sobota, 22 grudnia 2018

(112) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Zarzut Belzebuba

   22 Wówczas przyprowadzono Mu opętanego, który był niewidomy i niemy. Uzdrowił go, tak że niemy mógł mówić i widzieć. 23 A całe tłumy pełne były podziwu i mówiły: «Czyż nie jest to Syn Dawida?» 24 Lecz faryzeusze, słysząc to, mówili: «On tylko mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe duchy». 25 Jezus, znając ich myśli, rzekł do nich: «Każde królestwo od wewnątrz skłócone pustoszeje. I nie ostoi się żadne miasto ani dom, wewnętrznie skłócone. 26 Jeśli szatan wyrzuca szatana, to sam z sobą jest skłócony, jakże się więc ostoi jego królestwo? 27 I jeśli Ja mocą Belzebuba wyrzucam złe duchy, to czyją mocą wyrzucają je wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. 28 Lecz jeśli Ja mocą Ducha Bożego wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło do was królestwo Boże. 29 Albo jak może ktoś wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże? I dopiero wtedy dom jego ograbi.
   30 Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; i kto nie zbiera ze Mną, [ten] rozprasza». (Mt 12,22-30)

   22 A uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: «Ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy».
   23 Wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: «Jak może szatan wyrzucać szatana? 24 Jeśli jakieś królestwo jest wewnętrznie skłócone, takie królestwo nie może się ostać. 25 I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. 26 Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i jest ze sobą skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. 27 Nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i dopiero wtedy dom jego ograbi». (Mk 3,22-27)

   14 Raz wyrzucał złego ducha [z człowieka], który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. 15 Lecz niektórzy z nich rzekli: «Mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe duchy». 16 Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba. 17 On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: «Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali. 18 Jeśli więc i szatan z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. 19 Lecz jeśli Ja mocą Belzebuba wyrzucam złe duchy, to czyją mocą wyrzucają je wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. 20 A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.
   21 Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. 22 Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, to zabierze całą broń jego, na której polegał, i rozda jego łupy.
   23 Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, ten rozprasza». (Łk 11,14-23)

   22 Τότε προσηνέχθη αὐτῷ δαιμονιζόμενος τυφλὸς καὶ κωφός, καὶ ἐθεράπευσεν αὐτόν, ὥστε τὸν κωφὸν λαλεῖν καὶ βλέπειν. 23 καὶ ἐξίσταντο πάντες οἱ ὄχλοι καὶ ἔλεγον· μήτι οὗτός ἐστιν ὁ υἱὸς Δαυίδ; 24 οἱ δὲ Φαρισαῖοι ἀκούσαντες εἶπον· οὗτος οὐκ ἐκβάλλει τὰ δαιμόνια εἰ μὴ ἐν τῷ Βεελζεβοὺλ ἄρχοντι τῶν δαιμονίων. 25 Εἰδὼς δὲ τὰς ἐνθυμήσεις αὐτῶν εἶπεν αὐτοῖς· πᾶσα βασιλεία μερισθεῖσα καθ’ ἑαυτῆς ἐρημοῦται καὶ πᾶσα πόλις ἢ οἰκία μερισθεῖσα καθ’ ἑαυτῆς οὐ σταθήσεται. 26 καὶ εἰ ὁ σατανᾶς τὸν σατανᾶν ἐκβάλλει, ἐφ’ ἑαυτὸν ἐμερίσθη· πῶς οὖν σταθήσεται ἡ βασιλεία αὐτοῦ; 27 καὶ εἰ ἐγὼ ἐν Βεελζεβοὺλ ἐκβάλλω τὰ δαιμόνια, οἱ υἱοὶ ὑμῶν ἐν τίνι ἐκβάλλουσιν; διὰ τοῦτο αὐτοὶ κριταὶ ἔσονται ὑμῶν. 28 εἰ δὲ ἐν πνεύματι θεοῦ ἐγὼ ἐκβάλλω τὰ δαιμόνια, ἄρα ἔφθασεν ἐφ’ ὑμᾶς ἡ βασιλεία τοῦ θεοῦ. 29 ἢ πῶς δύναταί τις εἰσελθεῖν εἰς τὴν οἰκίαν τοῦ ἰσχυροῦ καὶ τὰ σκεύη αὐτοῦ ἁρπάσαι, ἐὰν μὴ πρῶτον δήσῃ τὸν ἰσχυρόν; καὶ τότε τὴν οἰκίαν αὐτοῦ διαρπάσει 30 ὁ μὴ ὢν μετ’ ἐμοῦ κατ’ ἐμοῦ ἐστιν, καὶ ὁ μὴ συνάγων μετ’ ἐμοῦ σκορπίζει. (Mt 12,22-30)

   22 Καὶ οἱ γραμματεῖς οἱ ἀπὸ Ἱεροσολύμων καταβάντες ἔλεγον ὅτι Βεελζεβοὺλ ἔχει καὶ ὅτι ἐν τῷ ἄρχοντι τῶν δαιμονίων ἐκβάλλει τὰ δαιμόνια.
   23 Καὶ προσκαλεσάμενος αὐτοὺς ἐν παραβολαῖς ἔλεγεν αὐτοῖς· πῶς δύναται σατανᾶς σατανᾶν ἐκβάλλειν; 24 καὶ ἐὰν βασιλεία ἐφ’ ἑαυτὴν μερισθῇ, οὐ δύναται σταθῆναι ἡ βασιλεία ἐκείνη· 25 καὶ ἐὰν οἰκία ἐφ’ ἑαυτὴν μερισθῇ, οὐ δυνήσεται ἡ οἰκία ἐκείνη σταθῆναι. 26 καὶ εἰ ὁ σατανᾶς ἀνέστη ἐφ’ ἑαυτὸν καὶ ἐμερίσθη, οὐ δύναται στῆναι ἀλλὰ τέλος ἔχει. 27 ἀλλ’ οὐ δύναται οὐδεὶς εἰς τὴν οἰκίαν τοῦ ἰσχυροῦ εἰσελθὼν τὰ σκεύη αὐτοῦ διαρπάσαι, ἐὰν μὴ πρῶτον τὸν ἰσχυρὸν δήσῃ, καὶ τότε τὴν οἰκίαν αὐτοῦ διαρπάσει. (Mk 3,22-27)

   14 Καὶ ἦν ἐκβάλλων δαιμόνιον [καὶ αὐτὸ ἦν] κωφόν· ἐγένετο δὲ τοῦ δαιμονίου ἐξελθόντος ἐλάλησεν ὁ κωφὸς καὶ ἐθαύμασαν οἱ ὄχλοι. 15 τινὲς δὲ ἐξ αὐτῶν εἶπον· ἐν Βεελζεβοὺλ τῷ ἄρχοντι τῶν δαιμονίων ἐκβάλλει τὰ δαιμόνια· 16 ἕτεροι δὲ πειράζοντες σημεῖον ἐξ οὐρανοῦ ἐζήτουν παρ’ αὐτοῦ. 17 αὐτὸς δὲ εἰδὼς αὐτῶν τὰ διανοήματα εἶπεν αὐτοῖς· πᾶσα βασιλεία ἐφ’ ἑαυτὴν διαμερισθεῖσα ἐρημοῦται καὶ οἶκος ἐπὶ οἶκον πίπτει. 18 εἰ δὲ καὶ ὁ σατανᾶς ἐφ’ ἑαυτὸν διεμερίσθη, πῶς σταθήσεται ἡ βασιλεία αὐτοῦ; ὅτι λέγετε ἐν Βεελζεβοὺλ ἐκβάλλειν με τὰ δαιμόνια. 19 εἰ δὲ ἐγὼ ἐν Βεελζεβοὺλ ἐκβάλλω τὰ δαιμόνια, οἱ υἱοὶ ὑμῶν ἐν τίνι ἐκβάλλουσιν; διὰ τοῦτο αὐτοὶ ὑμῶν κριταὶ ἔσονται. 20 εἰ δὲ ἐν δακτύλῳ θεοῦ [ἐγὼ] ἐκβάλλω τὰ δαιμόνια, ἄρα ἔφθασεν ἐφ’ ὑμᾶς ἡ βασιλεία τοῦ θεοῦ. 21 ὅταν ὁ ἰσχυρὸς καθωπλισμένος φυλάσσῃ τὴν ἑαυτοῦ αὐλήν, ἐν εἰρήνῃ ἐστὶν τὰ ὑπάρχοντα αὐτοῦ· 22 ἐπὰν δὲ ἰσχυρότερος αὐτοῦ ἐπελθὼν νικήσῃ αὐτόν, τὴν πανοπλίαν αὐτοῦ αἴρει ἐφ’ ᾗ ἐπεποίθει καὶ τὰ σκῦλα αὐτοῦ διαδίδωσιν. 23 Ὁ μὴ ὢν μετ’ ἐμοῦ κατ’ ἐμοῦ ἐστιν, καὶ ὁ μὴ συνάγων μετ’ ἐμοῦ σκορπίζει. (Łk 11,14-23)

   Piotr, niezadowolony, mamrocze do siebie. Idzie z innymi na spotkanie Jezusa. Po pierwszych powitaniach mówią Mu o opętanym niewidomym i niemym, czekającym z rodzicami na Jego przybycie od wielu godzin.
   Mateusz wyjaśnia:
   «Jest jak bezwładny. Rzucił się na puste worki i więcej się nie poruszył. Rodzice w Tobie pokładają nadzieję. Chodź wypocząć, a potem mu pomożesz».
   «Nie. Idę do niego zaraz. Gdzie on jest?»
   «W dolnej izbie, przy piecu. Umieściłem go tam z rodzicami, bo jest wielu faryzeuszów i także uczonych w Piśmie. Wyglądają jak stojący na czatach...»
   «Tak, byłoby lepiej nie dawać im tej przyjemności...» – zrzędzi Piotr.
   «Nie ma Judasza, syna Szymona?» – dopytuje się Jezus.
   «Został w domu. On zawsze musi robić co innego niż wszyscy» – narzeka nadal Piotr.
   Jezus patrzy na niego, ale nie czyni mu wyrzutów. Śpieszy się do domu, powierzając dziecko właśnie Piotrowi. Ten głaska je i wyciąga zaraz zza pasa piszczałkę, mówiąc:
   «Jedna dla ciebie, druga dla mojego syna. Jutro wieczorem zaprowadzę cię, żebyś go zobaczył. Prosiłem pasterza, któremu opowiadałem o Jezusie, żeby mi je zrobił».
   Jezus wchodzi do domu, wita Judasza, który wydaje się bardzo zajęty układaniem naczyń. Potem idzie prosto do czegoś w rodzaju spiżarni, niskiej i ciemnej, przylegającej do pieca.
   «Wyprowadźcie chorego» – nakazuje Jezus.
   Jeden faryzeusz – który nie jest z Kafarnaum i ma wygląd jeszcze bardziej nieprzyjemny niż miejscowi faryzeusze – mówi:
   «To nie jest chory, to opętany».
   «To też jest choroba, ducha...»
   «Ale jego oczy nie widzą i ma związany język...»
   «To też jest choroba ducha, która rozciąga swe panowanie na członki i na organy. Gdybyś Mi pozwolił skończyć, dowiedziałbyś się, co chciałem powiedzieć. Gdy jest się chorym i gorączka jest we krwi, to od krwi atakuje ona tę lub inną część ciała».
   Faryzeusz nie wie już, co powiedzieć, więc milczy. Opętanego przyprowadzono przed Jezusa. Jest bezwładny – jak to dobrze określił Mateusz – bardzo skrępowany przez demona. Ludzie nadciągają w tym czasie licznie. To niewiarygodne, jak w godzinach – wydających się czasem wolnym – ludzie szybko nadbiegają tam, gdzie można zobaczyć coś ciekawego. Są teraz osobistości z Kafarnaum, a pomiędzy nimi czterech faryzeuszy. Jest i Jair, a w kącie – przepraszając, że musi czuwać nad porządkiem – rzymski setnik, z nim zaś mieszkańcy innych miejscowości.
   «W imię Boga, opuść te źrenice i język tego człowieka! Ja tego chcę! Uwolnij od siebie, [demonie,] to stworzenie! Już nie wolno ci go trzymać. Odejdź!» – woła Jezus, wyciągając ręce i rozkazując.
   Cud rozpoczyna się od wściekłego wycia demona, a kończy się krzykiem radości uwolnionego, który woła:
   «Synu Dawida! Synu Dawida! Święty i Królu!»
   «Jak on to zrobił, że wie, kim jest Ten, który go uzdrowił?» – pyta uczony w Piśmie.
   «Ależ to wszystko jest komedią! Ci ludzie są opłaceni, żeby ją odegrać!» – mówi faryzeusz, wzruszając ramionami.
   «Ale przez kogo? Jeśli wolno was zapytać» – odzywa się Jair.
   «Nawet przez ciebie».
   «A w jakim celu?» [– dopytuje się Jair.]
   «Aby rozsławić Kafarnaum».
   «Nie poniżaj swego rozumu, wygadując głupstwa i nie plam swego języka kłamstwami. Wiesz, że to nieprawda, i powinieneś zrozumieć, że mówisz głupstwa. To, co się tutaj stało, zdarzyło się w wielu miejscach Izraela. Zatem wszędzie jest ktoś, kto płaci? Naprawdę nie wiedziałem, że w Izraelu prosty lud jest tak bardzo bogaty! Wy bowiem ani z pewnością żaden z wielkich za to nie płacicie. W takim razie płaci prosty lud, bo jedynie on kocha Nauczyciela».
   «Ty jesteś przełożonym synagogi i kochasz Go. Jest tutaj Manaen, a w Betanii – Łazarz, syn Teofila. Oni nie są prostym ludem» [– odpowiadają faryzeusze.]
   «Oni jednak są uczciwi i ja – też. Nie oszukujemy nikogo, w niczym. A jeszcze mniej w sprawach wiary. My nie pozwalamy sobie na to, bo lękamy się Boga i zrozumieliśmy, że uczciwość jest tym, co się Bogu podoba».
   Faryzeusze odwracają się plecami do Jaira i atakują krewnych uzdrowionego:
   «Kto wam powiedział, że macie tutaj przyjść?»
   «Kto? Wielu ludzi, których już uzdrowił... lub ich krewnych».
   «Ale co wam dali?»
   «Co dali? Pewność, że On go uzdrowi».
   «Ale czy on był naprawdę chory?»
   «O! Umysły podstępne! Wy sądzicie, że to wszystko jest nieprawdą? Idźcie do Gadary i jeśli nie wierzycie, dowiedzcie się o nieszczęściu rodziny Anny, małżonki Izmaela».
   Ludzie z Kafarnaum, oburzeni, wywołują wrzawę, Galilejczycy zaś, przybyli z okolic Nazaretu, mówią:
   «A jednak to syn stolarza Józefa!»
   Mieszkańcy Kafarnaum, wierni Jezusowi, wołają:
   «Nie. On jest tym, za kogo się uważa, i tym, kim Go określił uzdrowiony człowiek:” Synem Boga i Synem Dawida”».
   «Ależ nie pobudzajcie jeszcze bardziej ludu waszymi potwierdzeniami!» – mówi uczony w Piśmie z pogardą.
   «Kimże więc On jest według was?»
   «Belzebubem!»
   «O! Języki żmijowe! Bluźniercy! Opętani! Serca ślepe! Zgubo nasza! Chcecie nam odebrać nawet radość [posiadania] Mesjasza, co? Lichwiarze! Wyschłe krzemienie!»
   Niesamowita wrzawa!
   Jezus, który oddalił się do kuchni, żeby się napić trochę wody, ukazuje się na progu akurat na czas, żeby usłyszeć jeszcze raz oklepane i głupie oskarżenie faryzeuszy:
   «To zapewne Belzebub, bo demony są Mu posłuszne. Wielki Belzebub, Jego ojciec, pomaga Mu i On przegania demony tylko przez działanie Belzebuba, księcia demonów».
   Jezus schodzi po dwóch stopniach progu i idzie prosto naprzód, poważny i spokojny, stając dokładnie naprzeciw grupy faryzeuszy i uczonych. Patrząc na nich przeszywającym spojrzeniem mówi:
   «Nawet na ziemi widzimy, że królestwo podzielone na przeciwstawne stronnictwa staje się wewnętrznie tak słabe, że z łatwością atakuje się je i sąsiednie kraje niszczą je, żeby stało się ich niewolnikiem. Także na ziemi widzimy, że miasto podzielone na przeciwstawne sobie stronnictwa traci swój dobrobyt. Tak samo jest z rodziną, której członków dzieli nienawiść. Rozpada się i staje się bezużyteczną stłuczką, nie służącą nikomu i wywołującą śmiech współmieszkańców. Zgoda to nie tylko obowiązek, lecz i [wyraz pewnej] przebiegłości, gdyż sprawia, że ludzie są niezależni, silni, kochający. To o tym powinni myśleć mieszkańcy tego samego kraju, miasta lub członkowie jednej rodziny, kiedy z powodu pragnienia osobistej korzyści są kuszeni do podziałów i zwalczania się, co jest zawsze niebezpieczne, gdyż przeciwstawia jedne grupy innym i niszczy uczucia.
   W istocie ta sama przebiegłość kieruje działaniem tych, którzy są panami świata. Przyjrzyjcie się Rzymowi w jego niezaprzeczalnej potędze, tak strasznej dla nas. On panuje nad światem, bo jest zjednoczony w tym samym zamiarze, w jednym pragnieniu: „panować”. Nawet pomiędzy nimi będą z pewnością sprzeczności, antypatie, bunty. A jednak pozostają w głębi. Na powierzchni jest jeden blok, bez pęknięć, bez wzburzeń. Oni wszyscy chcą jednego i odnoszą sukces, gdyż tego pragną. I tak długo będzie się im udawać, jak długo będą chcieć tego samego. Spójrzcie na ten ludzki przykład zespalającej przebiegłości i pomyślcie: jeśli dzieci tego wieku są tak [przebiegle zjednoczone], to jak będzie [postępował] szatan? Oni dla nas są szatanami, lecz ich pogański satanizm jest niczym w porównaniu z doskonałym satanizmem Szatana i jego demonów. Tam, w tym królestwie wiecznym, bez wieków, bez końca, nie ma granic dla podstępu i złośliwości. Tam sprawia radość szkodzenie Bogu i ludziom – oddechem jest szkodzenie. Bolesną radość, jedyną, okrutną z przeklętą doskonałością osiąga się przez przenikanie się duchów zjednoczonych w jedynym pragnieniu: „szkodzić”.
   Otóż, jeśli – dla wywołania wątpliwości co do Mojej mocy – chcecie utrzymywać, że szatan jest tym, który Mi pomaga, gdyż Ja jestem mniejszym [od niego] Belzebubem, czy nie oznacza to, że szatan jest w niezgodzie z samym sobą i ze swymi demonami, skoro wyrzuca ich z opętanych? A jeśli jest niezgoda, czy jego królestwo będzie mogło przetrwać? Nie, tak nie jest. Szatan jest wszystkim, co jest największą chytrością, i on sam sobie nie szkodzi. On zamierza rozszerzyć, a nie pomniejszyć swe królestwo w sercach. Jego życie to „kraść, niszczyć, kłamać, ranić, mącić”. Kraść dusze Bogu i pokój ludziom. Szkodzić stworzeniom Ojca, wywołując Jego wielki smutek. Kłamać, żeby sprowadzać na złą drogę. Ranić, żeby się cieszyć. Mącić, gdyż on jest Nieporządkiem. Szatan nie może się zmienić. On jest wieczny w swoim bycie i w swoich metodach [działania].
   Odpowiedzcie więc na pytanie: jeśli Ja wyganiam demony w imię Belzebuba, w czyje imię wasi synowie je wypędzają? Czy chcecie przyznać, że i oni są Belzebubami? Otóż jeśli tak powiecie, zobaczą w was oszczerców. A jeśli ich świętość będzie tak wielka, że nie zareaguje na wasze oskarżenie, osądzicie samych siebie, uznając, że wierzycie w posiadanie wielu demonów w Izraelu. I osądzi was Bóg w imieniu synów Izraela oskarżonych o to, że są demonami. Dlatego też od kogokolwiek przyjdzie sąd, ci w gruncie rzeczy będą waszymi sędziami tam, gdzie sąd nie ulega ludzkim naciskom. I dalej, jeśli prawdą jest, że Ja wypędzam demony przez Ducha Bożego, to jest to dowodem, że przyszło do was Królestwo Boże i Król tego Królestwa. Ten Król ma moc taką, że żadna siła przeciwstawiająca się Jego królowaniu nie może Mu się oprzeć. Dlatego też wiążę i zmuszam tych, którzy są uzurpatorami synów Mojego Królestwa, do opuszczenia miejsc, jakie zajmują, i do oddania Mi swych zdobyczy, żebym Ja mógł je wziąć w posiadanie. Czyż nie tak postępuje ktoś, kto chce wejść do domu zamieszkanego przez człowieka silnego, żeby mu odebrać jego dobra, uczciwie lub nieuczciwie zdobyte? Tak właśnie czyni. Wchodzi i wiąże. Potem rabuje dom. Ja wiążę anioła ciemności, który wziął to, co do Mnie należy, i odbieram mu złupione Mi przez niego dobro. I tylko Ja mogę to czynić, gdyż Ja jeden jestem Silny, Ojciec przyszłego wieku, Książę Pokoju». (III (cz. 3–4), 132: 2 września 1945. A, 6343-6363)

   Pietro, malcontento, borbotta fra la barba. Ma va incontro a Gesù con gli altri. Dopo i primi saluti gli dicono di un indemoniato, cieco e muto, che attende coi parenti la sua venuta da molte ore.
   Matteo spiega: «È come inerte. Si è gettato su dei sacchi vuoti e non si è più mosso. I parenti sperano in Te. Vieni a ristorarti e poi lo soccorrerai».
   «No. Vado subito da lui. Dove è?».
   «Nella stanza bassa presso al forno. L’ho messo lì con i parenti perché ci sono molti farisei, a anche scribi, che sembrano in agguato…».
   «Sì, e sarebbe meglio non farli contenti» brontola Pietro.
   «Giuda di Simone non c’è?» chiede Gesù.
   «È rimasto in casa. Lui deve fare ciò che gli altri non fanno» brontola ancora Pietro.
   Gesù lo guarda ma non lo rimprovera. Si affretta alla casa affidando il bambino proprio a Pietro, che se lo carezza tirando subito fuori dall’alta cintura un fischietto dicendo: «Uno a te e uno a mio figlio. Domani sera ti ci porto a vederlo. Me li sono fatti fare da un pastore al quale ho parlato di Gesù».
   Gesù entra in casa, saluta Giuda che sembra tutto occupato ad ordinare le stoviglie, e poi tira dritto fino ad una specie di dispensa bassa e scura che è addossata al forno.
   «Fate uscire il malato» ordina Gesù.
   Un fariseo che non è di Cafarnao, ma che ha una mùtria peggiore ancora a quelle dei farisei locali, dice:
   «Non è un malato. È un indemoniato».
   «È sempre una malattia dello spirito…».
   «Ma lui ha legati gli occhi e la favella…».
   «È sempre una malattia dello spirito, che estende alle membra e agli organi, la possessione. Se mi avessi lasciato terminare avresti saputo che volevo dire questo. Anche la febbre è nel sangue quando si è malati, ma dal sangue attacca poi questa o quella parte del corpo».
   Il fariseo non sa che ribattere e tace.
   L’indemoniato è stato condotto di fronte a Gesù. Inerte. Ha detto bene Matteo. Molto impedito dal demonio.
   La gente intanto si affolla. È incredibile come, specie nelle ore, dirò così, di svago, facesse presto un tempo ad accorrere gente dove c’era da vedere qualche cosa. Vi sono ora i notabili di Cafarnao, fra i quali i quattro farisei, vi è Giairo, e in un angolo, con la scusa di sorvegliare l’ordine, vi è il centurione romano, e con lui cittadini di altre città.
   «In nome di Dio, lascia le pupille e la lingua di costui! Lo voglio! Libera di te questa creatura! Non ti è più lecito tenerla. Via!» grida Gesù tendendo le mani nel comando.
   Il miracolo si inizia con un urlo di rabbia del demonio e finisce con un urlo di gioia del liberato che grida:
   «Figlio di Davide! Figlio di Davide! Santo e Re!».
   «Come fa costui a sapere chi è colui che lo ha guarito?» chiede uno scriba.
   «Ma è tutta una commedia! Questa gente è pagata per fare ciò!» dice alzando le spalle un fariseo.
   «Ma da chi, se è lecito chiedervelo?» interroga Giairo.
   «Anche da te».
   «E a che scopo?».
   «Per rendere celebre Cafarnao».
   «Non umiliare la tua intelligenza dicendo stoltezze e la tua lingua sporcandola di menzogne. Tu sai che ciò non è vero, e dovresti capire che dici una stoltezza. Ciò che qui avviene è avvenuto in molte parti d’Israele. Allora dovunque vi sarà chi paga? In verità io non sapevo che in Israele la plebe fosse molto ricca! Perché voi, e con voi i grandi tutti, non pagate certo per questo. Allora paga la plebe, che è l’unica che ami il Maestro».
   «Tu sei sinagogo e lo ami. Là è Mannaen. E a Betania è Lazzaro di Teofilo. Questi non sono plebe».
   «Ma sono essi, e sono io, onesti. E non truffiamo nessuno, in niente. E tanto meno nelle cose di fede. Non ce lo permettiamo noi, temendo Dio e avendo capito ciò che a Dio piace: l’onestà».
   I farisei voltano le spalle a Giairo e attaccano i parenti del guarito: «Chi vi ha detto di venire qui?».
   «Chi? Molti. Già guariti o parenti di guariti».
   «Ma che vi hanno dato?».
   «Dato? Le assicurazioni che Egli ce lo avrebbe guarito».
   «Ma era proprio malato?».
   «Oh! Menti subdole! Credete che sia finto tutto ciò? Andate a Gadara e chiedete, se non credete, della sventura della famiglia di Anna di Ismaele».
   La gente di Cafarnao, sdegnata, tumultua, mentre dei galilei, venuti da presso Nazaret, dicono: «Eppure costui è figlio di Giuseppe legnaiuolo!».
   I cittadini di Cafarnao, fedeli a Gesù, urlano: «No. È quello che Lui dice e che il guarito ha detto: “Figlio di Dio e figlio di Davide”».
   «Ma non aumentate l’esaltazione del popolo con le vostre asserzioni!» dice sprezzante uno scriba.
   «E che è allora, secondo voi?».
   «Un Belzebù!».
   «Uh! Lingue di vipere! Bestemmiatori! Posseduti voi! Ciechi di cuore! Rovina nostra. Anche la gioia del Messia vorreste levarci, eh!? Strozzini! Selci aride!» Un bel baccano!
   Gesù, che si era ritirato in cucina per bere un poco d’acqua, si affaccia sulla soglia in tempo per sentire una volta ancora la trita e ritrita e stolta accusa farisaica: «Costui non è che un Belzebù, perché i demoni lo ubbidiscono. Il grande Belzebù suo padre lo aiuta, ed Egli caccia i demoni non con altro che con l’opera di Belzebù principe dei demoni».
   Gesù scende i due piccoli scalini della soglia e viene avanti, diritto, severo e calmo, fermandosi proprio di fronte al gruppo scribo-farisaico, e fissatili acutamente dice loro:
   «Anche sulla terra noi vediamo che un regno diviso in partiti contrari fra di loro diviene debole all’interno e facile ad essere aggredito e devastato dagli stati vicini che lo rendono suo schiavo. Anche sulla terra vediamo che una città divisa in parti contrarie non ha più benessere, e così lo è di una famiglia i cui componenti siano divisi dall’astio fra di loro. Essa si sgretola, diviene un inutile sbocconcellamento che non serve a nessuno e che fa ridere i concittadini. La concordia, oltre che dovere, è furbizia. Perché mantiene indipendenti, forti e amorosi. Questo dovrebbero riflettere i patriotti, i cittadini, i familiari, quando per l’uzzolo di un utile singolo vengono tentati a separazioni e a sopraffazioni che sono sempre pericolose, essendo alterne nei partiti, essendo distruttrici negli affetti. E questa furbizia infatti esercitano coloro che sono i padroni del mondo. Osservate Roma nella sua innegabile potenza, a noi tanto penosa. Domina il mondo. Ma è unita in un unico parere, in una sola volontà: “dominare”. Anche fra di loro ci saranno certo contrasti, antipatie, ribellioni. Ma questo sta nel fondo. Alla superficie è un blocco solo, senza incrinature, senza turbamenti. Vogliono tutti la stessa cosa e riescono perché vogliono. E riusciranno finché vorranno la stessa cosa.
   Guardate questo esempio umano di furbizia coesiva e pensate: se questi figli del secolo sono così, cosa non sarà Satana? Essi sono per noi dei satana. Ma la loro satanicità pagana è nulla rispetto alla satanicità perfetta di Satana e dei suoi demoni. Là, in quel regno eterno, senza secolo, senza fine, senza limite di astuzia e di cattiveria, là dove si gode di nuocere a Dio e agli uomini – ed è loro respiro il nuocere, loro doloroso godimento, unico, atroce – con perfezione maledetta, si è raggiunta la fusione degli spiriti, uniti in un solo volere: “nuocere”. Ora se, come voi volete sostenere per insinuare dubbi sul mio potere, Satana è colui che mi aiuta perché Io sono un Belzebù minore, non avviene che Satana è in discordia con se stesso e coi suoi demoni, se caccia questi dai suoi possessi? E se in discordia è, potrà mai durare il suo regno? No, che ciò non è. Satana è furbissimo e non si nuoce. Egli mira ad estendere non a ridurre il suo regno nei cuori. La sua vita è “rubare – nuocere – mentire – offendere – turbare”. Rubare anime a Dio e pace agli uomini. Nuocere alle creature del Padre dando dolore allo stesso. Mentire per traviare. Offendere per godere. Turbare perché egli è il Disordine. E non può mutare. È eterno nel suo essere e nei suoi metodi.
   Ma rispondete a questa domanda: se Io caccio i demoni in nome di Belzebù, in nome di chi li cacciano i vostri figli? Vorrete confessare allora che essi pure sono Belzebù? Ora, se voi lo dite, essi vi giudicheranno calunniatori. E se la loro santità sarà tale da non reagire all’accusa, vi giudicherete da voi stessi confessando che credete di avere molti demoni in Israele, e vi giudicherà Iddio in nome dei figli d’Israele accusati di essere demoni. Perciò, da qual che venga il giudizio, essi in fondo saranno i vostri giudici, là dove il giudizio non è subornato da pressioni umane.
   Se poi, come è verità, Io caccio i demoni per lo Spirito di Dio, è dunque prova che è giunto a voi il Regno di Dio e il Re di questo Regno. Il quale Re ha un potere tale che nessuna forza contraria al suo Regno può resistere. Onde Io lego e costringo gli usurpatori dei figli del mio Regno ad uscire dai luoghi occupati ed a restituirmi la preda perché Io ne prenda possesso. Non fa forse così uno che voglia entrare in una casa abitata da un forte per levargli i beni, bene o male acquistati? Così fa. Entra, e lo lega. E dopo averlo fatto può spogliare la casa. Io lego l’angelo tenebroso che si è preso ciò che è mio, e gli levo il bene che mi ha rubato. E Io solo posso farlo, perché Io solo sono il Forte, il Padre del secolo futuro, il Principe della pace». (4, 268)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

wtorek, 18 grudnia 2018

(64) Żywoty Świętych: Nicefor

Męczeństwo ś. Nicefora,
u Symeona Metafrasta, niezgodnej braciej ku upomnieniu. Żył około roku Pańskiego, 280. Lipom. Tom. 5. Surius Tom. 1.1

   Był w wielkiej Antiochiej ziemi Syryjskiej kapłan jeden, na imię Saprycjus – ten miał wielką przyjaźń z jednym człowiekiem świeckim na imię Niceforem – iż się jako dwa właśni bracia uprzejmie miłowali – i była ta ich spólna miłość barzo znaczna i u ludzi, którzy patrząc na ich miłość spólną, mówili: jakoby je jedna matka urodziła. Długo tak żyjąc z sobą, przyjdzie czas, z pokusy onego który sieje niezgody miedzy bracią, iż się powadzą, i miłość onę z sobą tak zastarzałą rozsypią. I uroście miedzy nimi ona diabelska nienawiść, iż i na ulicy jeden drugiego mijał, patrzyć na się nie mogąc. Po chwili przyjdzie k sobie Nicefor – pozna iż ona nienawiść diabelska jest – i pośle dobre przyjacioły do Saprycego, przepraszając go – iż mu tego żal, że go w czym kiedy rozgniewał, prosząc aby go do starej przyjaźni przypuścił, dla P. Boga wszytkiego przeglądając. 2A on kapłan niechciał. Posłał drugi raz, on ich i słuchać niechciał. I trzeci raz, a przedsię tak serca był zatwardziałego, nie pomniąc na Pana Boga, który kazał odpuszczać, aby też nam odpuszczono było – a daru do ołtarza nieść bez pojednania z bratem zakazał. Szedł nakoniec on cny człowiek Nicefor sam osobą swoją do niego – i upadł do nóg jego, mówiąc: Dla samego Boga odpuść mi, ojcze miły. A on złego serca, bez miłosierdzia, bez bojaźni Bożej, ani nań łaskawie wejźrzeć chciał – będąc nie tylo Chrześcianinem, ale i kapłanem – i poszedł barzo posromocony Nicefor.
   Tym czasem w Antjochiej otworzy się prześladowanie na Chrześciany, gdzie oni obadwa byli. I pojmano Saprycego kapłana, i stawiono przed sędzim – spytał go, jako cię zowią? Rzecze: zowią mię Saprycjus. Coś zacz? Rzecze: jestem Chrześcianinem. Spyta sędzia: jesteś kleryk? Powie: jestem i kapłan. Rzecze: Cesarz kazał ofiary bogom czynić Chrześcianom – ktoby niechciał, zmęczon źle zginie. Rzecze Saprycjus: My Chrześcianie mamy króla Boga naszego Chrystusa – On sam jest Bóg prawy, Stworzyciel nieba i ziemie, i wszytkiego – a bogowie pogańscy diabli są – niech przepadną ze wszytkiej ziemie, pomóc nikomu nie mogą – a są dzieła rąk ludzkich. 3Tedy go sędzia włożyć na koło, i mocnie kręcić kazał. Gdy był srodze a nieludzko męczony, mówił: Nad ciałem masz moc, nie nad duszą, którą tylo Chrystus mój władnie, ten który ją stworzył. Długo męczonym będąc, gdy baczył sędzia iż się przymusić nie da, skazał go na śmierć.
   Gdy potępiony szedł na śmierć, zabieżał mu Niceforus, i upadł do nóg jego, mówiąc: Chrystusów męczenniku, odpuść mi iżem przeciw tobie zgrzeszył. 4A on słowa do niego rzec niechciał – bo serce jego czart był opętał. Jeszcze drugi raz dalej postąpiwszy zajdzie Nicefor, i prosi: Chrystusów męczenniku, daruj mi to com cię jako człowiek rozgniewał – oto cię Bóg uczcił koroną męczeńską, i wyznałeś Chrystusa, a nie zaprzałeś się ś. imienia Jego przed wiele świadkami. A on tak był twardym i nieużytym na miłosierdzie ku bratu, i słowa do niego nie przemówił. Śmiali się oprawcy z Nicefora, mówiąc: I jeszcześmy tak głupiego nie widzieli. Czemu od tego który na śmierć idzie odpuszczenia prosisz? A coć po śmierci zaszkodzić może? Wy niewiecie, rzecze Nicefor, czego ja od wyznawce Chrystusowego proszę. Gdy już przyszli na miejsce gdzie miał być ścięt Saprycjus, jeszcze zawoła Nicefor: Męczenniku Chrystusów odpuść mi. Wiesz iż pisano: odpuszczajcie a będzie wam odpuszczono, proście a dadzą wam. Był przedsię tak uporny i okrutny a ciężki człowiek, iż się, jako krzemień natwardszy, serce jego użyć nie dało. Nie słuchał onego co rzeczono: Miłuj Pana Boga z całego serca, a bliźniego jako sam siebie. I onego: jeśli nie odpuścicie, nie odpuszczę – jako mierzycie, tak odmierzą.
   Przetoż nielutościwy człowiek wypadł z łaski Bożej, w okrucieństwie swym a nieludzkości. Bo gdy rzekł kat: przyklękni, podaj szyję pod miecz. Rzekł Saprycjus: o co? Rzeką mu oprawcy: niechciałeś bogom ofiary czynić, ani Cesarza słuchać, dla swego Chrystusa. A on rzecze: nie ścinajcie mię, uczynię wszytko co Cesarz kazał, i ofiarować bogom będę. 5Tak go nienawiść ku bratu zaślepiła, iż się zaprzał Pana naszego, już już do końca i drogiej męczeńskiej korony przychodząc. Gdy to słyszał Nicefor, prosił Saprycjusa łzami się zalewając a mówiąc: Nie czyń tego bracie miły, nie przy się Pana naszego Jezusa Chrystusa – a nie ustawaj a nie trać nagotowanej korony, na którąś już w męce robił. Oto już u drzwi Chrystus któryć się ukaże, a nagrodzi prace twoje, i dać lepszy żywot. A on go słuchać niechciał, ale się do ognia piekielnego pokwapił, tracąc wieczną zapłatę, którą jednym w szyję uderzeniem mieć mógł – nienawiść go ona ku bliźniemu zaślepiła. Obaczywszy to Nicefor, iż on w odstępstwie trwa, zawołał głosem wielkim: Jam jest Chrześcianin, wierzę w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego się ten zaprzał – mnie miasto jego zetnicie. A oprawcy nie śmiejąc go bez rozkazania starosty tracić – dziwowali się iż się tak w śmierć wdawał, a wolnie mówił: Chrześcianin jestem, bogom waszym ofiary czynić niechcę, ani będę – i Cesarza w tym nie słucham, i za to umrzeć chcę. Tedy wskazali do starosty, coby z obiema czynić mieli. A on posłał aby Saprycego puścili, a Nicefora ścięli. I tak się zstało – wziął zapłatę wiary, miłości, i pokory swojej świętej. Ten męczennik Nicefor, uczczony koroną męczeńską – a ten drugi w nielutościwym sercu swym, słusznie od tej łaski odpadł, którą Pan Bóg miłośnikom braterstwa i zgody obiecał – przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, któremu z Ojcem i z Duchem Ś. cześć na wieki. Amen.

   6Żadna ofiara, i własnej krwie rozlanie i męczeńska śmierć za Chrystusa, bez miłości ku bliźniemu pożyteczna nie jest. By był dobrze ten Saprycjus i śmierć do końca na wyznaniu podjął – jako mówi święty Cyprian,7 bez miłości, pożytkuby mu zbawiennego nie przyniosła, wszakże się jawnie pokazało, iż był nigdy korony męczeńskiej ten nie godzien, który krew za Chrystusa wylewał, a małej dla Niego krzywdy odpuścić bliźniemu niechciał. Znać iż nie z miłości ku Bogu – ale z próżnej chwały, jako czynią heretycy, Boga w mękach onych wyznawał. Bo i czart ma swoje męczenniki, którzy dla pychy i uporu swego, aby u ludzi za stateczne poczytani byli, śmierć podejmują.

1  Dla roku przestępnego. Mart. R. 9. Febru.
Twarde serce do odpuszczenia krzywdy.
Męczeństwo Saprycjusa bez miłości bliźniego.
Nieużyte serce fałszywego męczennika.
Bez miłości ku bliźniemu stracił koronę męczeńską.
6  Obrok duchowny.
Tract. de simpl. praelat.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski

poniedziałek, 17 grudnia 2018

sobota, 15 grudnia 2018

(111) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Zaproszenie do Jezusa

   28 Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. 29 Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. 30 Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie. (Mt 11,28-30)

   28 Δεῦτε πρός με πάντες οἱ κοπιῶντες καὶ πεφορτισμένοι, κἀγὼ ἀναπαύσω ὑμᾶς. 29 ἄρατε τὸν ζυγόν μου ἐφ’ ὑμᾶς καὶ μάθετε ἀπ’ ἐμοῦ, ὅτι πραΰς εἰμι καὶ ταπεινὸς τῇ καρδίᾳ, καὶ εὑρήσετε ἀνάπαυσιν ταῖς ψυχαῖς ὑμῶν· 30 ὁ γὰρ ζυγός μου χρηστὸς καὶ τὸ φορτίον μου ἐλαφρόν ἐστιν. (Mt 11,28-30)

   Przyjdźcie do Mnie, wy, apostołowie! Przyjdźcie do Mnie, wy wszyscy, ludzie, którzy cierpicie z powodu boleści materialnych, boleści moralnych, boleści duchowych! Te ostatnie są doznawanym przez was bólem, że nie potrafiliście uświęcić się tak, jak chcieliście, z miłości do Boga, pilnie, bez powracania do Zła. Droga uświęcenia jest długa i tajemnicza. Czasem przemierzana jest bez świadomości podróżującego, który porusza się w ciemnościach, ze smakiem trucizny w ustach, i sądzi, że nie posuwa się naprzód i nie pije niebiańskiego napoju. Nie wie on, że i ta ślepota duchowa to też element doskonałości.
   Błogosławieni ci, trzykroć błogosławieni, którzy posuwają się nadal naprzód, choć nie cieszą się światłem i słodyczami; którzy nie przestają [iść], chociaż nic nie widzą i nie słyszą; którzy nie zatrzymują się, mówiąc: „Nie pójdę naprzód, dopóki Bóg nie udzieli mi Swoich rozkoszy”. Powiadam wam: najciemniejsza droga stanie się nagle bardzo jasna i ukaże niebiańskie krajobrazy. Trucizna – po odebraniu smaku wszelkim rzeczom ludzkim – zamieni się w słodycz Raju dla tych odważnych, którzy powiedzą zaskoczeni: „Jak to? Dlaczego dla mnie taka słodycz i taka radość?” To dlatego, że wytrwali. Bóg sprawi, że już na tej ziemi będą się radować tym, co jest w Niebie.
   Aby wytrwać, przyjdźcie do Mnie, wy, którzy jesteście zmęczeni i utrudzeni; wy, apostołowie, i wy, wszyscy ludzie, którzy szukacie Boga, którzy płaczecie z powodu bólu spotykanego przez was na ziemi, wyczerpującego was w samotności. Ja was pokrzepię. Weźcie Moje jarzmo. To nie jest brzemię. To podpora. Przyjmijcie Moją Naukę, jakby to była umiłowana małżonka. Naśladujcie waszego Nauczyciela, który nie ogranicza się do wychwalania jej, lecz wykonuje to, czego naucza. Uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem. Znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz, gdyż łagodność i pokora zapewniają królestwo na ziemi i w Niebie. Już wam powiedziałem, że prawdziwi zwycięzcy pośród ludzi to ci, którzy zdobywają je miłością, a miłość zawsze jest łagodna i pokorna. Nigdy nie dam wam do wykonania czegoś, co przekraczałoby wasze siły, gdyż kocham was i chcę was mieć ze Mną w Moim Królestwie. Weźcie więc Mój znak oraz Moją szatę. Starajcie się upodobnić do Mnie i być takimi, jak was uczę przez Moją Naukę. Nie lękajcie się, gdyż Moje jarzmo jest słodkie i jego ciężar lekki, nieskończenie zaś potężna jest chwała, jaką będziecie się cieszyć, jeśli pozostaniecie wierni. Nieskończona i wieczna... (III (cz. 3–4), 131: 1 września 1945. A, 6328-6342)

   Venite a Me, voi apostoli, e venite a Me voi tutti, uomini che soffrite per dolori materiali, per dolori morali, per dolori spirituali. Questi ultimi dati dal dolore di non sapervi santificare come vorreste per amore di Dio e con sollecitudine e senza ritorni al Male. La via della santificazione è lunga e misteriosa e talora si compie all’insaputa del camminatore, che procede fra le tenebre, col sapore del tossico in bocca, e crede di non procedere e di non bere liquido celeste, e non sa che anche questa cecità spirituale è un elemento di perfezione.
   Beati quelli, tre volte beati quelli che continuano a procedere senza godimenti di luce e di dolcezze e non si arrendono perché nulla vedono e sentono, e non si fermano dicendo: “Finché Dio non mi dà delizie io non procedo”. Io ve lo dico: la strada più oscura diverrà luminosissima d’improvviso aprendosi su paesaggi celesti. Il tossico, dopo aver levato ogni gusto per le cose umane, si muterà in dolcezza di Paradiso per questi coraggiosi che stupiti diranno: “Come ciò? Perché a me tanta dolcezza e letizia?” Perché avranno perseverato e Dio li farà esultanti dalla terra di ciò che è il Cielo.
   Ma intanto, per resistere, venite a Me voi tutti che siete affaticati e stanchi, voi apostoli e, con voi, tutti gli uomini che cercano Dio, che piangono per causa del dolore della terra, che si sfiniscono da soli, ed Io vi ristorerò. Prendete su voi il mio giogo. Non è un peso. È un sostegno. Abbracciate la mia dottrina come fosse una amata sposa. Imitate il Maestro vostro che non si limita a bandirla ma fa ciò che insegna. Imparate da Me che sono mite ed umile di cuore. Troverete il riposo delle vostre anime, perché mitezza ed umiltà concedono il regno sulla terra e nei Cieli. Già ve l’ho detto che i trionfatori veri fra gli uomini sono coloro che li conquistano con l’amore, e l’amore è sempre mite e umile. Io non vi darei mai da fare delle cose superiori alle vostre forze, perché vi amo e vi voglio con Me nel mio Regno. Prendete dunque la mia insegna e la mia assisa, e sforzatevi ad essere simili a Me e quali la mia dottrina insegna. Non abbiate paura, perché il mio giogo è dolce e il suo peso è leggero, mentre infinitamente potente è la gloria di cui godrete se a Me fedeli. Infinita ed eterna… (4, 267)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

czwartek, 13 grudnia 2018

(63) Żywoty Świętych: Maryna Mnich

Żywot Ś. Maryny, i ojca jej Eugeniusa,
pisany od Metafrasta. Żyć mógł około roku Pańskiego, 480.1

   Był jeden mąż w Bityniej, na imię Eugenius – ten mając uczciwą a bogobojną żonę, miał z nią córkę jedyną, na imię Marynę, umarła mu prędko żona – a ociec panienkę w bojaźni Bożej wychował – a gdy dorosła, rzekł jej ociec: Namilejsza córko, wszytko moje dobro tobie daję – ja myślić chcę o zbawieniu duszy mojej, a do klasztoru na pokutę pójdę. Gdy to od ojca panienka ona usłyszała, rzekła: Namilszy panie ojcze, sam siebie zbawić, a mnie zgubić chcesz? Sobie niebo obierasz, a mnie ziemię zostawujesz – pożyszcz też Panu Bogu duszę moję, wszakeś ociec ciała, bądź też ojcem i pasterzem duszy mojej. Pomni co Pan mówi w Ewangeliej: Pasterz dobry, zdrowie swoje kładzie za owce swoje – a wszak kto czyję duszę P. Bogu pozyszcze, pokryje grzechy swoje. A to mówiąc hojne łzy wylewała płacząc. Gdy to usłyszy ociec, wielce się z rozumu jej i miłości ku zbawieniu swemu uweselił. Tedy jej rzecze: Miła córko, cóż mam czynić? Brać cię z sobą nie mogę, tyś jest płci żeńskiej, a ja do klasztoru miedzy mężczyznę pójdę – tam być ty nie możesz, gdzie ja będę – bo czart ustawicznie z dobrymi walczy, mogłoby się co zstać złego. A ona rzecze ojcu: Nie takbych ja chciała z tobą iść do klasztoru, jako ty mniemasz – alebych się ogoliła po męsku – i ubrała w szaty takie, iżby o mnie nikt nie wiedział, jeślim białagłowa. Słysząc to Eugenius co córka mówi, jeszcze się więcej uraduje. I na tym przestawszy – wszytko dobro swoje, i to co miał córce zostawić, jako jednej dziedziczce, sierotom, wdowom, i ubogim rozdał. 2I ogoliwszy córkę swoję, i w męskie szaty oblekszy ją, nazwał ją Marynus – i już opuszczając świat a w drogę idąc, upominał ją pilnie: Patrz córko, abyś się dobrze zachowała – bo będziesz we śzrodku ognia – wiesz iż nigdy do klasztoru niewiasty nie wchodzą, zachowujże się niepokalaną oblubienicą Panu swojemu – iż gdy to wypełnim cośmy Panu Bogu obiecali – odniesiem dali Bóg niebieskie ono królestwo. I poruczywszy się Panu Bogu, wstąpił z oną córką swoją, abo młodzieńcem do klasztoru. Pochwili pobaczy ociec, iż ona panienka jego córka, barzo się dobrze zachowuje w każdej cnocie, a zwłaszcza w posłuszeństwie i pokorze, i w umartwieniu ciała swego – chwalił Pana Boga, i zakonniki z starszym ich baczył z tego pocieszone. A gdy już kila lat przemieszkała miedzy zakonniki, a nic nie zarastała, ani głosu mieniła – rozumieli niektórzy aby była rzezańcem. A drudzy mówili, iż to tak z wielkich postów i niewczasów głos zostrzał – bo aż trzeciego dnia jada. Potym ociec jej w onym zakonie statecznie trwając w służbie Bożej, umarł.
   A ona tym więcej w cnotach wielkich, i w ciała swojego umartwieniu, i w posłuszeństwie a pokorze rosła – tak iż też moc miała od P. Boga na czarty. 3Bo gdy opętane wodzono do niej, modlitwą a ręku swoich kładzieniem, leczyła je a diabły wyganiała. W klasztorze onym było braciej czterdzieści osób, ludzi mądrością i wszelaką cnotą przybranych – a co miesiąc czterej ich chodziło po dochody klasztorne, do inego imienia, które ten klasztor miał opodal, kila dni drogi – opatrując też gospodarstwo ku żywności braciej. W pół drogi był gościniec, w którym zawżdy bracia na noc odpoczywali, mając tam życzliwego sobie gospodarza, który je ochotnie przyjmował, i osobliwie opatrował. Święta ona Maryna trwając w onym niebieskim żywocie – oburzyła na się czarta zazdrościwego – który widząc jej święte dziwne postępki w miłości Bożej, chciał ją swym potwarstwem do jakiej niecierpliwości przywieść, i na sławie ją zelżyć.
   Jednego dnia starszy klasztoru onego przyzwał Maryny, i rzecze: 4Widzę bracie, iż żywot twój we wszytkim jest doskonały, a zwłaszcza w posłuszeństwie – chciejże jachać do imienia, a posłuż klasztorowi – bo braciej nie miło, iż na tę pracą nie jedziesz. A tym się więcej przysłużysz P. Bogu. Bo i Pan nasz nie wstydził się służyć uczniom swoim. Tedy się ona porzuci u nóg jego, mówiąc: Błogosław mi ojcze, a ja wszytko uczynię, co każesz. I wyszedł z drugimi trzema braty, i byli na noc w onej zwyczajnej gospodzie.
   Trafiło się, iż córkę gospodarską, którą on jedyną miał, żołnierz jeden w tejże gospodzie nocując, ku swej wolej namówił – i tak ją nauczył gdy się brzemię pokazało – aby Marynusa onego pomówiła. Za czasem dowie się ociec, iż panna w sromocie chodzi – zafrasowany, pyta jej, z kim to masz? Ona zgoła powie: 5Mnich on winien Marynus. Tedy z gniewem gospodarz pobieżał do klasztoru, onę swoję żałość starszemu opowiedzieć. I przyszedszy, począł pierwej na wszytkie mnichy narzekać: bodajbych was był nigdy nie znał – to mi za moje dobrodziejstwa oddajecie. Gdzie jest taki a taki? Aż gdy go starszy spyta: co się zstało, czemu się frasujesz? Rzecze: Jednę córkę mam, z którejem się pociechy wszystkiej w mojej starości spodziewał – patrz co uczynił ten Marynus, który się zowie Chrześcianinem, brzemię z niego nosi na moję niewymowną żałość. Zdumiał się barzo starszy onego klasztoru, i rzecze: A co mam czynić inego, wyrzucę go z klasztoru – i przyzowie Marynusa, i rzecze: Takili to twój żywot i zakonne życie? Będąc w onej gospodzie, córkęś gospodarską zwiódł. Ociec tu jej przychodził, i nas wszytkich o cię samego zhańbił – sobie potępienie, a nam wielkąś niesławę uczynił. Marynus to usłyszawszy, padł na twarz swoję u nóg jego, i rzecze: Dla Boga proszę, odpuść mi grzesznikowi ojcze – zgrzeszyłem jako człowiek. 6I rozgniewawszy się starszy, z klasztora go wyrzucił. On niechciał przedsię odchodzić daleko – ale leżał przed sienią abo u wrót tak na wietrze, i na zimnie przez długi czas. Gdy go kto spytał: Czemu to cierpisz? Każdemu odpowiedział: iżem zgrzeszył, przeto jestem wyrzucon.
   A gdy czas porodzenia przyszedł córce onego gospodarza – powiła synaczka, którego ociec dziewki onej wziąwszy, niósł do klasztoru, i porzucił przed Marynusem, którego przed klasztorem widział, i odszedł. 7A Marynus wziąwszy dzieciątko płacząc, mówił: Ach mnie nędznemu a grzesznemu, to złość moja i grzech mój zasłużył – a więc i to dzieciątko ma dla mnie umrzeć? I chował ono dziecię, żebrząc na nie mleka u pastuchów – i nie tylo wstydu wielkiego, ale i wielkich niewczasów użył z dziecięciem onym. Po trzech leciech, bracia onego klasztoru wszyscy, pożałowawszy się nad onym Marynusem, szli w kupie do starszego, prosząc go i mówiąc: Wielebny ojcze, dosyć się już Marynus ukarał, prosim cię przyjmi go nazad do klasztoru – wszak już wszytkim jawny grzech jego i pokuta jego. Starszy się wzbraniał – aż nakoniec gdy mu wszyscy rzekli te słowa: A jako w modlitwie mówić możem do Boga, odpuść nam grzechy nasze, a bratu odpuścić niechcemy? Oto już trzy lata na wietrze i zimnie siedzi przede wroty – tedy przyzwolił starszy mówiąc: Aczci w prawdzie prze ten grzech swój godnym nie jest, aby tu miedzy nas wszedł – wszakże dla tej miłości, którą ku niemu macie, przyjmę go. I wezwawszy go, powiedział: 8Nie godzieneś, bracie, na twoje pierwsze miejsce wstąpić, prze grzech któryś popełnił – ale na przyczynę braciej przyjmuję cię, za namniejszego do zakonu. A Marynus płacząc rzecze starszemu: I to mam sobie za rzecz wielką, ojcze wielebny, iżeś mi dopuścił wniść w dom ten, abych wżdy godnym był służyć świętym moim ojcom.
   Tedy go starszy obrócił na podlejsze domowe posługi. A on ochotnie wszytko czynił, i służył z bojaźnią i z nabożeństwem. A ono dziecię za nim biegało i wołało: tata, tata, gdy czego potrzebowało. Miał ku onym swoim ciężkościam i tę nie mniejszą, iż onej dzieciny pilnował, i starać się o jego wychowanie musiał. Aż potym dorosło, dobrze w bojaźni Bożej wychowane, i w mierności – iż też potym i zakonnikiem w onymże klasztorze zostało ono pacholę – pomnażając się w pokorze i posłuszeństwie, i w miłości u wszytkiej braciej. Potym czas przyszedł, iż P. Bóg doznawszy Marynowej, abo raczej Maryny onej panny wiary i cierpliwości, przyzwać ją do siebie do wiecznych przybytków miał. 9I skonała bez wiadomości wszystkich. Bo gdy jej było przez kila dni nie widać, ani u posług, ani u śpiewania w kościele – pytał się starszy, gdzie jest Marynus? Jużem go trzy dni nie widział, wszak on zawżdy do rzeczy zakonnych pierwszy? Idźcie do celle jego, podobno chorym jest. I naleźli go umarłym, a pacholę ono nad nim płaczące. Powiedzą starszemu iż już dokonał żywota. Zadziwił się mówiąc: jako tak milczkiem skonał – a jaką da liczbę nędznik z grzechów swoich Panu Bogu?
   10Gdy tedy przyszli bracia, aby go złożyli i obmyli, obaczą iż płeć żeńska. A krzyknęli przelęknieni: Panie zmiłuj się. I wołali długo z bojaźni. Aż starszy przybieży: co się dzieje? Powiedzą: Marynus brat nasz niewiasta jest na płci. On gdy rzecz tak niespodzianą obaczy, upadł na ziemię do nóg onej świętej panny wołając: odpuść mi Panie Jezu Chryste iżem niewiadomie zgrzeszył przeciw świętej oblubienicy Twojej. Tu mi umrzeć, nie pójdę stąd, aż ten sobie grzech przejednam. Błogosławiona dziewico Boża odpuść mi, a módl się za grzech mój. Długo płacząc miał potym od Pana Boga pociechę – ponieważ niewiadomie zgrzeszył. Tedy posłał sobie prędko po onego gospodarza. Gdy przyjachał, powiedzą, iż Marynus brat nasz umarł. Rzecze: odpuść Boże grzech jego, którym zelżył córkę moję – a starszy mu rzecze: Pokutuj bracie i zemną pokutuj. Zgrzeszyłeś przed Panem Bogiem, i mnieś zwiódł, iżem dla ciebie zgrzeszył. Marynus w szatach męskich chodził, ale sam w rzeczy samej niewieściej płci był – pódź a sam doznaj. Gdy obaczy, wielce też płakał, na takie cudo patrząc. A córkę jego czart męczyć począł, iż dopiero prawdę znać musiała. A bieżąc do grobu ś. Maryny, i grzech swój wyznawając, zleczona była. Wszyscy tedy kładąc ono ciało na napierwszym i na uczciwszym miejscu, chwalili Pana Boga cuda czyniącego, z tej łaski, której użyczył tej pannie, iż jej dał cierpliwość wielką i milczenie dla otrzymania wiecznego dobra. My też naśladujmy jej stateczności i cierpliwości, abyśmy naleźli miłosierdzie i łaskę, tu i na wieki, od Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego sława i moc z Ojcem i z Duchem Świętym, na wieki wiekom. Amen.

   11Przypatrz się, proszę, jako ta błogosławiona Maryna, mogąc wnetże swoją niewinność pokazać, zaniechała sławy i krzywdy swej tak wielkiej, dopuszczając tak złego o sobie rozumienia – kłamstwa się jednak wiarowała – bo nie mówi, iżem to uczynił – ale mówi, zgrzeszyłem jako człowiek, to jest, w inych grzechach moich. Rozumiej jako się w tym kochała, iż u ludzi jako grzesznica wzgardzoną była, chcąc Chrystusów obraz, który miedzy łotry policzony był, na sobie nosić – w czym też jest jedno Chrześciańskie błogosławieństwo, o którym Pan mówi:12 Błogosławieniście gdy złe wam mówić ludzie, i prześladować was, i kłamstwo na was i wszystko złe kłaść będą dla mnie. Kto w niewinności cierpi, dla Chrystusa cierpi, i kto Go w noszeniu potwarzy i wzgardy u ludzi, naśladuje. Przetoż Święci takiego krzyża nie radzi z siebie składali, ale się raczej z niego, jako z jednej barwy króla swego chlubili, a tęskno ich było, gdy czego nie cierpieli. Przetoż i Przeczystsza Matka Boża, gdy Ją mąż poślubiony Józef, źle o Jej świętym brzemieniu rozumiejąc, opuścić chciał – nie sprawowała się ani obmawiała – ale objawienie niewinności swej, które się potym za Jej cierpliwością przez Anioła zstało, Panu Bogu swemu polecała.
   A my co rzeczem, którzy się o słówko przykre, chociajże prawdziwe, gniewem zapalamy? A w potwarzy jaką niecierpliwość pokazujem? Cząstkę tę nędzną i rozumienie o nas ludzkie tak miłujemy, jakoby na tym zbawienie należało. A ono mówi Pismo: nie kto ludziom, ale kto się Bogu podoba, ten chwalebny jest. Bogu a nie ludziom czyste swe serce chowajmy – a onej tylo sławy pragniemy, której na dzień sądny słudzy Boży dostąpią, przed Bogiem i Anioły Jego – onej się tylo niesławy bójmy, gdy świat wszytek, złości i grzechy nasze natajemniejsze widzieć będzie. O jaki tam wstyd będzie i posromocenie niepokajanego serca. Jeśli tu jednego grzechu swego tajemnego powiedzieć się przed kapłanem wstydzisz, i idąc na spowiedź drżysz – a cóż w onej świata i stworzenia wszytkiego wiadomości będzie?

1  XXIIX. Febru. Lutego. Położony dnia 8. u Suriusza.
Maryna ś. płeć zataiła i do męskiego klasztoru z ojcem wstąpiła.
Maryna ś. cudy wsławiona.
Doskonałość w posłuszeństwie.
Potwarz na ś. Marynę.
Wyrzucony z klasztora Marynus.
Dzieciątko chował Marynus.
Przyjęty do klasztoru Marynus.
Śmierć ś. Maryny.
10  Niewinność aż się po śmierci pokazała.
11  Obrok duchowny.
12  Mt 5.

Źródło:
Ks. Piotr Skarga, Żywoty Świętych Stárego y Nowego Zakonu, ná káʒ̇dy dzień przez cáły rok, Kraków 1605, pomocniczo: Kraków 1598
Transkrypcja typu „B”: Jakub Szukalski