środa, 31 grudnia 2014

Eklezyjastes (0)

Przekład:
Stanisław Herakliusz Lubomirski

PRZEDMOWA

   Z wysokich niebios najświętszego Ducha
Kto chce wyrokom skłonić swego ucha,
Śpiewam wielkiego Salomona mowy,
On żydowskimi – ja polskimi słowy.
Trudnej podobno podejmę się rzeczy:
Mieć równo Muzę i Prawdę na pieczy,
Ni jej przykopcić poetyckim dymem,
Aby się o to nie porożnić z Rzymem.
Bo jak podobna – chłysnąwszy z potoka –
Nie przeładować słowami Proroka?
Nie przydawszy zaś – to mię za to jeszcze
Osądzą pewnie uszczypliwi wieszcze.
Tu sęk! Ja przecię w mojej mierze stoję
Ani się żadnej cenzury nie boję.
Choćby też nawet Salomon za laty
Miał być położon między kandydaty,
Ja mu nie upstrzę suknie figurami
Kontentując się nagimi słowami;
W taką go tylko szatę będę stroił,
Jaką mu niegdy Hieronim zakroił;
Ani w Parnasie obawiam się chłosty,
Jeśli się i wiersz będzie zdał nieprosty,
Aby i w rytmie Pismo swój styl stary
Nienaruszony miało bez maszkary.
Aleć nie dłużej wymawiać się będę
Nie dbając o to, czy sławy nabędę,
Czyli nagany; boć też o marności
Rzecz moja będzie – a przeto prożności
W tym szukać nie chcę. Ty, co będziesz czytać,
Racz się o cnotę – nie autora pytać.

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry)

Eklezyjastes (1)

ROZDZIAŁ I

Vanitas vanitatum et omnia vanitas – dixit Ecclesiastes. Quid habet amplius homo?

   Marność marności wszystko jest na świecie,
Marności marą, co jedno świat plecie.
Nie masz pod słońcem nic doskonałego.
I co-li, proszę, jest tak szczęśliwego,
Co by człek z prace i krwawego znoju
Zyskał pod słońcem i użył w pokoju?
Rodzaj przemija – i rodzaj się roi,
A niebo przecię aż na wieki stoi.
Wschód lotne słońce wnet w zachód obraca
I na swe miejsce znowu się powraca,
I ledwo zajdzie, prędko zatym wznidzie,
Aż przez południe do północy przydzie.
Lustrując wszystko duch wokoło krąży
I tam, skąd wyszedł, prędkim pędem dąży.
Wszelka swe rzeka wody w morze wlewa,
Samo zaś morze nigdy nie wylewa;
A rzeki skoro w morze zapłynęły,
Tam się wracają, skąd początek wzięły.
Kto-li to pojmie i kto powie – czemu?
Kto to wywiedzie rozumowi swemu?
Wszystko jest trudne i nie doścignione
Ludzkim dowcipem, co jedno stworzone;
Nie napasie się oko swym widzeniem
Ani swym ucho ciekawym słyszeniem.
Pytam – co to jest to, co pierwej było?
Jest to, co z laty będzie się krążyło.
To zaś, co pierwej przed nami się stało,
Już to się dzieje – i będzie się działo.
Nic jeszcze nie masz nowego pod słońcem;
Będzie początkiem to, co teraz końcem.
Żadne stworzenie, choćby wieki żyło,
Mówić nie może: „Jeszcze to nie było”;
Bo to, co nowe czasy nam podały,
Tego dawniejsze wieki zapomniały,
Niepamięć stare dzieje zagrzebała;
A czegoż długo żyje pamięć trwała?
Tego zaś, co się będzie dziać na potym,
Nikt się nie dowie, zapomni świat o tym;
Wiedzieć nie będą, czyśmy kiedy byli
Ci, co ostatni będą po nas żyli.
   Eklezyjastem i królem się zwałem
W Jerozolimie ja, co to pisałem.
Wziąłem był przedsię dochodzić wszystkiego
Chciwym umysłem, co jedno rzadkiego
Świat ma pod słońcem i co ziemia rodzi,
Chcąc wiedzieć, czemu i co skąd pochodzi.
Tę-ć to uciechę złą i zbyt ciekawą
Nadał Bóg ludziom i tą ich zabawą
Zwikłał umysły, aby się bawili
I nigdy szczerze nic nie dochodzili.
Wszystko widziałem, co jedno promieniem
Słońce oświeca abo co imieniem
Ubogaciło mocne przyrodzenie;
Wszystko to marność, wszystko utrapienie!
Nie poprawi się zły, choćbyś go ćwiczył,
A liczby głupich nikt nigdy nie zliczył.
Mówiłem w sercu i rzekłem te słowa:
Otom jest wielkim! Czegoż moja głowa
Nie doścignęła? Byłże kto przede mną
Większy i mógł-li porównać się ze mną?
Głęboko wszelką mądrość uważałem;
Wszystko-m na wybór znał, wszystko umiałem;
Serce nauce dałem i mądrości,
Znałem się i na niedoskonałości.
Aleć w tym wszystkim – rzekę – nic nie było,
Co by umysłu mego nie strapiło.
Wielka nauka z wielką pracą idzie
I nic bez potu ciężkiego nie przydzie;
W długiej mądrości – wielkie utęsknienie,
Aż z ciekawością rośnie uprzykrzenie.
I tać jest sprawa samej Boskiej ręki,
Że większy rozum ciężkie miewa męki.

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Styczeń

Eklezyjastes (2)

ROZDZIAŁ II

Dixi ego in corde meo: vadam et affuam deliciis.

   Mówiłem: pójdę, a będę opływał
W rożnych rozkoszach i w sercu zażywał
Dobra wszelkiego, a co zmysł człowieczy
Pragnie, to tylko będę miał na pieczy.
Ale doznałem wielkiej w tym prożności,
Śmiech za występek kładłem; wesołości
Rzekłem: czemu się darmo oszukiwasz,
Na co się w marne pociechy zdobywasz?
Oderwać ciało zgoła umyśliłem
Nawet od wina; więcej go nie piłem,
Abym w mądrości umysł wyuczony
Trzymał, od głupstwa cale oddalony,
Ażbym obaczył, co potrzebniejszego
Synom człowieczym i co jest lepszego,
Na co pod słońcem potrzebny długo wiek
Albo dni życia, które żyje człowiek.
   Ogromne gmachy i domy wspaniałe
Wywiodłem – ludzkim oczom okazałe,
Pyszne ogrody i bujne winnice,
W nich wysadzone drzewami ulice
Założyłem był i długie kanały
Wodą-m napełniał, aby je skrapiały.
   Sług niezliczonych i służebnic dwory
Wielkie trzymałem i pełne obory
Rożnego bydła dla swojej wygody,
I wielu owiec niezliczone trzody,
Których przede mną żaden w Izraelu
Nie widział w kupie i nie miał tak wielu.
Pełne skarbnice miałem i komory
Srebra i złota, gdzie królewskie zbiory,
Gdzie skarby królestw były zgromadzone
I wielkich bogactw summy niezliczone.
Śpiewaki także i śpiewaczki miałem
I z rożnych muzyk koncertów słuchałem.
Miałem i służby, puchary i zbany,
I na likwory winne roztruchany.
   Panem-em zgoła był [i] wszystkich cale-m
Przeszedł bogactwy królów w Jeruzalem,
I mądrość we mnie zawsze doskonała
Przemieszkiwała, i nauka trwała.
Cokolwiek chciwe oczy ulubiły,
Bez zabronienia wszystkiego zażyły;
Anim na wodzy serca pohamował
Od tych, które-m mu rozkoszy zgotował,
To za część fortun poczytując moich:
Zażyć pociechy z prace ręku swoich.
A skorom tego istotę uważył,
Czegom z mej pracy nabył albo zażył
I com bez trudy i daremne poty
Sprawił, przez ciężkie rąk i lat roboty,
Aleć w tym wszystkim prożność uważyłem
I utrapieniem serca osądziłem
Widząc, że wszystko pod słońcem przeminie,
A co się długo nabywa – wnet zginie.
   Więc wziąłem przed się nabywać ciekawie
Nauki, w mądrej paść umysł zabawie,
Znać się na głupstwie. Azaż człowiekowi
Godzi się swemu Stwórcy i Królowi
Móc i porównać? Lecz mogę rzec śmiele,
Że rozum ludzki właśnie ma tak wiele
Od głupstwa i od prostoty rożności,
Jak dzień od nocy, światło od ciemności.
W mądrego głowie baczne oko sądzi,
Choć zaś głupiego po ciemnościach błądzi,
A przecie-m doznał, że tenże mądrego
Ostatni koniec, który i głupiego.
I rzekłem: Na coż rozum mi się znidzie,
Gdy mi tak umrzeć jak głupiemu przydzie?
Mowy me z myślą skończyłem tajemne
Widząc, że wszystko prożne i daremne;
Nie będzie pamięć długo wiekowała
I tak mądrego, jak głupiego znała,
Wszystko czas zetrze i z wieki zaginie,
Co chwała głosi i co sławą słynie,
Ani się śmierci mądry, ani głupi
Rozumem ani prostotą wykupi.
I dlatego mi życie się sprzykrzyło
Widząc, że wszystko pod słońcem złe było
I że każda rzecz wiatrem i marnością,
I utrapieniem, i dolegliwością.
   Zaczym mądrości wszelkiej poniechałem,
Dla której długo darmo pracowałem
Nie wiedząc, kto by po mnie następował,
Kto by dziedziczył i kto by panował:
Mądry czy głupi, i czyby rozumiał
Co to, i jeśli zażyć tego umiał,
Co pracowite ręce me zbierały,
I co mi z krwawym potem zgotowały.
Izali jest co nad to marniejszego?
Zaczym straciłem serce do wszystkiego,
Bo choć kto w długiej mądrości pracuje,
Coż po tym, gdy go głupi opanuje?
Nad co człekowi nie masz nic cięższego.
Bo na coż mu się przyda praca jego,
Na co staranie i ckliwe obroty,
Po co strapionej głowy krwawe poty?
Wszystkie dni jego bolem i niedolą
Zejdą i w nocy snu mu nie pozwolą.
Coż marniejszego? Nie lepiej-ż wesoło
Jeść, pić – otarszy spracowane czoło,
A z tym się śmiele duszy popisować,
Nad czym tak ciężko było popracować
I tego zażyć z ukontentowaniem –
To jest dar Boskiej ręki moim zdaniem.
Kto tylko połknie i tyle posiędzie
Bogactw i kto-li tak opływać będzie
Jak ja w rozkoszach? Bóg dał człowiekowi
Mądrość z nauką – a żal grzesznikowi
I same tylko łakome staranie,
Aby miał zbiory, a kto inszy na nie
Prędko nastąpił, komu raz przejrzane
Bóg przyobiecał, choć niespodziewane.
Lecz i w tym prożna marność, co przychodzi
Z kłopotem i co z frasunkiem się rodzi. 

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Luty

Eklezyjastes (3)

ROZDZIAŁ III

Omnia tempus habent et suis spatiis transeunt universa sub coelo.

   Jest czas wszystkiego, wszystko czas obraca,
Czasu każdą rzecz na przemiany wraca.
Jest czas, kiedy się nędzny człowiek rodzi,
Jest i czas, kiedy z kolebki w grób wchodzi;
Czas jest szczepienia, jest – co drzewa sadzi,
Jest inszy, co zaś wyrywać je radzi.
Czas jest żelaza dany – na zabicie,
Jest i co leczy, i co wraca życie.
Jest czas, kiedy się rado wszystko psuje,
Czas jest, kiedy się najlepiej buduje.
Jest czas do płaczu, czas jest i do śmiania,
Czas na frasunek i do tańcowania.
Jest czas zbierania kamieni na ziemi,
Czas rozrzucania i ciskania niemi.
Czas uciech ciała – i czas zaniechania,
Jest czas gubienia i czas zaniedbania,
Czas pilnowania – i czas porzucenia,
Czas jest zszywania i czas rozerznienia.
Czas milczeć każe – i czas do wymowy
Pobudza język łagodnymi słowy.
Jest czas, co serca do zgody prowadzi,
Czas jest, co się weń gniewać nie zawadzi,
Czas, co chce wojny i czas, co bez boju
Wiedzie spokojne myśli do pokoju.
   Coż stąd ma człowiek, co by pracy jego
Przyniosło korzyść z czasu tak rożnego?
Widziałem tylko prożne utrapienie
Synów człowieczych – a czasu trawienie.
Wszystko Bóg dobrze wedle czasu sprawił,
A świat daremnym swarom ich zostawił,
Aby nikt nie znał końca ni porządku
Rzeczy, które Bóg sporządził z początku.
Doznałem, że ten wiedzie dni szczęśliwe,
Który wesoło żyje i cnotliwie,
Bo każdy, co je i wesoło pije,
A z pracy swojej dobrego zażyje,
Ten szczęśliwością żyjących przechodzi.
To dar mym zdaniem, co z nieba pochodzi.
To wiem, że wszystkie dzieła Boskiej ręki
Nigdy nie zginą i trwają na wieki,
I więcej człowiek przydać im nie może,
Ani ich ludzka ręka nie przemoże,
Ani im ujmie, co niebieska dała.
A to Bóg sprawił, aby Go się bała
Wszelka część świata; to zaś, co stworzone
Bóg dał, to będzie trwało niewzruszone;
A to, co ma być, już było przed nami,
I Bóg przywraca, co przeszło wiekami.
   Widziałem, kędy sądy sprawiedliwe
Były – niezbożność i zdrady złośliwe.
I rzekłem w sercu: Tak sprawiedliwego
Sądzić Bóg będzie, jak i niezbożnego;
Wtenczas na placu wszystko jawno będzie,
Kiedy na straszne sądy Bóg zasiędzie.
Rzekłem w mym sercu: Jako Bóg probuje
Ludzi i jako równych pokazuje
Niemym zwierzętom, kiedy śmierć zawzięta
Jednako bierze ludzi i bydlęta.
Człowiek umiera, zwierze umierają,
Oba z jednego dech powietrza mają,
Równym tchem żyją; od swego poczęcia
Nic więcej nie ma człowiek od bydlęcia.
Wszelkiej marności stworzenie podlega
I do jednego kresu wszystko zbiega.
Wszystko z mizernej ziemie ulepione
Z ziemi się wraca – w ziemię obrócone.
Kto wie, czy-li duch Adamowych synów
Pójdzie do góry szukać Cherubinów,
A dusze bydląt, skoro pozdychają,
Jeżeli kędy – to na dół spadają.
Ja się nie badam, bo mi nic do tego.
Tegom doświadczył, iże nic lepszego,
Jak rozpędziwszy myśli frasobliwe
Kończyć wesoło życia dni szczęśliwe
A umysł w radość i cnotę obfity
Cieszyć korzyścią ręki pracowitej.
To grunt, bo z tego nic nam nie przybędzie
Badać się o tym, co-li po nas będzie. 

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Marzec

Eklezyjastes (4)

ROZDZIAŁ IV

Verti me ad alia et vidi calumnias, etc.

   W inszą-m się stronę udał – i widziałem
Fałsze, obmowy, jakich nie słyszałem,
Które na świecie ludzie obojętni
Czynią – na Boskie sądy nie pamiętni
I łzy niewinnych, i przy tym nikogo,
Kto by pocieszył, kiedy nędznych srogo
Niesprawiedliwe przycisnęły mocy,
A nikt im słusznej nie dodał pomocy.
Przyznałem wtenczas, że bardziej szczęśliwi
W swym grobie zmarli – niż na świecie żywi,
I że szczęśliwszy, co się nie urodził,
Nad którym jeszcze zły świat nie przewodził.
   Uważyłem też, jak człowiek pracuje,
Jak mętną myślą umysł swój morduje,
Jako fortele i dowcipy biegłe
Jawniej bliźniego zazdrości podległe.
I to jest marność – z troskliwym kłopotem
Starać się o to, co prawie nic po tem.
Głupi swe ręce z ciężkim żalem składa
I gryząc własne ciało tak powiada:
Lepszy jest szczupły kęs garztki spokojnej,
Niż z utrapieniem zbiory ręki hojnej.
To rozważywszy – więcej uważałem
I drugą marność pod słońcem widziałem:
Jeden, co sam jest, a nie ma drugiego
Ni syna, brata, ani pokrewnego,
A przecię zbiera obiema rękami
I nie nasyci oka bogactwami.
Nie myśli mówiąc: Komuż ja zdobywam
I prożnym dobrem duszę oszukiwam? –
I to jest marność, i to utrapienie
I niesłychane serca uciążenie.
Lepiej być w kupie dwojgu niż jednemu,
Bezpieczniej jeden pomoże drugiemu,
Jeśli się źle ma i jeżeli chory,
Jeśli upadnie, doda mu podpory.
Biada samemu, bo gdy pośliźnie się,
Nikt go nie wesprze i nikt nie podniesie.
Gdy dwaj śpią z sobą, ten tego odzieje,
A kto sam sypia, słabo się zagrzeje.
Więc na jednego jeśli kto powstanie,
Jeden przy drugim jak przy murze stanie
I tak zmocnionych żaden nie rozerwie;
Nie tak się łatwo sznur troisty zerwie.
   Lepszy jest chłopiec ubogi, rozsądny,
Niźli król stary, głupi, nieporządny,
Co nic nie umie ani myśli o tym,
Jak przyszłym rzeczom zabiegać na potym.
Trafi się czasem z kajdan i więzienia
Wniść komu na tron wielkiego imienia,
A drugi, co się urodził w koronie,
Nędzą – nie złotem opasuje skronie.
Widziałem wszystkich pod słońcem żyjących
Po społu z wtórym młodzieńcem chodzących,
Który za tamtym mocno trzymać będzie.
Nieskończona jest liczba ludu wszędzie
Wszystkich tych, którzy jeszcze przed niem byli,
A przyszli się niem nie będą cieszyli.
Lecz i to marność, i to utrapienie
I niesłychane serca uciążenie.
Strzeż nóg twych, wchodząc do domu Bożego,
Zbliżaj się, abyś skłonił ucha twego;
Lepsze pokorne posłuszeństwa dary
Niżeli głupich niewdzięczne ofiary,
Którzy nie wiedzą, kiedy co zawinią
I gdy co złego dobrowolnie czynią.

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Kwiecień

Eklezyjastes (5)

ROZDZIAŁ V

Ne temere quid loquaris.

   Miej baczny język ani z lekkiej głowy
Nie spiesz słów prędkich z Bogiem do rozmowy,
Bo Bóg na niebie – a tyś jest na ziemi;
Słowy Go raczej wychwalaj krótkiemi.
Myśl zbyt ciekawa marny sen przywodzi,
Rozprawy język głupie sprawy rodzi.
Oddaj wnet, Boskiej coś przyrzekł świątnicy,
Nierad Bóg wierzy płonnej obietnicy;
Lepiej bez ślubu, aniżeli znowu
Obiecanemu dość nie czynić słowu.
Nie daj ust swoich w opiekę grzechowi,
Ani śmiej mówić tego aniołowi,
Żeby nie było opatrzności w niebie,
By rozgniewany ciężko Bóg na ciebie
I na twe słowa, których prożnych siła
Rzekłeś, nie zgubił wszystkie rąk twych dziła.
Kędy słów wiele i gdzie zbytnia mowa,
Pełna marności musi tam być głowa.
Ty się bój Boga i choć uciążone
Ludzie potwarzą ujźrzysz utrapione,
Niesprawiedliwe i gwałtowne sądy,
Krzywdy w krainie i niezbożne rządy,
Nic się nie dziwuj; większy ma wielkiego
Pod sobą, ci zaś znają najwyższego,
A nad to jeszcze jest, co rozkazuje,
Król wszystkiej ziemi – i co nią kieruje.
   Łakomy z grosza nigdy nie utyje
I kto zbiór kocha – ten go nie zażyje,
Tać to jest marność, że – mając – nie wiedzą,
Iż gdzie gwałt bogactw, gwałt tych, co je jedzą.
A na coż temu, co je ma, przyda się,
Że tylko oczy bogactwy napasie?
Kto często robi i kto rad pracuje,
Temu sen – choćby nie dojadł – smakuje,
Gdy zaś syt bogactw, tego grosz w niewoli
Trzyma ani mu wyspać się pozwoli.
   Jest druga niemoc, nad tę nic gorszego:
Zbiór zachowany na złe pana swego.
Bo taki w biedzie przepadnie najprędzej:
Urodził syna, co będzie żył w nędzy;
Jak wyszedł nagi z matki swej żywota,
Tak się powróci, a jego robota
I wierna praca daremna się stanie,
Nic z niej nie weźmie, wszystka tu zostanie
Żałosna niemoc! Jako przywędrował,
Tak pójdzie nazad, a to, co pracował,
Zginie, a z prace nagiem się powróci
I, co miał, to się wszystko w wiatr obróci.
Wszelkie dni życia w kłopocie odprawił,
W pracy, w frasunku, w biedzie wiek swój strawił.
Ten sam – mym zdaniem – szczęścia treść i czoło,
Kto je i żyje, i pije wesoło,
Prace dni swoich z Boskich rąk zażywa,
To jest część jego, to zdobycz prawdziwa.
Każdemu dał Bóg na to opatrzenie,
Aby jadł z niego; na to dobre mienie,
Aby go zażył, pracą się weselił
I cieszył cząstką, co mu Bóg wydzielił.
Pamięć dni jego lekszą mu się stawi,
Gdy mu rozkoszą serce Bóg zabawi.

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Maj