sobota, 24 kwietnia 2021

Człowiek wobec życia: zapłodnienie pozaustrojowe – rozważania


Chwałą Bożą jest człowiek żyjący.

(św. Ireneusz, Adversus haereses IV. 20, 7)


   Człowieka ujmujemy jako całość – ciało z duszą. Ta więź ciała z duszą jest już obecna w zalążku, gdzie zaczyna się tworzyć osobowy charakter człowieka. Wynikiem zapłodnienia jest utworzenie komórki zwanej zygotą, posiadającej właściwy sobie kod genetyczny, powstały ze zlania się genów ojca z genami matki.1 Te geny rodziców tworzą nowy program genetyczny zwany genomem. Genom taki należy już do nowego człowieka, niepowtarzalnego i różnego od rodziców.
   Osoby ukierunkowane na życie materialistycznie i konformistycznie zwykły pomijać ten osobowy charakter człowieka obecny już od chwili poczęcia. Niektórzy dochodzą nawet do tak znacznej przewrotności, że nie uznają osobowej godności w człowieku dorosłym, ale i jego traktują jako rzecz, narzędzie zysku albo przedmiot zmysłowej rozkoszy. Przy takiej postawie wyrazić musimy jawny sprzeciw i przypomnieć o szczególnym charakterze człowieka jako istoty wolnej, czułej i rozumnej. Wszelkie działania traktujące tę istotę rzeczowo z pomijaniem jej godności osobowej trzeba stanowczo potępić.
   Człowiek jest jednym z bytów i jako byt posiada właściwą sobie wartość, której nikt nie może lekceważyć albo poniżać. Należy ją uznać taką, jaką właśnie jest, zgodnie z porządkiem przyrody. „W porządku dóbr materialnych można zauważyć pewną hierarchię: są dobra niższego i wyższego rzędu, bardziej i mniej wartościowe. Niewątpliwie, wegetatywne życie ludzkie jest bardziej wartościowe od wegetatywnego życia zwierząt czy roślin z tej racji, że jest „wtopione” w osobowe życie człowieka, podporządkowane dobru osobowemu, że nie jest dobrem poza jednością ludzkiej osoby”.2 Nawet więc patrząc na człowieka jako organizm żywy, zauważamy jego szczególny charakter, czyniący go wyższym od innych organizmów. Tym szczególnym charakterem jest powiązanie ludzkiej fizyczności z osobowym życiem człowieka. Człowiek jest nie tylko jakimś organizmem, ale osobą – bytem obdarzonym wolną wolą i rozumem.3
   W organizmach żywych obok cech rozrodczych zauważamy także cechy samozachowawcze, tzn. takie, które służą nie tylko przedłużeniu gatunku, ale jego podtrzymaniu. Ten instynkt samozachowawczy obecny jest u większości zwierząt. Wyraża się on nie tylko w trosce o zachowanie własnego życia, ale także w trosce o własne potomstwo. Niektóre ze zwierząt, jak na przykład ptaki, troszczą się nawet o potomstwo nierozwinięte, będące w stanie zarodkowym, w skorupie jaja. Potomstwo takie wykluwa się i matka nie widzi, ani nie jest świadoma tego, czym właściwie jest to, co wykluwa, ale odruchowo opiekuje się jajem, zapewnia mu ciepło i często broni przed zagrożeniami ze strony drapieżników. Później, po wykluciu się matka nie przestaje opiekować się dzieckiem, aż do czasu jego dojrzałości (czasu różnego w zależności od gatunku zwierzęcia).
   U zwierząt widzimy więc pewną troskę o życie, obecną nie tylko w odniesieniu do życia własnego, ale także do życia innych. Podobna troska widoczna jest także w życiu człowieka i jego działalności. Człowiek jednak odznacza się troskliwością szczególną. Znacznie większa jest odpowiedzialność, jaka została mu powierzona.4 Człowiek będąc bytem nie tylko cielesnym – zmysłowym – ale i moralnym oraz duchowym, ma za zadanie opiekę także nad wartościami wyższymi. Nie jest mu powierzone tylko ciało i zaspokajanie potrzeb zmysłowych, ale zadbanie także o właściwy rozwój sfery moralnej i duchowej. Mimo tego wielkiego powołania i uzdolnienia,5 człowiek nieraz upada niżej od zwierząt i nie potrafi roztoczyć nawet właściwej opieki nad tym, co cielesne (fizyczne). Bo używając płodów, część z nich uśmierca, część wyrzuca jak śmieci, podczas gdy nierozumny ptak troszczy się o swe jaja i nie pozwala im zginąć.
   Człowiek roztaczając swą opiekę nad życiem, troszczy się nie tylko o przetrwanie własnego gatunku, ale dba także o ziemię, rośliny i zwierzęta, czego wyrazem są chociażby różne powstające organizacje ekologiczne. Ale i na tej płaszczyźnie człowiek skłonny jest do przesady, bo nieraz wartość zwierząt, roślin, czy przyrody stawia wyżej niż wartość człowieka, a także potrafi protestować i walczyć w obronie praw przysługujących zwierzętom, czy roślinom, ale nie wymaga szanowania tych samych praw względem człowieka albo milczy i pozostaje głuchym na ich łamanie.
   W jaki sposób łamane są te ludzkie prawa? Łamane są już „w samym zarodku”. Odbiera się godność życiu poczętemu. Poniża się wartość życia, traktując je jako rzecz i dokonując na nim różnych manipulacji, jakby było ono samą tylko substancją chemiczną. Postępuje się w ten sposób zwłaszcza przy sztucznym zapłodnieniu, czy sztucznej inseminacji. „W wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż to jest konieczne dla przeniesienia któregoś z nich do łona matki, a następnie te tak zwane „embriony nadliczbowe” są zabijane lub wykorzystywane w badaniach naukowych, które mają rzekomo służyć postępowi nauki i medycyny, a w rzeczywistości redukują życie ludzkie jedynie do roli „materiału biologicznego”, którym można swobodnie dysponować”.6
   W ten sposób człowiek upada niżej od zwierząt, gdyż dopuszcza się czynów haniebnych, obcych naturze istot żywych, wykazujących się troską o życie. Zapomina człowiek o podstawowej wartości życia i gwałtem uzurpuje sobie prawo do władania przyrodą. Ten, który pierwotnie wyróżniał się szczególnym poszanowaniem życia we wszelkich przejawach, odarty z rozumu staje się niszczycielem i gwałcicielem. Miał być opiekunem życia, a przez nierozumność i złą wolę staje się zabójcą. Docenia wartość rzeczy, ale zapomina o wartości życia.
   Jakie są czynniki sprzyjające tak łatwemu dopuszczaniu się zabójstwa na ludzkich zarodkach? (1) Zarodki są małe, nierozwinięte, wyglądające dla fizycznego oka jak zwykłe płyny organiczne, przez co nie przypominają człowieka. Bardzo łatwo jest usunąć coś, co wydaje się nie mieć znaczenia. Trudno natomiast usunąć to, co zaczyna przypominać byt osobowy. (2) Dla krótkowzrocznych osób, nie myślących o czynach i ich skutkach, zabójstwo na zarodkach okazuje się nie mieć żadnej szkodliwości społecznej. Nie widać, aby kogoś dotkliwie przez to krzywdzono, a zamiast tego widzimy wielką radość matki oczekującej spełnienia swego macierzyństwa. (3) Wielka chęć posiadania dziecka przez rodziców nie mających takiej możliwości w zwyczajnych okolicznościach (z powodu chorób, czy bezpłodności), również przyczynia się do rozpowszechniania sztucznych zapłodnień.
   Zapłodnienie pozaustrojowe pozornie nie szkodzi życiu wiecznemu, bo oddziałuje na cielesność, a więc nie dotyka bezpośrednio duszy. Jednak przez przyjęcie postawy rozporządzania życiem, prowadzi nieubłaganie do wyrobienia w człowieku nawyku do nieposzanowania życia w jego istocie – mianowicie do pomijania sfery duchowej i traktowania płodów jak rzeczy albo towarów. To w przyszłości może prowadzić do ogólnego zapomnienia o godności człowieka. Dopiero wyrobienie właściwych odruchów w stosunku do życia czyni człowieka pełniejszym człowiekiem. Pomijanie duchowości w postrzeganiu ludzkich zarodków na pewno nie dopomoże człowiekowi w wyrobieniu właściwej postawy w stosunku do życia.
   (4) Innym jeszcze czynnikiem sprzyjającym zabijaniu poczętego życia może być mylne pojęcie, jakoby usunięcie zalążka nie miało zgubnego wpływu na niewinną duszę (dziecka). Należy zauważyć, że w dziele zapłodnienia uczestniczy ludzka dusza, obecna już w zarodku (embrionie). Choć sama ona w swej istocie pozostaje niezależna od ciała i uśmiercenie zarodka nie jest uśmierceniem duszy,7 to jednak zabicie zalążka tego ciała, które jest miejscem rozwoju dla duszy, prowadzi niechybnie do pogwałcenia świętości życia. Zabijając dziecko w zarodku, nie daje się możliwości na rozwój duszy w świecie, bezczeszcząc w ten sposób świętość ciała, które ma być miejscem dla Ożywczego Ducha.
   Przypatrzmy się ludziom – jak traktują rzeczy, własne otoczenie, środowisko ożywione i nieożywione, i porównajmy, czy jest to współmierne z tym, jak traktowane są ludzkie zarodki. Dom, który człowiek zamieszkuje, utrzymywany jest mozolną pracą, wykańczany solidnymi materiałami i ozdabiany różnymi środkami. Tymczasem lekceważy się dom dla duszy, jakim jest zarodek, a później rozwinięte, ludzkie ciało. Zakłada się na to ciało wygodne i kosztowne ubrania, aby uchronić je przed chorobami, aby dać mu swobodę i sposób na wyraz własnej osoby. Tymczasem zapomina się o tym, aby dać swobodę rozwoju i sposób na wyrażenie się duszy, jaka rozwija się w małym zarodku.
   Człowiek szanuje też rzeczy codziennego użytku. Niektóre z nich ceni tak bardzo, że stale je odnawia, nawet kiedy ulegają zniszczeniu albo zepsuciu. Embrion natomiast nie otrzymuje nawet szacunku rzeczy, choć jest czymś więcej niż tym, co ma służyć. Człowiek darzy wielkim szacunkiem przyrodę. Troszczy się o właściwy rozsiew i uporządkowanie roślin bardziej lub mniej użytecznych. Wycięcie drzewa grozi poniesieniem wysokiej grzywny. Masowe marnowanie płodów rolnych uchodziłoby za przejaw wielkiej głupoty. Tymczasem bezkarnie traktuje się marnowanie licznych ludzkich płodów i odcinanie drzewa życia, jakim jest człowiek w zarodku. Płód ludzki traktowany jest na równi ze śmieciem. Śmieci wyrzuca się na wysypisko, poza miasto. Niektóre z nich, dające się jeszcze użyć, przerabia się i tworzy z nich nowe materiały (tzw. recykling, czy utylizacja). Pozostałe przeznacza się do zupełnego zniszczenia i unieszkodliwienia. Podobnie czyni się z płodami – wybiera się silniejsze, a słabsze odrzuca (eugenika) i przeznacza do zupełnie niczego.
   Człowiek czci bezduszne kamienie, zbiera klejnoty. Ale nie docenia klejnotu człowieka, który ma duszę rozumną. Człowiek tworzy dzieła sztuki, poświęca swe siły i umiejętności, aby doskonalić sztukę wytwarzania pięknych dzieł zachwycających zmysły i duszę. Nie potrafi jednak poświęcić swych sił i umiejętności, aby udoskonalić dzieło, jakim jest sam człowiek – bardziej zachwycające od wszystkiego, co stworzone i dające obraz tego, co niestworzone.
   Wywyższane są także zwierzęta. Zwierzęta służące za pokarm mają prawo przynajmniej narodzić się i dojrzeć. Ludziom odbiera się to prawo, przyrównując ich do ptasich jaj, które jednak przysłużą się jeszcze posileniu człowieka, a odrzucony embrion niczemu już nie posłuży; chociaż nie do pomyślenia jest, aby życie, jakim jest embrion traktować w sposób służalczy (byłoby to kolejnym pogwałceniem ludzkiej godności). Są jeszcze zwierzęta pomagające ludziom w pracach, zwierzęta służące za pociesznych towarzyszy oraz groźne zwierzęta drapieżne. Wszystkim im pozwala się na rozwój i dba się o ochronę ich życia. Takiej ochrony nie otrzymują zalążki człowieka.
   Wobec tego człowiek okazuje się niezwykłym okrutnikiem uśmiercającym własny gatunek. Takie stwierdzenie byłoby mimo wszystko niesłuszne. Opiekuje się człowiek człowiekiem – wychowuje dzieci, troszczy się o bliskich, opieką otacza ludzi starszych, a szczególnie osoby schorowane i upośledzone; szanuje i popiera ludzi dobrych, stara się naprawić ludzi szkodliwych. Nie jest więc okrutną bestią, choć nie można tego powiedzieć o wszystkich. Znajdują się bowiem wśród ludzi jednostki wybitnie okrutne i zbrodnicze, które z człowieka mają tylko nazwę.
   Skoro nie okrutnik, to jak moglibyśmy określić taką osobę, która popiera usuwanie płodów albo sama dopuszcza się takiego działania? Moglibyśmy powiedzieć, że jest to człowiek ślepy, pozbawiony wyobraźni, nie rozumiejący znaczenia życia i jego wartości. Ale takie określenie nie posłuży niczemu poza uświadomieniem do jak wielkiej ułomności człowiek dobrowolnie się doprowadza. Człowiek ślepy, jak wiadomo, jest w dużej mierze ograniczony. Napotyka na różnorakie trudności związane z przemieszczaniem się, z porozumiewaniem, doświadczaniem, zdobywaniem wiadomości. Z kolei człowiek pozbawiony wyobraźni nie jest zdolny do przewidywania – jest osobą jałową, pustą, zachowującą się jak dzikie zwierzę zdane na siłę popędów albo jak elektroniczna maszyna sterowana zamontowanym w niej programem. Człowiek nie rozumiejący znaczenia życia, lekceważy je, szkodzi sobie i innym, puszcza się w wir namiętności i bezrozumności, znajdując upodobanie w tym, co śmiertelne. W końcu człowiek nie rozumiejący wartości życia, traktuje wszystko mechanicznie i przedmiotowo. Sam jeden uznaje siebie za pana i manipuluje innymi dla własnej korzyści. Do wyrobienia takich właśnie postaw prowadzić może uznawanie zapłodnienia pozaustrojowego. Pewne jest, że społeczeństwo przyjmujące takie postawy nie zaprowadzi pokoju w swoim otoczeniu i będzie popadało w coraz większe spory i wojny. Było tak już nieraz, kiedy te błędne wzorce odradzały się w myśli człowieka. Niedaleki, wyraźny przykład takich postaw mamy w mordach, jakich dokonano w czasie II Wojny Światowej. Wtedy również, podobnie jak w przypadku segregacji embrionów, upatrzono sobie jednostki silniejsze i słabsze, i ośmielono się usunąć te słabsze w imię bytu jednostek silniejszych (określanych tak bez żadnego słusznego prawa, czy powodu).
   Jak wobec tego człowiek, stworzenie Boże, będzie mógł stanąć przed swoim Stwórcą w dniu ostatecznym – w dniu rozrachunku za czyny? Jawne jest, że każdy doświadcza w sobie prawa moralnego, poza jednostkami nieświadomymi i upośledzonymi, a także tymi, którzy głos prawa dobrowolnie w sobie zagłuszyli. Jednak on, choć zagłuszany, nie przestaje wołać, ponieważ nie jest to głos żywiołów albo jakiegoś stworzenia przelatującego po niebie, ale głos prawdy – niemożliwy do zatarcia, ani obalenia. Jak zatem w chwili ostatecznego stanięcia przed prawdą przedstawi się człowiek, który wcześniej prawdą wzgardził? Te zagadnienia rozstrzyga nauka wiary.
   Uświadomić sobie musimy, że „każde zagrożenie godności i życia człowieka głęboko wstrząsa samym sercem Kościoła”8, który stoi na straży wiary. Nie godzi się zabijać pod żadnym pozorem. Niszcząc istnienie, odbierając życie, zadajemy cios Bogu, który jest źródłem istnienia, źródłem życia i wszelkiego dobra.9 Dopuszczanie się więc jakiejkolwiek krzywdy prowadzi do utraty dobra.10
   „„Krew jest życiem” (por. Pwt 12,23), życie zaś, zwłaszcza ludzkie, należy wyłącznie do Boga: kto podnosi rękę na życie człowieka, podnosi niejako rękę na samego Boga.11 „Tracąc wrażliwość na Boga, traci się także wrażliwość na człowieka, jego godność i życie”.12 Człowiek dla człowieka jest zbawieniem.13 Bóg przychodzi do nas w postaci człowieka.14 Jakże więc można powstrzymywać to przychodzące zbawienie, jakim jest człowiek? Jak można dopuszczać do usuwania płodów, z których każdy na swój sposób jest stworzony by być człowiekiem – by spełnić zadanie zbawienia – zadanie miłości? Zabicie płodu jest nie tylko zabiciem organizmu żywego, nie tylko zabiciem człowieka, ale zabiciem samego Boga.15 Jest ono odrzuceniem Miłości (odrzuceniem Ducha Świętego), i jako takie będzie bardzo brzemienne w swych skutkach (por. Łk 12,10). „Kain zostaje przeklęty przez Boga, ale również przez ziemię, która odmówi mu swoich plonów (por. Rdz 4, 11-12). (…) Zabójcza przemoc całkowicie odmienia środowisko życia człowieka”.16
   Zrozumiała jest chęć rodziców, zwłaszcza matek, do posiadania dzieci. To w ten sposób mają oni możliwość spełnienia własnego powołania małżeńskiego. Jednak mimo że uzasadnione jest to wielkie pragnienie, nie należy przyzwalać, aby było ono przesadne i wykraczało przeciwko rozsądkowi. Nie jest złą rzeczą pragnąć życia, ale pragnąć we właściwej mierze. Przesadne pragnienie, ponad miarę, za wszelką cenę, jest pogwałceniem świętości życia, które zawsze jest darem i powinno być przyjmowane i oczekiwane jako dar. Dlatego Pan Jezus uczył świętej modlitwy: „Ojcze nasz, ...bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi” (Mt 6,9-10); abyśmy wszelkie nasze pragnienia powierzali Bogu i oczekiwali tego, aby spełniły się Jego niezmierzone, a nie nasze ograniczone zamysły.
   Słuchanie własnego popędu, kierowanie się wyłącznie własnymi zachciankami, prowadzi ostatecznie do zabójstw, cudzołóstw, kłamstw, kradzieży i innych haniebnych czynów. Dlatego niezmiernie ważne jest okiełznanie własnego popędu, choćby zmierzał on do rzeczy sprawiedliwych, słusznych i zdrowych. Wymuszanie własnej woli, przemoc, czy gwałt, niechybnie prowadzą do zguby. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9,24), jak powiedział Pan Jezus, samo Życie.

Jakub Szukalski (napisane w 2014 r.)


Bibliografia:
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (wyd. V), Pallottinum, Poznań 2007
Jan Paweł II, Evangelium vitae
Patrologia Latina 64, wyd. J.-P. Migne, Paryż 1891
Mieczysław A. Krąpiec, Ja-człowiek. Zarys antropologii filozoficznej, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1974
T. W. Sadler, Langman's Medical Embryology (wyd. XII), Wolters Kluwer/Lippincott Williams & Wilkins, Philadelphia 2012 (wyd. I: 2001)

1  „Zygota stanowi nowy związek chromosomów różny od obu rodziców”. Por. T. W. Sadler, Langman's Medical Embryology (wyd. 12), Wolters Kluwer/Lippincott Williams & Wilkins, Philadelphia 2012 (wyd. 1: 2001), s. 37.
2  M.A. Krąpiec, Ja-człowiek, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1974, s. 298.
3  Według powszechnie przyjętego określenia Boecjusza „osoba to niepodzielna istota o własności rozumnej” albo inaczej: „indywidualna substancja natury racjonalnej” (Persona est naturæ rationalis individua substantia). Manlius Severinus Boetius, „Liber de persona et duabus naturis...” c. III w Patrologia Latina 64, wyd. J.-P. Migne, Paryż 1891, s. 1343.
4  Powierzona przez Boga, albo mówiąc inaczej, przez moc samego Bytu Osobowego (bo pochodząca z Bytu moc w człowieku zakłada celowość, zdolność zakłada spełnienie, zamysł – przeznaczenie). „Każdy człowiek jest „stróżem swego brata”, ponieważ Bóg powierza człowieka człowiekowi”. Jan Paweł II, Evangelium vitae 19, 1995.
5  Mowa o uzdolnieniu, jakim jest kierowanie się sumieniem i rozumem (czyli o zdolności odczuwania i pojmowania duchowego).
6  Jan Paweł II, Evangelium vitae 14, 1995.
7  „Jeśli istnienie przysługuje bezpośrednio duszy, a ciału tylko i wyłącznie poprzez duszę, to zniszczenie ciała nie pociąga za sobą zniszczenia samoistnej substancji, jaką jest ludzka dusza-jaźń” (M.A. Krąpiec, Ja-człowiek, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1974, s. 405).
8  Jan Paweł II, Evangelium vitae 3.
9  „Wszystko, co istnieje, istnieje na mocy partycypacji w Absolucie, czyli wszystko, co jest – jest pochodne od Niego, jest realizacją Jego myśli i Jego pragnień” (M.A. Krąpiec, Ja-człowiek, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1974, s. 360).
10  A „życie zawsze jest dobrem”. Jan Paweł II, Evangelium vitae 34, 1995. „Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących” (Mdr 1,13).
11  Jan Paweł II, Evangelium vitae 9, 1995.
12  Jan Paweł II, Evangelium vitae 21, 1995.
13  „W bliźnim — mężczyźnie czy kobiecie — można dostrzec odbicie samego Boga, ostatecznego celu i zaspokojenia każdego człowieka”. Jan Paweł II, Evangelium vitae 35, 1995.
14  „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz.
Na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27).
„Życie, które Bóg daje człowiekowi, jest inne i odrębne od życia wszystkich innych stworzeń żyjących, jako że człowiek, choć jest spokrewniony z prochem ziemi, jest w świecie objawieniem Boga, znakiem jego obecności, śladem jego chwały”. Jan Paweł II, Evangelium vitae 34, 1995.
Człowiek zostaje obdarzony najwyższą godnością, która jest zakorzeniona w wewnętrznej więzi łączącej go ze Stwórcą: jaśnieje w nim odblask rzeczywistości samego Boga”. Tamże.
15  „Życie, którym Bóg obdarza człowieka, jest czymś więcej niż tylko istnieniem w czasie. Jest dążeniem ku pełni życia; jest zalążkiem istnienia, które przekracza granice czasu: „bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka — uczynił go obrazem swej własnej wieczności” (Mdr 2,23)”. Jan Paweł II, Evangelium vitae 34, 1995.
16  Jan Paweł II, Evangelium vitae 9, 1995.

sobota, 17 kwietnia 2021

(103) Żywoty Świętych: Ryszard de Wyche

Żywot Ś. Rycharda Biskupa Cycestreńskiego,
szeroko wypisany od Radulfa Cycestriusa,
i od innych krótcej summowany. Surius Tom. 2.
Żył około roku Pańskiego, 1243.1


   Świętej i wiecznej pamięci Rychardus, rodem Anglik, z powiatu Wigornieńskiego, rodzice miał nie bogate – z młodości żaden go nigdy do grania, ani do tańców namówić nie mógł – pilnował nauk, na które był dany – i w nich, a nawięcej w stateczności obyczajów, inne rówienniki przechodził. Osierociały po rodzicach, brata z młodu miał w niewolą pojmanego – który gdy się w wielkim ubóstwie i prawie nagi wrócił – nie mając go ś. Rychardus czym zapomóc (bo sam nic nie miał) z miłości ku bratu, zaniechawszy nauk, na robotę się jego ręczną oddał – 2i nosił u brata grube prace, orząc, włócząc, wożąc, robiąc, i co jedno było potrzeba, jako napodlejszy czeladnik jego. Widząc brat on starszy wierną jego i uprzejmą służbę – wszytkę mu swoję część roli zapisał. Potym Rychardowi przyjaciele myślili o żenie – i zmówili zań pannę nie ubogą, z którą mieć się dobrze mógł – co widząc brat, iż mu się tak powiodło – żałować począł że mu część swoję zapisał. A ś. Rychardus zrozumiawszy to, rzekł do brata: nie frasuj się namilszy bracie, jakoś ty przeciw mnie szczodrobliwości swej użył, tak ja też przeciw tobie braterskiej miłości użyć chcę – zapisci i rolą wracam, i tę oblubienicę, jeśli przyjaciele jej przyzwolą, tobie oddaję – bom ja jeszcze i nigdy jej nie całował.
   3I tak opuściwszy brata, rolą, oblubienicę, przyjacioły, i wszytko – poszedł do Akademiej Oksonijskiej na naukę, i potym do Paryża. Tak wielką chęć miał do nauki, iż o żywności, coby jeść miał i w czym chodzić, myślić zapominał – a P. Bóg go, któremu się polecał, i dla którego tak światem gardził, dziwnie karmił. 4Powiadał sam, iż nas w Paryżu trzej w jednej komorze mieszkało, tak ubogich studentów, i tak zgodnych – iżeśmy tylo jeden płaszczyk do wychodzenia mieli – a gdy w nim jeden na lekcją poszedł – dwa doma siedzieć musieli, aże koleją onego się płaszczyka drugiemu dostało, toż dopiero słuchać lekcjej wychodził. Chleb tylo z trochą wina a jarzynę jaką ogrodną jedli – mięsa i ryb ledwo kiedy w niedzielę używali – i to przy przyjaciołach abo towarzyszach – a powiadał mąż święty, iż nigdy żywota wdzięczniejszego i milszego nie miał, jako na ten czas w onym ubóstwie. Prędko mistrzem uczonym został, a potym w Bononiej siedm lat prawa się ucząc, u mistrza swego w wielkiej wadze był – tak iż w chorobie jego puł roka zań czytał – i córkę swoję jedyną do małżeństwa mu ofiarował. Lecz go P. Bóg na coś innego wzywał – bo rychło potym ś. Edmundus Kantuarieński Biskup, kanclerzem go swym uczynił. 5Na tym urzędzie bogobojnie się sprawował, ręce od podarków czyste, serce ku wszytkim jednakie, łaskawą ku każdemu twarz, mądre rozprawy, i sprawiedliwe sądy zachowując. A gdy się na ś. Edmunda król Henryk, o kościelne prawa rozgniewał, tak iż na wygnaniu być musiał – i nieszczęścia mu także jako i szczęścia pomagał.
   6Po śmierci Edmunda w klasztorze Aureliańskim Teologiej się uczył – nie uchem i umiejętnością – ale sercem tajemnice Boskie czerpając – i ku uczynkom się świętym i gorącej miłości ku swemu stworzycielowi zapalając. Tamże kapłanem został, i do swych owiec, mając jednę Plebanią, pojachał – aby uprzejmie o ludzkie się zbawienie starając, sam swe naleźć mógł – a owce Chrystusowe pasąc, sam też od niego w łasce jego głodu nie marł. 7Tam będąc, obrany jest Biskupem Cycestreńskim – czego gdy się Król dowiedział – przeto iż niegdy był u ś. Edmunda kanclerzem, za swego nieprzyjaciela go miał, i w Biskupstwie wszytko konfiszkować i pobrać kazał. Upominał się u króla za przyczyną innych Biskupów, aby mu rzeczy kościelne wrócone były – ale nic otrzymać nie mogąc, do Papieża się Innocentego czwartego uciekł – gdzie już był król przez swe posły jego obżałował. Ale Papież stron przesłuchawszy, Biskupstwo mu przysądził, i sam go ręką swoją poświęcił.
   Powiadają to, iż drugiego także poświącając Biskupa – gdy przyszło do krzyżma, ledwie którą kroplę oleju wycisnąć z niego Papież mógł – a gdy ś. Rycharda pomazować miał, hojnie się olej z naczynia puścił. 8I rzekł jeden: prawieć ten zupełność Ducha ś. odniósł. Wróciwszy się z Rzymu do ojczyzny, wszystko Biskupstwo zwojowane i złupione nałazł – a król jawnie wywołać był kazał – aby Rychardowi żaden nic i pożyczyć nie śmiał. Mieszkał w cudzym domu nędzny Biskup, i jeść co nie mając, cudzym się chlebem ile mogło być i żebraniną tajemną żywił – a jednak chodził po wszytkim swym Biskupstwie nauczając, i Sakramenty świętymi szafując, gdzie było trzeba. Nadchodził i do dworu, królowi się ukazując a prosząc – aby kościelne wrócenie było – ale nigdy nic i za przyczyną wszytkich Biskupów nie sprawił. 9Kanonicy jego i Prełaci już sobie tesknili i oń się smucili – ale je on wesołą twarzą cieszył mówiąc: weselmy się z Apostoły, iżeśmy godnymi się zstali wzgardę i niecześć dla Chrystusa ucierpieć. To wam obiecuję, iż te kłopoty z łaski Bożej w dobry się i ucieszny koniec obrócą. Gdy o swej nędzy i królewskim uporze Papieżowi dał znać, wielce się go Papież użalił – 10i pisał do dwu Biskupów Angielskich, aby króla upomnieli – żeby do tego a tego czasu wrócił rzeczy kościelne – a jeśliby niechciał, aby upominanie i listy Papieskie po wszytkim królestwie obwołali.
   Tym dopiero zastraszony król, Biskupstwo po dwu leciech mu wrócił. Na którym przystojnie a wielce się pobożnie sprawował – samego siebie gęstszymi i pilniejszymi modlitwami i trudzenim ciała swego obwarowawszy, w kościelnych rzeczach czujnym, i dusz ludzkich zbawienia pragnącym się wielce stawił. Na ubogie hojną rękę rozciągał, o których się po Diocezjej swej jeżdżąc pytał – a nie czekał aby go proszono, ale sam w nie swoje dobrodziejstwa wmawiał, i mówił: jeśli nas Pan Bóg uprzedza w błogosławieństwie, czemu i my uprzedzać prośby bliźnich naszych nie mamy? Drogo u ludzi kupuje, kto za prośbę kupuje. 11Gdy go brat jego, który kościelne dochody sprawował, upominał – aby mierniej rozdawał, powiadając iż dochodów nie zstanie – powiedział: izali to przystoi, abyśmy my na srzebrze jedli i ze złotych kubków pili, a Chrystus w ubogich głód mrzeć miał? Mogę się ja na glinianych miskach najeść, a z drewnianej czaszki napić, jako i ociec mój – jeśli dochodów innych nie zstaje, pobierz bracie to srebro, poprzedaj złoto, a ubodzy niechaj mają co jeść. I koń na którym jeżdżę nazbyt drogi, przedaj go a kup mi tańszego, a co zbędzie niech mają ubodzy. Odziewał i nagie, i umarłe ręką swoją grzebł – szpital na chore kapłany osobny założył, żywnością je i odzieniem opatrując. Po kilakroć Pan Bóg jego jałmużnie błogosławił – iż z jednego chleba wiele się ich nad nadzieję najadło, i jeszcze wiele zostało. 12Włosiennicę i pancerz żelazny na gołym ciele swym nosił – odzienia miernego ani barzo plugawego, ani też barzo ochędożnego używał. W karaniu kościelnym był ostry i stateczny. Księdza jednego nieczystego, który klasztorną panienkę zwiódł, wyklął – i z sromotą Plebanią, którą w jego Biskupstwie miał, jemu odjął. A na to się nigdy użyć nie dał, aby go do swych owiec sprawowania przypuścić miał – toż innym trzem o niewiasty podejźrzane, których opuścić niechcieli, uczynił.
   Zgorzało mu raz jedno gumno i z dworem, i wielka się szkoda zstała – płakała czeladź jego, a on wesołą twarzą rzekł: nie smućcie się, gdyż jeszcze nam Pan Bóg pożywienie zostawił – 13a to dla tego odjął, iżeśmy na ubogie nie tak jako trzeba hojnymi byli – rozkazuję wam, abyście na nie na potym lepsze baczenie mieli. O mężne serce, które i w niedostatku się nie boi, a z szkody świeckiej, duchowne sobie skarby, cnót świętych jednać umie. Urzędniki swe zaklinał na imię Boże, aby nic nad prawo na poddanych nie wyciągali. 14Powinowatym swym nigdy Plebanij, i kościelnych urzędów nie zlecał, ani ich na to przypuścić chciał – powiadając iż Pan nasz Jezus Chrystus nie Jana, któremu był wedle ciała powinny – ale Piotra Pasterzem owiec swoich uczynił.15 W godzinach kościelnych gdy się dobrze a przystojnie odprawowały, wielce się kochał – i sam je nabożnie piał – a tego był znak, iż gdy który zakonnik do niego przyszedł, usta jego rad całował, mówiąc: 16Dobrze te usta całować, z których kadzenie wdzięczne, modlitew nabożnych Panu Bogu ofiarowanych, wonieje. Tego się był u błogosławionego Edmunda swego nauczył.
   Nie tylko w swojej, ale i w innych Biskupstwach, wiele kazań czynił, spowiedzi słuchał, radę dobrą dawał, rozpaczne i smutne pocieszał, wątpliwe potwierdzał, i inne niezliczone dobre uczynki, świeckie i duchowne ustawicznie czynił. Kazanie na podniesienie krzyża ś. przeciw Turkom, o grób Boży, które mu zlecił papież, ochotnie po wszytkiej Pomorskiej stronie, aż do miasta Kantuaryjskiego czynił – i tak na sprawowaniu urzędów Biskupich sercem gorącym i uprzejmą pracą zdrowie swoje strawił. Chorzejąc szedł w niedzielę do kościoła, i tam śpiewając a Mszej słuchając, upadł – skoro go do domu doniesiono – powiedział swym niektórym, iż już umrzeć miał, a dzień swego zeszcia wiedząc. 17Krucyfiks sobie przynieść już przy śmierci kazał, i obłapiając go i całując rany, tak jakoby Pana dla nas umierającego widział, mówił: Dziękuję Bóstwu twemu za te sromotne męki, któreś dla mnie podjąć raczył, i za wszytkie dobrodziejstwa którycheś mi użyczył – ty wiesz Panie, iżemci gotów dla ciebie męki wszytkie i śmierć podjąć – a jako ty widzisz serce moje iż to z prawdy mówię – tak się zmiłuj nademną – boć tobie ducha mego polecam – i te w uściech słowa wszytko miał – wzdychał też do przeczystej matki Bożej, sercem i usty do niej wołając, onym wierszykiem kościelnym: Maria mater gratiae, Matko miłosierdzia i matko łaski, broń nas od nieprzyjacielskiej porażki. A czasu naszej śmierci godziny, racz nas przyjąć do wiecznej dziedziny. I prosił swych kapellanów aby te słowa mówili, i tym mu uszy, gdyby odszedł od pamięci nabijali. Tak miedzy kapłanami swymi szczęśliwie skonał, roku żywota swego pięćdziesiątego szóstego, Urbanus 4. Papież miedzy święte go policzył – żył na Biskupstwie lat dziewięć – pogrzebiony jest w Cycestriej, gdzie się wielkie cuda dzieją, na chwałę Jezusowi Synowi Bożemu – któremu z Ojcem i z Duchem świętym równe państwo i chwała trwa na wieki wiekom. Amen.

  18Jaką miłość ku bratu niedostatecznemu, nie mając mu inszej pomocy dać, pokazał – jest się czemu podziwować, a ku naśladowaniu brać – zaniechawszy nauki i szkoły, z dobrej wolej swej, z samej uprzejmości braterskiej, pracą mu swoję i ręczną robotę na wszytkie posługi, jako niewolnikiem się jego zstając, oddał – sam na się i na swe potrzeby nic nie pomniąc. O jako to rzadka miedzy bracią miłość. Za którą dawał mu Pan Bóg i tę świecką nagrodę, tak bogatą mu małżonkę jednając – ale święty młodzieniec, z obrażeniem i zazdrością niejaką brata swego mieć jej niechciał – i owszem i szczęścia mu onego z wielkiej ku niemu chęci ustąpił – którą miłość lepszymi już dobry Pan Bóg jemu nagradzać począł – bo odegnawszy żądzą od niego ku oblubienicy cielesnej, dał mu chuć i miłość ku mądrości niebieskiej – 19której się jako małżonki rozmiłowawszy, mówił z pismem:20 nad urodę wszelaką i zdrowie, zamiłowałem mądrość – i wszytki bogactwa opuściłem dla niej – złoto, srebro, i kamienie drogie, przyrównane z nią zdały mi się jako drobny piasek, a wszytko dobre z nią mię potkało, którejem się w prostocie nauczył, i bez zazdrości jej użyczam. Dobrze było znać, gdy oblubienicę świecką opuścił, jaką mu P. Bóg dał chuć ku zofiej, to jest ku mądrości i nauce, dla której tak wielkie ubóstwo cierpiał, a ubóstwa prze miłość, jako on Jakob dla Rachele służąc, nie czuł – której dostawszy, i tu na świecie stanem Biskupim uczczony, i po wszem świecie wsławiony aż do tego czasu, na ziemi w ludzkiej barzo wonnej pamięci cnót swoich żyje – i w niebie królestwa i niewymownej zapłaty używa.
   2. Acz ten Święty, jako czytasz, jałmużny wielkie czynił – wszakże gdy go szkoda od ognia na majętności potkała, skąpemu to szafowaniu na ubogie przyczytał. By się w tym ludzie majętni czuli, jako im wiele dobra daremnie ginie i ginąć prędko może rozmaitymi przygodami, tak iż z tego nic jedno smutek, a drugdy rozpacz mają, byliby do czynienia jałmużny ochotniejszy – bo dwójby pożytek mieli, i z tego coby dali utrat onych nie czekając, skarby sobie po śmierci zbierali – i dobre mienie świeckie, lepiejby przeciwko przygodom opatrzyli, i ono rozmnożyli – ale czego na miłosierne uczynki i wysługę nieba żałujem – to marnie w przygodach bez użytku tracim.

1  VI. April. Kwietnia. Mart. R. 3. Aprilis.
Dziwna braterska miłość.
Oblubienicę i rolą dla zachowania braterskiej miłości opuścił.
Wielkie ubóstwo i zgoda studentów.
Urzędy prawego Kanclerza.
Prawa Teologia.
Na Biskupstwie prześladowanie miał od Króla.
Krzyżma oleju cudownie przybyło.
Wesele w nieszczęściu.
10  Królowie Angielscy jako Papieża słuchali.
11  Jałmużny i nauka o dochodach kościelnych.
12  Żelazny pancerz na ciele gołym nosił.
13  Czemu Pan Bóg majętność ludziom bierze.
14  Krewnym urzędów kościelnych nie dawał.
15  J 21.
16  Usta kapłańskie rad całował.
17  Krucyfiks przy śmierci.
18  Obrok duchowny.
19  Za świecką małżonkę mądrość mu P. Bóg za żonę dał.
20  Mdr 7.


Źródło:

Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

+

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

sobota, 10 kwietnia 2021

(5) Odsłony: Pieśń Anny

Odsłony Poematu Boga-Człowieka
czyli tej Ewangelii, która została objawiona Marii Valtorcie

   W otoczeniu wiosny i kwitnących gałęzi, w sprzyjających okolicznościach, Anna wyśpiewuje pieśń nadziei, świadoma już chwały Bożej, która na niej się wypełniła, kiedy dzięki Bożemu dotykowi jej łono stało się zdolne na przyjęcie życia pomimo posuniętej starości. Wsłuchajmy się w jej słowa:

   Chwała Panu Wszechmogącemu, który miał miłość dla dzieci Dawida. Chwała Panu!


   Przyzywa ona Pana pod imieniem Wszechmocnego, ponieważ doświadczyła na sobie Jego mocy, ponieważ cud właśnie się wydarzył – przyjęła do siebie życie i ono zakiełkowało, mimo że już przestawała mieć nadzieję. Widzi w tym nie swą zasługę, ale poczytuje to za zasługę swego przodka Dawida, którego Pan szczególnie umiłował i w którego rodzie miał przyjść zapowiadany Namaszczony
(1 Krn 17,11-14), który też sam Namaszczonym został nazwany. Anna powtarza słowa „Chwała Panu!”, gdyż w istocie to okazanie miłości nie jest zasługą Dawida, ani jego rodu, ale tylko samego Pana, który okazuje swą łaskę, jak chce, gdzie chce, kiedy chce i komu chce. Okazał Bóg miłość Annie, ale to nie jej zasługa, że właśnie życie w niej zakiełkowało. To zasługa szczególnego wybrania tych, których Bóg umiłował. Oni jednak nie są zasłużeni u siebie, są zasłużeni u Pana – to Jemu należy się chwała. Chwała Panu!


   Jego najwyższa łaska nawiedziła mnie z nieba.


   Najwyższą łaską jest dar życia. Anna śpiewa, że nawiedziła ją ona z nieba – spotkał ją więc dar życia. Śpiewa, że z nieba, ponieważ ten dar życia nie przyszedł ani z własnego wysiłku, ani nie przyniósł go ktoś inny, ale jego źródłem jest sam Bóg. Ludzie wiary mówiąc „z nieba”, chcą powiedzieć „niespodziewanie, nieoczekiwanie”, jakby „znikąd”, „niezasłużenie”, „z dobroci Boga”, „z niewidzialnej łaski przekraczającej ludzkie rozumienie”.


   Stara roślina wypuściła nową gałąź i jestem szczęśliwa.


   Stara roślina jak stary człowiek, nowa gałąź jak małe dziecko w łonie matki. Urodzić w podeszłym wieku to jak cud – to tak, jakby stara, usychająca już roślina wypuściła nagle nową gałązkę. Dlatego czuje się ona szczęśliwa
(beata), błogosławiona, wybrana. Jest szczęśliwa, ponieważ nosi w sobie dziecko, co jest nazywane „stanem błogosławionym”, i jest szczęśliwa, ponieważ spotkało ją niespotykane – na usychającej już roślinie młoda gałązka.


   Na Święcie Świat
eł rzucono nasiono nadziei.


   Na modlitwie podczas święta, w Annie odżyła nadzieja na posiadanie dziecka. To wymowne, że właśnie w świetle pojawiła się iskra. Nie należy jej szukać w ciemnościach, choćby się było w ciemnościach. To światło przynosi nadzieję. Tym światłem jest sam Bóg. To on rzucił tutaj nasiono nadziei – nasienie Boskie, mocniejsze od męskiego.


   Już w
nisanie wonność widzi jej kiełkowanie.


   Anna j
uż w nadziei szczęśliwa odchodzi od zmysłów i widzi niestworzone, nadprzyrodzone. Tak więc wonność w jej oczach jest czująca i widząca – „wonność widzi”. Miesiąc nisan odpowiadający tutaj kwietniowi – miesiącowi kwiecistemu – wyróżnia się mocnymi woniami budzącej się przyrody. To zbudzenie woni Anna postrzega jako Boskie. Przyroda się budzi i wydaje miłe zapachy, ponieważ jest czuła na dar nowego życia. Teraz więc, gdy Anna zostaje obdarzona nowym życiem, zauważa, że ten kwiecisty śpiew przyrody – ta wonność – sama widzi kiełkowanie jej nasiona nadziei. Przyroda współgra z nadprzyrodzonością i zostaje natchniona nadprzyrodzonością dla tych, którzy żyją Duchem Boga. Dlatego teraz to wonność widzi. Wonność powstaje jako wynik życia i odpowiedź na kiełkujące właśnie życie.


   Jak migdał, kwitnie moje ciało na wiosnę.


   Skądże migdał? Nawiązuje tu Anna do pamięci narodu wybranego – do zdarzenia, w którym nadzwyczajnie na lasce Aarona pojawiły się pączki i dojrzałe migdały
(Lb 17,16-26). Wśród dwunastu lasek jedna cudownie zakwitła. Cudowność zaznaczała się w tym, że właśnie ta jedna wybiła się spośród wielu. Podobnie, Anna pośród wielu kobiet starych jedna zakwitła nowym życiem. Migdał – owoc słodki, owoc gorzkawy, owoc tłusty, dorodny, zdrowy – znak nowego życia, obfitość dana z wysoka.


   Czuć wieczorem, że nosi swój owoc.


   Ciało przyszłej matki czuje swój owoc, gdy kładzie się wieczorem na łożu swego snu. Tutaj, wieczór dla Anny jest też wieczorem życia – czasem, który przybliża sen wieczny –
rzeczywistość życia wiecznego.


   Na tej gałęzi rośnie róża, rośnie najsłodsze jabłko.


   Świeże i piękne życie jest jak róża zachwycająca swym zapachem i widokiem. Życie człowieka jest jak najsłodsze jabłko, gdyż będąc na obraz Boga, jest znakiem niebiańskiej łaski.


   Rośnie świecąca gwiazda, rośnie niewinne maleństwo.


   Na roślinie nagle wyrasta gwiazda – coś niebiańskiego; wyrasta maleństwo – ktoś ziemisty. Ponieważ jesteśmy w świecie duchowym, rośliny wydają ciała niebieskie, rośliny wydają ciała ludzkie. Ciała wyrastają z gałęzi, ponieważ ta gałąź jest tutaj życiem. Jest to życie niebiańsko-ziemskie – takie, które wydaje z siebie blaski nieba i takie, które ukrywa się w postaci zlepionej z prochu ziemi.


   Rośnie radość domu, małżonka i małżonki.


   Mały blask, drobne, niewinne życie przynosi radość dla domu – radość dla wewnętrznego życia mężczyzny i kobiety oddanych sobie wzajemnie w miłości tak głęboko, że stanowią jedno ciało i jedno życie.


   Sława Bogu, memu Panu, który miał nade mną litość.


   Bogu należą się dzięki za dar życia dla tej, która była bezdzietna. Bóg ujrzał jej biedę – jej brak – i ubogacił ją – napełnił. Dlatego Anna sławi Boga za litość, jaką jej okazał przez ubogacenie czy napełnienie.


   Powiedziało mi to Jego światło: „Przyjdzie do ciebie gwiazda”.


   Litość Boga została oznajmiona Annie przez światło, które ujrzała. Opowiada o tym zdarzeniu później swemu mężowi, kiedy dzieli się z nim swą świeżą radością. Tak o tym mówi: „Ostatniego dnia, gdy modliłam się w świątyni, najbliżej jak to możliwe dla kobiety przy domu Bożym, a był już wieczór… pamiętasz, że powiedziałam:
«Jeszcze, jeszcze trochę». Nie mogłam oderwać się stamtąd bez otrzymania łaski! Więc w mroku, który już zapadał, z wnętrza miejsca świętego, na które patrzyłam z zauroczeniem duszy, ażeby wydrzeć zgodę od obecnego Boga, ujrzałam wyłaniające się światło, iskrę najpiękniejszego światła. Była lśniąca jak księżyc, a jednak miała w sobie wszystkie światła wszystkich pereł i klejnotów, jakie są na ziemi. Zdawało się, że jedna z cennych gwiazd zasłony, tych gwiazd położonych pod stopami cherubinów, odpina się i staje się blaskiem nadprzyrodzonego światła… zdawało się, że zza zasłony świętej, z samej chwały, powstaje płomień i przychodzi do mnie szybko, i przecinając powietrze, śpiewa głosem niebiańskim, mówiąc: «Niech przyjdzie do ciebie to, o co prosiłaś». I dlatego też śpiewam: «Przyjdzie do ciebie gwiazda»”.

   W postawie Anny ukryta jest tajemnica skutecznej modlitwy. Ona zbliża się do Boga – jest w miejscu możliwie najbliższym, i trwa, nie ustępując, aż nie otrzyma łaski. Czymże jest ta łaska? Czy można ją sobie wyobrazić? Czego właściwie Anna oczekuje? Czy znaku, czegoś cudownego? W istocie oczekuje zapewnienia – oczekuje napełnienia swej duszy, uspokojenia, które dałoby poznać, że została ona wysłuchana, ponieważ dusza na modlitwie nie pragnie niczego innego ponad to. Dusza prawdziwie wierna, czysta w swych zamiarach, pragnie napełnienia siebie obecnością Boga i w tym napełnieniu staje się zaspokojona.

   Anna posiadała szczególny zamiar – nie szukała tylko zaspokojenia duszy, ale pragnęła jeszcze dziecka. Jednak to jej szczególne pragnienie okazało się spójne z pragnieniem napełnienia siebie obecnością Boga, ponieważ mówi, że patrzyła z zauroczeniem na miejsce święte. Była więc wpatrzona w obecność Bożą – tajemniczą obecność ukrywającą się pod znakiem zasłony świątyni. I obecność Boża zdaje się ją napełniać, gdy widząc światło, doświadcza ona czegoś nadzwyczajnego i w świetle widzi więcej – „iskrę najpiękniejszego światła”, „lśniącą jak księżyc”, posiadającą „w sobie wszystkie światła wszystkich pereł i klejnotów, jakie są na ziemi”, gwiazdę spod stóp cherubów, „blask nadprzyrodzonego światła”, „płomień” z samej Bożej chwały.

   Jest to więc światło żywe – nie tylko jakiś zwid czy omam. Anna widząc je, widzi więcej, a także słyszy, jak światło to przemawia do niej śpiewem. Nie jest to śpiew niewyraźny – jakaś melodia, zaśpiewka – ale same słowa, które śpiewają: „Niech przyjdzie do ciebie to, o co prosiłaś”. Anna zdaje się więc słyszeć skrytą modlitwę Bożego Ducha, która objawia jej się w świetle i tajemniczym doświadczeniu. Nikt nie ma dostępu do tej tajemnicy – do tego doświadczenia. Dopiero przez własny śpiew Anna oznajmia to światu – pierw samej przyrodzie, później mężowi przyciągniętemu dziwnym śpiewem, a teraz nam.
   Światło żywe przemówiło do Anny, ale też ją oświeciło. Słowa, które wcześniej były jej dane: „Niech przyjdzie do ciebie to, o co prosiłaś” odczytuje ona w nowym świetle i w swojej pieśni radości nie powtarza już tych samych słów, ale śpiewa: „Powiedziało mi to Jego światło: «Przyjdzie do ciebie gwiazda»”. Światło Boże nie przekazuje tylko wiadomości, jak jakiś światłowód, ale rozjaśnia zmysły i umysł, prowadząc do poznania Boga. Dlatego Anna z pomocą Bożego Ducha wyjaśnia sobie słowa, które wcześniej otrzymała i czyta je w nowym blasku. Życie Boże jest płodne, tętniące, rozkwitające na nowo wciąż nowymi odblaskami tego, co wieczne i Tego, który Wieczny.

   Chwała, chwała! Twoim będzie ten owoc rośliny.


   Podwójne śpiewanie „chwała” oznajmia wielką radość – jej głos dosięga niebios. Anna śpiewa, że owoc będzie „twoim” i właściwie nie jest wiadome, kogo ma na myśli. Czy śpiewa ona to sobie, mówiąc „będzie twój i tylko twój”? Czy też może myśli o Bogu? Patrząc na całość osoby – jej postawę oraz jej późniejsze słowa, wydaje się, że śpiewa to Bogu, ponieważ już zawczasu myśli o odwdzięczeniu się i złożeniu dziecka jako daru w świątyni.

   Podczas rozmowy oboje małżonkowie mówią, że dziecko jest darem dla Niego, wskazując tym samym, że już wcześniej posiadali taki zamysł. To, że zamysł ten był już wcześniejszy, jest uwydatnione przez to, że podczas rozmowy w tej sprawie między małżonkami nie ma pytań, a jest jednomyślność. Nie jest to dla nich żadna sprawa nowa. Widocznie wcześniej powzięli już zamiar, że jeśli otrzymają dziecko, to poświęcą je Bogu. Joachim w rozmowie mówi, odnosząc się do Boga, że „dla Niego jest darem
(offerta),1 poświęcona (ostia)2 przed narodzeniem”, a Anna odpowiada: „Dla Niego jest darem, tak. Chłopczyk bądź dziewczynka, gdy już przez trzy lata nacieszymy się naszym stworzonkiem, oddamy je Panu. My też poświęceni wraz z nią, dla Bożej chwały”.

   Jednak
zauważmy, że w tej pieśni Anna nie zwraca się do Boga przez „Ty”. Nie ma ona w sobie tej poufałości, żeby tak do Niego mówić. Nazywa Go Panem. Więc słowa „twoim będzie” należy odnieść do samej matki czyli do Anny. Potwierdzają to także zdania wypowiedziane wcześniej w pieśni: „Powiedziało mi to Jego światło: «Przyjdzie do ciebie gwiazda»”. W zdaniach tych określenie „ciebie” odnosi się do Anny. Później więc słowa „twoim będzie” nawiązują zwyczajnie do tego samego „ciebie” Anny. Dziecko więc będzie darem dla Boga, ale darem od Anny, jej darem dla Niego.


   Pierwszy i ostatni, święty i czysty jako dar od Pana.


   Owoc rośliny-Anny, jest pierwszy i ostatni, dlatego, że wcześniej nie posiadała ona dziecka i więcej już nie zamierza posiadać (
wyjątkowość cudu). Patrząc głębiej, w tych słowach „pierwszy i ostatni” zawiera się obraz doskonałości. To jakby Słowo Wieczne, które powiedziało o sobie „Ja jestem Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec” (Ap 22,13). Dziwne, że Ta, która miała porodzić Pierwszego i Ostatniego, sama była do niego bardzo podobna, także w tym, że stała się Pierwszą i Ostatnią. Dlatego stała się godną, by przyjąć do swego łona Jedynego.

   Anna wypowiada też wielką tajemnicę. Dziecko, które ma się z niej narodzić, ma być święte i czyste. Nie jest to w jej ustach jakaś przesada zachwyconej matki, lecz mądrość wynikająca z właściwego rozpoznania. To, co dane jest od Pana, od Boga, nie jest inne, jak święte i czyste. Sama Anna zapewne nie zdaje sobie sprawy, ale wypowiada tutaj pewną zapowiedź, że dziecko, które się narodzi będzie nieskalane, nazwane później przez wierzących Wszechświętą, Przeświętą
(gr.
ΠαναγίαPanagia, cs. ПресвѧтаяPrieswiataja, łac. Sanctissima, Tota Sancta, Omnisancta), Niepokalaną, Przeczystą (gr. Ἄχραντος, Ἀκήρατος Achrantos, Akēratos, cs. Пречи́стаяPrieczistaja, łac. Immaculata), Zawsze Dziewicą (gr. Ἀειπαρθένος Aeiparthenos, cs. ПриснодваPrisnodiewa, łac. Semper Virgo) i samym Niepokalanym Poczęciem (łac. Immaculata Conceptio).

   Twoim będzie i przez niego przyjdzie radość i pokój na ziemię.


   Anna nie wyobraża sobie, jak doniosłe i prawdziwe są jej słowa, które śpiewa w zachwycie. Każde dziecko należy do rodzica i każde przynosi radość i pokój dla rodziców, choćby było to dziecko chore i nie w pełni sprawne, dlatego że jest ono owocem miłości i żywym przypomnieniem miłości – obecnością miłości na ziemi. Nie wyobrażała sobie jednak Anna, jak wielkie to słowa „na ziemię” – nie wyobrażała sobie, że dziecko, które z niej się narodzi, przyniesie światu Zbawiciela – prawdziwą Radość i Pokój – To Życie, które nie więdnie, a żyje na wieki.
   Czy to, że mówi „twoim będzie” nie wydaje się samolubnym? Nic nie wskazuje na takie znaczenie tego zwrotu w tej pieśni. Anna cieszy się raczej, że przyczyni się dla dobra – wyda światu owoc, spełni zadanie matki, da dobro z siebie, będzie miała udział w wylaniu Bożej łaski. Nie jest to ten rodzaj zwyrodniałej matki, która mówi „dziecko jest moją własnością i mogę z nim robić, co mi się żywnie podoba”, „ten płód należy do mnie i jeśli zechcę, mogę go uśmiercić”, „to dziecko jest dla mnie utrapieniem i nie chcę mieć z nim nic do czynienia; należy do mnie, ale mam prawo go nie chcieć i zostawić albo wystawić na zabicie”. Nie śpiewa też Anna „twoim będzie, tylko twoim, ty go zrodzisz, tobie należy się chwała”. Dziecko będzie rzeczywiście chwałą matki, ale Anna nie przypisuje sobie tej chwały. Ona oddaje ją od początku Bogu.
   To piękne cieszyć się darem Boga. Przez przyjmowanie Bożego daru i branie go za własny, nie obrażamy wcale Boga, ale Go uznajemy. On zechciał nas ubogacić, nas, Jego własność. On nas, Swoją własność, obdarzył Swoją Własnością, abyśmy stali się do Niego podobni w dawaniu swojej własności światu. Cieszmy się i radujmy, Pan dał nam udział w przyjściu radości i pokoju na ziemię – Pan dał nam udział w przyniesieniu światu Zbawiciela. Pomnijmy jednak, że ta nasza własność jest darem. Składajmy więc stale dzięki Temu, który nas obdarzył i nieprzerwanie obdarza, napełniając przeobficie.


   Leć, czółenko. Nić będzie na płótno dla niemowlątka.


   Pieśń płynie, tak jak leci czółenko – życie się toczy i wije nową szatę dla życia, które właśnie ma się narodzić – życia jeszcze niemówiącego ludzkim głosem, ale już potrzebującego ciepła miłości. W tym nastroju łaski wszystko wypływa od Boga, przenikane jest przez Boga i do Boga przybliża.


   Narodzi się! Do Bog
a śpiewnie idzie pieśń mego serca.


   „Narodzi się” – słowo przybliżające upragniony dzień, tak że staje się obecny już teraz. Już się rodzi w sercu, i stąd pieśń się niesie, opiewając Tego, który jest Sprawcą niecodziennego cudu w codzienności. Źródłem pieśni Anny jest jej serce, jak sama oznajmia to swojemu mężowi – to serce, które może wypowiadać słowa chwały i słowa potępienia. Ponieważ tutaj serce wypowiada słowa chwały i ta chwała jest zanoszona do Boga, widzimy, że Anna śpiewa z Boga, Boga opiewając.

   Pieśń Anny jest pieśnią życia – sprawia ona, że Anna młodnieje i pięknieje. Na jej widok młodnieje też mąż, ponieważ życie Boże zachwyca i rozlewa swoją woń wszędzie wokół i przyjmowane jest przez serca pokorne, gotowe na przyjęcie łaski. Sama Anna mówi: „Powierzyłam pieśni troskę o powiedzenie sobie i powiedzenie tobie wielkiej radości”.

   Pieśń staje się tutaj nośnikiem radości, nośnikiem życia. Anna śpiewa pieśń także sobie samej, ponieważ wydarzenie, o którym śpiewa, wielce ją przerasta i jeszcze niezupełnie je sobie uświadamia. Jest to podobne do modlitwy, w której modlący się zbliża się do Boga, ale nigdy Boga do końca nie zgłębia, więc powtarza modlitwę, aby coraz głębiej Go sobie uświadomić.

   Anna powtarza pieśń swojemu mężowi, Joachimowi, ale nie potrafi jej dokończyć. Jej głos się załamuje, radość się przelewa i wylewa we łzach. Tu mówi ona już nie poezją i nie pieśnią, ale oznajmia wiadomość w rzeczy samej: „Jestem matką, mój kochany!” Mąż czyni żonie lekki wyrzut, mówiąc: „I nie powiedziałaś mi tego?” Anna wyjaśnia wtedy, że musiała się upewnić. To, co ją spotkało, było dla niej tak niespotykane, że obawiała się, czy nie wpadła w złudzenie. Dopiero po przekonaniu się, że jest matką rzeczywiście, dzieli się swoją radością. Nie chce ona dawać mężowi i światu owocu złudzenia, ale owoc prawdziwy. Także radość, która poprzedza narodziny, jest zalążnią prawdziwego owocu.

   Czy to nie niedowiarstwo, że Anna nie mówi Joachimowi o cudzie od razu? Nie wydaje się. Ona raczej wierzy od początku, ale żeby mówić o swojej wierze, musi się w niej utwierdzić. Czeka zapewne na odpowiedni czas – na znak, który by potwierdzał to, co w niej zostało dokonane. Człowiek, w którym dokonany zostaje cud, ma czas, aby przekonać się o cudzie. Cud ma być oczywistością, nie wymaga on wiary. Istotne, aby mieć wiarę, że Bóg cudu może dokonać.

   Anna zastanawia się, kim będzie to dziecko, które objawia się jako gwiazda i mówi „jestem” w Święto Świateł. To zastanowienie nad znakiem wskazuje na Obecność i Objawienie się Boga i Jego Działania – Ojca, Syna i Ducha Świętego. Działa tutaj Bóg. Wobec tego pyta ona, jakie imię nadadzą dziecku. Joachim odpowiada mądrze: „Jeśli będzie chłopcem, nazwiemy go Samuelem. Jeśli dziewczynką, Gwiazdą”. Oba imiona odpowiadają rzeczywistości.
Pierwsze – Jego Imię Bóg – Samuel – nawiązuje do dawnych dziejów, kiedy inna Anna była bezpłodną i została wysłuchana przez Pana, który obdarzył ją dzieckiem, a imię jego było Samuel. Drugie imię – Gwiazda – Maryja – nawiązuje do znaku, jaki został objawiony w świątyni, a także, jak mówi Joachim, jest to „gwiazda naszego morza, perła, szczęście. Imię pierwszej wielkiej kobiety w Izraelu. Jednak ona nie zgrzeszy nigdy przeciw Panu, jedynie Jemu będzie dawała swoją pieśń, ponieważ dla Niego jest darem, poświęcona przed narodzeniem”.


   Chwała Panu Wszechmogącemu,
      który miał miłość dla dzieci Dawida. Chwała Panu!

   Jego najwyższa łaska nawiedziła mnie z nieba.

   Stara roślina wypuściła nową gałąź i jestem szczęśliwa.
   Na Święcie Świateł rzucono nasiono nadziei.
   Już w nisanie wonność widzi jej kiełkowanie.
   Jak migdał, kwitnie moje ciało na wiosnę.
   Czuć wieczorem, że nosi swój owoc.
   Na tej gałęzi rośnie róża, rośnie najsłodsze jabłko.
   Rośnie świecąca gwiazda, rośnie niewinne maleństwo.
   Rośnie radość domu, małżonka i małżonki.
   Sława Bogu, memu Panu, który miał nade mną litość.
   Powiedziało mi to Jego światło: „Przyjdzie do ciebie gwiazda”.
   Chwała, chwała! Twoim będzie ten owoc rośliny.
   Pierwszy i ostatni, święty i czysty jako dar od Pana.
   Twoim będzie i przez niego przyjdzie radość i pokój na ziemię.
   Leć, czółenko. Nić będzie na płótno dla niemowlątka.
   Narodzi się! Do Boga śpiewnie idzie pieśń mego serca.

Przypisy:
1  Dar jako coś przyniesionego, przedstawionego, wystawionego, ofiara.
2  Ktoś poświęcony lub coś poświęconego, zwłaszcza Bogu. W późniejszym znaczeniu chrześcijańskim także hostia, czyli opłatek chleba, który po poświęceniu staje się ciałem Jezusa Chrystusa.
 
Napisał Jakub Szukalski.