środa, 31 grudnia 2014

Eklezyjastes (4)

ROZDZIAŁ IV

Verti me ad alia et vidi calumnias, etc.

   W inszą-m się stronę udał – i widziałem
Fałsze, obmowy, jakich nie słyszałem,
Które na świecie ludzie obojętni
Czynią – na Boskie sądy nie pamiętni
I łzy niewinnych, i przy tym nikogo,
Kto by pocieszył, kiedy nędznych srogo
Niesprawiedliwe przycisnęły mocy,
A nikt im słusznej nie dodał pomocy.
Przyznałem wtenczas, że bardziej szczęśliwi
W swym grobie zmarli – niż na świecie żywi,
I że szczęśliwszy, co się nie urodził,
Nad którym jeszcze zły świat nie przewodził.
   Uważyłem też, jak człowiek pracuje,
Jak mętną myślą umysł swój morduje,
Jako fortele i dowcipy biegłe
Jawniej bliźniego zazdrości podległe.
I to jest marność – z troskliwym kłopotem
Starać się o to, co prawie nic po tem.
Głupi swe ręce z ciężkim żalem składa
I gryząc własne ciało tak powiada:
Lepszy jest szczupły kęs garztki spokojnej,
Niż z utrapieniem zbiory ręki hojnej.
To rozważywszy – więcej uważałem
I drugą marność pod słońcem widziałem:
Jeden, co sam jest, a nie ma drugiego
Ni syna, brata, ani pokrewnego,
A przecię zbiera obiema rękami
I nie nasyci oka bogactwami.
Nie myśli mówiąc: Komuż ja zdobywam
I prożnym dobrem duszę oszukiwam? –
I to jest marność, i to utrapienie
I niesłychane serca uciążenie.
Lepiej być w kupie dwojgu niż jednemu,
Bezpieczniej jeden pomoże drugiemu,
Jeśli się źle ma i jeżeli chory,
Jeśli upadnie, doda mu podpory.
Biada samemu, bo gdy pośliźnie się,
Nikt go nie wesprze i nikt nie podniesie.
Gdy dwaj śpią z sobą, ten tego odzieje,
A kto sam sypia, słabo się zagrzeje.
Więc na jednego jeśli kto powstanie,
Jeden przy drugim jak przy murze stanie
I tak zmocnionych żaden nie rozerwie;
Nie tak się łatwo sznur troisty zerwie.
   Lepszy jest chłopiec ubogi, rozsądny,
Niźli król stary, głupi, nieporządny,
Co nic nie umie ani myśli o tym,
Jak przyszłym rzeczom zabiegać na potym.
Trafi się czasem z kajdan i więzienia
Wniść komu na tron wielkiego imienia,
A drugi, co się urodził w koronie,
Nędzą – nie złotem opasuje skronie.
Widziałem wszystkich pod słońcem żyjących
Po społu z wtórym młodzieńcem chodzących,
Który za tamtym mocno trzymać będzie.
Nieskończona jest liczba ludu wszędzie
Wszystkich tych, którzy jeszcze przed niem byli,
A przyszli się niem nie będą cieszyli.
Lecz i to marność, i to utrapienie
I niesłychane serca uciążenie.
Strzeż nóg twych, wchodząc do domu Bożego,
Zbliżaj się, abyś skłonił ucha twego;
Lepsze pokorne posłuszeństwa dary
Niżeli głupich niewdzięczne ofiary,
Którzy nie wiedzą, kiedy co zawinią
I gdy co złego dobrowolnie czynią.

Bardzo bogate godzinki księcia de Berry
(Les Très Riches Heures du duc de Berry):
Kwiecień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz