Kochaj
bliźniego swego, jak siebie samego (Mt 22,39).
Trzeba umieć pokochać także siebie, bo inaczej nie można by udzielać miłości. Miłość musi być w naszym sercu, ale to ma być miłość do innych, nie samolubna, zagarniająca. W tej miłości JA jestem na ostatnim miejscu, a TY liczysz się najbardziej. Wtedy, gdy ja udzielam Ci swojej miłości, to Ty mi ją oddajesz, bo taka jest odpowiedź miłości. Cierpienia biorą się z odrzucenia miłości.
Jeżeli ja kocham, to mam w sobie miłość i jestem kochany. Odczuwam miłość jak wylewa się ze mnie, widzę jak trafia do innych i od innych wypływa. Nawet w nienawistnym martwym człowieku tli się jakaś iskierka. Ta iskierka mówi mi: „kocham Cię”. Nie muszę siebie kochać, miłość sama mnie kocha. Miłość z wszystkich stron mnie zalewa. Jeśli skupiam się na sobie, zabijam miłość. Rozumiem to, że nie mogę siebie zupełnie nienawidzić i wyrzucać na ulicę jak jakiś łachman. Ale nie mam też siebie uwielbiać. Ot jestem, jaki jestem. Dla Ciebie staję się człowiekiem. Chcę kochać i dawać miłość. Nie potrzebuję kochać siebie. Po co by to było? Kto by się cieszył miłością w samotności – miłością do siebie? Moja miłość może być mocna, ale jeśli się nie wyleje na innych i będę ją zwracał na siebie, to będzie śmiertelna i dla mnie, i dla innych. To jest miłość zabójcza. Oczywiście czuję potrzebę kochania i sam chcę być kochany, bo miłość tego oczekuje, ale w swojej miłości nie myślę o sobie, bo to nie ja się liczę, ale uszczęśliwienie innych. Wyzbywam się swojej miłości, ale miłość i tak mnie ściga. Bo ona jest wszechobecna. Dlatego nie jest tak, żebym zupełnie tracił gdzieś miłość. Chrystus szedł na krzyż, opuściło Go całkowicie wsparcie ze strony Boga, umarł jak najgorszy zbrodniarz, opuszczony przez miłość, ale później miłość powróciła i na nowo Go ożywiła. Stał się jak pusty kubek, ale miłość się o Niego upomniała. Ona kocha puste naczynia. Miłość miłuje się w nędzy – w pustce. Miłość wchodzi tam, gdzie jest dla niej miejsce. Jeśli ktoś myśli tylko o sobie i jest zaprzątnięty własnymi myślami, to nie ma miejsca na miłość. Może o niej zapomnieć. Dlatego warto się obnażyć zupełnie, nie zostawiać niczego dla siebie.
A jak rzecz się ma z cierpieniem i ofiarą? Jeśli kochasz wszystkich, to także tych najgorszych. A więc bierzesz na siebie też brudy i troski innych. To się zawsze wiąże z cierpieniem. Nie ma na przykład żadnego małżeństwa, które nie przechodziłoby jakichś trudów. Miłość wymaga wyrzeczeń i poświęcenia. Wyrzekam się siebie po to, żeby kochać Ciebie. Zstępuję z mojego nieba i uniżam do Twego świata, żeby pokazać Ci moje niebo. Ty robisz to samo ze swoim niebem i wymieniamy się niebami, budujemy niebiańskie pałace, odzieramy siebie ze zwierzęcości.
Tak, pozbywam się wygody, ale czuję się z tym dobrze i się cieszę. Moja radość jest pełna, bo uszczęśliwiam innych. Opuszczony, jestem zostawiony na działanie samej tylko miłości doskonałej. Wyzbywam się siebie, jestem wolny i przychodzi miłość prawdziwa, która napełnia wszystkie tworzywa. Nic nie może trwać zupełnie puste. Tam gdzie jest pustka, tam wchodzi miłość – twórcze działanie.
Czy inni chcą i proszą o wyzbycie się wygód własnych na rzecz ich miłości? Nie. Ale osoby pozbawione miłości wymagają szczególnego poświęcenia i żeby im dać miłość, muszę się wyzbyć wygody. Nie znają oni jeszcze praw miłości i nie mają jej w sobie. Aby więc pokazać im miłość, muszę się zniżyć do ich praw, żeby miłość zaświeciła w ich ciemności. Miłość chce napełnić sobą także ciemne zakamarki. Nawet w stosunku płciowym to się odzwierciedla, kiedy dwie osoby pieszczą wszystkie części swego ciała – chcą zaprowadzić miłość tam, gdzie jej nigdy nie było albo tam, gdzie wygasa lub ledwie się tli. Miłość chce ożywić wszystkie martwe kamienie.
Miłość to nie samolubstwo. Ona jest daleka od tego. Naprawdę brzydcy są ci wszyscy samochwalcy, wielbiciele siebie, którzy siebie podziwiają, siebie tylko słuchają, tylko sobą się cieszą. To obrzydliwe. Jak można kochać takiego samolubnego potwora, który nie widzi niczego prócz czubka własnego nosa? Czy taki człowiek jest w ogóle zdolny obdarzyć kogokolwiek miłością?
Dobrze mieć jakąś osobę, którą się kocha, ale miłość doskonała nie potrzebuje jakiejś jednej szczególnej osoby. Ona kocha wszystkich, całe stworzenie, i to także jest dla niej wsparcie. Kochać wszystkich to kochać wszystkich z osobna. Taka miłość nigdy nie wysycha. Nie potrzeba więc jednej osoby, jeśli ktoś kocha w duchu wszystko.
Wyrzeczenie Buddy – porzucenie domu, rodziny i proszenie o jałmużnę – myślisz, że nie były miłością i nie dały szczęścia ludzkości? Czy Budda cieszył się tym? Był bosko szczęśliwy.
Mogę tracić miłość. Jeśli mam miłość, to mogę ją oddać i stracić. Wtedy jeszcze mam co dać. Później zostaję pusty i proszę o powrót miłości. Wtedy doskonała miłość powraca na moje wezwanie i napełnia na nowo serce. Cierpienie jest więc chwilowe, opuszczenie trwa tylko minutkę, a gdy patrzysz w niebo, to widzisz, że to wszystko włączone jest w wielki zamysł miłości, który przewidział wyzbycie się miłości dla zdobycia miłości. Miłość musi być też wierna. Wierna w dostatku i powodzeniu – to łatwe. Ale w opuszczeniu, wzgardzeniu, niepowodzeniu – to już jest coś. Kiedy miłość odchodzi i kiedy ją tracę, pozostaje mi wiara w doskonałą miłość Boga, która zawsze jest wierna i ciągle powraca, a obok niej iskra nadziei, że miłość się w ludziach odrodzi. Miłość wierna i miłość z nadzieją to miłość doskonała. To jest miłość, która jest narażona na ciągłe cierpienia.
Modlitwa to potężna miłość, modlitwa jest ciągłym potęgowaniem miłości. Jej urzeczywistnieniem jest właściwe działanie – miłość w działaniu, przejawiona, czynna. W świecie miłość odchodzi zdmuchnięta lekkim podmuchem wiatru. Wtedy trzeba właśnie modlitwy, żeby zapalić na nowo duszę i obudzić na nowo miłość. Nawet gdy rozpalisz wielkie ognisko miłości, to zewsząd przychodzą różni strażacy i próbują je ugasić. Wtedy ogień podtrzymuje się modlitwą. Modlitwa jest początkiem ognia i jego podtrzymaniem. Nie mówię o jakiejś paplaninie niezrozumiałymi słowami, ale o wołaniu serca, o miłości czynnej w duszy.
Jeśli chce się żyć, to trzeba iść tylko tą drogą. Nie ma innych dróg. Droga bez prawdziwej miłości to droga zatracenia. Niektórzy lubią iść na zatracenie, ale jeśli chce się żyć, trzeba mieć miłość i iść drogą miłości.
Każdy chce być szczęśliwy i Bóg nie cieszy się z niczyjego cierpienia. Ale człowiek wybrał cierpienie i odtąd żeby dać człowiekowi radość, trzeba mu odebrać cierpienie i wziąć je na siebie. To jest miłość – z miłością wszystko się dzieje w radości. Nawet cierpienie ma smak miłości i prowadzi do radości. „Błogosławieni smutni, albowiem oni zostaną pocieszeni” (Mt 5,4).
Trzeba umieć pokochać także siebie, bo inaczej nie można by udzielać miłości. Miłość musi być w naszym sercu, ale to ma być miłość do innych, nie samolubna, zagarniająca. W tej miłości JA jestem na ostatnim miejscu, a TY liczysz się najbardziej. Wtedy, gdy ja udzielam Ci swojej miłości, to Ty mi ją oddajesz, bo taka jest odpowiedź miłości. Cierpienia biorą się z odrzucenia miłości.
Jeżeli ja kocham, to mam w sobie miłość i jestem kochany. Odczuwam miłość jak wylewa się ze mnie, widzę jak trafia do innych i od innych wypływa. Nawet w nienawistnym martwym człowieku tli się jakaś iskierka. Ta iskierka mówi mi: „kocham Cię”. Nie muszę siebie kochać, miłość sama mnie kocha. Miłość z wszystkich stron mnie zalewa. Jeśli skupiam się na sobie, zabijam miłość. Rozumiem to, że nie mogę siebie zupełnie nienawidzić i wyrzucać na ulicę jak jakiś łachman. Ale nie mam też siebie uwielbiać. Ot jestem, jaki jestem. Dla Ciebie staję się człowiekiem. Chcę kochać i dawać miłość. Nie potrzebuję kochać siebie. Po co by to było? Kto by się cieszył miłością w samotności – miłością do siebie? Moja miłość może być mocna, ale jeśli się nie wyleje na innych i będę ją zwracał na siebie, to będzie śmiertelna i dla mnie, i dla innych. To jest miłość zabójcza. Oczywiście czuję potrzebę kochania i sam chcę być kochany, bo miłość tego oczekuje, ale w swojej miłości nie myślę o sobie, bo to nie ja się liczę, ale uszczęśliwienie innych. Wyzbywam się swojej miłości, ale miłość i tak mnie ściga. Bo ona jest wszechobecna. Dlatego nie jest tak, żebym zupełnie tracił gdzieś miłość. Chrystus szedł na krzyż, opuściło Go całkowicie wsparcie ze strony Boga, umarł jak najgorszy zbrodniarz, opuszczony przez miłość, ale później miłość powróciła i na nowo Go ożywiła. Stał się jak pusty kubek, ale miłość się o Niego upomniała. Ona kocha puste naczynia. Miłość miłuje się w nędzy – w pustce. Miłość wchodzi tam, gdzie jest dla niej miejsce. Jeśli ktoś myśli tylko o sobie i jest zaprzątnięty własnymi myślami, to nie ma miejsca na miłość. Może o niej zapomnieć. Dlatego warto się obnażyć zupełnie, nie zostawiać niczego dla siebie.
A jak rzecz się ma z cierpieniem i ofiarą? Jeśli kochasz wszystkich, to także tych najgorszych. A więc bierzesz na siebie też brudy i troski innych. To się zawsze wiąże z cierpieniem. Nie ma na przykład żadnego małżeństwa, które nie przechodziłoby jakichś trudów. Miłość wymaga wyrzeczeń i poświęcenia. Wyrzekam się siebie po to, żeby kochać Ciebie. Zstępuję z mojego nieba i uniżam do Twego świata, żeby pokazać Ci moje niebo. Ty robisz to samo ze swoim niebem i wymieniamy się niebami, budujemy niebiańskie pałace, odzieramy siebie ze zwierzęcości.
Tak, pozbywam się wygody, ale czuję się z tym dobrze i się cieszę. Moja radość jest pełna, bo uszczęśliwiam innych. Opuszczony, jestem zostawiony na działanie samej tylko miłości doskonałej. Wyzbywam się siebie, jestem wolny i przychodzi miłość prawdziwa, która napełnia wszystkie tworzywa. Nic nie może trwać zupełnie puste. Tam gdzie jest pustka, tam wchodzi miłość – twórcze działanie.
Czy inni chcą i proszą o wyzbycie się wygód własnych na rzecz ich miłości? Nie. Ale osoby pozbawione miłości wymagają szczególnego poświęcenia i żeby im dać miłość, muszę się wyzbyć wygody. Nie znają oni jeszcze praw miłości i nie mają jej w sobie. Aby więc pokazać im miłość, muszę się zniżyć do ich praw, żeby miłość zaświeciła w ich ciemności. Miłość chce napełnić sobą także ciemne zakamarki. Nawet w stosunku płciowym to się odzwierciedla, kiedy dwie osoby pieszczą wszystkie części swego ciała – chcą zaprowadzić miłość tam, gdzie jej nigdy nie było albo tam, gdzie wygasa lub ledwie się tli. Miłość chce ożywić wszystkie martwe kamienie.
Miłość to nie samolubstwo. Ona jest daleka od tego. Naprawdę brzydcy są ci wszyscy samochwalcy, wielbiciele siebie, którzy siebie podziwiają, siebie tylko słuchają, tylko sobą się cieszą. To obrzydliwe. Jak można kochać takiego samolubnego potwora, który nie widzi niczego prócz czubka własnego nosa? Czy taki człowiek jest w ogóle zdolny obdarzyć kogokolwiek miłością?
Dobrze mieć jakąś osobę, którą się kocha, ale miłość doskonała nie potrzebuje jakiejś jednej szczególnej osoby. Ona kocha wszystkich, całe stworzenie, i to także jest dla niej wsparcie. Kochać wszystkich to kochać wszystkich z osobna. Taka miłość nigdy nie wysycha. Nie potrzeba więc jednej osoby, jeśli ktoś kocha w duchu wszystko.
Wyrzeczenie Buddy – porzucenie domu, rodziny i proszenie o jałmużnę – myślisz, że nie były miłością i nie dały szczęścia ludzkości? Czy Budda cieszył się tym? Był bosko szczęśliwy.
Mogę tracić miłość. Jeśli mam miłość, to mogę ją oddać i stracić. Wtedy jeszcze mam co dać. Później zostaję pusty i proszę o powrót miłości. Wtedy doskonała miłość powraca na moje wezwanie i napełnia na nowo serce. Cierpienie jest więc chwilowe, opuszczenie trwa tylko minutkę, a gdy patrzysz w niebo, to widzisz, że to wszystko włączone jest w wielki zamysł miłości, który przewidział wyzbycie się miłości dla zdobycia miłości. Miłość musi być też wierna. Wierna w dostatku i powodzeniu – to łatwe. Ale w opuszczeniu, wzgardzeniu, niepowodzeniu – to już jest coś. Kiedy miłość odchodzi i kiedy ją tracę, pozostaje mi wiara w doskonałą miłość Boga, która zawsze jest wierna i ciągle powraca, a obok niej iskra nadziei, że miłość się w ludziach odrodzi. Miłość wierna i miłość z nadzieją to miłość doskonała. To jest miłość, która jest narażona na ciągłe cierpienia.
Modlitwa to potężna miłość, modlitwa jest ciągłym potęgowaniem miłości. Jej urzeczywistnieniem jest właściwe działanie – miłość w działaniu, przejawiona, czynna. W świecie miłość odchodzi zdmuchnięta lekkim podmuchem wiatru. Wtedy trzeba właśnie modlitwy, żeby zapalić na nowo duszę i obudzić na nowo miłość. Nawet gdy rozpalisz wielkie ognisko miłości, to zewsząd przychodzą różni strażacy i próbują je ugasić. Wtedy ogień podtrzymuje się modlitwą. Modlitwa jest początkiem ognia i jego podtrzymaniem. Nie mówię o jakiejś paplaninie niezrozumiałymi słowami, ale o wołaniu serca, o miłości czynnej w duszy.
Jeśli chce się żyć, to trzeba iść tylko tą drogą. Nie ma innych dróg. Droga bez prawdziwej miłości to droga zatracenia. Niektórzy lubią iść na zatracenie, ale jeśli chce się żyć, trzeba mieć miłość i iść drogą miłości.
Każdy chce być szczęśliwy i Bóg nie cieszy się z niczyjego cierpienia. Ale człowiek wybrał cierpienie i odtąd żeby dać człowiekowi radość, trzeba mu odebrać cierpienie i wziąć je na siebie. To jest miłość – z miłością wszystko się dzieje w radości. Nawet cierpienie ma smak miłości i prowadzi do radości. „Błogosławieni smutni, albowiem oni zostaną pocieszeni” (Mt 5,4).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz