Potem
wszedł na górę. (Mk 3,13)
W
tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc
trwał na modlitwie do Boga. (Łk 6,12)
Καὶ
ἀναβαίνει εἰς τὸ ὄρος. (Mk 3,13)
Ἐγένετο
δὲ ἐν ταῖς ἡμέραις ταύταις ἐξελθεῖν
αὐτὸν εἰς τὸ ὄρος προσεύξασθαι, καὶ
ἦν διανυκτερεύων ἐν τῇ προσευχῇ τοῦ
θεοῦ. (Łk 6,12)
Nie
jest to Tyberiada, lecz jakaś mała osada, a ściślej – grupa
domostw, ubogich i prawie opustoszałych.
Jezus
i [uczniowie] wysiadają. Łodzie cofają się, zawracają, kierowane
przez pomocników i Zebedeusza. Inne łodzie naśladują ich, choć
liczne osoby, które się tam znajdują, wysiadają i chcą za
wszelką cenę iść za Jezusem. Wśród nich widzę Izaaka z jego
dwoma podopiecznymi: Józefem i Tymonem. Nie rozpoznaję innych osób.
Są w każdym wieku, od młodzieńców po starców.
Jezus
opuszcza wioskę, której mieszkańcy pozostają obojętni. Są
nieliczni i mizernie odziani. Jezus każe dać im jałmużnę i idzie
ku głównej drodze. Zatrzymuje się.
«A
teraz rozdzielimy się – mówi. – Matka z Marią i Salome pójdzie
do Nazaretu. Zuzanna może wrócić do Kany. Ja wkrótce powrócę.
Wiecie, co jest do zrobienia. Bóg niech będzie z wami!»
Z
Matką żegna się w sposób szczególny. Jest uśmiechnięty, a gdy
Maryja – dając innym przykład – klęka, by otrzymać
błogosławieństwo, Jezus uśmiecha się z największą słodyczą.
Niewiasty – z którymi idzie Alfeusz, syn Sary, i Szymon – udają
się do miasta.
Jezus
odwraca się do pozostałych osób:
«Odchodzę,
lecz was nie odsyłam. Pozostawiam was na jakiś czas. Usuwam się
wraz z nimi do tych parowów, które widać w dole. Niech ci, którzy
chcą na Mnie czekać, pozostaną na tej równinie, a inni niech
powrócą do siebie. Zatrzymuję się na modlitwę, jestem bowiem w
przededniu wielkich spraw. Niech ci, którym droga jest sprawa Ojca,
modlą się – zjednoczeni w duchu ze Mną. Pokój niech będzie z
wami, dzieci. Izaaku, wiesz, co masz czynić. Błogosławię cię,
mały pasterzu».
Jezus
uśmiecha się do biednego Izaaka, odtąd pasterza ludzi, którzy
gromadzą się wokół niego.
Jezus
idzie oddalając się od jeziora. Kieruje się w sposób pewny w
stronę wąwozu, znajdującego się pomiędzy wzgórzami, ciągnącymi
się od jeziora w kierunku zachodnim, jakby całkiem równolegle do
siebie. Pomiędzy dwoma skalistymi, kamienistymi wzgórzami, tak
strzelistymi jak w fiordach, mały strumyk pieni się, spadając
hałaśliwie. Ponad nim wznosi się grzbiet dzikiej góry z
roślinami, które wyrosły we wszystkich kierunkach, jak mogły,
pomiędzy kamieniami. Ścieżka dla kóz pnie się zboczem
najbardziej kamienistym. Tę właśnie dróżkę wybiera Jezus.
Uczniowie
idą za Nim z trudem, gęsiego, w całkowitym milczeniu. Gdy Jezus
zatrzymuje się – aby im pozwolić złapać oddech w miejscu nieco
szerszym niż dróżka, wydającym się rysą na tym niedostępnym
wzniesieniu – patrzą na siebie bez słowa. Spojrzeniami pytają:
„Dokąd On nas prowadzi?” Jednak nie mówią nic. Z rosnącym
uczuciem zawodu patrzą na Jezusa idącego naprzód poprzez dziki
wąwóz, wypełniony grotami, szczelinami, skałami. To sprawia, że
marsz jest uciążliwy. [Utrudniają go] też ciernie oraz tysiące
innych roślin, czepiających się ubrań zewsząd: drapią, dotykają
i uderzają w twarz. Nawet najmłodsi, obładowani ciężkimi
torbami, utracili dobry nastrój.
W
końcu Jezus zatrzymuje się i mówi:
«To
tu spędzimy tydzień na modlitwie, abyście się przygotowali do
czegoś wielkiego. To dlatego chciałem się usunąć na miejsce
opustoszałe, oddalone od wszelkiej drogi, od każdej wioski. Są tu
groty, które niegdyś służyły ludziom. Posłużą i nam. Jest tu
świeża woda w obfitości, choć teren jest suchy. Mamy dosyć
innego chleba i jedzenia na czas pobytu. Ci, którzy byli ze Mną w
zeszłym roku na pustyni, wiedzą, jak tam żyłem. Tutaj to
królewska siedziba w porównaniu z tamtym miejscem. Pora roku już
łagodna, odejmie surowość chłodów i [skwar] słońca w czasie
naszego pobytu. Zechciejcie więc spędzić tu [czas] z dobrej woli.
Być może już nigdy więcej nie będziemy wszyscy razem w taki
sposób i całkiem sami. Ten pobyt musi was zjednoczyć, czyniąc z
was już nie grupę dwunastu mężów, lecz jeden związek.
Nic
nie mówicie? O nic Mnie nie pytacie? Połóżcie na skale ciężary,
które niesiecie. Rzućcie na dno doliny inne brzemię, które macie
w sercu: waszą ludzką naturę. Przywiodłem was tu, aby mówić do
waszego ducha, aby karmić waszego ducha, aby was uczynić duchem.
Nie wypowiem wielu słów. Tak wiele mówiłem już od roku, odkąd
jestem z wami! Wystarczy. Gdybym słowami miał was zmienić,
musiałbym być z wami dziesięć, sto lat, a wy wciąż bylibyście
niedoskonali. Nadszedł dla Mnie teraz czas posłużenia się wami i
dlatego muszę was uformować. Uciekam się do wielkiego środka, do
wielkiej broni: do modlitwy. Zawsze modliłem się za was. Teraz
jednak chcę, abyście wy się modlili. Nie uczę was jeszcze Mojej
modlitwy, lecz ukazuję wam, jak się modlić i czym jest modlitwa.
To rozmowa dzieci z Ojcem, rozmowa ducha z Duchem – otwarta,
ciepła, ufna, spokojna, szczera. Modlitwa jest wszystkim: to
wyznanie, poznanie samego siebie, to płacz nad sobą, to
zobowiązanie podejmowane wobec siebie i wobec Boga, to prośba do
Boga – wszystko u stóp Ojca. Ona nie może się odbywać w
zgiełku, wśród rozproszeń, chyba że jest się olbrzymem
modlitwy. Jednak nawet olbrzymy cierpią z powodu sprzeciwów i
odgłosów świata w czasie godzin modlitwy. Wy nie jesteście
olbrzymami, lecz pigmejami. Jesteście dopiero dziećmi, jeśli
chodzi o ducha. Jesteście jeszcze niezbyt rozwinięci z punktu
widzenia duchowego. Dojdziecie tu do dojrzałego wieku duchowego.
Reszta przyjdzie potem.
Rano,
w południe i wieczorem będziemy się spotykać, aby wspólnie
modlić się dawnymi słowami Izraela i dzielić się chlebem. Potem
każdy powróci do swej groty, skupiony na Bogu, na swej duszy i na
wszystkim, co wam mówiłem o waszej misji i o waszych uzdolnieniach.
Oceńcie siebie, wsłuchajcie się w siebie, zadecydujcie. Po raz
ostatni wam to mówię. Potem będziecie musieli stać się tak
doskonałymi, jak możecie, bez zmęczenia [płynącego z] ludzkiej
natury. Wtedy nie będzie już Szymona, syna Jony, ani Judasza, syna
Szymona. Nie będzie już Andrzeja ani Jana, Mateusza czy Tomasza.
Będziecie Moimi szafarzami. Idźcie. Każdy musi być sam. Ja będę
w tej grocie zawsze obecny. Jednak nie przychodźcie bez ważnej
przyczyny. Musicie się nauczyć działać samodzielnie i sami sobie
wystarczać. Zaprawdę mówię wam: przed rokiem się poznaliśmy, a
za dwa lata będziemy się musieli rozstać.
Biada
wam i biada Mnie, jeśli nie nauczylibyście się działać sami. Bóg
niech będzie z wami. Judaszu, Janie, zanieście jedzenie do wnętrza
Mojej groty – do tej. Trzeba, aby go wystarczyło, więc będę je
wydzielał».
«Jest
go za mało!...» – zauważa ktoś.
«Tyle
potrzeba, aby nie umrzeć. Żołądek zbyt napełniony przytłacza
ducha. Ja chcę was wznieść, a nie obciążyć». (III (cz. 1-2), 24: 15
maja. A, 5044-5048)
Non
è Tiberiade, ma è un minuscolo paesello, proprio un pugno di case,
povere, quasi abbandonate. Gesù e i suoi scendono, e le barche
tornano indietro guidate dai garzoni e da Zebedeo. Anche le altre le
imitano, però molti che sono in esse scendono pure e vogliono a
tutti i costi seguire Gesù. Fra questi vedo Isacco coi suoi due
patrocinati: Giuseppe e Timoneo. Non riconosco altri fra i molti di
tutte le età, dagli adolescenti ai vecchi.
Gesù
lascia il paese, che resta indifferente nei suoi pochi abitanti molto
cenciosi, ai quali Gesù fa dare degli oboli, e raggiunge la via
maestra.
Si
ferma. «Ed ora dividiamoci » dice. «Madre, tu con Maria e con
Salome vai pure a Nazaret. Susanna può tornare a Cana. Presto Io
tornerò. Sapete ciò che è da fare. Dio sia con voi!».
Ma
per sua Madre ha uno speciale saluto pieno di sorriso, ed anche
quando Maria si inginocchia, dando l'esempio alle altre, per essere
benedetta, Gesù sorride con tanta dolcezza. Le donne, con le quali
sono Alfeo di Sara e Simone, vanno verso la loro città.
Gesù
si volge ai rimasti: «Io vi lascio. Ma non vi rimando. Vi lascio per
qualche tempo, ritirandomi con questi in quelle gole che vedete là.
Chi vuole attendermi mi attenda in questa pianura, chi non vuole
torni alla sua casa. Io mi ritiro in preghiera perché sono alla
vigilia di grandi cose. Chi ama la causa del Padre preghi, unendosi
in spirito a Me. La pace sia con voi, figli.
Isacco,
tu sai ciò che devi fare. Ti benedico, piccolo pastore».
Gesù
sorride allo scarno Isacco, pastore ormai di uomini che si
raggruppano intorno a lui. Gesù cammina ora volgendo le spalle al
lago, dirigendosi sicuro verso una gola fra le colline che vanno dal
lago verso ovest in righe direi quasi parallele. Fra l'una e l'altra
collina rocciosa, scabra, che si apre a picco come un fiordo, scende
un torrentello spumoso dal molto fragore e sopra sale il monte
selvaggio, con piantacce cresciute in ogni senso, come hanno potuto,
fra pietra e pietra. Un sentiero da capre attacca la collina più
scabra. E Gesù prende proprio quello. I discepoli lo seguono
faticosamente, in fila indiana, nel più assoluto silenzio. Solo
quando Gesù si ferma, per dare loro respiro, in qualche posto un
poco più largo del sentiero che pare una graffiatura sulla costa
impervia, essi si guardano senza parlare. I loro sguardi dicono: «Ma
dove ci porta?». Ma non parlano. Solo si guardano, e sempre più
desolatamente quanto più vedono che Gesù sempre riprende l'andare
per la gola selvaggia, piena di caverne, di spacchi, di massi su cui
è difficile l'andare e per gli stessi, e per i rovi e mille altre
piantacce che afferrano le vesti da ogni parte, e graffiano, e fanno
incespicare, e battono sul viso. Anche i più giovani, carichi di
pesanti borse, hanno perduto il buon umore.
Infine
Gesù si ferma e dice: «E qui resteremo per una settimana in
orazione. Per prepararvi ad una grande cosa. Per questo ho voluto
isolarmi così, in luogo deserto, lontano da ogni carovaniera, da
ogni paese. Qui vi sono grotte che hanno servito altre volte a
uomini. Serviranno anche a noi. Qui vi sono acque fresche e
abbondanti, mentre il terreno è asciutto. Abbiamo pane e cibo
sufficiente per la sosta. Quelli che lo scorso anno sono stati con Me
nel deserto sanno come Io vissi. Questa è una reggia rispetto a quel
luogo, e la stagione, ormai buona, leva l'asprezza del gelo e quella
del sole alla sosta. Vogliate perciò starvi di buon animo. Forse mai
più saremo così tutti insieme e tutti soli. Questa sosta deve
unirvi, facendo di voi non più dodici uomini, ma una sola
istituzione. Non parlate? Non mi chiedete nulla? Deponete su quel
masso i pesi che portate e gettate a valle l'altro peso che avete nel
cuore: la vostra umanità.
Qui
vi ho portato per parlarvi allo spirito, per nutrirvi lo spirito, per
farvi spirito. E non dirò molte parole. Ve ne ho dette tante in un
anno circa che sono con voi! Ora basta di questo. Se dovessi mutarvi
con la parola dovrei tenervi dieci e cento anni ed ancora sareste
sempre imperfetti. Ora è tempo che Io vi usi. Per usarvi vi devo
formare. Ricorro alla grande medicina, alla grande arma: la
preghiera. Io ho sempre pregato per voi. Ma ora voglio che voi
preghiate da voi. Non ancora vi insegno la mia preghiera. Ma vi rendo
cogniti del modo come si prega e di cosa è la preghiera. Essa è
colloquio di figli col Padre, di spiriti a Spirito, aperto, caldo,
confidente, raccolto, schietto. Tutto è la preghiera: è
confessione, è conoscenza di noi stessi, è pianto su noi stessi, è
promessa a noi stessi e a Dio, è richiesta a Dio, tutto fatto ai
piedi del Padre. E non può farsi nel frastuono, fra le distrazioni,
a meno di essere colossi nell'orazione. Ed anche i colossi ne
soffrono di questo urto e rumore del mondo nelle loro ore di
orazione. Voi non siete colossi, siete pigmei. Non siete che infanti
nello spirito. Non siete che deficienti dello spirito. Qui
raggiungerete la età della ragione spirituale. Il resto verrà poi.
Mattina, mezzogiorno e sera ci riuniremo per pregare insieme con le
antiche parole d'Israele e per spezzare il pane, e poi ognuno tornerà
nella sua grotta, stando di fronte a Dio e alla sua anima, stando di
fronte a quanto vi ho detto sulla vostra missione e alle vostre
capacità. Misuratevi, ascoltatevi, decidete.
E’
l'ultima volta che ve lo dico. Ma dopo dovrete essere perfetti, per
quanto potete, senza stanchezze né umanità. Dopo non sarete più
Simone di Giona e Giuda di Simone. Non sarete più Andrea o Giovanni,
Matteo o Tommaso. Ma sarete i miei ministri. Andate. Ognuno da solo.
Io sarò in quella grotta. Sempre presente. Ma non venite senza seria
ragione. Dovete imparare a fare da voi ed a stare da voi. Perché, in
verità ve lo dico, un anno fa stavamo per conoscerci, e fra due
staremo per lasciarci.
Guai
a voi e guai a Me se non aveste imparato a fare da voi. Dio sia con
voi. Giuda, Giovanni, portate dentro alla mia grotta, quella, le
cibarie. Devono durare ed Io le distribuirò.
«Saranno
poche!...» obbietta qualcuno.
«Il
sufficiente per non morire. Il ventre troppo satollo appesantisce lo
spirito. Io vi voglio elevare e non rendervi zavorra». (3, 164)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz