sobota, 21 grudnia 2019

(131) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Pójście za Chrystusem

   37 Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. 38 Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. (Mt 10,37-38)

   25 A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: 26 «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. 27 Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
   28 Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? 29 Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: 30 Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.
   31 Albo jaki król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? 32 Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.
   33 Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem». (Łk 14,25-33)

   37 Ὁ φιλῶν πατέρα ἢ μητέρα ὑπὲρ ἐμὲ οὐκ ἔστιν μου ἄξιος, καὶ ὁ φιλῶν υἱὸν ἢ θυγατέρα ὑπὲρ ἐμὲ οὐκ ἔστιν μου ἄξιος· 38 καὶ ὃς οὐ λαμβάνει τὸν σταυρὸν αὐτοῦ καὶ ἀκολουθεῖ ὀπίσω μου, οὐκ ἔστιν μου ἄξιος. (Mt 10,37-38)

   25 Συνεπορεύοντο δὲ αὐτῷ ὄχλοι πολλοί, καὶ στραφεὶς εἶπεν πρὸς αὐτούς· 26 εἴ τις ἔρχεται πρός με καὶ οὐ μισεῖ τὸν πατέρα ἑαυτοῦ καὶ τὴν μητέρα καὶ τὴν γυναῖκα καὶ τὰ τέκνα καὶ τοὺς ἀδελφοὺς καὶ τὰς ἀδελφὰς ἔτι τε καὶ τὴν ψυχὴν ἑαυτοῦ, οὐ δύναται εἶναί μου μαθητής. 27 ὅστις οὐ βαστάζει τὸν σταυρὸν ἑαυτοῦ καὶ ἔρχεται ὀπίσω μου, οὐ δύναται εἶναί μου μαθητής.
   28 Τίς γὰρ ἐξ ὑμῶν θέλων πύργον οἰκοδομῆσαι οὐχὶ πρῶτον καθίσας ψηφίζει τὴν δαπάνην, εἰ ἔχει εἰς ἀπαρτισμόν; 29 ἵνα μήποτε θέντος αὐτοῦ θεμέλιον καὶ μὴ ἰσχύοντος ἐκτελέσαι πάντες οἱ θεωροῦντες ἄρξωνται αὐτῷ ἐμπαίζειν 30 λέγοντες ὅτι οὗτος ὁ ἄνθρωπος ἤρξατο οἰκοδομεῖν καὶ οὐκ ἴσχυσεν ἐκτελέσαι. 31 Ἢ τίς βασιλεὺς πορευόμενος ἑτέρῳ βασιλεῖ συμβαλεῖν εἰς πόλεμον οὐχὶ καθίσας πρῶτον βουλεύσεται εἰ δυνατός ἐστιν ἐν δέκα χιλιάσιν ὑπαντῆσαι τῷ μετὰ εἴκοσι χιλιάδων ἐρχομένῳ ἐπ’ αὐτόν; 32 εἰ δὲ μή γε, ἔτι αὐτοῦ πόρρω ὄντος πρεσβείαν ἀποστείλας ἐρωτᾷ τὰ πρὸς εἰρήνην. 33 οὕτως οὖν πᾶς ἐξ ὑμῶν ὃς οὐκ ἀποτάσσεται πᾶσιν τοῖς ἑαυτοῦ ὑπάρχουσιν οὐ δύναται εἶναί μου μαθητής. (Łk 14,25-33)

   Tłum wypełnia krużganki bardzo przestronne i bardzo wysokie. Słuchają pouczeń rabinów. Jezus idzie w kierunku miejsca, gdzie widzi dwóch apostołów i dwóch uczniów, których wysłał przed Sobą. Zaraz wiele osób, które były tu i tam na marmurowym dziedzińcu wypełnionym ludźmi, otacza Jego, apostołów i uczniów. Ciekawość jest tak wielka, że niektórzy uczniowie rabinów – nie wiem, czy spontanicznie, czy też wysłani przez swych mistrzów – podchodzą do kręgu otaczających ściśle Jezusa, który pyta niespodzianie:
   «Dlaczego tłoczycie się wokół Mnie? Powiedzcie. Macie rabbich znanych i mądrych, dobrze widzianych przez wszystkich. Ja jestem Nieznanym i Źle widzianym. Dlaczegóż więc przychodzicie do Mnie?»
   «Bo Cię kochamy...» – mówią niektórzy.
   A inni: «Bo Ty masz słowa inne niż wszyscy.»
   Jeszcze inni: «Aby ujrzeć Twoje cuda.»
   «Bo Ty jeden masz słowa życia wiecznego i [czynisz] dzieła, które odpowiadają słowom...»
   I wreszcie: «Bo chcemy przyłączyć się do Twoich uczniów.»
   Jezus patrzy na ludzi, którzy się odzywają, jakby chciał przeszyć ich wzrokiem, żeby wyczytać ich najskrytsze uczucia. Niektórzy z nich, nie wytrzymując tego spojrzenia, odchodzą lub ukrywają się dobrze za jakąś kolumną lub za wyższymi od siebie.
   Jezus znowu zabiera głos:
   «Czy wy jednak wiecie, co oznacza i czego wymaga pójście za Mną? Odpowiem tylko na te słowa, gdyż [sama] ciekawość nie zasługuje na odpowiedź. Ten, kto odczuwa głód Moich słów, daje Mi w rezultacie swą miłość i pragnie przyłączyć się do Mnie. Pośród tych, którzy mówili, są dwie grupy: ciekawscy, którymi się nie zajmuję, oraz chętni, których bez oszukiwania pouczam o surowości tego powołania.
   Pójść za Mną jako uczeń znaczy wyrzec się wszelkich miłości dla jednej miłości: Mojej. [Trzeba wyzbyć się] miłości egoistycznej wobec siebie, miłości grzesznej do bogactw, zmysłowości lub władzy; miłości szlachetnej wobec małżonki, miłości świętej wobec matki, ojca, miłości czułej do dzieci i rodzeństwa oraz miłości ze strony dzieci i rodzeństwa. Wszystko musi ustąpić przed Moją miłością, jeśli chce się należeć do Mnie. Zaprawdę powiadam wam, że Moi uczniowie muszą być bardziej wolni niż ptaki, które fruwają po niebie; bardziej wolni niż wiatry przemierzające przestrzenie, a nikt ich nie zatrzyma: nikt ani nic. [Powinni być] wolni, bez ciężkich łańcuchów, bez więzów miłości cielesnej, nawet bez pajęczych nitek najbardziej delikatnych przeszkód. Duch jest jak delikatny motyl zamknięty w ciężkim kokonie ciała. Jego lot może być obciążony, a nawet całkiem zatrzymany, przez działanie mieniącej się barwami tęczy i nieuchwytnej sieci pajęczej, sieci zmysłowości, braku wspaniałomyślności w ofierze. Ja chcę wszystkiego, bez zastrzeżeń. Duch potrzebuje tej wolności dawania, tej wspaniałomyślności dawania, żeby móc być pewnym, że go nie pochwyci pajęcza sieć uczuć, przyzwyczajeń, rozmyślań, obaw, rozciągniętych jak nitki tej straszliwej sieci, jaką jest szatan, złodziej dusz.
   Jeśli kto chce przyjść do Mnie, a nie ma w świętej nienawiści swego ojca, swojej matki, swojej żony, swoich dzieci, swoich braci i sióstr i nawet swego życia, nie może być Moim uczniem. Powiedziałem: „w świętej nienawiści”. Wy w waszych sercach mówicie sobie: „On uczy nienawiści, a przecież ona nigdy nie jest święta. Zatem On Sobie zaprzecza”. Nie. Ja Sobie nie zaprzeczam. Powiedziałem, żeby znienawidzić ociężałość miłości, cielesną gwałtowność miłości do ojca i matki, do żony i dzieci, do braci i sióstr, i do samego życia. Z drugiej zaś strony nakazuję kochać krewnych i życie z lekkością wolności, właściwej duchom. Kochajcie ich w Bogu i ze względu Boga, nigdy nie stawiając Boga po nich, zajmując się i troszcząc o doprowadzenie ich tam, gdzie doszedł uczeń, czyli do Boga Prawdziwego. I tak będziecie kochać w sposób święty krewnych i Boga, godząc dwie miłości. Uczynicie z więzów krwi nie obciążenie, lecz skrzydła, nie winę, lecz sprawiedliwość.
