piątek, 18 sierpnia 2017

(71) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Czystość spojrzenia

   22 Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie rozświetlone. 23 Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność! (Mt 6,22-23)

   34 Lampą ciała jest twoje oko. Jeśli twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie rozświetlone. Lecz jeśli jest chore, ciało twoje będzie również w ciemności. 35 Bacz więc, czy światło, które jest w tobie, nie jest ciemnością. 36 Jeśli zatem całe twoje ciało jest rozświetlone, nie mając w sobie żadnej części ciemnej, całe będzie rozświetlone, jak gdyby lampa oświecała cię swym blaskiem. (Łk 11,34-36)

   22 Ὁ λύχνος τοῦ σώματός ἐστιν ὁ ὀφθαλμός. ἐὰν οὖν ᾖ ὁ ὀφθαλμός σου ἁπλοῦς, ὅλον τὸ σῶμά σου φωτεινὸν ἔσται· 23 ἐὰν δὲ ὁ ὀφθαλμός σου πονηρὸς ᾖ, ὅλον τὸ σῶμά σου σκοτεινὸν ἔσται. εἰ οὖν τὸ φῶς τὸ ἐν σοὶ σκότος ἐστίν, τὸ σκότος πόσον. (Mt 6,22-23)

   34 Ὁ λύχνος τοῦ σώματός ἐστιν ὁ ὀφθαλμός σου. ὅταν ὁ ὀφθαλμός σου ἁπλοῦς ᾖ, καὶ ὅλον τὸ σῶμά σου φωτεινόν ἐστιν· ἐπὰν δὲ πονηρὸς ᾖ, καὶ τὸ σῶμά σου σκοτεινόν. 35 σκόπει οὖν μὴ τὸ φῶς τὸ ἐν σοὶ σκότος ἐστίν. 36 εἰ οὖν τὸ σῶμά σου ὅλον φωτεινόν, μὴ ἔχον μέρος τι σκοτεινόν, ἔσται φωτεινὸν ὅλον ὡς ὅταν ὁ λύχνος τῇ ἀστραπῇ φωτίζῃ σε. (Łk 11,34-36)

   Uważajcie na wasz sposób patrzenia, mężczyźni: na spojrzenie oka i umysłu. Jeśli są zepsute, mogą tylko niszczyć resztę. Oko jest światłością ciała. Twoja myśl jest światłem serca.
   Jeśli jednak oko twoje nie będzie czyste – a z powodu podporządkowania organów skażonej myśli ulegają one zepsuciu – wszystko w tobie zostanie zaciemnione i zwodnicze obłoki wywołają w tobie nieczyste wyobrażenia. Wszystko jest czyste w tym, kto ma myśl czystą, dającą mu czyste spojrzenie, a światło Boże zstępuje i staje się panem tam, gdzie zmysły nie stoją na przeszkodzie.
   Lecz jeśli z powodu złej woli przyzwyczaiłeś wzrok do nieczystych spojrzeń, wszystko w tobie stanie się ciemnością. Bez pożytku będziesz patrzył nawet na rzeczy najświętsze. W mroku będą [dla ciebie] tylko ciemnością i będziesz dokonywał dzieł ciemności.
   Tak więc, synowie Boży, niech każdy strzeże siebie przed samym sobą. Uważajcie bardzo na wszelkie pokusy. Być kuszonym to jeszcze nie zło. Atleta przez walkę przygotowuje się do zwycięstwa. Złem jest zostać zwyciężonym przez brak zaprawy i uwagi. Wiem, że wszystko kusi. Wiem, że bronienie się męczy. Wiem, że walka wyczerpuje. Pomyślcie jednak o tym, co dają wam te rzeczy. Czy chcielibyście za jedną godzinę jakiejś przyjemności utracić wieczny pokój? Co wam pozostaje z przyjemności ciała, złota, złej myśli? Nic. Co zdobywacie odtrącając je? Wszystko. Mówię do grzeszników, człowiek bowiem jest grzesznikiem. Powiedzcie Mi więc prawdę: czy po zaspokojeniu zmysłów, pychy lub skąpstwa czujecie się bardziej wypoczęci, radośniejsi, bezpieczniejsi? Czy w godzinie – która następuje po zaspokojeniu [tych pragnień], a która jest zawsze czasem refleksji – czujecie się faktycznie na pewno szczęśliwi? Ja nie kosztowałem tego chleba zmysłów, jednak odpowiadam za was: „Nie. [Odczuwacie] osłabienie, niezadowolenie, niepewność, obrzydzenie, obawę, rozdrażnienie. Oto sok wyciśnięty z tej minionej godziny”.
   Kiedy mówię wam: „Nigdy tego nie czyńcie”, proszę was równocześnie: „Nie bądźcie bezwzględni wobec tych, którzy błądzą”. Przypomnijcie sobie, że wszyscy jesteście braćmi, że każdy ma ciało i duszę. Myślcie, że liczne są przyczyny, które prowadzą kogoś do grzechu. Bądźcie miłosierni wobec grzeszników, podnoście ich z dobrocią i prowadźcie do Boga. Ukazujcie im, że ścieżka, którą szli, jest najeżona niebezpieczeństwami dla ciała, dla umysłu i dla ducha. Czyńcie to, a otrzymacie w zamian wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w Niebiosach, jest miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego wynagrodzić stokrotnie. Mówię wam więc...»

Jezus mówi, że należy tu przepisać wizję, którą otrzymałam 12 sierpnia 1944 (...) Potem kontynuuje: «Patrz i pisz. Oto Ewangelia Miłosierdzia, dana specjalnie dla tych, którzy odnajdą się w grzesznicy, [Magdalenie], a których zapraszam do pójścia za nią drogą zbawienia».

   Jezus stoi na skale i przemawia do niezliczonego tłumu. To miejsce skaliste. Samotne wzgórze pomiędzy dwoma dolinami. Wierzchołek wzniesienia ma formę jarzma lub raczej wielbłądziego garbu, tak że kilka metrów przed szczytem tworzy naturalny amfiteatr, w którym głos odbija się czysto, jak w bardzo dobrze zbudowanej sali koncertowej.
   Wzgórze jest całe w kwiatach. To musi być piękna pora roku. Zboża na równinach zaczynają nabierać jasnego koloru i wkrótce będą gotowe do zżęcia. Na północy błyszczy w słońcu śnieżna pokrywa wysokiej góry. Zaraz poniżej, na wschodzie, Morze Galilejskie wydaje się stłuczonym lustrem, którego niezliczone odłamki są jak szafiry całowane słońcem. Oślepia swym lazurowym i złotym migotaniem. Odbija się w nim jedynie kilka strzępiastych chmur, wędrujących po bardzo czystym niebie, oraz ruchliwe cienie kilku żagli. To są chyba pierwsze godziny poranka, bo na górskiej trawie, pomiędzy łodygami, widać jeszcze diamenty rosy. Ponad jeziorem Genezaret ciągną się dalekie równiny, które z powodu lekkiej mgły – to być może rosa tak paruje – wydają się je przedłużać, lecz kolorem zieleni przechodzącej w opal. Jeszcze dalej widnieje łańcuch górski, którego kapryśne grzbiety przywodzą na myśl zarys chmur na pogodnym niebie.
   Niektórzy siedzą na trawie lub na kamieniach. Inni – stoją. Apostołowie nie są w komplecie. Widzę Piotra i Andrzeja, Jana i Jakuba. Słyszę, że wołają dwóch innych: Natanaela i Filipa. Jest jeszcze ktoś, kto chyba nie należy do ich grona. Być może to ostatni przybyły, nazywany Szymonem. Innych apostołów nie ma, a może ich nie dostrzegam w licznym tłumie.
   Nauczanie Jezusa trwa już od jakiegoś czasu. Pojmuję, że chodzi o kazanie na górze, chociaż błogosławieństwa zostały już wypowiedziane. Wydaje mi się nawet, że mowa zmierza ku końcowi, bo Jezus mówi:
   «Czyńcie to, a otrzymacie w zamian wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w Niebiosach, jest miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego wynagrodzić stokrotnie. Mówię wam więc...»
   W tłumie, który znajduje się przy ścieżce prowadzącej ku równinie, powstaje wielkie poruszenie. Osoby stojące najbliżej Jezusa rozglądają się. Ich uwaga została odwrócona. Jezus przestaje mówić i patrzy w tym samym kierunku, co inni. Jest poważny i piękny w Swym ciemnoniebieskim odzieniu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Słońce muska Mu twarz pierwszym promykiem, który pojawia się nad wschodnim wierzchołkiem wzniesienia.
   «Zróbcie miejsce, pospólstwo! – krzyczy porywczym głosem mężczyzna. – Zróbcie miejsce przechodzącej piękności!...»
   Zbliża się czterech eleganckich strojnisiów. Jeden z nich jest z pewnością Rzymianinem, bo nosi togę. Tryumfalnie niosą na splecionych rękach, jak na krześle, Marię z Magdali, [w tym czasie] jeszcze wielką grzesznicę, która śmieje się pięknymi ustami. Odrzuca w tył głowę o złotych włosach, całą w warkoczach i lokach, podtrzymywanych kosztownymi spinkami i złotą blaszką usianą perłami, formującą na czole jakby diadem. Lekkie loki spadają, przysłaniając jej wspaniałe oczy, które są przez tę wymyślną sztuczkę jeszcze większe i jeszcze bardziej uwodzące. Diadem znika za uszami pod masą warkoczy, spadających na szyję bardzo białą i odsłoniętą. A nawet... odsłonięcie kończy się o wiele poniżej szyi. Ramiona ma obnażone aż do łopatek, a jeszcze bardziej – piersi. Jej szatę podtrzymują na ramionach dwa złote łańcuszki. Nie ma rękawów. Wszystko okrywa, jeśli można tak powiedzieć, woal, służący do uchronienia skóry przed spaleniem przez słońce. Szata jest bardzo zwiewna i wydaje się jakby niewiasta – przechylając się, jak to czyni dla oczarowania, to na jednego, to na drugiego wielbiciela – nic nie miała na plecach. Rzymianin jest chyba jej ulubieńcem, bo to do niego szczególnie kierują się jej uśmiechy i spojrzenia. Na jego ramię częściej opada głowa kobiety.
   «Oto zadowolona bogini – mówi Rzymianin. – Rzym dał wierzchowca nowej Wenus, a tam znajduje się Apollo, którego chciałaś ujrzeć. Oczaruj go więc... lecz zostaw i nam kilka okruchów twoich wdzięków».
   Maria śmieje się. Zwinnym i prowokującym ruchem ześlizguje się na ziemię, odsłaniając stopy – obute w białe sandały ze złotymi zapinkami – i częściowo nogi. Potem owija się szatą podobną do welonu, bardzo jasną, z wełny delikatnej, jak i bardzo białej, podtrzymywaną w talii, lecz bardzo nisko, na wysokości bioder, pasem splecionym ze złotych guzów. Niewiasta wygląda jak kwiat: kwiat z ciała, nieczysty, rozwinięty jakby w czarodziejski sposób na zielonej równinie, na której rosną liczne konwalie i dzikie narcyzy.
   Jest dziś wyjątkowo piękna. Usta małe i purpurowe wydają się goździkiem odrywającym się od doskonałej bieli zębów. Twarz i ciało mogłyby zadowolić najbardziej wybrednego malarza lub rzeźbiarza – tak dla barwy, jak i dla formy: piersi i biodra proporcjonalne, talia w sposób naturalny giętka i szczupła w zestawieniu z biodrami i klatką piersiową. Wydaje się boginią, jak rzekł Rzymianin: boginią wyrzeźbioną w różowawym marmurze, której boki oplata lekka tkanina, by następnie licznymi fałdami opaść z przodu. Wszystko jest dopracowane, by się podobać.
   Jezus patrzy na nią uważnie. Ona zuchwale wytrzymuje Jego spojrzenie, śmiejąc się i lekko odwracając się z powodu łaskotania. To Rzymianin przesuwa po jej odkrytych ramionach i dekolcie konwalię zerwaną w trawie. Maria, z wyuczonym i udawanym gniewem, podnosi welon i mówi:
   «Uszanuj moją niewinność».
   To wywołuje wybuch hałaśliwego śmiechu czterech mężczyzn. Jezus nadal na nią patrzy. Kiedy zgiełk wywołany śmiechem ucichł, Jezus – jakby pojawienie się tej kobiety ożywiło płomień przemowy, która zmierzała ku końcowi – ponownie zabiera głos i już więcej na nią nie patrzy. Spogląda na słuchaczy, którzy wydają się poruszeni i zgorszeni tym wydarzeniem. Jezus mówi:
   «Powiedziałem, że macie być wierni Prawu, pokorni, miłosierni, kochać nie tylko braci tej samej krwi, lecz także ludzi, którzy są dla was braćmi, bo zrodzili się, jak wy, z człowieka. Powiedziałem wam, że przebaczenie jest pożyteczniejsze niż chowanie uraz, że lepiej jest współczuć, niż być nieubłaganym. Teraz mówię wam, że nie można potępiać, jeśli nie jest się wolnym od grzechu, który nas samych prowadzi do potępienia. Nie czyńcie jak uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy są surowi dla wszystkich, z wyjątkiem siebie. Nazywają nieczystym to co zewnętrzne i może zanieczyścić jedynie zewnętrznie, a przyjmują nieczystość do swego wnętrza, do swego serca.
   Bóg nie przebywa z nieczystymi, nieczystość bowiem niszczy to, co stanowi własność Boga: dusze – a przede wszystkim dusze dzieci, które są aniołami rozproszonymi po ziemi. Biada tym, którzy wyrywają im skrzydła z okrucieństwem demonicznych zwierząt i rzucają w błoto te niebiańskie kwiaty, dając im poznać smak materii! Biada!... Lepiej byłoby dla nich, gdyby umarli spaleni piorunem niż popełnili taki grzech!» (III (cz. 1-2), 34: 29 maja 1945 i 12 sierpnia 1944. A, 5184-5211 i 3296-3303)

   Attenti allo sguardo, uomini. Allo sguardo dell'occhio e a quello della mente. Corrotti che siano, non possono che corrompere il resto. Lume del corpo è l'occhio. Lume del cuore è il tuo pensiero. Ma se l'occhio tuo non sarà puro – perché per la soggezione degli organi al pensiero i sensi si corrompono per un pensiero corrotto – tutto in te diverrà offuscato, e nebbie seduttrici creeranno impuri fantasmi in te. Tutto è puro in chi ha pensiero puro che dà puro sguardo, e la luce di Dio scende padrona dove non è ostacolo di sensi. Ma se per mala volontà tu hai educato l'occhio alle torbide visioni, tutto in te diverrà tenebre. Inutilmente guarderai anche le cose più sante. Nel buio non saranno che tenebre e farai opere di tenebre. Perciò, figli di Dio, tutelate voi stessi contro voi stessi. Sorvegliatevi attentamente contro tutte le tentazioni. Essere tentati non è male. L'atleta si prepara alla vittoria con la lotta. Ma il male è essere vinti perché impreparati e disattenti. Lo so che tutto serve a tentare. Lo so che la difesa snerva. Lo so che la lotta stanca. Ma, suvvia, pensate cosa vi acquistano queste cose. E vorreste per un'ora di piacere, di qual che sia genere, perdere un'eternità di pace? Cosa vi lascia il piacere della carne, dell'oro e del pensiero? Nulla. Cosa vi acquista il ripudiarli? Tutto. Io parlo a peccatori, perché l'uomo è peccatore. Ebbene, ditemi, in verità: dopo avere appagato il senso, o l'orgoglio, o l'avarizia, vi siete sentiti più freschi, più contenti, più sicuri? Nell'ora che segue all'appagamento, e che è sempre ora di riflessione, avete proprio sinceramente sentito di essere felici? Io non ho gustato questo pane del senso. Ma rispondo per voi: "No. Appassimento, scontento, incertezza, nausea, paura, irrequietezza. Ecco cosa è stato il succo spremuto dall'ora passata". Però, ve ne prego. Mentre vi dico: "Non fate mai ciò, anche vi dico: "Non siate inesorabili con coloro che sbagliano". Ricordatevi che siete tutti fratelli, fatti di una carne e di un'anima. Pensate che molte sono le cause per cui uno è indotto a peccare. Siate misericordiosi verso i peccatori e con bontà rialzateli e conduceteli a Dio, mostrando che il sentiero da loro percorso è irto di pericoli per la carne e per la mente e per lo spirito. Fate questo e ne avrete gran premio. Perché il Padre che è nei Cieli è misericordioso coi buoni e sa dare il centuplo per uno. Onde Io vi dico... (E qui Gesù mi dice che lei mi deve copiare la visione-dettato del 12 agosto 1944, B 961, dalla 35a riga della visione fino alla fine della stessa, ossia fino alla partenza della Maddalena, alle parole "e ride di rabbia e di scherno". Poi continuerà con quanto segue, naturalmente omettendo questa parentesi).

12 agosto 1944. Dice Gesù: «Guarda e scrivi. É Vangelo della Misericordia, che do a tutti e specie a quelle che si riconosceranno nella peccatrice e che invito a seguirla nella redenzione».

   Gesù in piedi su un masso parla a molta folla. Il luogo è alpestre. Una collina solitaria, fra due valli. La collina ha la vetta in forma di giogo, anzi, è più chiaro, in forma di gobba di cammello, di modo che a pochi metri dalla cima ha un naturale anfiteatro in cui la voce rimbomba netta come in una sala da concerti, molto ben costruita. La collina è tutta in fiore. Deve esser buona stagione. Le messi delle pianure tendono ad imbiondire e a farsi pronte per la falce. A nord un alto monte splende col suo nevaio al sole. Immediatamente sotto, al oriente, il mare di Galilea pare uno specchio spezzato in innumeri scaglie di cui ognuna è uno zaffiro acceso dal sole. Abbacina col suo tremolìo azzurro e oro, su cui non si riflette che qualche nuvola fioccosa che veleggia in un cielo purissimo e l'ombra fuggente di qualche vela. Oltre il lago di Genezaret vi è un lontanare di pianure che, per una lieve nebbia terra a terra, forse vaporare di rugiade – perché deve essere ancor mattina e in sulle prime ore, dato che l'erba montana ha ancora qualche dìamante rugiadoso sperso fra i suoi steli – paiono continuare il lago, ma con tinte quasi d'opale venato di verde, e oltre ancora una catena montana dalla costa molto capricciosa che fa pensare ad un disegno di nuvole sul cielo sereno. La folla è seduta chi sull'erba chi su dei pietroni, altra folla è in piedi. Il collegio apostolico non è completo. Vedo Pietro e Andrea, Giovanni e Giacomo, e sento chiamare gli altri due Natanaele e Filippo. Poi ve ne è un altro che è e non è nel gruppo. Forse l'ultimo arrivato: lo chiamano Simone. Gli altri non ci sono. A meno che io non li veda fra la gran folla. Il discorso è già incominciato da un po'. Capisco che è il discorso della Montagna. Ma le beatitudini sono già enunciate. Anzi direi che il discorso si avvia alla fine, perché Gesù dice: «Fate questo e ne avrete gran premio. Perché il Padre che è nei Cieli è misericordìoso coi buoni e są dare il centuplo per uno. Onde Io vi dico…».
   Molto movimento avviene fra la folla che si assiepa verso il sentiero che sale al pianoro. Le teste dei più prossimi a Gesù si voltano. L'attenzione si svia. Gesù sospende di parlare e volge lo sguardo nella direzione degli altri. E serio e bello nel suo abito azzurro cupo, con le braccia conserte sul petto e il sole che lo sfiora sul capo col primo raggio che sormonta il picco orientale del colle.
   «Fate largo, plebei» grida una iraconda voce d'uomo. «Fate largo alla bellezza che passa»... e vengono avanti quattro bellimbusti tutti azzimati, di cui uno è certo romano perché ha la toga romana, i quali portano come in trionfo sulle loro mani incrociate a sedìle Maria dì Magdala, gran peccatrice ancora. E lei ride con la sua bellissima bocca, buttando indietro la testa dalla capigliatura d'oro, tutta intrecci e riccioli trattenuti da forcine preziose e da una lamina d'oro, sparsa di perle, che le fascia il sommo della fronte come un diadema, dal quale scendono ricciolini lievi a velare gli occhi splendidi di loro e resi ancor più grandi e seduttori da un sapiente artificio. Il diadema, poi, si perde dietro le orecchie, sotto la massa delle trecce che pesano sul collo candidissimo e scoperto tutto. Anzi... lo scoperto va molto oltre il collo. Le spalle sono scoperte sino alle scapole, e il petto molto più ancora. La veste è trattenuta sulle spalle da due catenelle d'oro. Le maniche non esistono. Il tutto è coperto, per modo di dire, da un velo che ha il solo incarico di riparare la pelle dall'abbronzatura del sole. La veste è molto leggera e la donna, buttandosi come fa, per vezzo, contro l'uno o l'altro dei suoi adoratori, è come ci si buttasse addosso nuda. Ho l'impressione che il romano sia il preferito, perché a lui vanno di preferenza risatine e occhiate e più facilmente riceve il capo di lei sulla spalla.
   «Ecco accontentata la dea» dice il romano. «Roma ha fatto da cavalcatura alla Venere novella. E là è l'Apollo che hai voluto vedere. Seducilo dunque... Ma lascia anche a noi briciole dei tuoi vezzi».
   Maria ride e con mossa agile e procace balza a terra, scoprendo i piedini calzati da sandali bianchi con fibbie d'oro e un bel pezzo di gamba. Poi la veste, che è amplissima, di una lana sottile come velo e candidissima, trattenuta alla vita, ma molto in basso, verso i fianchi, da un cinturone tutto a borchie d'oro, snodate, copre tutto. E la donna sta come un fiore di carne, un fiore impuro, sbocciato per sortilegio sul verde pianoro in cui sono mughetti e narcisi selvatici in grande quantità. E’ bella più che mai. La bocca piccola e porporina pare un garofano che sbocci sul candore della dentatura perfetta. Il volto e il corpo potrebbero accontentare il più incontentabile pittore o scultore, sia per tinta che per forme. Ampia di petto e di fianchi in misura giusta, con una vita naturalmente flessuosa e sottile rispetto ai fianchi e al petto, pare una dea, come ha detto il romano, una dea scolpita in un marmo lievemente rosato, su cui si tende la stoffa lieve sui fianchi per poi ricadere in una massa di pieghe sul davanti. Tutto è studiato per piacere. Gesù la guarda fisso. E lei ne sostiene con spavalderia lo sguardo mentre ride e si torce lievemente per il solletico che il romano le fa scorrendola sulle spalle e sul seno, che ha scoperti, con un mughetto colto fra l'erba. Maria, con un corruccio studiato e non vero, rialza il velo dicendo:
   «Rispetto al mio candore», il che fa scoppiare i quattro in una fragorosa risata.
   Gesù la continua a fissare. Appena il rumore delle risate si perde, Gesù, come se l'apparizione della donna avesse riacceso fiamme al discorso che si assopiva nella finale, riprende, e non la guarda più. Ma guarda i suoi uditori che paiono impacciati e scandalizzati per l'avvenuto.
   Gesù riprende: «Ho detto d'esser fedeli alla Legge, umili, misericordiosi, di amare non solo i fratelli di sangue ma anche chi vi è fratello sol perché nato come voi da uomo. Vi ho detto che il perdono è più utile del rancore, che il compatimento è migliore dell'inesorabilità. Ma ora vi dico che non si deve condannare se non si è esenti dal peccato per cui si è portati a condannare. Non fate come scribi e farisei che sono severi con tutti ma non con se stessi. Che chiamano impuro ciò che è esterno, e può contaminare solo l'esterno, e poi accolgono nel più fondo seno – il cuore – l'impurità. Dio non è con gli impuri. Perché l'impurità corrompe ciò che è proprietà di Dio: le anime, e specie le anime dei piccoli che sono gli angeli sparsi sulla terra. Guai a quelli che strappano loro le ali con crudeltà di belve demoniache e prostrano questi fiori di Cielo nel fango, facendo loro conoscere il sapore della materia! Guai!... Meglio sarebbe morissero arsi da un fulmine anziché giungere a tale peccato! (3, 174)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz