnych koszy ułomków. 21 Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.
   22 Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. 23 Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. (Mt 14,13-23)

   32 Odpłynęli więc łodzią na pustkowie, osobno. 33 Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili.
   34 Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać o wielu [sprawach]. 35 A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest pustkowiem, a pora już późna. 36 Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». 37 Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby dać im jeść?» 38 On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby». 39 Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. 40 I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i pięćdziesięciu. 41 A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by podawali im; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. 42 Jedli wszyscy do syta 43 i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i resztek z ryb. 44 A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.
   45 Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim sam odprawi tłum. 46 Rozstawszy się więc z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. (Mk 6,32-46)

   10 Gdy Apostołowie wrócili, opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali. Wtedy wziął ich ze sobą i udał się [z nimi] osobno w okolice miasta zwanego Betsaidą. 11 Lecz tłumy zwiedziały się o tym i podążyły za Nim. On je przyjął i mówił im o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał.
   12 Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu, mówiąc: «Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie mogliby się zatrzymać i znaleźć żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu». 13 Lecz On rzekł do nich: «Wy dajcie im jeść!» Oni zaś powiedzieli: «Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i zakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi». 14 Było bowiem mężczyzn około pięciu tysięcy. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Każcie im rozsiąść się gromadami, mniej więcej po pięćdziesięciu». 15 Uczynili tak i porozsadzali wszystkich. 16 A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali tłumowi. 17 Jedli i nasycili się wszyscy, a zebrano jeszcze z tego, co im zostało, dwanaście koszów ułomków. (Łk 9,10-17)

   1 Potem Jezus udał się na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, czyli Tyberiadzkiego. 2 Szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. 3 Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. 4 A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. 5 Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?» 6 A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co ma czynić. 7 Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać». 8 Jeden z Jego uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: 9 «Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?» 10 Jezus zaś rzekł: «Każcie ludziom usiąść». A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. 11 Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. 12 A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło». 13 Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, pozostałymi po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
   14 A kiedy ludzie spostrzegli, jaki znak uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który ma przyjść na świat». 15 Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę. (J 6,1-15)

   13 Ἀκούσας δὲ ὁ Ἰησοῦς ἀνεχώρησεν ἐκεῖθεν ἐν πλοίῳ εἰς ἔρημον τόπον κατ’ ἰδίαν· καὶ ἀκούσαντες οἱ ὄχλοι ἠκολούθησαν αὐτῷ πεζῇ ἀπὸ τῶν πόλεων. 14 Καὶ ἐξελθὼν εἶδεν πολὺν ὄχλον καὶ ἐσπλαγχνίσθη ἐπ’ αὐτοῖς καὶ ἐθεράπευσεν τοὺς ἀρρώστους αὐτῶν.
   15 Ὀψίας δὲ γενομένης προσῆλθον αὐτῷ οἱ μαθηταὶ λέγοντες· ἔρημός ἐστιν ὁ τόπος καὶ ἡ ὥρα ἤδη παρῆλθεν· ἀπόλυσον τοὺς ὄχλους, ἵνα ἀπελθόντες εἰς τὰς κώμας ἀγοράσωσιν ἑαυτοῖς βρώματα. 16 ὁ δὲ [Ἰησοῦς] εἶπεν αὐτοῖς· οὐ χρείαν ἔχουσιν ἀπελθεῖν, δότε αὐτοῖς ὑμεῖς φαγεῖν. 17 οἱ δὲ λέγουσιν αὐτῷ· οὐκ ἔχομεν ὧδε εἰ μὴ πέντε ἄρτους καὶ δύο ἰχθύας. 18 ὁ δὲ εἶπεν· φέρετέ μοι ὧδε αὐτούς. 19 καὶ κελεύσας τοὺς ὄχλους ἀνακλιθῆναι ἐπὶ τοῦ χόρτου, λαβὼν τοὺς πέντε ἄρτους καὶ τοὺς δύο ἰχθύας, ἀναβλέψας εἰς τὸν οὐρανὸν εὐλόγησεν καὶ κλάσας ἔδωκεν τοῖς μαθηταῖς τοὺς ἄρτους, οἱ δὲ μαθηταὶ τοῖς ὄχλοις. 20 καὶ ἔφαγον πάντες καὶ ἐχορτάσθησαν, καὶ ἦραν τὸ περισσεῦον τῶν κλασμάτων δώδεκα κοφίνους πλήρεις. 21 οἱ δὲ ἐσθίοντες ἦσαν ἄνδρες ὡσεὶ πεντακισχίλιοι χωρὶς γυναικῶν καὶ παιδίων.
   22 Καὶ εὐθέως ἠνάγκασεν τοὺς μαθητὰς ἐμβῆναι εἰς τὸ πλοῖον καὶ προάγειν αὐτὸν εἰς τὸ πέραν, ἕως οὗ ἀπολύσῃ τοὺς ὄχλους. 23 καὶ ἀπολύσας τοὺς ὄχλους ἀνέβη εἰς τὸ ὄρος κατ’ ἰδίαν προσεύξασθαι. ὀψίας δὲ γενομένης μόνος ἦν ἐκεῖ. (Mt 14,13-23)

   32 Καὶ ἀπῆλθον ἐν τῷ πλοίῳ εἰς ἔρημον τόπον κατ’ ἰδίαν. 33 καὶ εἶδον αὐτοὺς ὑπάγοντας καὶ ἐπέγνωσαν πολλοὶ καὶ πεζῇ ἀπὸ πασῶν τῶν πόλεων συνέδραμον ἐκεῖ καὶ προῆλθον αὐτούς.
   34 Καὶ ἐξελθὼν εἶδεν πολὺν ὄχλον καὶ ἐσπλαγχνίσθη ἐπ’ αὐτούς, ὅτι ἦσαν ὡς πρόβατα μὴ ἔχοντα ποιμένα, καὶ ἤρξατο διδάσκειν αὐτοὺς πολλά.
   35 Καὶ ἤδη ὥρας πολλῆς γενομένης προσελθόντες αὐτῷ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ ἔλεγον ὅτι ἔρημός ἐστιν ὁ τόπος καὶ ἤδη ὥρα πολλή· 36 ἀπόλυσον αὐτούς, ἵνα ἀπελθόντες εἰς τοὺς κύκλῳ ἀγροὺς καὶ κώμας ἀγοράσωσιν ἑαυτοῖς τί φάγωσιν. 37 ὁ δὲ ἀποκριθεὶς εἶπεν αὐτοῖς· δότε αὐτοῖς ὑμεῖς φαγεῖν. καὶ λέγουσιν αὐτῷ· ἀπελθόντες ἀγοράσωμεν δηναρίων διακοσίων ἄρτους καὶ δώσομεν αὐτοῖς φαγεῖν; 38 ὁ δὲ λέγει αὐτοῖς· πόσους ἄρτους ἔχετε; ὑπάγετε ἴδετε. καὶ γνόντες λέγουσιν· πέντε, καὶ δύο ἰχθύας. 39 καὶ ἐπέταξεν αὐτοῖς ἀνακλῖναι πάντας συμπόσια συμπόσια ἐπὶ τῷ χλωρῷ χόρτῳ. 40 καὶ ἀνέπεσαν πρασιαὶ πρασιαὶ κατὰ ἑκατὸν καὶ κατὰ πεντήκοντα. 41 καὶ λαβὼν τοὺς πέντε ἄρτους καὶ τοὺς δύο ἰχθύας ἀναβλέψας εἰς τὸν οὐρανὸν εὐλόγησεν καὶ κατέκλασεν τοὺς ἄρτους καὶ ἐδίδου τοῖς μαθηταῖς [αὐτοῦ] ἵνα παρατιθῶσιν αὐτοῖς, καὶ τοὺς δύο ἰχθύας ἐμέρισεν πᾶσιν. 42 καὶ ἔφαγον πάντες καὶ ἐχορτάσθησαν, 43 καὶ ἦραν κλάσματα δώδεκα κοφίνων πληρώματα καὶ ἀπὸ τῶν ἰχθύων. 44 καὶ ἦσαν οἱ φαγόντες [τοὺς ἄρτους] πεντακισχίλιοι ἄνδρες.
   45 Καὶ εὐθὺς ἠνάγκασεν τοὺς μαθητὰς αὐτοῦ ἐμβῆναι εἰς τὸ πλοῖον καὶ προάγειν εἰς τὸ πέραν πρὸς Βηθσαϊδάν, ἕως αὐτὸς ἀπολύει τὸν ὄχλον. 46 καὶ ἀποταξάμενος αὐτοῖς ἀπῆλθεν εἰς τὸ ὄρος προσεύξασθαι. (Mk 6,32-46)

   10 Καὶ ὑποστρέψαντες οἱ ἀπόστολοι διηγήσαντο αὐτῷ ὅσα ἐποίησαν.  Καὶ παραλαβὼν αὐτοὺς ὑπεχώρησεν κατ’ ἰδίαν εἰς πόλιν καλουμένην Βηθσαϊδά. 11 οἱ δὲ ὄχλοι γνόντες ἠκολούθησαν αὐτῷ· καὶ ἀποδεξάμενος αὐτοὺς ἐλάλει αὐτοῖς περὶ τῆς βασιλείας τοῦ θεοῦ, καὶ τοὺς χρείαν ἔχοντας θεραπείας ἰᾶτο.
   12 Ἡ δὲ ἡμέρα ἤρξατο κλίνειν· προσελθόντες δὲ οἱ δώδεκα εἶπαν αὐτῷ· ἀπόλυσον τὸν ὄχλον, ἵνα πορευθέντες εἰς τὰς κύκλῳ κώμας καὶ ἀγροὺς καταλύσωσιν καὶ εὕρωσιν ἐπισιτισμόν, ὅτι ὧδε ἐν ἐρήμῳ τόπῳ ἐσμέν. 13 εἶπεν δὲ πρὸς αὐτούς· δότε αὐτοῖς ὑμεῖς φαγεῖν. οἱ δὲ εἶπαν· οὐκ εἰσὶν ἡμῖν πλεῖον ἢ ἄρτοι πέντε καὶ ἰχθύες δύο, εἰ μήτι πορευθέντες ἡμεῖς ἀγοράσωμεν εἰς πάντα τὸν λαὸν τοῦτον βρώματα. 14 ἦσαν γὰρ ὡσεὶ ἄνδρες πεντακισχίλιοι. εἶπεν δὲ πρὸς τοὺς μαθητὰς αὐτοῦ· κατακλίνατε αὐτοὺς κλισίας [ὡσεὶ] ἀνὰ πεντήκοντα. 15 καὶ ἐποίησαν οὕτως καὶ κατέκλιναν ἅπαντας. 16 λαβὼν δὲ τοὺς πέντε ἄρτους καὶ τοὺς δύο ἰχθύας ἀναβλέψας εἰς τὸν οὐρανὸν εὐλόγησεν αὐτοὺς καὶ κατέκλασεν καὶ ἐδίδου τοῖς μαθηταῖς παραθεῖναι τῷ ὄχλῳ. 17 καὶ ἔφαγον καὶ ἐχορτάσθησαν πάντες, καὶ ἤρθη τὸ περισσεῦσαν αὐτοῖς κλασμάτων κόφινοι δώδεκα. (Łk 9,10-17)

   1 Μετὰ ταῦτα ἀπῆλθεν ὁ Ἰησοῦς πέραν τῆς θαλάσσης τῆς Γαλιλαίας τῆς Τιβεριάδος. 2 ἠκολούθει δὲ αὐτῷ ὄχλος πολύς, ὅτι ἐθεώρουν τὰ σημεῖα ἃ ἐποίει ἐπὶ τῶν ἀσθενούντων. 3 ἀνῆλθεν δὲ εἰς τὸ ὄρος Ἰησοῦς καὶ ἐκεῖ ἐκάθητο μετὰ τῶν μαθητῶν αὐτοῦ. 4 ἦν δὲ ἐγγὺς τὸ πάσχα, ἡ ἑορτὴ τῶν Ἰουδαίων.
   5 Ἐπάρας οὖν τοὺς ὀφθαλμοὺς ὁ Ἰησοῦς καὶ θεασάμενος ὅτι πολὺς ὄχλος ἔρχεται πρὸς αὐτὸν λέγει πρὸς Φίλιππον· πόθεν ἀγοράσωμεν ἄρτους ἵνα φάγωσιν οὗτοι; 6 τοῦτο δὲ ἔλεγεν πειράζων αὐτόν· αὐτὸς γὰρ ᾔδει τί ἔμελλεν ποιεῖν. 7 ἀπεκρίθη αὐτῷ [ὁ] Φίλιππος· διακοσίων δηναρίων ἄρτοι οὐκ ἀρκοῦσιν αὐτοῖς ἵνα ἕκαστος βραχύ [τι] λάβῃ. 8 λέγει αὐτῷ εἷς ἐκ τῶν μαθητῶν αὐτοῦ, Ἀνδρέας ὁ ἀδελφὸς Σίμωνος Πέτρου· 9 ἔστιν παιδάριον ὧδε ὃς ἔχει πέντε ἄρτους κριθίνους καὶ δύο ὀψάρια· ἀλλὰ ταῦτα τί ἐστιν εἰς τοσούτους; 10 εἶπεν ὁ Ἰησοῦς· ποιήσατε τοὺς ἀνθρώπους ἀναπεσεῖν. ἦν δὲ χόρτος πολὺς ἐν τῷ τόπῳ. ἀνέπεσαν οὖν οἱ ἄνδρες τὸν ἀριθμὸν ὡς πεντακισχίλιοι. 11 ἔλαβεν οὖν τοὺς ἄρτους ὁ Ἰησοῦς καὶ εὐχαριστήσας διέδωκεν τοῖς ἀνακειμένοις ὁμοίως καὶ ἐκ τῶν ὀψαρίων ὅσον ἤθελον. 12 ὡς δὲ ἐνεπλήσθησαν, λέγει τοῖς μαθηταῖς αὐτοῦ· συναγάγετε τὰ περισσεύσαντα κλάσματα, ἵνα μή τι ἀπόληται. 13 συνήγαγον οὖν καὶ ἐγέμισαν δώδεκα κοφίνους κλασμάτων ἐκ τῶν πέντε ἄρτων τῶν κριθίνων ἃ ἐπερίσσευσαν τοῖς βεβρωκόσιν. 14 Οἱ οὖν ἄνθρωποι ἰδόντες ὃ ἐποίησεν σημεῖον ἔλεγον ὅτι οὗτός ἐστιν ἀληθῶς ὁ προφήτης ὁ ἐρχόμενος εἰς τὸν κόσμον. 15 Ἰησοῦς οὖν γνοὺς ὅτι μέλλουσιν ἔρχεσθαι καὶ ἁρπάζειν αὐτὸν ἵνα ποιήσωσιν βασιλέα, ἀνεχώρησεν πάλιν εἰς τὸ ὄρος αὐτὸς μόνος. (J 6,1-15)

   To wciąż to samo miejsce. Jedynie słońce nie świeci już od strony wschodniej. [Jego promienie wcześniej] przechodziły przez zarośla, ciągnące się wzdłuż Jordanu w tej okolicy dzikiej, niedaleko miejsca, gdzie wody jeziora wpływają do koryta rzeki. [Teraz światło] też dochodzi, ukośnie, od zachodu, gdyż słońce zachodzi w czerwonej chwale, znacząc niebo ostatnimi promieniami. Gęste listowie bardzo łagodzi światło i [wszystko przybiera] spokojne, wieczorne barwy. Ptaki, upojone słońcem, którym syciły się przez cały dzień, oraz obfitym pożywieniem, znalezionym w sąsiednich wioskach, oddają się swawolom, świergotom i śpiewom na szczytach drzew. Zapada zmierzch. To ostatnie blaski dnia. Apostołowie mówią o tym Jezusowi, który wciąż poucza, opierając się na podsuwanych Mu przykładach.
   «Nauczycielu, wieczór się zbliża, a miejsce jest opustoszałe, oddalone od domów i osad, cieniste i wilgotne. Niebawem nie będzie już można ani nic ujrzeć, ani chodzić. Księżyc późno wstaje. Odeślij lud, żeby poszedł do Tarichei oraz do miast nad Jordanem kupić żywność i poszukać schronienia».
   «Nie muszą odchodzić. Dajcie im jeść. Mogą tutaj spać, tak jak spali czekając na Mnie».
   «Zostało nam tylko pięć chlebów i dwie ryby, Nauczycielu, wiesz o tym».
   «Przynieście Mi je» [– poleca im Jezus.]
   «Andrzeju, poszukaj chłopca. To on trzyma torbę. Przed chwilą był z synem uczonego w Piśmie i z dwoma innymi. Zajmowali się splataniem koron z kwiatów, bawiąc się w królów».
   Andrzej odchodzi szybko, także Jan i Filip idą szukać Margcjama w tłumie, który stale się przemieszcza. Znajdują go niemal w tym samym czasie. Ma torbę z żywnością, przewieszoną przez ramię. Długi pęd powojnika otacza jego głowę, a drugi – tworzy pas. Zwisa z niego róża zastępująca miecz: gardą jest kwiat, a ostrzem – jej łodyga. [Margcjam] jest w towarzystwie siedmiu podobnie dziwacznie przystrojonych [dzieci]. Tworzą orszak dla syna uczonego. To dziecko bardzo wątłe. Ma poważny wzrok kogoś, kto wiele wycierpiał. Odgrywa rolę króla, bardziej ozdobiony kwiatami niż inni.
   «Chodź, Margcjamie, Nauczyciel o ciebie pyta!»
   Margcjam porzuca przyjaciół i odchodzi pośpiesznie, nie zdejmując nawet swych... kwiecistych ozdób. Inne [dzieci] podążają za nim i Jezusa szybko otacza wieniec dzieci w kwiatach. Głaska je. Filip w tym czasie wyjmuje z torby pakunek z chlebem. W środku są też dwie owinięte wielkie ryby, ważące około dwóch kilogramów. Ta [ilość] nie wystarcza nawet dla siedemnastu osób z grupy Jezusa, czy raczej osiemnastu z Manaenem. Przynoszą to jedzenie Nauczycielowi.
   «Dobrze. Teraz przynieście Mi kosze. Siedemnaście... dla każdego. Margcjam da jedzenie dzieciom...»
   Jezus patrzy uważnie na uczonego w Piśmie, który pozostawał cały czas przy Nim, i pyta go:
   «Chcesz i ty dać jedzenie głodnym?»
   «Chciałbym, ale ja też nic nie mam».
   «Rozdaj Moje. Pozwalam ci na to».
   «Ale... masz zamiar nakarmić prawie pięć tysięcy mężczyzn, prócz kobiet i dzieci, tymi dwoma rybami i tymi pięcioma chlebami?»
   «Oczywiście. Nie bądź niedowiarkiem. Kto wierzy, ujrzy dokonujący się cud».
   «O! Zatem ja też chcę rozdzielać żywność!»
   «Każ więc podać sobie także jeden kosz».
   Apostołowie powracają z koszami i koszykami, szerokimi i płytkimi lub głębokimi i wąskimi. Uczony wraca z koszykiem raczej małym, chociaż – wziąwszy pod uwagę jego brak wiary – to i tak wybrał duży.
   «Dobrze. Połóżcie to wszystko tutaj i każcie tłumowi usiąść, zachowując porządek, w regularnych rzędach, jak to tylko możliwe».
   Kiedy to robią, Jezus podnosi chleby i ryby, ofiarowuje je, modli się, błogosławi. Uczony w Piśmie nie spuszcza Jezusa z oczu. Potem Jezus łamie pięć chlebów na osiemnaście części i także obie ryby – na osiemnaście części. Wkłada kawałek ryby, bardzo mały kawałek, do każdego koszyka i dzieli na osiemnaście kęsów chleb. A każdy kawałek chleba dzieli na [jeszcze] mniejsze. Jest ich dość dużo, [może] dwadzieścia, ale nie więcej. Każdy kawałek umieszcza w koszu, po podzieleniu go, razem z rybą.
   «A teraz weźcie i rozdajcie, do nasycenia głodu. Idźcie. Idź, Margcjamie, daj jeść twoim towarzyszom».
   «O! Jakie to ciężkie!» – mówi Margcjam podnosząc swój kosz i idzie zaraz ku swoim małym przyjaciołom. Kroczy [z takim trudem], jakby niósł ciężkie brzemię.
   Apostołowie, uczniowie, Manaen, uczony patrzą, jak dziecko odchodzi. Nie wiedzą, co o tym myśleć... Potem biorą kosze, potrząsają głowami i mówią do siebie:
   «Chłopiec żartuje! To nie jest cięższe niż było wcześniej».
   Uczony zagląda też do środka [kosza] i wkłada rękę, żeby dotknąć jego dna, gdyż nie ma wiele światła tam w [cieniu drzew], gdzie znajduje się Jezus. Dalej zaś, na polanie, jest jeszcze dość jasno. Jednak pomimo tego stwierdzenia, idą ku ludziom i zaczynają rozdzielać. Dają, dają, dają. I od czasu do czasu, z coraz większej odległości, odwracają się zdumieni ku Jezusowi. On zaś – ze skrzyżowanymi ramionami, oparty o drzewo – uśmiecha się lekko widząc ich zaskoczenie.
   Rozdzielanie [jedzenia] jest długie i hojne... Jedynym, który nie okazuje zdziwienia, jest Margcjam. Śmieje się, szczęśliwy, że może napełnić ręce tak wielu biednych dzieci chlebem i rybą. On też pierwszy powraca do Jezusa, mówiąc: «Tak dużo dałem, tak dużo, tak dużo!... Bo ja wiem, co to jest głód...»
   I podnosi twarz, która nie jest tak wychudła, jak w jego minionym już wspomnieniu. Blednie i otwiera szeroko oczy... Jezus głaska go, więc na jego dziecięcą twarz powraca promienny uśmiech. Ufnie tuli się do Jezusa, swego Nauczyciela i Obrońcy.
   Powoli wracają apostołowie i uczniowie, oniemiali ze zdziwienia. Ostatni [powraca] uczony w Piśmie, nic nie mówiąc. Jednak wykonuje gest, który jest czymś więcej niż przemową: klęka i całuje frędzel szaty Jezusa.
   «Weźcie waszą część i dajcie Mnie nieco. Jedzmy Boży pokarm».
   Jedzą chleb i rybę, każdy do syta... W tym czasie ludzie, nasyceni, dzielą się swoimi uwagami. Ci, którzy są wokół Jezusa, ośmielają się przemówić, spoglądając na Margcjama, który po zjedzeniu ryby bawi się z innymi dziećmi.
   «Nauczycielu – pyta uczony w Piśmie – dlaczego chłopiec od razu poczuł ciężar [kosza], a my – nie? Ja nawet sprawdzałem w środku. Było tam wciąż tych kilka kęsów chleba i jeden kawałek ryby. Zacząłem odczuwać ciężar dopiero wtedy, gdy szedłem w kierunku tłumu. Gdyby jednak to miało wagę tego, co rozdałem, trzeba by pary mułów, żeby to przetransportować... nie kosza, lecz całego wozu napełnionego żywnością. Na początku rozdawałem powoli... potem zacząłem rozdzielać, rozdzielać i żeby nie być niesprawiedliwym, powróciłem do pierwszych, rozdzielając raz jeszcze, gdyż pierwszym dałem niewiele. A jednak było tego dosyć».
   «Ja też odczułem, że kosz stawał się coraz cięższy, gdy szedłem naprzód, i zaraz zacząłem rozdzielać wiele, bo zrozumiałem, że dokonałeś cudu» – odzywa się Jan.
   «Ja zaś – mówi Manaen – zatrzymałem się i usiadłem. Wysypałem na płaszcz zawartość [kosza] i ujrzałem wiele chlebów... Wtedy poszedłem do nich...»
   Bartłomiej mówi:
   «Ja nawet je przeliczyłem, żeby głupio nie wyglądać. Było pięćdziesiąt małych chlebów. Powiedziałem do siebie: „Dam je pięćdziesięciu osobom, a potem powrócę”. I liczyłem. Po dojściu do pięćdziesiątej [osoby], ciężar [kosza] był wciąż taki sam. Spojrzałem do środka. Było tego wciąż wiele. Poszedłem naprzód i dawałem setkom [osób]. A zawartość wcale się nie zmniejszała...»
   Tomasz wyznaje:
   «Ja, przyznaję się, nie wierzyłem w to. Wziąłem do rąk kawałki chleba i ten mały kawałek ryby, spojrzałem i powiedziałem sobie: „Na co to się przyda? Jezus chciał Sobie zażartować!...” I patrzyłem na to, patrzyłem... Ukryłem się za drzewem i miałem nadzieję, że ujrzę, jak się zwiększają. Jednak było tego wciąż tyle samo. Już miałem powrócić, kiedy przechodzący obok Mateusz powiedział do mnie: „Widziałeś, jakie są piękne?” „Co?” – zapytałem. „Ależ chleby i ryby!...” „Szalony jesteś? Ja widzę ciągle te kawałki chleba.” „Idź je rozdzielić z wiarą, a zobaczysz”. Wrzuciłem z powrotem do kosza tych kilka kawałków i poszedłem z niechęcią... A potem... Przebacz mi, Jezu, jestem grzesznikiem!»
   [Jezus odpowiada Tomaszowi:] «Nie, ty jesteś duchem świata. Ty rozumujesz, jak ludzie tego świata».
   «A zatem ja też, Panie – mówi Iskariota. – Do tego stopnia, że zamierzałem z kawałkiem chleba dać monetę, myśląc: „Zjedzą gdzie indziej”. Miałem nadzieję pomóc Ci w zachowaniu twarzy. Kim więc ja jestem? Takim jak Tomasz czy kimś więcej?»
   «Więcej niż Tomasz: ty jesteś „światem”».
   «A jednak zamierzałem dać jałmużnę, żeby być Niebem! To były moje własne denary...»
   «Jałmużna dla siebie i dla własnej pychy, ale nie dla Boga... On tego nie potrzebuje, a jałmużna dla twej pychy to grzech, a nie zasługa».
   Judasz spuszcza głowę i milknie.
   «Ja zaś – odzywa się Szymon Zelota – sądziłem, że ten kawałek ryby i kawałki chleba powinienem był podzielić na mniejsze, żeby wystarczyły. Jednak nie wątpiłem, że ich ilość i wartość odżywcza będzie wystarczająca. Kropla wody dana przez Ciebie może być bardziej pożywna niż uczta».
   «A wy, co wy myślicie?» – pyta Piotr kuzynów Jezusa.
   «My przypomnieliśmy sobie Kanę... i nie wątpiliśmy» – mówi poważnie Juda.
   «A ty, Jakubie, Mój bracie, ty nie myślałeś tylko o tym?» [– dopytuje się Jezus.]
   «Nie. Ja myślałem, że to był sakrament. Jak mi o tym mówiłeś... Czy to tak, czy się mylę?»
   Jezus uśmiecha się: «I tak, i nie. Do prawdy o mocy odżywczej kropli wody – o czym powiedział Szymon – trzeba dodać twoją myśl o odległym symbolu. Ale to jeszcze nie jest sakrament».
   Uczony zachowuje skórkę w rękach.
   «Co z tym zrobisz?»
   «[Zachowam]... na pamiątkę».
   «Ja też to zatrzymam. Włożę do woreczka, który Margcjam nosi na szyi» – mówi Piotr.
   «Ja zaniosę kawałek naszej matce» – stwierdza Jan.
   «A my? Wszystko zjedliśmy...» – mówią inni, strapieni.
   «Wstańcie [– odzywa się Jezus. –] Idźcie ponownie z koszami i zbierzcie odpadki. Oddzielcie ludzi najbiedniejszych od innych i przyprowadźcie ich do Mnie tutaj, z koszami. A potem wy, Moi uczniowie, idźcie wszyscy do łodzi i wypłyńcie na głębię, żeby się udać na równinę Genezaret. Odprawię ludzi po zaopatrzeniu najbiedniejszych i potem do was dołączę».
   Uczniowie są posłuszni... i powracają z dwunastoma koszami wypełnionymi resztkami. Za nimi idzie około trzydziestu żebraków lub bardzo wynędzniałych osób.
   «Dobrze. Idźcie» [– poleca im Jezus.]
   Apostołowie i [uczniowie] Jana żegnają Manaena i odchodzą. Opuszczają Jezusa z żalem, ale są posłuszni. Manaen czeka z pożegnaniem Jezusa, aż tłum, przy ostatnich blaskach dnia, odejdzie w stronę pól poszukać miejsca do spania, pomiędzy wysokim i wysuszonym sitowiem. Potem żegnają się. Przed nim odszedł uczony w Piśmie, nawet jako jeden z pierwszych, gdyż wraz ze swoim synkiem szedł za apostołami.
   Kiedy już wszyscy odeszli lub posnęli Jezus wstaje, błogosławi śpiących i powolnym krokiem idzie w kierunku jeziora, ku półwyspowi Tarichei, wzniesionemu o kilka metrów, jakby to był wycinek wzgórza zanurzony w jeziorze. Nie wchodząc do miasta, lecz przechodząc obok niego, wszedł na wzgórze. Zatrzymuje się na skale, żeby się modlić. Ma naprzeciw Siebie lazur [jeziora] i biel księżycowej poświaty w spokojną noc. (III (cz. 3–4), 136: 7 września 1945. A, 6391-6399)

   Il luogo è sempre quello. Soltanto il sole non viene più da oriente, filtrando fra la boscaglia che costeggia il Giordano in questo luogo selvaggio presso lo sbocco delle acque del lago nel letto del fiume, ma viene, ugualmente obliquo, da ponente, mentre cala in una gloria di rosso, sciabolando il cielo coi suoi ultimi raggi. E sotto questo fogliame denso già la luce è molto temperata, tendente alle tinte pacate della sera. Gli uccelli, inebbriati dal sole avuto per tutto il giorno, dal cibo abbondante carpito alle limitrofe campagne, si danno ad un baccanale di trilli e canti, sulle vette delle piante. La sera cala con le pompe finali del giorno. Gli apostoli lo fanno notare a Gesù, che sempre ammaestra a seconda degli argomenti a Lui esposti.
   «Maestro, la sera si avvicina. Il luogo è deserto, lontano da case e paesi, ombroso e umido. Fra poco qui non sarà più possibile vederci, né camminare. La luna alza tardi. Licenzia il popolo affinché vada a Tarichea o ai villaggi del Giordano a comprarsi cibo e cercare alloggio».
   «Non occorre che se ne vadano. Date loro da mangiare. Possono dormire qui come dormirono attendendomi».
   «Non ci sono rimasti che cinque pani e due pesci, Maestro, lo sai».
   «Portatemeli».
   «Andrea, va' a cercare il bambino. É lui di guardia alla borsa. Poco fa era col figlio dello scriba e due altri, intento a farsi coroncine di fiori giocando ai re».
   Andrea va sollecito. E anche Giovanni e Filippo si danno a cercare Marziam fra la folla che sempre si sposta. Lo trovano quasi contemporaneamente, con la sua borsa dei viveri a tracolla, un grande tralcio di vitalba girato intorno alla testa e una cintura di vitalba dalla quale pende a far da spada un nocchio: l'elsa è il nocchio vero e proprio, la lama il gambo a canna dello stesso. Con lui sono altri sette, ugualmente bardati, e fanno corteggio al figlio dello scriba, un esilissimo fanciullo dall'occhio molto serio di chi ha tanto sofferto, che più infiorato degli altri fa da re.
   «Vieni, Marziam. Il Maestro ti vuole!». Marziam lascia in asso gli amici e va lesto senza neppure levarsi le sue... insegne floreali. Ma lo seguono anche gli altri e presto Gesù è circondato da una coroncina di fanciulli inghirlandati di fiori. Egli li carezza, mentre Filippo leva dalla borsa un fagotto con del pane, nel centro del quale sono avvolti due grossi pesci: due chili di pesce, poco più. Insufficienti anche ai diciassette, anzi diciotto con Mannaen, della comitiva di Gesù. Portano questi cibi al Maestro.
   «Va bene. Ora portatemi dei cesti. Diciassette, quanti voi siete. Marziam darà il cibo ai bambini...».
   Gesù guarda fisso lo scriba, che gli è sempre stato vicino, e chiede: «Vuoi dare anche te il cibo agli affamati?».
   «Mi piacerebbe. Ma ne sono privo io pure».
   «Dài del mio. Te lo concedo».
   «Ma... intendi sfamare un cinquemila uomini, oltre le donne e i bambini, con quei due pesci e quei cinque pani?».
   «Senza dubbio. Non essere incredulo. Chi crede vedrà compiersi il miracolo».
   «Oh! allora voglio proprio distribuire il cibo anche io!».
   «Fàtti dare allora una cesta tu pure». Tornano gli apostoli con ceste e cestelli larghi e bassi, oppure fondi e stretti. E torna lo scriba con un paniere piuttosto piccolo. Si capisce che la sua fede o la sua incredulità gli hanno fatto scegliere quello come il massimo.
   «Va bene. Mettete tutto qui davanti. E fate sedere le turbe con ordine, a linee regolari per quanto si può».
   E, mentre ciò avviene, Gesù alza il pane con sopra i pesci, li offre, prega e benedice. Lo scriba non lo abbandona un istante con l'occhio. Poi Gesù spezza i cinque pani in diciotto parti e spezza i due pesci in diciotto parti, e mette il pezzo di pesce – un pezzettino ben meschino – in ogni cesta, e fa a bocconi i diciotto pezzi di pane: ogni pezzo in molti bocconi. Molti relativamente: una ventina, non di più. Ogni pezzo spezzettato, in un cesto, col pesce.
   «E ora prendete e date a sazietà. Andate. Vai, Marziam, a darlo ai tuoi compagni».
   «Uh! come è peso!», dice Marziam alzando il suo cesto e andando subito dai suoi piccoli amici, camminando come chi porta un peso. Gli apostoli, i discepoli, Mannaen, lo scriba, lo guardano andare, incerti... Poi prendono i cesti e, scuotendo il capo, dicono l'un coll'altro: «Il bambino scherza! Non pesano più di prima».
   E lo scriba guarda anche dentro e vi mette la mano a frugare nel fondo, perché ormai non c’è più molta luce, lì nel folto dove Gesù è, mentre più là, nella radura, vi è ancora una buona luce. Ma però, nonostante la constatazione, vanno verso la gente e iniziano a distribuire. E dànno, dànno, dànno. E ogni tanto si volgono stupiti, sempre più lontani, verso Gesù che a braccia conserte, addossato ad un albero, sorride finemente del loro stupore. La distribuzione è lunga e abbondante... e l'unico che non mostra stupore è Marziam, che ride felice di empire di pane e pesce il grembo di tanti bambini poverelli.
   É anche il primo a tornare da Gesù dicendo: «Ho dato tanto, tanto, tanto!... perché io so cosa è la fame...», e alza il visetto non più macilento, che nel ricordo però impallidisce sbarrando gli occhi... Ma Gesù lo carezza e il sorriso torna luminoso su quel volto fanciullo che, fidente, si appoggia contro Gesù, suo Maestro e Protettore. Pian piano tornano gli apostoli e i discepoli, ammutoliti dallo stupore. Ultimo lo scriba che non dice nulla. Ma fa un atto che è più di un discorso. Si inginocchia e bacia l'orlo della veste di Gesù.
   «Prendete la vostra parte e datemene un poco. Mangiamo il cibo di Dio».
   Mangiano infatti pane e pesce, ognuno secondo il bisogno... Intanto la gente satolla si scambia le sue impressioni. Anche chi è intorno a Gesù osa parlare osservando Marziam che, finendo il suo pesce, scherza con altri fanciulli.
   «Maestro», chiede lo scriba, «perché il bambino ha sentito subito il peso e noi no? Io ho anche frugato dentro. Erano sempre quei pochi bocconi di pane e quell'unico di pesce. Ho cominciato a sentire il peso andando verso la folla. Ma, se avesse pesato per quanto ne ho dato, ci sarebbe voluto una coppia di muli a portarlo, non già il cesto ma un carro, pieno, stivato di cibo. In principio andavo parco... poi mi sono messo a dare, dare, e per non essere ingiusto sono ripassato dai primi dando di nuovo, perché ai primi avevo dato poco. Eppure è bastato».
   «Io pure ho sentito farsi pesante il cesto mentre mi avviavo, ed ho dato subito molto perché ho capito che avevi fatto miracolo», dice Giovanni.
   «Io invece mi sono fermato e mi sono seduto per rovesciare in grembo il peso e vedere... E ho visto pani e pani. Allora sono andato», dice Mannaen.
   «Io li ho anche contati, perché non volevo fare brutte figure. Erano cinquanta piccoli pani. Ho detto: "Li darò a cinquanta persone e poi tornerò indietro". E ho contato. Ma arrivato a cinquanta il peso era uguale ancora. Ho guardato dentro. Erano ancora tanti. Sono andato avanti e ne ho dati a centinaia. Ma non diminuivano mai», dice Bartolomeo.
   «Io, lo confesso, non credevo e ho preso in mano i bocconi di pane e quel briciolo di pesce, e li guardavo dicendo: "E a chi servono? Gesù ha voluto scherzare!..." e li guardavo, li guardavo stando nascosto diétro un albero, sperando e disperando di vederli crescere. Ma rimanevano sempre gli stessi. Stavo per tornare indietro quando è passato Matteo dicendo: "Hai visto come sono belli?". "Cosa?" ho detto. "Ma i pani e i pesci!...". "Sei matto? Io vedo sempre pezzi di pane". "Va' a distribuirli con fede e vedrai". Ho gettato dentro nel cestone quei pochi bocconi e sono andato a riluttanza... E poi... Perdonami, Gesù, perché sono un peccatore!», dice Tommaso.
   «No. Sei uno spirito del mondo. Ragioni da mondo».
   «Anche io, Signore, allora. Tanto che pensavo dare una moneta insieme al pane pensando: "Mangeranno altrove"», dice l'Iscariota. «Speravo aiutarti a fare una figura migliore. Che sono io, dunque? Come Tommaso o più ancora?».
   «Molto più di Tommaso tu sei "mondo"».
   «Ma pure ho pensato di fare elemosina per essere Cielo! Erano denari miei privati...».
   «Elemosina a te stesso, al tuo orgoglio. Ed elemosina a Dio. Quest'ultimo non ne ha bisogno, e l'elemosina al tuo orgoglio è colpa, non merito». Giuda china il capo e tace.
   «Io invece pensavo che quel boccone di pesce, che quei bocconi di pane li avrei dovuti sbriciolare per farli bastare. Ma non dubitavo che sarebbero stati sufficienti, né per numero né per nutrimento. Una goccia d'acqua data da Te può esser più nutriente di un banchetto», dice Simone Zelote.
   «E voi che pensavate?», chiede Pietro ai cugini di Gesu.
   «Noi ricordavamo Cana... e non dubitavamo», dice serio Giuda.
   «E tu, Giacomo, fratello mio, questo solo pensavi?».
   «No. Pensavo fosse un sacramento, come Tu hai detto a me... É così o sbaglio?».
   Gesù sorride: «É e non è. Alla verità della potenza del nutrimento in una goccia d'acqua, detta da Simone, va unito il tuo pensiero per una figura lontana. Ma ancora non è un sacramento».
   Lo scriba conserva una crosta fra le dita.
   «Che ne fai?».
   «Un... ricordo».
   «La tengo anche io. La metterò al collo di Marziam in una piccola borsa», dice Pietro.
   «Io la porterò alla madre nostra», dice Giovanni.
   «E noi? Abbiamo mangiato tutto...», dicono mortificati gli altri.
   «Alzatevi. Girate di nuovo coi cesti, raccogliete gli avanzi, separate fra la gente i più poveri e portatemeli qui insieme ai cesti, e poi andate tutti, voi discepoli miei, alle barche, e prendete il largo andando alla pianura di Genezaret. Io congederò la gente dopo aver beneficato i più poveri e poi vi raggiungerò».
   Gli apostoli ubbidiscono... e tornano con dodici panieri colmi di avanzi e seguiti da una trentina di mendicanti o persone molto misere.
   «Va bene. Andate pure».
   Gli apostoli e quelli di Giovanni salutano Mannaen e se ne vanno con un poco di riluttanza a lasciare Gesù. Ma ubbidiscono. Mannaen attende a lasciare Gesù quando la folla, alle ultime luci del giorno, o si avvia ai villaggi o si cerca un posto per dormire fra gli alti e asciutti falaschi. Poi si accomiata. Prima di lui se ne è andato lo scriba, uno dei primi, anzi, perché, insieme al figlioletto, si è avviato in coda agli apostoli. Partiti tutti, oppure caduti nel sonno, Gesù si alza, benedice i dormenti e a passo lento si porta verso il lago, verso la penisoletta di Tarichea, sopraelevata di qualche metro sul lago come fosse un frastaglio di colle spinto nel lago. E, raggiunto che ne ha le basi, senza entrare in città, ma costeggiandola, sale il monticello e si mette su uno scrimolo, in preghiera davanti all'azzurro e al candore della notte serena e lunare. (4, 273)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001