   Macie być gotowi znienawidzić nawet wasze życie, żeby pójść za Mną. Ma w nienawiści swe życie ten, kto bez lęku, że je utraci lub że stanie się ono po ludzku smutne, poświęca je na Moją służbę. To jednak tylko pozorna nienawiść. To uczucie, które myśl człowieka – nie potrafiącego się wznieść, człowieka ziemskiego tylko, niewiele wyższego od zwierzęcia – niewłaściwie nazywa „nienawiścią”. W rzeczywistości ta pozorna nienawiść – która jest odrzuceniem zmysłowych zaspokojeń w życiu, aby dawać coraz większe życie duchowi – jest miłością.
   To miłość, najwznioślejsza z istniejących, najbardziej błogosławiona. To odrzucenie niskich zaspokojeń, to zakazanie [sobie] zmysłowości uczuć, to narażenie się na wymówki i komentarze niesprawiedliwe, kary, oddalenia, przekleństwa i być może prześladowania, to łańcuch cierpień. Trzeba je jednak objąć i nałożyć jak krzyż, jak szubienicę, na której wynagradza się za wszystkie przeszłe winy, żeby iść do Boga usprawiedliwionym. Dzięki temu uzyskuje się od Boga wszelką łaskę – prawdziwą, mocną, świętą – dla tych, których kochamy. Kto nie niesie swego krzyża i nie idzie za Mną, kto nie potrafi tego czynić, nie może być Moim uczniem.
   Myślcie o tym wiele, wiele, wy, którzy mówicie: „Przyszliśmy, bo chcemy się przyłączyć do Twoich uczniów.” To nie wstyd, lecz mądrość osądzić siebie, ocenić i wyznać sobie oraz innym: „Nie ma we mnie materiału na ucznia”. I cóż? [Nawet] poganie, dzięki jednemu z ich pouczeń, widzą konieczność „poznania samego siebie”, a wy, Izraelici, aby zdobyć Niebo, nie umielibyście tego uczynić?
   Pamiętajcie zawsze o tym, że błogosławieni są ci, którzy przyjdą do Mnie. Jednak zamiast przyjść, żeby zdradzić Mnie i Tego, który Mnie posłał, lepiej nie przychodzić wcale i pozostać synem Prawa, jakim był dotąd każdy z was.
   Biada tym, którzy powiedziawszy: „Idę”, szkodzą Chrystusowi, zdradzają ideę chrześcijańską, gorszą małych, ludzi szlachetnych! Biada im! A jednak będą tacy, zawsze będą!
   Naśladujcie człowieka pragnącego wybudować wieżę. Rozpoczyna on od uważnego obliczania koniecznych wydatków, od przeliczania swoich pieniędzy dla stwierdzenia, czy ma za co ukończyć [budowę], żeby po postawieniu fundamentów nie musiał zawiesić prac z powodu braku pieniędzy. W tym bowiem wypadku straciłby nawet to, co posiadał wcześniej, pozostając bez wieży i bez talentów. W zamian zaś ściągnąłby na siebie szyderstwa ludzi, którzy by mówili: „Rozpoczął budować, a nie umie skończyć. Teraz może sobie napełnić żołądek ruinami swej niedokończonej budowli”.
   Naśladujcie też królów ziemi. Niech biedne wydarzenia tego świata posłużą do nadprzyrodzonego pouczenia. Kiedy chcą wypowiedzieć wojnę innemu królowi, rozważają wszystko spokojnie i uważnie. [Badają] za i przeciw, zastanawiają się, żeby wiedzieć, czy korzyść ze zdobyczy jest warta ofiary życia ich poddanych. Zastanawiają się, czy możliwe jest zdobycie tego miejsca, czy ich oddziały, o połowę mniejsze od wojsk ich rywala – nawet jeśli są o wiele waleczniejsze – zdołają zwyciężyć. Myśląc zaś słusznie – że nie jest prawdopodobne, żeby dziesięć tysięcy pokonało dwadzieścia tysięcy – zanim dochodzi do potyczki, wysyłają do przeciwnika poselstwo z bogatymi darami i uspokajają rywala już zaniepokojonego ruchami oddziałów [wrogich wojsk]. Rozbrajają go przez zaświadczenie o przyjaźni i sprawiają, że znikają podejrzenia. Zawierają z nim układ pokojowy, zaprawdę zawsze korzystniejszy niż wojna, tak dla [życia czysto] ludzkiego jak i duchowego.
   W taki sposób powinniście działać, zanim rozpoczniecie nowe życie i i stawicie czoła światu. Bycie Moim uczniem tego wymaga: iść na przekór burzliwemu i gwałtownemu prądowi świata, ciała, szatana. Jeśli nie czujecie odwagi, żeby wszystko odrzucić z miłości do Mnie, nie przychodźcie do Mnie, gdyż nie możecie być Moimi uczniami». (III [cz. 3-4], 145: 20 września 1945. A, 6478-6505)

   I porticati, vastissimi e altissimi, sono pieni di popolo che ascolta le lezioni dei rabbi. Gesù si dirige al punto dove vede fermi i due apostoli e i due discepoli mandati avanti. Subito si fa cerchio intorno a Lui, e agli apostoli e discepoli si uniscono anche altre numerose persone che erano sparse nell'affollato cortile marmoreo. La curiosità è tale che anche alcuni allievi di rabbi, non so se spontaneamente o se perché mandati dai maestri, si accostano al cerchio stretto intorno a Gesu.
   Gesù chiede a bruciapelo: «Perché intorno a Me vi pigiate? Ditelo. Avete rabbi noti e sapienti, benvisti da tutti. Io sono l'Ignoto e il Malvisto. Perché allora venite a Me?».
   «Perché ti amiamo», dicono alcuni, ed altri: «Perché hai parole diverse dagli altri», ed altri ancora: «Per vedere i tuoi miracoli», e: «Perché di Te abbiamo sentito parlare», e: «Perché Tu solo hai parole di vita eterna e opere corrispondenti alle parole», e infine: «Perché vogliamo unirci ai tuoi discepoli».
   Gesù guarda la gente man mano che parla, quasi volesse trafiggerla con lo sguardo per leggerne le più occulte sensazioni; e qualcuno, non resistendo a quello sguardo, si allontana o, quanto meno, si nasconde dietro a una colonna o a gente più alta di lui.
   Gesù riprende: «Ma sapete voi cosa vuol dire e vuole essere venire dietro a Me? Io rispondo a queste sole parole, perché non merita risposta la curiosità e perché chi ha fame delle mie parole è, di conseguenza, di Me amante e desideroso di unirsi a Me. Perciò, fra chi ha parlato, vi sono due gruppi: i curiosi che trascuro, i volonterosi che ammaestro senza inganno sulla severità di questa vocazione. Venire a Me come discepolo vuol dire rinuncia di tutti gli amori a un solo amore: il mio. Amore egoista verso se stessi, amore colpevole verso le ricchezze o il senso o la potenza, amore onesto verso la sposa, santo verso la madre, il padre, amore amabile dei e ai figli e fratelli, tutto deve cedere al mio amore se si vuole essere miei. In verità vi dico che più liberi di uccelli spazianti nei cieli devono essere i miei discepoli, più liberi dei venti che scorrono i firmamenti senza che nessuno li trattenga, nessuno e nessuna cosa. Liberi, senza catene pesanti, senza lacci d'amore materiale, senza neppure le ragnatele sottili delle più lievi barriere. Lo spirito è come una delicata farfalla serrata dentro al bozzolo pesante della carne, e può appesantirne il volo, o arrestarlo del tutto, anche l'iridescente e impalpabile tela di un ragno: il ragno della sensibilità, della ingenerosità nel sacrificio. Io voglio tutto, senza riserve. Lo spirito abbisogna di questa libertà di dare, di questa generosità di dare, per poter esser certo di non essere impigliato nella ragnatela delle affezioni, consuetudini, riflessioni, paure, tese come tanti fili da quel ragno mostruoso che è Satana, rapinatore di anime. Se uno vuol venire a Me e non odia santamente suo padre, sua madre, sua moglie, i suoi figli, i suoi fratelli e le sue sorelle, e persino la sua vita, non può esser mio discepolo. Ho detto "odia santamente". Voi in cuor vostro dite: "L'odio, Egli lo insegna, non è mai santo. Perciò Egli si contraddice". No. Non mi contraddico. Io dico di odiare la pesantezza dell'amore, la passionalità carnale dell'amore al padre e madre, e sposa e figli, e fratelli e sorelle, e alla stessa vita, ma anzi ordino di amare, con la libertà leggera che è propria degli spiriti, i parenti e la vita. Amateli in Dio e per Dio, non posponendo mai Dio a loro, occupandovi e preoccupandovi di portarli dove il discepolo è giunto, ossia a Dio Verità. Così amerete santamente i parenti e Dio, conciliando i due amori e facendo dei legami di sangue non peso ma ala, non colpa ma giustizia.
   Anche la vostra vita dovete esser pronti a odiare per seguire Me. Odia la sua vita colui che, senza paura di perderla o di renderla umanamente triste, la fa servire a Me. Ma non è che una apparenza di odio. Un sentimento erroneamente detto "odio" dal pensiero dell'uomo che non sa elevarsi, dell'uomo tutto terrestre, di poco superiore al bruto. In realtà questo apparente odio, che è il negare le soddisfazioni sensuali alla esistenza per dare una sempre più vasta vita allo spirito, è amore. Amore è, e del più alto che esista, del più benedetto. Questo negarsi le basse soddisfazioni, questo interdirsi la sensualità degli affetti, questo procurarsi rimproveri e commenti ingiusti, questo rischiare punizioni, ripudi, maledizioni e forse anche persecuzioni, è una sequela di pene. Ma occorre abbracciarle e imporsele come una croce, un patibolo sul quale si espia ogni passata colpa per andare giustificati a Dio, e dal quale si ottiene ogni grazia, vera, potente, santa grazia di Dio per coloro che noi amiamo.
   Chi non porta la sua croce e non viene dietro a Me, chi non sa fare questo, non può essere mio discepolo. Pensateci dunque molto, molto, voi che dite: "Siamo venuti perché vogliamo unirci ai tuoi discepoli". Non è vergogna ma sapienza pesarsi, giudicarsi e confessare, a se stessi e agli altri: "Io non ho stoffa di discepolo". E che? I pagani hanno a base di un loro insegnamento la necessità di "conoscere se stessi"; e voi israeliti, per conquistare il Cielo, non lo sapreste fare? Perché, ricordatevelo sempre, beati quelli che verranno a Me. Ma piuttosto che venire per poi tradire Me e Colui che mi ha mandato, meglio è non venire affatto e rimanere i figli della Legge come fin qui foste. Guai a coloro che, avendo detto: "Vengo", portano poi danno al Cristo essendo i traditori dell'idea cristiana, gli scandalizzatori dei piccoli, dei buoni! Guai a loro! Eppure vi saranno, e sempre vi saranno! Imitate perciò colui che vuole edificare una torre. Prima calcola attentamente la spesa necessaria e fa i conti del suo denaro per vedere se ha di che portarla a termine, perché, terminate le fondamenta, non debba sospendere i lavori non avendo più denaro. In questo caso perderebbe anche quanto aveva prima, rimanendo senza torre e senza talenti, e in cambio si attirerebbe le beffe del popolo che direbbe: "Costui ha cominciato a fabbricare senza poter finire. Ora può empirsi lo stomaco delle rovine della sua incompiuta fabbrica. Imitate ancora i re della Terra, facendo servire i poveri avvenimenti del mondo a insegnamento soprannaturale. Costoro, quando vogliono muovere guerra ad un altro re, esaminano con calma e attenzione ogni cosa, il pro e il contro, meditano se l'utile della conquista valga il sacrificio delle vite dei sudditi, studiano se è possibile conquistare quel luogo, se le loro milizie, inferiori della metà a quelle del rivale, anche se più combattive, possono vincere; e giustamente pensando che è improbabile che diecimila vincano ventimila, prima che avvenga lo scontro mandano incontro al rivale una ambasceria con ricchi doni e, ammansendo il rivale, già insospettito dalle mosse militari dell'altro, lo disarmano con prove di amicizia, ne annullano i sospetti e fanno con esso trattato di pace, in verità sempre più vantaggioso, tanto umanamente che spiritualmente, di una guerra.
   Così dovete fare voi prima di iniziare la nuova vita e di schierarvi contro il mondo. Perché questo è essere miei discepoli: andare contro la turbinosa e violenta corrente del mondo, della carne, di Satana. E, se non sentite in voi il coraggio di rinunciare a tutto per amor mio, non venite a Me perché non potete essere miei discepoli». (4, 281)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz