środa, 1 lutego 2017

(47) Cztery Ewangelie i Poemat Boga-Człowieka: Przygotowanie przed wyznaczeniem Apostołów

   Potem wszedł na górę. (Mk 3,13)

   W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. (Łk 6,12)

   Καὶ ἀναβαίνει εἰς τὸ ὄρος. (Mk 3,13)

   Ἐγένετο δὲ ἐν ταῖς ἡμέραις ταύταις ἐξελθεῖν αὐτὸν εἰς τὸ ὄρος προσεύξασθαι, καὶ ἦν διανυκτερεύων ἐν τῇ προσευχῇ τοῦ θεοῦ. (Łk 6,12)

   Nie jest to Tyberiada, lecz jakaś mała osada, a ściślej – grupa domostw, ubogich i prawie opustoszałych.
   Jezus i [uczniowie] wysiadają. Łodzie cofają się, zawracają, kierowane przez pomocników i Zebedeusza. Inne łodzie naśladują ich, choć liczne osoby, które się tam znajdują, wysiadają i chcą za wszelką cenę iść za Jezusem. Wśród nich widzę Izaaka z jego dwoma podopiecznymi: Józefem i Tymonem. Nie rozpoznaję innych osób. Są w każdym wieku, od młodzieńców po starców.
   Jezus opuszcza wioskę, której mieszkańcy pozostają obojętni. Są nieliczni i mizernie odziani. Jezus każe dać im jałmużnę i idzie ku głównej drodze. Zatrzymuje się.
   «A teraz rozdzielimy się – mówi. – Matka z Marią i Salome pójdzie do Nazaretu. Zuzanna może wrócić do Kany. Ja wkrótce powrócę. Wiecie, co jest do zrobienia. Bóg niech będzie z wami!»
   Z Matką żegna się w sposób szczególny. Jest uśmiechnięty, a gdy Maryja – dając innym przykład – klęka, by otrzymać błogosławieństwo, Jezus uśmiecha się z największą słodyczą. Niewiasty – z którymi idzie Alfeusz, syn Sary, i Szymon – udają się do miasta.
   Jezus odwraca się do pozostałych osób:
   «Odchodzę, lecz was nie odsyłam. Pozostawiam was na jakiś czas. Usuwam się wraz z nimi do tych parowów, które widać w dole. Niech ci, którzy chcą na Mnie czekać, pozostaną na tej równinie, a inni niech powrócą do siebie. Zatrzymuję się na modlitwę, jestem bowiem w przededniu wielkich spraw. Niech ci, którym droga jest sprawa Ojca, modlą się – zjednoczeni w duchu ze Mną. Pokój niech będzie z wami, dzieci. Izaaku, wiesz, co masz czynić. Błogosławię cię, mały pasterzu».
   Jezus uśmiecha się do biednego Izaaka, odtąd pasterza ludzi, którzy gromadzą się wokół niego.
   Jezus idzie oddalając się od jeziora. Kieruje się w sposób pewny w stronę wąwozu, znajdującego się pomiędzy wzgórzami, ciągnącymi się od jeziora w kierunku zachodnim, jakby całkiem równolegle do siebie. Pomiędzy dwoma skalistymi, kamienistymi wzgórzami, tak strzelistymi jak w fiordach, mały strumyk pieni się, spadając hałaśliwie. Ponad nim wznosi się grzbiet dzikiej góry z roślinami, które wyrosły we wszystkich kierunkach, jak mogły, pomiędzy kamieniami. Ścieżka dla kóz pnie się zboczem najbardziej kamienistym. Tę właśnie dróżkę wybiera Jezus.
   Uczniowie idą za Nim z trudem, gęsiego, w całkowitym milczeniu. Gdy Jezus zatrzymuje się – aby im pozwolić złapać oddech w miejscu nieco szerszym niż dróżka, wydającym się rysą na tym niedostępnym wzniesieniu – patrzą na siebie bez słowa. Spojrzeniami pytają: „Dokąd On nas prowadzi?” Jednak nie mówią nic. Z rosnącym uczuciem zawodu patrzą na Jezusa idącego naprzód poprzez dziki wąwóz, wypełniony grotami, szczelinami, skałami. To sprawia, że marsz jest uciążliwy. [Utrudniają go] też ciernie oraz tysiące innych roślin, czepiających się ubrań zewsząd: drapią, dotykają i uderzają w twarz. Nawet najmłodsi, obładowani ciężkimi torbami, utracili dobry nastrój.
   W końcu Jezus zatrzymuje się i mówi:
   «To tu spędzimy tydzień na modlitwie, abyście się przygotowali do czegoś wielkiego. To dlatego chciałem się usunąć na miejsce opustoszałe, oddalone od wszelkiej drogi, od każdej wioski. Są tu groty, które niegdyś służyły ludziom. Posłużą i nam. Jest tu świeża woda w obfitości, choć teren jest suchy. Mamy dosyć innego chleba i jedzenia na czas pobytu. Ci, którzy byli ze Mną w zeszłym roku na pustyni, wiedzą, jak tam żyłem. Tutaj to królewska siedziba w porównaniu z tamtym miejscem. Pora roku już łagodna, odejmie surowość chłodów i [skwar] słońca w czasie naszego pobytu. Zechciejcie więc spędzić tu [czas] z dobrej woli. Być może już nigdy więcej nie będziemy wszyscy razem w taki sposób i całkiem sami. Ten pobyt musi was zjednoczyć, czyniąc z was już nie grupę dwunastu mężów, lecz jeden związek.
   Nic nie mówicie? O nic Mnie nie pytacie? Połóżcie na skale ciężary, które niesiecie. Rzućcie na dno doliny inne brzemię, które macie w sercu: waszą ludzką naturę. Przywiodłem was tu, aby mówić do waszego ducha, aby karmić waszego ducha, aby was uczynić duchem. Nie wypowiem wielu słów. Tak wiele mówiłem już od roku, odkąd jestem z wami! Wystarczy. Gdybym słowami miał was zmienić, musiałbym być z wami dziesięć, sto lat, a wy wciąż bylibyście niedoskonali. Nadszedł dla Mnie teraz czas posłużenia się wami i dlatego muszę was uformować. Uciekam się do wielkiego środka, do wielkiej broni: do modlitwy. Zawsze modliłem się za was. Teraz jednak chcę, abyście wy się modlili. Nie uczę was jeszcze Mojej modlitwy, lecz ukazuję wam, jak się modlić i czym jest modlitwa. To rozmowa dzieci z Ojcem, rozmowa ducha z Duchem – otwarta, ciepła, ufna, spokojna, szczera. Modlitwa jest wszystkim: to wyznanie, poznanie samego siebie, to płacz nad sobą, to zobowiązanie podejmowane wobec siebie i wobec Boga, to prośba do Boga – wszystko u stóp Ojca. Ona nie może się odbywać w zgiełku, wśród rozproszeń, chyba że jest się olbrzymem modlitwy. Jednak nawet olbrzymy cierpią z powodu sprzeciwów i odgłosów świata w czasie godzin modlitwy. Wy nie jesteście olbrzymami, lecz pigmejami. Jesteście dopiero dziećmi, jeśli chodzi o ducha. Jesteście jeszcze niezbyt rozwinięci z punktu widzenia duchowego. Dojdziecie tu do dojrzałego wieku duchowego. Reszta przyjdzie potem.
   Rano, w południe i wieczorem będziemy się spotykać, aby wspólnie modlić się dawnymi słowami Izraela i dzielić się chlebem. Potem każdy powróci do swej groty, skupiony na Bogu, na swej duszy i na wszystkim, co wam mówiłem o waszej misji i o waszych uzdolnieniach. Oceńcie siebie, wsłuchajcie się w siebie, zadecydujcie. Po raz ostatni wam to mówię. Potem będziecie musieli stać się tak doskonałymi, jak możecie, bez zmęczenia [płynącego z] ludzkiej natury. Wtedy nie będzie już Szymona, syna Jony, ani Judasza, syna Szymona. Nie będzie już Andrzeja ani Jana, Mateusza czy Tomasza. Będziecie Moimi szafarzami. Idźcie. Każdy musi być sam. Ja będę w tej grocie zawsze obecny. Jednak nie przychodźcie bez ważnej przyczyny. Musicie się nauczyć działać samodzielnie i sami sobie wystarczać. Zaprawdę mówię wam: przed rokiem się poznaliśmy, a za dwa lata będziemy się musieli rozstać.
   Biada wam i biada Mnie, jeśli nie nauczylibyście się działać sami. Bóg niech będzie z wami. Judaszu, Janie, zanieście jedzenie do wnętrza Mojej groty – do tej. Trzeba, aby go wystarczyło, więc będę je wydzielał».
   «Jest go za mało!...» – zauważa ktoś.
   «Tyle potrzeba, aby nie umrzeć. Żołądek zbyt napełniony przytłacza ducha. Ja chcę was wznieść, a nie obciążyć». (III (cz. 1-2), 24: 15 maja. A, 5044-5048)

   Non è Tiberiade, ma è un minuscolo paesello, proprio un pugno di case, povere, quasi abbandonate. Gesù e i suoi scendono, e le barche tornano indietro guidate dai garzoni e da Zebedeo. Anche le altre le imitano, però molti che sono in esse scendono pure e vogliono a tutti i costi seguire Gesù. Fra questi vedo Isacco coi suoi due patrocinati: Giuseppe e Timoneo. Non riconosco altri fra i molti di tutte le età, dagli adolescenti ai vecchi.
   Gesù lascia il paese, che resta indifferente nei suoi pochi abitanti molto cenciosi, ai quali Gesù fa dare degli oboli, e raggiunge la via maestra.
   Si ferma. «Ed ora dividiamoci » dice. «Madre, tu con Maria e con Salome vai pure a Nazaret. Susanna può tornare a Cana. Presto Io tornerò. Sapete ciò che è da fare. Dio sia con voi!».
   Ma per sua Madre ha uno speciale saluto pieno di sorriso, ed anche quando Maria si inginocchia, dando l'esempio alle altre, per essere benedetta, Gesù sorride con tanta dolcezza. Le donne, con le quali sono Alfeo di Sara e Simone, vanno verso la loro città.
   Gesù si volge ai rimasti: «Io vi lascio. Ma non vi rimando. Vi lascio per qualche tempo, ritirandomi con questi in quelle gole che vedete là. Chi vuole attendermi mi attenda in questa pianura, chi non vuole torni alla sua casa. Io mi ritiro in preghiera perché sono alla vigilia di grandi cose. Chi ama la causa del Padre preghi, unendosi in spirito a Me. La pace sia con voi, figli.
   Isacco, tu sai ciò che devi fare. Ti benedico, piccolo pastore».
   Gesù sorride allo scarno Isacco, pastore ormai di uomini che si raggruppano intorno a lui. Gesù cammina ora volgendo le spalle al lago, dirigendosi sicuro verso una gola fra le colline che vanno dal lago verso ovest in righe direi quasi parallele. Fra l'una e l'altra collina rocciosa, scabra, che si apre a picco come un fiordo, scende un torrentello spumoso dal molto fragore e sopra sale il monte selvaggio, con piantacce cresciute in ogni senso, come hanno potuto, fra pietra e pietra. Un sentiero da capre attacca la collina più scabra. E Gesù prende proprio quello. I discepoli lo seguono faticosamente, in fila indiana, nel più assoluto silenzio. Solo quando Gesù si ferma, per dare loro respiro, in qualche posto un poco più largo del sentiero che pare una graffiatura sulla costa impervia, essi si guardano senza parlare. I loro sguardi dicono: «Ma dove ci porta?». Ma non parlano. Solo si guardano, e sempre più desolatamente quanto più vedono che Gesù sempre riprende l'andare per la gola selvaggia, piena di caverne, di spacchi, di massi su cui è difficile l'andare e per gli stessi, e per i rovi e mille altre piantacce che afferrano le vesti da ogni parte, e graffiano, e fanno incespicare, e battono sul viso. Anche i più giovani, carichi di pesanti borse, hanno perduto il buon umore.
   Infine Gesù si ferma e dice: «E qui resteremo per una settimana in orazione. Per prepararvi ad una grande cosa. Per questo ho voluto isolarmi così, in luogo deserto, lontano da ogni carovaniera, da ogni paese. Qui vi sono grotte che hanno servito altre volte a uomini. Serviranno anche a noi. Qui vi sono acque fresche e abbondanti, mentre il terreno è asciutto. Abbiamo pane e cibo sufficiente per la sosta. Quelli che lo scorso anno sono stati con Me nel deserto sanno come Io vissi. Questa è una reggia rispetto a quel luogo, e la stagione, ormai buona, leva l'asprezza del gelo e quella del sole alla sosta. Vogliate perciò starvi di buon animo. Forse mai più saremo così tutti insieme e tutti soli. Questa sosta deve unirvi, facendo di voi non più dodici uomini, ma una sola istituzione. Non parlate? Non mi chiedete nulla? Deponete su quel masso i pesi che portate e gettate a valle l'altro peso che avete nel cuore: la vostra umanità.
   Qui vi ho portato per parlarvi allo spirito, per nutrirvi lo spirito, per farvi spirito. E non dirò molte parole. Ve ne ho dette tante in un anno circa che sono con voi! Ora basta di questo. Se dovessi mutarvi con la parola dovrei tenervi dieci e cento anni ed ancora sareste sempre imperfetti. Ora è tempo che Io vi usi. Per usarvi vi devo formare. Ricorro alla grande medicina, alla grande arma: la preghiera. Io ho sempre pregato per voi. Ma ora voglio che voi preghiate da voi. Non ancora vi insegno la mia preghiera. Ma vi rendo cogniti del modo come si prega e di cosa è la preghiera. Essa è colloquio di figli col Padre, di spiriti a Spirito, aperto, caldo, confidente, raccolto, schietto. Tutto è la preghiera: è confessione, è conoscenza di noi stessi, è pianto su noi stessi, è promessa a noi stessi e a Dio, è richiesta a Dio, tutto fatto ai piedi del Padre. E non può farsi nel frastuono, fra le distrazioni, a meno di essere colossi nell'orazione. Ed anche i colossi ne soffrono di questo urto e rumore del mondo nelle loro ore di orazione. Voi non siete colossi, siete pigmei. Non siete che infanti nello spirito. Non siete che deficienti dello spirito. Qui raggiungerete la età della ragione spirituale. Il resto verrà poi. Mattina, mezzogiorno e sera ci riuniremo per pregare insieme con le antiche parole d'Israele e per spezzare il pane, e poi ognuno tornerà nella sua grotta, stando di fronte a Dio e alla sua anima, stando di fronte a quanto vi ho detto sulla vostra missione e alle vostre capacità. Misuratevi, ascoltatevi, decidete.
   E’ l'ultima volta che ve lo dico. Ma dopo dovrete essere perfetti, per quanto potete, senza stanchezze né umanità. Dopo non sarete più Simone di Giona e Giuda di Simone. Non sarete più Andrea o Giovanni, Matteo o Tommaso. Ma sarete i miei ministri. Andate. Ognuno da solo. Io sarò in quella grotta. Sempre presente. Ma non venite senza seria ragione. Dovete imparare a fare da voi ed a stare da voi. Perché, in verità ve lo dico, un anno fa stavamo per conoscerci, e fra due staremo per lasciarci.
   Guai a voi e guai a Me se non aveste imparato a fare da voi. Dio sia con voi. Giuda, Giovanni, portate dentro alla mia grotta, quella, le cibarie. Devono durare ed Io le distribuirò.
   «Saranno poche!...» obbietta qualcuno.
   «Il sufficiente per non morire. Il ventre troppo satollo appesantisce lo spirito. Io vi voglio elevare e non rendervi zavorra». (3, 164)

Przekład polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)

Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28

Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)

Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz