1
Jezus,
widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do
Niego Jego uczniowie. 2
Wtedy
otworzył usta i nauczał ich tymi słowami: (…) 13
Wy
jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże
ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i
podeptanie przez ludzi. (Mt 5,1-2.13)
Dobra
jest sól; lecz jeśli sól smak swój utraci, czymże ją
przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą.
(Mk 9,50)
34
Dobra
jest sól; lecz jeśli nawet sól smak swój utraci, to czymże ją
przyprawić? 35
Nie
nadaje się ani dla ziemi, ani dla nawozu; precz się ją wyrzuca.
Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! (Łk 14,34-35)
1
Ἰδὼν δὲ τοὺς ὄχλους ἀνέβη εἰς τὸ
ὄρος, καὶ καθίσαντος αὐτοῦ προσῆλθαν
αὐτῷ οἱ μαθηταὶ αὐτοῦ· 2
καὶ ἀνοίξας τὸ στόμα αὐτοῦ ἐδίδασκεν
αὐτοὺς λέγων· (…)
13
Ὑμεῖς ἐστε τὸ ἅλας τῆς γῆς· ἐὰν
δὲ τὸ ἅλας μωρανθῇ, ἐν τίνι ἁλισθήσεται;
εἰς οὐδὲν ἰσχύει ἔτι εἰ μὴ βληθὲν
ἔξω καταπατεῖσθαι ὑπὸ τῶν ἀνθρώπων.
(Mt 5,1-2.13)
καλὸν
τὸ ἅλας· ἐὰν δὲ τὸ ἅλας ἄναλον
γένηται, ἐν τίνι αὐτὸ ἀρτύσετε;
ἔχετε ἐν ἑαυτοῖς ἅλα καὶ εἰρηνεύετε
ἐν ἀλλήλοις. (Mk 9,50)
34
Καλὸν οὖν τὸ ἅλας· ἐὰν δὲ καὶ τὸ
ἅλας μωρανθῇ, ἐν τίνι ἀρτυθήσεται;
35
οὔτε εἰς γῆν οὔτε εἰς κοπρίαν εὔθετόν
ἐστιν, ἔξω βάλλουσιν αὐτό. ὁ ἔχων
ὦτα ἀκούειν ἀκουέτω. (Łk 14,34-35)
Uczniowie
odchodzą, a Jezus podejmuje wspinaczkę na wierzchołek wzniesienia.
To ten sam, który widziałam już w zeszłym roku w wizji końca
kazania na górze i pierwszego spotkania z Marią z Magdali.
Panorama, oświetlona zachodzącym słońcem, wydaje się jeszcze
bardziej rozległa. Jezus siada na skale i skupia się na modlitwie.
Trwa tak aż do chwili, gdy odgłos kroków na ścieżce uprzedza Go
o powrocie apostołów. Nadchodzi wieczór. Jednak na tej wysokości
słońce nadal wyzwala wonie z roślin i kwiatów. Dzikie konwalie
wydzielają silny zapach, a długie łodygi narcyzów potrząsają
gwiazdami [koron] i pączkami, jakby przywołując rosę. Jezus
wstaje i pozdrawia nadchodzących słowami:
«Pokój
niech będzie z wami».
Liczni
uczniowie przychodzą wraz z apostołami. Izaak prowadzi ich z
ascetycznym uśmiechem na swej szczupłej twarzy. Wszyscy gromadzą
się wokół Jezusa, który wita szczególnie Judasza Iskariotę i
Szymona Zelotę.
«Chciałem
was mieć wszystkich przy Sobie, aby pozostać kilka godzin jedynie z
wami i aby tylko do was mówić. Mam wam coś do powiedzenia, aby was
bardziej przygotować do waszej misji. Spożyjemy posiłek, potem
porozmawiamy, a w czasie snu dusza nadal będzie kosztować nauki».
Jedzą
skromny posiłek. Potem gromadzą się wokół Jezusa, siedzącego na
skale. Uczniów i apostołów jest około stu, być może więcej. To
wieniec uważnych twarzy, w dziwaczny sposób oświetlonych
płomieniem dwóch ognisk. Jezus mówi cicho, spokojnie gestykulując.
Jego twarz wydaje się bledsza, odbijając się od ciemnoniebieskiej
szaty, oświetlona promieniem księżyca w nowiu, padającym
dokładnie na Niego. To jakby mały przecinek na niebie, wiązka
światła, głaszcząca Pana nieba i ziemi.
«Chciałem
mieć tu szczególnie was, bo jesteście Moimi przyjaciółmi.
Wezwałem was – po pierwszej próbie, jakiej zostało poddanych
dwunastu – dla powiększenia kręgu Moich uczniów [przeznaczonych]
do pracy i aby usłyszeć od was pierwsze opinie na temat tych,
którzy wami kierują, których daję wam jako Moich następców.
Wiem, że wszystko dobrze się potoczyło. Podtrzymywałem Moją
modlitwą dusze apostołów, które wyszły z modlitwy z nową siłą
umysłu i serca. Z siłą, która nie pochodzi z ludzkiego uczenia
się, lecz z całkowitego oddania się Bogu.
Najwięcej
dali ci, którzy najbardziej o sobie zapomnieli. Zapomnieć o sobie
to rzecz trudna.
Człowiek
jest uczyniony ze wspomnień, a najdobitniej odzywają się
wspomnienia o własnym ja. Trzeba dokonać rozróżnienia
pomiędzy ja i ja. Istnieje ja duchowe duszy
przypominającej sobie o Bogu i o swym pochodzeniu od Niego. Jest też
ja niższe, pochodzące od ciała, które przywodzi na myśl
tysiące wymagań obracających się wokół siebie oraz własnych
pasji. Od nich podnosi się tak wiele głosów, że tworzą chór
dominujący nad osamotnionym głosem ducha – jeśli duch nie jest
zbyt mocny – przypominającego sobie o własnej godności dziecka
Bożego. Trzeba więc, aby być doskonałymi jako uczniowie, umieć
zapominać o sobie, o wszystkich tych wspomnieniach, wymaganiach i
lękliwych myślach ludzkiego ja, z wyjątkiem tego świętego
wspomnienia, które należy coraz bardziej podsycać, ożywiać,
umacniać.
W
tej pierwszej próbie Moich dwunastu najwięcej dali ci, którzy
najbardziej zapomnieli o sobie. Zapomnieli nie tylko o swej
przeszłości, lecz i o ograniczeniach swej osobowości. To ci,
którzy już nie pamiętali o tym, kim byli, którzy rozpłynęli się
w Bogu, by się już niczego nie lękać.
Skąd
powściągliwość innych? Stąd, że przypomnieli sobie o zwykłych
obawach, o zwykłej ostrożności, o zwykłych uprzedzeniach. Skąd
zwięzłość innych? Bo przypomnieli sobie o swej niezdolności do
nauczania i obawiali się ośmieszenia siebie samych lub Mnie. Skąd
u jeszcze innych widoczne popisywanie się? Ci ostatni przypomnieli
sobie o swej zwykłej pysze, [ulegali pragnieniu] postawienia siebie
w świetle, bycia oklaskiwanymi, wypłynięcia, bycia „kimś”.
Wreszcie dlaczego niespodziewanie ujawniło się u niektórych
nauczycielskie głoszenie, mocne, przekonujące, odnoszące tryumf?
Ponieważ oni i tylko oni potrafili przypomnieć sobie o Bogu. Tak
samo było z tymi, którzy byli pokorni i usiłowali przejść
niezauważeni, którzy w odpowiedniej chwili potrafili przyjąć na
siebie godność pierwszeństwa im nadanego, a którego nie chcieli
sprawować z obawy, by ich nie przeceniano. Trzy pierwsze kategorie
przypomniały sobie o niższym ja. Czwarta – o ja wyższym i
wyzbyła się lęku. Czuli, że Bóg jest z nimi, w nich i nie lękali
się. O, święta odwago, pochodząca ze związku z Bogiem!
Słuchajcie
zatem jedni i drudzy: apostołowie i uczniowie. Wy, apostołowie,
poznaliście już te myśli. Jednak teraz pojmiecie je głębiej. Wy,
uczniowie, nie słyszeliście ich albo słyszeliście niektóre.
Trzeba, by one wyryły się w waszych sercach. Będę bowiem
posługiwał się wami coraz bardziej, bo stado Chrystusa nie
przestaje rosnąć, bo świat będzie na was coraz bardziej nastawał,
a liczba wilków, atakujących Mnie, Pasterza, oraz Moje stado będzie
rosła. Chcę wam włożyć do rąk broń dla obrony Nauki i Mojego
stada. To, co wystarczy stadu, nie wystarczy wam, małym pasterzom. O
ile owce mogą popełnić błędy, skubiąc trawę, która czyni krew
gorzką, a pragnienia szalonymi, to wam nie wolno popełniać tych
samych błędów, gdyż doprowadziłyby liczne stada do zguby.
Pamiętajcie, że tam, gdzie znajduje się pasterz bałwochwalca,
owce giną otrute lub pożarte przez wilki.
Wy
jesteście solą ziemi i światłem świata. Jeśli jednak uchybicie
waszej misji, staniecie się solą bez smaku i bezużyteczną. Nic
nie przywróci wam smaku. Nawet Bóg nie mógłby tego uczynić,
gdybyście po – otrzymaniu daru – doprowadzili do utraty smaku.
Zostałby bowiem przez was rozpuszczony w mdłych i brudnych wodach
ludzkiej natury, osłodzony zepsutą słodyczą zmysłów; czysta sól
Boga zostałaby zmieszana z licznymi odpadkami pychy, pożądliwości,
obżarstwa, rozwiązłości, gniewu, lenistwa. Przez to na jedno
ziarnko soli przypadałoby siedem ziaren z każdej wady. Wasza sól
stałaby się wtedy jedynie kamienistą mieszaniną, w której
zgubiłoby się biedne ziarnko soli; kamyki zgrzytałyby między
zębami, zostawiając w ustach smak ziemi i czyniąc pożywienie
odrażającym i niemiłym. Nie byłaby już ta sól dobra nawet do
podrzędnego wykorzystania, gdyż smak zepsuty przez siedem wad
przeszkadzałby nawet w ludzkich zadaniach. Sól byłaby wtedy zdatna
tylko do wyrzucenia i podeptania nogami nieuważnych ludzi. Ileż
osób, jak wielu ludzi będzie mogło właśnie tak zdeptać ludzi
[powołanych przez] Boga! Ci wezwani pozwolą niedbałemu ludowi
podeptać się, nie będą już bowiem substancją, do której się
dąży dla znalezienia rzeczy szlachetnych, niebiańskich, lecz staną
się jedynie odpadami».
(III (cz. 1-2), 29: Napisane 22 maja 1945. A, 5114-5127)
I
discepoli vanno e Gesù riprende a salire fino alla cima, che è
quella già vista nella visione dello scorso anno per la fine del
discorso del Monte e per il primo incontro con la Maddalena. Ancora
più ampio è il panorama che si sta facendo acceso per il tramonto
che si inizia.
Gesù
si siede su un masso e si raccoglie in meditazione. E così sta
finché lo scalpiccio dei passi sul sentiero non lo fa avvertito che
gli apostoli sono di ritorno. La sera si fa vicina. Ma su
quell'altura ancora il sole persiste traendo odore da ogni erba e
fioretto. Dei mughetti selvaggi odorano forte e gli alti steli dei
narcisi scuotono le loro stelle e i loro bocci come per chiamare le
rugiade.
Gesù
si alza in piedi e saluta col suo: «La pace sia con voi».
Sono
molti i discepoli che salgono con gli apostoli. Isacco li capitana
col suo sorriso d'asceta sul volto sottile. Si affollano tutti
intorno a Gesù che sta salutando particolarmente Giuda Iscariota e
Simone lo Zelote.
«Vi
ho voluti tutti con Me, per stare qualche ora con voi soli e per
parlare a voi soli. Ho qualcosa da dirvi per prepararvi sempre più
alla missione. Prendiamo il cibo e poi parleremo, e nel sonno l'anima
continuerà ad assaporare la dottrina».
Consumano
la parca cena e poi si stringono a cerchio intorno a Gesù seduto su
un pietrone. Sono un centinaio circa, forse più, fra discepoli e
apostoli. Una corona di volti attenti che la fiamma di due fuochi
rischiara bizzarramente. Gesù parla piano, gestendo pacato, col viso
che pare più bianco, emergente come è dall'abito azzurro cupo e al
raggio della luna novella che scende proprio dove è Lui, una piccola
virgola di luna nel cielo, una lama di luce che carezza il Padrone
del Cielo e della terra.
«Vi
ho voluti qui, in disparte, perché siete i miei amici. Vi ho
chiamati dopo la prima prova fatta dai dodici, e per allargare il
cerchio dei miei discepoli operanti e per udire da voi le prime
reazioni dell'essere diretti da coloro che Io do a voi come miei
continuatori. So che tutto è andato bene. Io sorreggevo con la
preghiera le anime degli apostoli usciti dall'orazione con una forza
nuova nella mente e nel cuore. Una forza che non viene da studio
umano ma da completo abbandono in Dio. Coloro che più hanno dato
sono coloro che più si sono dimenticati. Dimenticare se stessi è
ardua cosa. L'uomo è fatto di ricordi, e quelli che più hanno voce
sono i ricordi del proprio io. Bisogna distinguere fra l'io e l'io.
Vi è lo spirituale io dato dall'anima che si ricorda di Dio e della
sua origine da Dio, e vi è l'io inferiore della carne che si ricorda
di mille esigenze che tutto abbracciano di se stessa e delle passioni
e che – poiché sono tante voci da fare un coro – e che
soverchiano, se lo spirito non è ben robusto, la voce solitaria
dello spirito che ricorda la sua nobiltà di figlio di Dio. Perciò –
meno che per questo ricordo santo che bisognerebbe sempre più
aizzare e tenere vivo e forte – perciò per essere perfetti come
discepoli bisogna sapere dimenticare se stessi, in tutti i ricordi,
le esigenze, le pavide riflessioni dell'io umano. In questa prima
prova, fra i miei dodici, coloro che hanno più dato sono coloro che
più si sono dimenticati. Dimenticati non solo per il loro passato,
ma anche nella loro limitata personalità. Sono coloro che non si
sono più ricordati di ciò che erano e si sono talmente fusi a Dio
da non temere. Di nulla. Perché le sostenutezze di alcuni? Perché
si sono ricordati i loro scrupoli abituali, le loro abituali
considerazioni, le loro abituali prevenzioni. Perché le laconicità
di altri? Perché si sono ricordati le loro incapacità dottrinali e
hanno temuto di fare brutte figure o di farmele fare. Perché le
vistose esibizioni di altri ancora? Perché questi si sono ricordati
le loro abituali superbie, i desideri di mettersi in vista, di essere
applauditi, di emergere, di essere "qualcosa". Infine,
perché l'improvviso svelarsi di altri in una rabbinica oratoria
sicura, persuasiva, trionfale? Perché questi, e questi soli – così
come quelli che fino allora umili e cercanti di passare inosservati e
che al momento buono hanno saputo di colpo assumere la dignità di
primato a loro conferita e non mai voluta esercitare per tema di
troppo presumere – hanno saputo ricordarsi di Dio. Le prime tre
categorie si sono ricordate dell'io inferiore. L'altra, la quarta,
dell'io superiore, e non hanno temuto. Sentivano Dio con sé, Dio in
sé, e non hanno temuto. Oh! santo ardimento che viene dall'essere
con Dio!
Or
dunque ascoltate, e voi e voi, apostoli e discepoli. Voi apostoli
avete già sentito questi concetti. Ma ora li capirete con più
profondità. Voi discepoli non li avete ancora uditi o ne avete udito
frammenti. E vi necessita di scolpirveli nel cuore. Perché Io sempre
più vi userò, dato che sempre più cresce il gregge di Cristo.
Perché il mondo sempre più vi assalirà, crescendo in esso i lupi
contro Me Pastore e contro il mio gregge, ed Io voglio mettervi in
mano le armi di difesa della Dottrina e del gregge mio. Quanto basta
al gregge non basta a voi, piccoli pastori. Se è lecito alle pecore
di commettere errori, brucando erbe che fanno amaro il sangue o folle
il desiderio, non è lecito che voi commettiate gli stessi errori,
portando molto gregge a rovina. Perché pensate che là dove è un
pastore idolo periscono per veleno le pecore o per assalto di lupi.
Voi siete il sale della terra e la luce del mondo. Ma se falliste
alla vostra missione diverreste un insipido e inutile sale. Nulla più
potrebbe ridarvi sapore, posto che Dio non ve l'ha potuto dare, posto
che avendolo avuto in dono voi lo avete dissalato lavandolo con le
insipide e sporche acque dell'umanità, addolcendolo con il corrotto
dolciore del senso, mescolando al puro sale di Dio detriti e detriti
di superbia, avarizia, gola, lussuria, ira, accidia, di modo che
risulta un granello di sale ogni sette volte sette granelli di ogni
singolo vizio. Il vostro sale allora non è che una mescolanza di
pietre in cui si sperde il misero granello sperduto, di pietre che
stridono sotto il dente, che lasciano in bocca sapore di terra e
fanno ripugnante e sgradito il cibo. Neppur più per usi inferiori è
buono, ché farebbe nocumento anche alle missioni umane un sapere
infuso nei sette vizi. E allora il sale non serve che ad essere
sparso e calpestato sotto i piedi incuranti del popolo. Quanto,
quanto popolo potrà calpestare così gli uomini di Dio! Perché
questi vocati avranno permesso al popolo di calpestarli incurante,
dato che non sono più sostanza alla quale si accorre per avere
sapore di elette, di celesti cose, ma saranno unicamente detriti».
(3, 169)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz