piątek, 2 lutego 2018

(84) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Uciszenie burzy

   23 Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. 24 A oto zerwała się wielka burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. 25 Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: «Panie, ratuj, giniemy!» 26 A On im rzekł: «Czemu bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary?» Potem, powstawszy, zgromił wichry i jezioro, i nastała głęboka cisza. 27 A ludzie pytali zdumieni: «Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?» (Mt 8,23-27)

   35 Owego dnia, gdy zapadł wieczór, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą stronę. 36 Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. 37 A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą. 38 On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» 39 On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!» Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. 40 Wtedy rzekł do nich: «Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!» 41 Oni zlękli się bardzo i mówili między sobą: «Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?» (Mk 4,35-41)

   22 Pewnego dnia wsiadł ze swymi uczniami do łodzi i rzekł do nich: «Przeprawmy się na drugą stronę jeziora». I odbili od brzegu. 23 A gdy płynęli, zasnął. Wtedy spadł gwałtowny wicher na jezioro, tak że fale ich zalewały i byli w niebezpieczeństwie. 24 Przystąpili więc do Niego i obudzili Go, wołając: «Mistrzu, Mistrzu, giniemy!» On zaś wstał, rozkazał wichrowi i wzburzonej fali: uspokoiły się, i nastała cisza. 25 A do nich rzekł: «Gdzież jest wasza wiara?» Oni zaś przestraszeni i pełni podziwu mówili między sobą: «Kim On jest właściwie, że nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu posłuszne». (Łk 8,22-25)

   23 Καὶ ἐμβάντι αὐτῷ εἰς τὸ πλοῖον ἠκολούθησαν αὐτῷ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ. 24 καὶ ἰδοὺ σεισμὸς μέγας ἐγένετο ἐν τῇ θαλάσσῃ, ὥστε τὸ πλοῖον καλύπτεσθαι ὑπὸ τῶν κυμάτων, αὐτὸς δὲ ἐκάθευδεν. 25 καὶ προσελθόντες ἤγειραν αὐτὸν λέγοντες· κύριε, σῶσον, ἀπολλύμεθα. 26 καὶ λέγει αὐτοῖς· τί δειλοί ἐστε, ὀλιγόπιστοι; τότε ἐγερθεὶς ἐπετίμησεν τοῖς ἀνέμοις καὶ τῇ θαλάσσῃ, καὶ ἐγένετο γαλήνη μεγάλη. 27 οἱ δὲ ἄνθρωποι ἐθαύμασαν λέγοντες· ποταπός ἐστιν οὗτος ὅτι καὶ οἱ ἄνεμοι καὶ ἡ θάλασσα αὐτῷ ὑπακούουσιν; (Mt 8,23-27)

   35 Καὶ λέγει αὐτοῖς ἐν ἐκείνῃ τῇ ἡμέρᾳ ὀψίας γενομένης· διέλθωμεν εἰς τὸ πέραν. 36 καὶ ἀφέντες τὸν ὄχλον παραλαμβάνουσιν αὐτὸν ὡς ἦν ἐν τῷ πλοίῳ, καὶ ἄλλα πλοῖα ἦν μετ’ αὐτοῦ. 37 καὶ γίνεται λαῖλαψ μεγάλη ἀνέμου καὶ τὰ κύματα ἐπέβαλλεν εἰς τὸ πλοῖον, ὥστε ἤδη γεμίζεσθαι τὸ πλοῖον. 38 καὶ αὐτὸς ἦν ἐν τῇ πρύμνῃ ἐπὶ τὸ προσκεφάλαιον καθεύδων. καὶ ἐγείρουσιν αὐτὸν καὶ λέγουσιν αὐτῷ· διδάσκαλε, οὐ μέλει σοι ὅτι ἀπολλύμεθα; 39 καὶ διεγερθεὶς ἐπετίμησεν τῷ ἀνέμῳ καὶ εἶπεν τῇ θαλάσσῃ· σιώπα, πεφίμωσο. καὶ ἐκόπασεν ὁ ἄνεμος καὶ ἐγένετο γαλήνη μεγάλη. 40 καὶ εἶπεν αὐτοῖς· τί δειλοί ἐστε; οὔπω ἔχετε πίστιν; 41 καὶ ἐφοβήθησαν φόβον μέγαν καὶ ἔλεγον πρὸς ἀλλήλους· τίς ἄρα οὗτός ἐστιν ὅτι καὶ ὁ ἄνεμος καὶ ἡ θάλασσα ὑπακούει αὐτῷ; (Mk 4,35-41)

   22 Ἐγένετο δὲ ἐν μιᾷ τῶν ἡμερῶν καὶ αὐτὸς ἐνέβη εἰς πλοῖον καὶ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ καὶ εἶπεν πρὸς αὐτούς· διέλθωμεν εἰς τὸ πέραν τῆς λίμνης, καὶ ἀνήχθησαν. 23 πλεόντων δὲ αὐτῶν ἀφύπνωσεν. καὶ κατέβη λαῖλαψ ἀνέμου εἰς τὴν λίμνην καὶ συνεπληροῦντο καὶ ἐκινδύνευον. 24 προσελθόντες δὲ διήγειραν αὐτὸν λέγοντες· ἐπιστάτα ἐπιστάτα, ἀπολλύμεθα. ὁ δὲ διεγερθεὶς ἐπετίμησεν τῷ ἀνέμῳ καὶ τῷ κλύδωνι τοῦ ὕδατος· καὶ ἐπαύσαντο καὶ ἐγένετο γαλήνη. 25 εἶπεν δὲ αὐτοῖς· ποῦ ἡ πίστις ὑμῶν; φοβηθέντες δὲ ἐθαύμασαν λέγοντες πρὸς ἀλλήλους· τίς ἄρα οὗτός ἐστιν ὅτι καὶ τοῖς ἀνέμοις ἐπιτάσσει καὶ τῷ ὕδατι, καὶ ὑπακούουσιν αὐτῷ; (Łk 8,22-25)

   Łódź żaglowa – niezbyt wielka, ale i nie mała: łódź rybacka, na której może się swobodnie poruszać pięć lub sześć osób. Przecina intensywnie niebieskie wody jeziora.
   Jezus śpi na rufie. Jest ubrany na biało, jak zwykle. Głowę ma opartą na lewym ramieniu. Pod ramię i pod głowę zwinął – poskładawszy go wielokrotnie – Swój szaroniebieski płaszcz. Nie leży, lecz siedzi na podłodze łodzi i opiera głowę o stoliczek, który znajduje się na samym końcu rufy. Nie wiem, jak nazywają go marynarze. Śpi cicho. Zmęczony. Spokojny.
   Piotr jest u steru, Andrzej zajmuje się żaglami, Jan i dwaj pozostali, których imion nie znam, porządkują liny i sieci na dnie łodzi, jakby mieli zamiar łowić, być może w nocy. Można powiedzieć, że dzień się kończy, bo słońce chyli się już ku zachodowi. Wszyscy uczniowie podwinęli tuniki. Chcą mieć więcej swobody w poruszaniu się i łatwiej przechodzić z jednego miejsca łodzi na drugie przez wiosła, stołki, kosze i sieci, nie skrępowani ubraniem. Wszyscy zdjęli płaszcze.
   Widzę, jak niebo się zaciemnia i słońce kryje się za burzowymi chmurami, wychodzącymi niespodziewanie zza wierzchołka wzniesienia. Wiatr popycha je gwałtownie w stronę jeziora. Wiatr wieje na razie jeszcze wysoko i jezioro jest spokojne. Jedynie ciemnieje ono i na powierzchni widać jakby zmarszczki. To jeszcze nie są fale, ale woda już zaczyna się poruszać.
   Piotr i Andrzej obserwują niebo i jezioro i przygotowują się do wykonania manewru, aby dobić do brzegu. Wiatr spada jednak na jezioro i po upływie kilku chwil wszystko wrze i pieni się. Fale, które gwałtownie uderzają o siebie, potrącają łódź, podnoszą ją, opuszczają, kręcą we wszystkich kierunkach, przeszkadzają w sterowaniu. Wichura utrudnia [zapanowanie] nad opuszczanym żaglem.
   Jezus śpi. Ani kroki, ani podniecone głosy uczniów, ani nawet świst wiatru i uderzanie fal o ściany łodzi i dziobu nie budzą Go. Jego włosy poruszają się na wietrze i woda kilka razy bryzga na Niego. Jezus jednak śpi. Jan przechodzi z dziobu na rufę i przykrywa Go swym płaszczem, wyciągniętym spod stolika. Okrywa Jezusa z delikatną miłością.
   Burza staje się coraz gwałtowniejsza. Jezioro jest czarne, jakby wylano nań atrament, widać smugi pieniących się fal. Łódź nabiera wody i wichura popycha ją na szeroką wodę. Uczniowie ciężko pracują, wykonując manewr i wylewając za burtę wodę, przynoszoną przez fale. Wszystko na nic. Teraz brodzą już w wodzie dochodzącej im do kolan i łódź staje się coraz cięższa.
   Piotr traci spokój i cierpliwość. Oddaje ster bratu i chwiejąc się idzie do Jezusa. Gwałtownie Nim potrząsa. Jezus budzi się i podnosi głowę.
   «Ocal nas, Nauczycielu, giniemy!» – woła do Niego Piotr.
   Trzeba krzyczeć, aby móc się usłyszeć. Jezus przypatruje się uważnie uczniowi, patrzy na innych, a potem na jezioro:
   «Czy wierzysz w to, że mogę was ocalić?»
   «Pośpiesz się, Nauczycielu» – woła Piotr, kiedy prawdziwa góra wody, odrywając się od środka jeziora, kieruje się szybko na biedną łódź. Można by rzec: trąba – tak jest wysoka i przerażająca. Uczniowie, widząc, co nadchodzi, padają na kolana i chwytają się mocno, sądząc, że to koniec. Jezus podnosi się, staje na stoliku przy rufie. Jego biała sylwetka odróżnia się od sinej zawieruchy. Wyciąga ręce w kierunku fali i mówi do wiatru:
   «Zatrzymaj się i zamilknij!»
   A do wody:
   «Ucisz się. Ja tego chcę».
   Wtedy ogromna fala rozpływa się w pianie. Opada bez wyrządzania szkody, z ostatnim rykiem gasnącym w szmerze, jakby szum wiatru zmienił się w westchnienie. Nad uspokojone jezioro powraca cisza nieba, a nadzieja i wiara wstępuje do serc uczniów.
   Nie potrafię opisać dostojeństwa Jezusa. Trzeba to widzieć, żeby zrozumieć. Przeżywam to w głębi serca, bo jest to we mnie ciągle obecne. Widzę jeszcze raz, jak spokojny był sen Jezusa i jak potężne było Jego panowanie nad wichrami i falami. (III (cz. 1-2), 45: 30 stycznia 1944. A, 1661-1666)

   Una barca a vela, non eccessivamente grande ma neppure piccina, una barca da pesca, sulla quale potevano comodamente muoversi un cinque o sei persone, solca le acque di un bel lago color azzurro intenso. Gesù dorme a poppa. E’ vestito di bianco come al solito. Ha il capo reclinato sul braccio sinistro, e sotto al braccio e al capo ha messo il suo manto azzurro-grigio ripiegato a più doppi. E’ seduto, non sdraiato, sul fondo della barca, e appoggia la testa su quel pezzo di tavolato che sta nella parte estrema di poppa. Non so come la chiamano i marinai. Dorme placidamente. E’ stanco. E’ placido. Pietro è al timone, Andrea si occupa delle vele, Giovanni e due altri che non so chi siano riordinano gomene e reti nel fondo della barca come avessero intenzione di prepararsi ad una pesca, forse nella notte. Direi che il giorno si avvia alla sera perché il sole già cala ad occidente. I discepoli hanno tutti rialzate le tuniche facendole rimborsare alla vita, per mezzo della cintura, per essere più liberi nei movimenti e nel passare qua e là nella barca scavalcando remi e sedili e ceste e reti senza che le vesti diano noia. Si sono tutti levati il manto. Vedo che il cielo si incupisce e il sole si nasconde dietro dei nuvoloni temporaleschi sbucati d'improvviso da dietro una punta di collina. Il vento li spinge velocemente verso il lago. Il vento per ora è alto e il lago è ancora quieto, solo si fa più cupo nella tinta e ha un corrugamento nella sua superficie. Non sono ancora onde, ma già si muovono le acque. Pietro e Andrea osservano cielo e lago e predispongono le manovre per accostare a riva. Ma il vento si abbatte sul lago e in pochi minuti tutto ribolle e schiuma. Onde che cozzano le une contro le altre, che urtano la navicella, la alzano, l'abbassano, la piegano in tutti i sensi, impediscono le manovre del timone come il vento quella della vela che viene abbassata. Gesù dorme. Né i passi e le voci concitate dei discepoli, né i fischi del vento e neppure gli schiaffi delle onde contro i fianchi e la prora lo svegliano. I suoi capelli ondeggiano al vento e qualche spruzzo d'acqua lo arriva. Ma Egli dorme. Giovanni, da prua, corre a poppa e lo copre col suo mantello che ha tratto da sotto un tavolato. Lo copre con delicato amore. La tempesta si fa sempre più brutta. Il lago è nero come vi si fosse versato dell'inchiostro, striato dalle spume delle onde. La barca inghiotte acqua e sempre più viene spinta al largo dal vento. I discepoli sudano nella manovra e nel buttare oltre bordo l'acqua che le onde rovesciano. Ma non serve nulla. Essi sguazzano ormai sino a metà gamba nell'acqua e la barca diviene sempre più pesante. Pietro perde la calma e la pazienza. Dà al fratello il timone e traballando va verso Gesù e lo scuote vigorosamente. Gesù si sveglia e alza il capo.
   «Salvaci, Maestro, noi periamo!» gli grida Pietro (deve gridare per farsi udire).
   Gesù guarda il suo discepolo fissamente, guarda gli altri e poi guarda il lago. «Hai fede che Io vi possa salvare?».
   «Presto, Maestro» grida Pietro mentre una vera montagna d'acqua, partendo dal centro del lago, si dirige veloce sulla povera barca. Sembra una tromba d'acqua tanto è alta e spaventosa. I discepoli che la vedono venire si inginocchiano e si aggrappano dove e come possono, sicuri che è la fine. Gesù si alza. In piedi su quel tavolato di prora. Figura bianca sul livido della bufera. Stende le braccia verso il maroso e dice al vento: «Fermati e taci», e all'acqua: «Quietati. Lo voglio». E il cavallone si dissolve in schiuma che cade senza nuocere con un ultimo ruggito che si spegne in mormorio, come il vento in un ultimo fischio che si muta in sospiro. E sul lago pacificato torna il sereno del cielo, e la speranza e la fede nel cuore dei discepoli. La maestà di Gesù non la posso descrivere. Bisogna vederla per comprenderla. Ed io me la gusto nel mio interno perché m'è tuttora presente, e penso a quanto era placido il sonno di Gesù e quanto era potente il suo imperio sui venti e sulle onde. Gesù dice poi: «Non ti commento il Vangelo nel senso con cui tutti lo commentano. Ti illustro l'antefatto del brano evangelico. Perché Io dormivo? Non sapevo forse che la burrasca stava per venire? Sì, Io lo sapevo. Io solo lo sapevo. E allora perché dormivo? Gli apostoli erano uomini, Maria. Animati da buona volontà, ma ancora tanto "uomini". L'uomo si crede sempre capace di tutto. Quando poi è realmente capace in una cosa, è pieno di sussiego e di attaccamento per la sua "capacità". Pietro, Andrea, Giacomo e Giovanni erano dei buoni pescatori e perciò si credevano insuperabili nelle manovre marinare. Io per loro ero un grande "rabbi", ma un nulla come marinaio. Perciò mi giudicavano incapace di aiutarli e, quando salivano in barca per traversare il mare di Galilea, mi pregavano di stare seduto perché non ero capace di altro. Anche il loro affetto era causa di questo, perché non volevano impormi fatiche materiali. Ma l'attaccamento alla loro capacità superava anche l'affetto. Io non mi impongo che in casi eccezionali, Maria. Generalmente vi lascio liberi e attendo. Quel giorno, stanco e pregato di riposare, ossia di lasciarli fare, loro che erano tanto pratici, mi misi a dormire. Nel mio sonno era anche mescolata la constatazione del come l'uomo è "uomo" e vuol fare da sé senza sentire che Dio non chiede che di aiutarlo. Vedevo in quei "sordi spirituali", in quei "ciechi spirituali", tutti i sordi e ciechi dello spirito, che per secoli e secoli si sarebbero rovinati per "volere fare da sé" avendo Me curvo sui loro bisogni in attesa di essere chiamato in aiuto. Quando Pietro gridò: “Salvaci!”, la mia amarezza cadde come sasso lasciato andare. Io non sono "uomo", sono il Dio-Uomo. Non agisco come voi agite. Voi, quando uno ha respinto il vostro consiglio o aiuto e lo vedete negli impicci, se anche non siete tanto cattivi da goderne, lo siete sempre tanto da rimanere sdegnosamente, indifferentemente a guardarlo senza commuovervi al suo grido di aiuto. Col vostro contegno gli significate: "Quando ti volevo aiutare non mi hai voluto? Ora fa' da te". Ma Io sono Gesù. Sono Salvatore. E salvo, Maria. Salvo sempre non appena mi si invoca. I poveri uomini potrebbero obbiettare: "E allora perché permetti alle tempeste singole o collettive di formarsi?". Se Io con la mia potenza distruggessi il Male, quale che sia, voi giungereste a credervi autori del Bene, che in realtà sarebbe mio dono, e non vi ricordereste mai più di Me. Mai più. Avete bisogno, poveri figli, del dolore per ricordarvi che avete un Padre. Come il figliol prodigo che si ricordò di averlo quando ebbe fame. Le sventure servono a farvi persuasi del vostro nulla, della vostra insipienza, causa di tanti errori, e della vostra cattiveria, causa di tanti lutti e dolori, delle vostre colpe, causa di punizione che da voi vi date, e della mia esistenza, della mia potenza, della mia bontà. Ecco quel che vi dice il Vangelo di oggi. Il "vostro" vangelo dell'ora presente, poveri figli. Chiamatemi. Gesù non dorme che perché è angosciato di vedersi disamato da voi. Chiamatemi e verrò». (3, 185)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz