13 Przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do
Niego. 14
I
ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na
głoszenie nauki 15
i
by mieli władzę wypędzać złe duchy. 16
Ustanowił
więc Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr; 17
dalej
Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba, którym nadał
przydomek Boanerges, to znaczy synowie gromu; 18
dalej
Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna
Alfeusza, Tadeusza, Szymona Gorliwego 19
i
Judasza Iskariotę, który właśnie Go wydał.
(Mk 3,13-19)
13
Z
nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich
dwunastu, których też nazwał apostołami: 14
Szymona,
któremu nadał imię Piotr, i brata jego, Andrzeja, Jakuba, Jana,
Filipa, Bartłomieja, 15
Mateusza,
Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Szymona z przydomkiem Gorliwy, 16
Judę,
syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. (Łk
6,13-16)
13
προσκαλεῖται οὓς ἤθελεν αὐτός, καὶ
ἀπῆλθον πρὸς αὐτόν. 14
Καὶ ἐποίησεν δώδεκα [οὓς καὶ ἀποστόλους
ὠνόμασεν] ἵνα ὦσιν μετ’ αὐτοῦ καὶ
ἵνα ἀποστέλλῃ αὐτοὺς κηρύσσειν 15
καὶ ἔχειν ἐξουσίαν ἐκβάλλειν τὰ
δαιμόνια· 16
[Καὶ ἐποίησεν τοὺς δώδεκα,] καὶ
ἐπέθηκεν ὄνομα τῷ Σίμωνι Πέτρον, 17
καὶ Ἰάκωβον τὸν τοῦ Ζεβεδαίου καὶ
Ἰωάννην τὸν ἀδελφὸν τοῦ Ἰακώβου
καὶ ἐπέθηκεν αὐτοῖς ὀνόμα [τα]
Βοανηργές, ὅ ἐστιν υἱοὶ βροντῆς· 18
καὶ Ἀνδρέαν καὶ Φίλιππον καὶ
Βαρθολομαῖον καὶ Μαθθαῖον καὶ Θωμᾶν
καὶ Ἰάκωβον τὸν τοῦ Ἁλφαίου καὶ
Θαδδαῖον καὶ Σίμωνα τὸν Καναναῖον
19
καὶ Ἰούδαν Ἰσκαριώθ, ὃς καὶ παρέδωκεν
αὐτόν. (Mk 3,13-19)
13
Καὶ ὅτε ἐγένετο ἡμέρα, προσεφώνησεν
τοὺς μαθητὰς αὐτοῦ, καὶ ἐκλεξάμενος
ἀπ’ αὐτῶν δώδεκα, οὓς καὶ ἀποστόλους
ὠνόμασεν· 14
Σίμωνα ὃν καὶ ὠνόμασεν Πέτρον, καὶ
Ἀνδρέαν τὸν ἀδελφὸν αὐτοῦ, καὶ
Ἰάκωβον καὶ Ἰωάννην καὶ Φίλιππον
καὶ Βαρθολομαῖον 15
καὶ Μαθθαῖον καὶ Θωμᾶν καὶ Ἰάκωβον
Ἁλφαίου καὶ Σίμωνα τὸν καλούμενον
ζηλωτὴν 16
καὶ Ἰούδαν Ἰακώβου καὶ Ἰούδαν
Ἰσκαριώθ, ὃς ἐγένετο προδότης.
(Łk 6,13-16)
Brzask
bieli góry wydaje się łagodzić to dzikie wzniesienie, na którym
słychać jedynie odgłos strumienia, pieniącego się w dole. Dźwięk
ten odbija się po górach wypełnionych grotami, wydając szczególny
odgłos. Tam, gdzie zatrzymali się na modlitwę, słychać jedynie
nieśmiały szmer w listowiu i w trawie: pierwsze przebudzone ptaki i
ostatnie nocne zwierzęta, umykające do kryjówek. Kilka zajęcy lub
dzikich królików, które właśnie skubią od dołu krzew morwowy,
ucieka w przerażeniu na odgłos toczącego się kamienia. Potem
podchodzą nieśmiało. Podnoszą uszy, nasłuchując najmniejszego
dźwięku. Widząc, że wszystko jest spokojne, powracają do swego
krzaka. Rosa zwilża wszystkie listki i każdy kamień. Las wydziela
silny zapach mchu, mięty i majeranku.
Rudzik
zeskakuje na brzeg groty, której za dach służy wystający odłamek
[skały]. Porusza głową, trzymając się prosto na swoich łapkach,
gotowy do ucieczki. Zagląda do środka, patrzy na ziemię, wydaje
swoje „ćwir, ćwir”, pytające i... spragnione okruszków chleba
leżących na ziemi, do których jednak nie odważa się podfrunąć.
Zeskakuje dopiero na widok wielkiego kosa, który go uprzedza,
zbliżając się podskokami z ukosa – śmieszny ze swym szelmowskim
wyglądem i profilem starego notariusza, któremu brak do całości
jedynie okularów. Rudzik posuwa się za śmiałym paniczem, który
od czasu do czasu zanurza swój żółty dziób w wilgotnej ziemi w
poszukiwaniu... „wykopaliskowego” jedzenia. Potem idzie naprzód
po swoim „ćwir” lub krótkim, istnie łobuzerskim gwiździe.
Rudzik przełyka okruszki i staje zaskoczony, widząc, że kos –
wszedłszy spokojnie do cichej groty – wychodzi z niej z kawałkiem
sera, którym uderza o kamień, aby go rozbić na mniejsze cząstki i
przyrządzić sobie wystawny posiłek. Potem powraca do środka.
Rzuca zalęknione spojrzenie i nie znajduje nic więcej. Wydaje
piękny kpiący gwizd i odfruwa, kończąc śpiew na wierzchołku
dębu, którego szczyt wynurza się w lazurze poranka. Rudzik także
odfruwa z powodu hałasu, jaki dochodzi z wnętrza groty... Pozostaje
na delikatnej gałązce, zwisającej w powietrzu.
Jezus
podchodzi do wejścia i kruszy chleb, przyzywając łagodnie ptaki
modulowanym dźwiękiem, dobrze naśladującym świergot licznych
małych ptaszków. Potem odsuwa się i idzie wyżej. Staje nieruchomo
przy skalnej ścianie, by nie przestraszyć Swych przyjaciół
nadchodzących żywo: najpierw rudzika, a potem innych, licznych,
różnych gatunków. Myślę – bo takie mam doświadczenie – że
zwierzęta, nawet najbardziej nieufne, podchodzą do tych, w których
instynktownie wyczuwają obrońców, a nie – do nieprzyjaciół.
Znieruchomienie Jezusa bądź Jego spojrzenie sprawiają, że po
jakimś czasie ptaszki skaczą w odległości kilku centymetrów od
Niego. Rudzik, już syty, frunie ponad skałę, o którą opiera się
Jezus, czepia się małej odnogi powojnika i huśta się nad głową
Pana, jakby miał zamiar usiąść na niej lub na ramieniu. Posiłek
skończony. Słońce złoci szczyty gór, a następnie najwyższe
gałęzie krzewów, podczas gdy dolina jest jeszcze cała pogrążona
w bladym świetle poranka. Ptaki, zadowolone i nasycone, odfruwają
ku słońcu i śpiewają całymi gardziołkami.
«A
teraz idźmy obudzić Moje inne dzieci» – mówi Jezus.
Schodzi,
bo Jego grota jest położona najwyżej. Idąc od jednej do drugiej
groty wzywa po imieniu dwunastu śpiących.
Szymon,
Bartłomiej, Filip, Jakub, Andrzej odzywają się natychmiast.
Mateusz, Piotr i Tomasz są wolniejsi w odpowiedzi. Juda Tadeusz
idzie na spotkanie Jezusa zaraz, gdy tylko widzi Go na progu, już
gotowy i przebudzony. Tymczasem drugi kuzyn oraz Iskariota i Jan śpią
twardo, tak że Jezus musi nimi potrząsać na ich posłaniach z
liści, aby się przebudzili.
Jan,
wołany jako ostatni, śpi tak głęboko, że nie zdaje sobie sprawy,
Kto go wzywa. Zamroczony snem szepcze, jeszcze w półśnie:
«Tak,
mamo, zaraz wstanę...»
Potem
odwraca się. Jezus się uśmiecha, siada na posłaniu z liści
nazbieranych w lesie. Pochyla się i całuje w policzek Swego Jana,
który otwiera oczy i nieruchomieje jak posąg na widok Jezusa. Siada
nagle i mówi:
«Potrzebujesz
Mnie? Oto jestem».
«Nie.
Obudziłem cię, jak wszystkich pozostałych. Jednak ty wziąłeś
Mnie za swoją mamę. Pocałowałem cię więc, jak to robią mamy».
Jan
ma na sobie jedynie spodnią szatę, bo wierzchnią i płaszczem był
przykryty. Tuli się do szyi Jezusa i chroni głowę między Jego
ramieniem a policzkiem mówiąc:
«O!
Ty jesteś kimś więcej niż matka. Ty!... Ją opuściłem dla
Ciebie, lecz Ciebie nie opuściłbym dla niej! Ona zrodziła mnie dla
ziemi, lecz Ty rodzisz mnie dla Nieba. O! Wiem o tym!»
«Cóż
wiesz więcej od innych?» [ – pyta Jezus.]
«To,
co Pan powiedział mi w tej grocie. Widzisz, nigdy nie przyszedłem
do Ciebie. Myślę, że towarzysze powiedzieliby, że to obojętność
i pycha. Jednak to, co oni myślą, nie obchodzi mnie. Wiem, że Ty
znasz prawdę. Nie przychodziłem do Jezusa Chrystusa, Syna Bożego
Wcielonego, lecz [szedłem] ku Temu, kim Ty jesteś w łonie Ognia,
którym jest Wieczna Miłość Trójcy Przenajświętszej – Jej
Natura, Jej Istota, Jej prawdziwa Istota. O! Nie umiem wypowiedzieć
wszystkiego, co pojąłem w tej ciemnej grocie. Była mroczna, lecz
stała się dla mnie tak pełna światła! W tej zimnej kryjówce
płonąłem ogniem nie mającym kształtu, który zstąpił w głąb
mojej istoty i rozpalił mnie słodką męką. Ta bezgłośna
jaskinia śpiewała mi prawdy niebiańskie o tym, kim Ty jesteś:
Drugą Osobą niewysłowionej Tajemnicy, którą jest Bóg.
Przeniknąłem ją, bo sam Bóg natchnął mnie, a ja zawsze miałem
Go w sobie. I wszystkie moje pragnienia, moje łzy, wszystkie moje
prośby złożyłem w Twym Boskim łonie, Słowo Boże. Pomiędzy tak
licznymi słowami, które usłyszałem od Ciebie, nigdy nie było
słowa tak głębokiego, jak to, które mi tutaj powiedziałeś, Ty –
Syn Boga; Ty – Bóg jak Ojciec; Ty – Bóg jak Duch Święty; Ty,
który jesteś jądrem Bożej Trójcy... O! Być może bluźnię! Ale
wydaje mi się, że to tak jest, bo gdyby nie było Ciebie i Miłości
pochodzącej od Ojca i Miłości powracającej do Ojca, zabrakłoby
Miłości, Boskiej Miłości. Wtedy Boskość nie byłaby już
Trynitarna i zabrakłoby Jej cechy najwłaściwszej Bogu: Jego
Miłości! O! Jest we mnie tak wiele... lecz to jak woda, która
burzy się z powodu zapory, lecz nie może wypłynąć... Wydaje mi
się, że umieram, tak gwałtowne i wzniosłe jest poruszenie, które
zstąpiło w moje serce, odkąd Cię pojąłem... Jednak za nic w
świecie nie chciałbym być od tego uwolniony... Daj mi umrzeć z
tej miłości, mój słodki Boże!»
Jan
śmieje się i płacze, rozpłomieniony, rozpalony miłością.
Spoczywa na piersi Jezusa, jakby ten żar go wyczerpywał. Jezus
głaska go, płonąc również miłością.
Jan
ochłonął pod wpływem pokory, której fala skłania go do
błagania:
«Nie
mów innym tego, co Ci powiedziałem. Z pewnością oni także mogli
żyć Bogiem, jak ja to przeżywałem przez te dni. Połóż jednak
na mojej tajemnicy kamień milczenia».
«Bądź
spokojny, Janie. Nikt nie pozna twoich zaślubin z Miłością.
Ubierz się. Musimy odejść».
Jezus
wychodzi na ścieżkę, na której już znajdują się inni. Twarze
ich stały się poważne, bardziej skupione. Najstarsi wyglądają
jak patriarchowie. Młodzi mają [w sobie] coś dojrzałego,
dostojnego, co wcześniej zakrywała młodość. Iskariota patrzy na
Jezusa z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, na której widać ślady
łez. Jezus, przechodząc, głaska go. Piotr... nie odzywa się. To u
niego tak dziwne, że zaskakuje bardziej niż jakakolwiek inna
przemiana. Patrzy uważnie na Jezusa z nową godnością, która
wydaje się powiększać czoło na skroniach nieco odsłoniętych i
czyni poważniejszymi oczy, w których był dotąd błysk dowcipu.
Jezus woła go i zatrzymuje przy Sobie, czekając na wyjście Jana.
Nie umiem powiedzieć, czy jego oblicze jest bledsze czy bardziej
zaróżowione, lecz płonie na nim ogień, który – choć nie
zmienia koloru jego twarzy – staje się widoczny. Wszyscy na niego
patrzą.
«Chodź
tu, Janie, blisko Mnie, i ty także, Andrzeju, i ty, Jakubie, synu
Zebedeusza. Również ty, Szymonie, ty, Bartłomieju, Filipie, i wy,
Moi bracia, i ty, Mateuszu. Judaszu, synu Szymona – tu, naprzeciw
Mnie. Tomaszu, chodź tutaj. Siądźcie. Muszę wam coś powiedzieć».
Siadają
spokojni jak dzieci, wszyscy nieco pochłonięci swym wewnętrznym
światem, a jednak skupieni jak nigdy dotąd na Jezusie.
«Czy
wiecie, co wam uczyniłem? Wiecie to wszyscy. Wasza dusza powiedziała
to waszemu rozumowi. Dusza w tych dniach była królową. Pouczyła
rozum o dwóch wielkich wartościach: o pokorze i milczeniu –
dziecku pokory – oraz o roztropności. [Te cnoty są] córkami
miłości.
Przed
zaledwie ośmioma dniami przybyliście tutaj. Jak dzielne dzieci,
które chcą zadziwiać i przewyższyć swego rywala, mówiliście o
waszej odwadze, o waszej nowej wiedzy. Teraz milczycie. Z dzieci
staliście się młodzieńcami. Już wiecie, że mówieniem
moglibyście zadręczyć towarzysza – który być może został
mniej obdarowany przez Boga – i milczycie. Jesteście jak
dziewczynki, które wyszły z wieku dziecięcego. Zrodziła się w
was święta wstydliwość wskutek przemian, jakie ukazała wam
tajemnica zaślubin dusz z Bogiem. Te groty w pierwszym dniu wydawały
się wam zimne, wrogie, odpychające... Teraz patrzycie na nie jak na
weselne komnaty, pachnące i oświetlone. W nich poznaliście Boga.
Przedtem wiedzieliście coś o Nim, lecz Go nie znaliście w sposób
bliski, który z dwóch czyni jedno. Pomiędzy wami są mężowie
żonaci od wielu lat; są inni, którzy mieli z niewiastami zwodnicze
związki; jest kilku, którzy z różnych przyczyn wytrwali w
czystości. Ci, którzy byli wstrzemięźliwi, wiedzą teraz, czym
jest miłość doskonała, jak dowiedzieli się o tym żonaci. I
nawet mogę powiedzieć, że nikt nie wie lepiej, czym jest miłość
doskonała, od tego, kto nie poznał pragnienia ciała. Bóg bowiem
objawia się dziewicom w całej Swej pełni dla radości, którą
odczuwa dając Siebie temu, kto jest czysty, odnajdując coś z
Samego Siebie, Najczystszego, w stworzeniu wolnym od rozwiązłości,
dla wynagrodzenia mu tego, czego ono siebie pozbawia z miłości do
Niego.
Zaprawdę
powiadam wam, że z powodu miłości, jaką mam do was, i z powodu
mądrości, jaką posiadam, gdybym nie miał obowiązku wypełnienia
dzieła Ojca, chciałbym was tu zatrzymać i pozostawać z wami, w
odosobnieniu, pewien, że w ten sposób uczynię was szybko wielkimi
świętymi, już bez błądzenia, bez zdrad, bez upadków, bez
opóźnień i cofania się wstecz. Jednak nie mogę [tak postąpić].
Ja muszę iść i wy musicie iść. Świat czeka na nas: bezbożny i
odrywający od Boga świat, który potrzebuje nauczycieli i
odkupicieli. Chciałem dać wam poznać Boga, abyście Go kochali
bardziej niż świat, który wraz ze swymi przyjemnościami nie daje
tyle, ile jeden Boży uśmiech. Chciałem sprawić, byście
rozmyślali nad tym, czym jest świat, i nad tym, kim jest Bóg,
abyście pragnęli tego, co jest lepsze. W tej chwili pragniecie
jedynie Boga. O! Gdybym mógł zatrzymać wasz wzrok na tej godzinie,
na tym gorącym pragnieniu! Jednak świat na nas czeka. I my
pójdziemy do czekającego na nas świata. W imię świętej Miłości:
jak Ona wysłała Mnie na świat, tak Ja was posyłam Moim poleceniem
do świata. Jednak błagam was! Zachowujcie w waszym sercu, jak perłę
w szkatule, skarb tych dni, w których przypatrywaliście się sobie,
pielęgnowali się i podnosili, przyoblekali i jednoczyli z Bogiem.
Zachowujcie i strzeżcie te drogocenne wspomnienia w sercach jak
kamienie świadectwa wzniesione przez Patriarchów na pamiątkę
przymierza z Bogiem.
Począwszy
od dziś, nie jesteście już [tylko] Moimi szczególnie umiłowanymi
uczniami, lecz apostołami stojącymi na czele Mego Kościoła. Od
was wywodzić się będą na przestrzeni wieków wszystkie [stopnie]
hierarchiczne. Nazwie się was nauczycielami mającymi za Nauczyciela
waszego Boga w Jego potrójnej mocy, mądrości i miłości. Nie
wybrałem was dlatego, że najbardziej na to zasługiwaliście.
Uczyniłem to z powodu splotu przyczyn, których nie musicie teraz
znać. Wybrałem was na miejsce pasterzy, którzy są Moimi uczniami
od czasu, gdy byłem kwilącym [Niemowlęciem]. Dlaczego to zrobiłem?
Bo dobrze było tak uczynić. Pomiędzy wami są Galilejczycy i
Żydzi, wykształceni i nie posiadający wiedzy, bogaci i ubodzy. To
dla świata, aby nie mówiono, że miałem upodobanie w jednej
kategorii [ludzi]. Jednak wy nie podołacie wszystkiemu, co jest do
zrobienia – ani teraz, ani później.
Nie
wszyscy pamiętacie pewien fragment Pisma. Przypomnę wam. W drugiej
Księdze Paralipomeny,51
w dwudziestym dziewiątym rozdziale, jest mowa o tym, jak Ezechiasz,
król Judy, oczyścił Świątynię. Po oczyszczeniu nakazał złożyć
ofiary za grzechy, za królestwo, za świątynię i za Judę, a potem
rozpoczął ofiarę indywidualną. Nie wystarczało kapłanów do
składania ofiar, dlatego wezwano na pomoc lewitów, konsekrowanych
rytem krótszym niż kapłani.
To
właśnie uczynię. Wy jesteście kapłanami, których Ja, Najwyższy
Wieczny Kapłan, przygotowywałem długo i troskliwie. Zbyt mało
jednak was będzie, aby podejmować coraz większe ofiary
indywidualne dla Pana, ich Boga. Łączę was więc z uczniami,
którzy pozostają uczniami: z tymi, którzy oczekują was u stóp
góry; z tymi, którzy są już bardziej wyniesieni, którzy rozeszli
się po ziemi izraelskiej, a potem zostaną rozproszeni po wszystkich
krańcach ziemi. Im zostaną powierzone podobne zadania, bo misja
jest jedna. Świat będzie ich oceniał odmiennie, ale nie Bóg,
który jest sprawiedliwy. I tak [żyjący] w cieniu, nie znany
apostołom i współbraciom uczeń – który będzie żył w
świecie, prowadząc do Boga dusze – będzie większy niż znany
apostoł, który ma z apostoła tylko imię i poniża apostolską
godność, realizując ludzkie cele.
Obowiązki
apostołów i uczniów będą zawsze obowiązkami kapłanów i
lewitów Ezechiasza: sprawować kult, niszczyć bałwochwalstwo,
oczyszczać serca i miejsca, głosić Pana i Jego Słowo. Nie ma na
ziemi zadania bardziej świętego, bardziej godnego ani bardziej
wzniosłego niż wasze. To dlatego powiedziałem wam: „Wsłuchujcie
się w siebie, badajcie siebie”. Biada apostołowi, który upada!
Pociąga za sobą wielu uczniów, a ci – jeszcze większą liczbę
wiernych. To zniszczenie rośnie coraz bardziej jak lawina lub jak
krąg, rozchodzący się po całym jeziorze, gdy rzuci się kamieniem
w jedno miejsce.
Czy
będziecie całkiem doskonali? Nie. Czy duch tej godziny będzie
trwał? Nie. Świat wyciągnie szpony, by zadusić wasze dusze. Oto
jakie będzie zwycięstwo świata: pięciu będzie synami szatana,
trzech jego niewolnikami, u pozostałych dwóch – obojętność na
Boga zgasi światło w sercach świętych. Brońcie siebie przed
samymi sobą, przed sobą nawzajem, przed światem, przed ciałem,
przed demonem. Jednak przede wszystkim brońcie się przed sobą.
Brońcie się, o dzieci, przed pychą, zmysłowością, obłudą,
oziębłością, duchowym letargiem, przed skąpstwem! Kiedy niższe
ja odzywa się i użala ponosząc jakoby okrutne szkody, każcie mu
milczeć i powiedzcie: „Za tę chwilę wyrzeczenia, którą ci
daję, zapewniam ci na wieczność ucztę w takiej ekstazie, jak w
grocie przy końcu miesiąca Szebat”.
Chodźmy.
Chodźmy na spotkanie innych osób, które w wielkiej liczbie
oczekują Mojego nadejścia. Potem pójdę na kilka godzin do
Tyberiady, a wy – głosząc Mnie publicznie – będziecie na Mnie
czekać u stóp góry na drodze prowadzącej od Tyberiady do morza.
Przyjdę tam i wejdę na górę, aby nauczać. Zabierzcie torby i
płaszcze. Pobyt tutaj się skończył i wybór został dokonany».
(III (cz. 1-2), 25: 16 maja 1945. A, 5049-5060)
51 Czyli:
rzeczy opuszczone – to określenie Księgi Kronik,
przytaczane w Wulgacie za Septuagintą.
Vi
è un'alba che imbianca i monti e sembra ammorbidire questa selvaggia
costa in cui ha voce solo il torrentello che spuma nel fondo, una
voce che ripercossa dai monti, pieni di caverne, acquista un
singolare rumore. Lì, nel posto dove hanno sostato i discepoli, non
c'è che qualche cauto fruscìo fra le fronde e le erbe: dei primi
uccelli che si destano, degli ultimi animali notturni che si
rintanano. Un gruppo di lepri o di conigli selvatici, che sta rodendo
un basso cespuglio di more, fugge spaurito per il precipitare di un
sasso. Poi tornano cauti, muovendo le orecchie per raccogliere ogni
suono e, visto che tutto è pace, tornano al loro cespuglio. La
guazza lava tutte le fronde, tutte le pietre, e il bosco odora forte
di musco, di mentucce e maggiorane. Un pettirosso scende fin sullo
scrimolo di una caverna a cui fa da tetto uno scheggione sporgente e,
muovendo il capino, ben ritto sulle zampine di seta, pronto a
fuggire, guarda dentro, guarda per terra, mormora i suoi cip cip
d'interrogazione e di... golosità per delle briciole di pane che
sono al suolo, ma non si decide a scendere altro che quando si vede
preceduto da un grosso merlo che avanza saltellando di sbieco, buffo
nel suo fare da monello e nel suo profilo di vecchio notaio al quale
mancano solo gli occhiali per essere compito. Allora scende anche il
pettirosso e si mette in coda all'ardito messere, che ogni tanto
ficca il becco giallo nella terra umida in ricerche di... archeologia
cibareccia e poi va oltre dopo un ciop o dopo un fischio breve,
proprio da monellaccio. Il pettirosso si ingozza delle mollichine e
resta stupito quando vede che il merlo, penetrato sicuro nella
caverna silenziosa, ne esce con una crosta di formaggio, che sbatte e
risbatte su una pietra per sminuzzarla facendosene un lauto pasto.
Poi torna dentro, sbircia e, non trovando più nulla, fa una bella
fischiata di beffa e vola via per finire la cantata in cima ad un
rovere, che tuffa la sua vetta nell'azzurro mattutino. Anche il
pettirosso vola via, per un rumore che sente venire dall'interno
della caverna... e resta su un rametto sottile che spenzola nel
vuoto.
Gesù
si avanza sul limitare e sbriciola del pane chiamando piano piano gli
uccellini, con un fischio modulato che ben imita il cinguettio di
molti piccoli pennuti. Poi si scosta e va più su, immobilizzandosi
contro una parete rocciosa per non spaventare i suoi amici che presto
scendono: primo il pettirosso e poi molti altri di varie specie.
L'immobilità di Gesù o anche il suo sguardo – io amo pensare
così, perché ho l'esperienza che le bestie anche più diffidenti si
avvicinano a coloro che per istinto sentono non nemici ma protettori
– fanno sì che dopo poco, a pochi centimetri da Gesù, saltellano
gli uccellini, e il pettirosso, ormai sazio, vola in alto del masso a
cui è appoggiato Gesù e si aggrappa ad un esilissimo rametto di
vitalba e si altalena sul capo di Gesù con una voglia di scendere
sulla testa bionda o sulla spalla. Il pasto è finito. Il sole indora
la cima del monte e poi i più alti rami della boscaglia, mentre a
valle ancora tutto è nella luce pallida dell'alba. Gli uccellini
volano, soddisfatti e sazi, al sole e cantano con tutte le loro
piccole gole.
«Ed
ora andiamo a svegliare questi altri miei figli» dice Gesù, e
scende, perché la sua caverna è la più alta, entrando di volta in
volta nelle grotte e chiamando a nome i dodici dormenti. Simone,
Bartolomeo, Filippo, Giacomo, Andrea rispondono subito. Matteo,
Pietro e Tommaso sono più tardi a rispondere. E mentre Giuda Taddeo
si fa incontro a Gesù non appena lo vede farsi sulla soglia, già
pronto e ben desto, l'altro cugino, e con lui l'Iscariota e Giovanni,
dormono sodo, tanto che Gesù deve scuoterli sul loro letto di foglie
perché si destino. Giovanni, ultimo chiamato, dorme così
profondamente che non si raccapezza di chi lo chiama, e nelle nebbie
del sonno per metà interrotto dice fra le labbra:
«Sì,
mamma. Vengo subito...». Ma poi si gira di là.
Gesù
sorride, si siede sul silvestre pagliericcio di fogliame raccolto nel
bosco, si china e bacia sulla guancia il suo Giovanni, che apre gli
occhi e resta di stucco nel vedere lì Gesù.
Si
siede di scatto e dice: «Hai bisogno di me? Eccomi».
«No.
Ti ho svegliato come tutti. Ma tu mi hai creduto tua mamma. E allora
ti ho baciato, per fare quello che fanno le mamme».
Giovanni,
seminudo nella sottoveste, perché si è messo il vestito e il
mantello come coperta, si attacca al collo di Gesù e ci si rifugia
col capo fra la spalla e la guancia dicendo: «Oh! sei ben più della
mamma Tu! Lei l'ho lasciata per Te. Ma Tu, non ti lascerei per essa!
Lei mi ha partorito alla terra. Ma Tu mi partorisci al Cielo. Oh! lo
so!».
«Che
sai di più degli altri?».
«Quello
che mi ha detto il Signore in questo speco. Vedi, io non sono mai
venuto da Te e penso che i compagni abbiano detto che ciò era
indifferenza e superbia. Ma di ciò che pensano non mi importa. So
che Tu sai la verità. Io non venivo da Gesù Cristo, Figlio di Dio
incarnato; ma ciò che Tu sei in seno del Fuoco che è l'Amore eterno
della Trinità Ss., la sua Natura, la sua Essenza, la sua vera
Essenza – oh! che non so dire tutto quanto ho pure capito in questa
tetra grotta oscura che mi è divenuta così piena di luci, in questa
fredda caverna in cui sono stato arso da un fuoco senza aspetto ma
che mi è sceso nel profondo e lo ha acceso di un dolce martirio, in
questo antro senza voce ma che mi ha cantato delle verità celesti –
ma ciò che Tu sei, Seconda Persona dell'ineffabile Mistero che è
Dio e che io penetro perché Dio a Sé mi ha aspirato, io l'ho avuto
sempre con me. E tutti i miei desideri, tutti i miei pianti, tutte le
mie domande, le ho versate sul tuo seno divino, Verbo di Dio. Né ci
fu mai parola, fra le tante che da Te ho udite, vasta così come
quella che mi dicesti qui, Tu, Dio Figlio; Tu, Dio come il Padre; Tu,
Dio come lo Spirito Santo; Tu, Tu che sei il perno della Triade...
oh! Forse bestemmio! ma così mi pare perché se Tu non fossi, amore
del Padre e amore al Padre, ecco che mancherebbe l'Amore, il divino
Amore, e la Divinità più non sarebbe Trina, e mancherebbe ad Essa
il più confacente attributo di Dio: il suo amore! Oh! Ho tanto qui,
ma è come dell'acqua che gorgoglia contro una chiusa e non può
uscire... mi sembra di morirne tanto è violento e sublime il tumulto
che mi è sceso in cuore da quando ti ho capito... ma per nulla al
mondo vorrei esserne liberato... Fammi morire di questo amore, mio
dolce Iddio!». Giovanni sorride e piange, affannato, acceso dal suo
amore, abbandonato sul petto di Gesù, come se la fiamma lo
spossasse.
E
Gesù se lo carezza, ardendo di amore a sua volta.
Giovanni
si riprende sotto un'onda di umiltà che lo fa supplicare: «Non dire
agli altri quanto io ti ho detto. Certo essi pure hanno saputo vivere
di Dio come io vissi in questi giorni. Ma lascia sul mio segreto la
pietra del silenzio».
«Sta'
sicuro, Giovanni. Nessuno saprà le tue nozze con l'Amore. Vestiti,
vieni. Dobbiamo partire». Gesù esce sul sentiero dove già sono gli
altri. I volti hanno un aspetto più venerabile, più raccolto. Gli
anziani sembrano patriarchi, i giovani hanno un che di maturo, di
dignitoso, che prima la gioventù nascondeva. L'Iscariota guarda Gesù
con un timido sorriso sul volto segnato di pianto. Gesù lo carezza
nel passare. Pietro... non parla. Ed è così strano in lui che
stupisce più di ogni altro mutamento. Guarda attentamente Gesù, ma
con una dignità nuova che pare fargli più spaziosa la fronte un
poco stempiata e più severo l'occhio fino allora tutto un brillìo
d'arguzie. Gesù se lo chiama vicino e se lo tiene vicino in attesa
di Giovanni, che finalmente esce col volto non so se dire più
pallido o più rosso, ma certo acceso da una fiamma che non muta il
colore ma pure è palese. Tutti lo guardano.
«Vieni
qui, Giovanni, presso a Me. E anche tu, Andrea, e tu Giacomo di
Zebedeo. Poi tu Simone e tu Bartolomeo, Filippo e voi, fratelli miei,
e Matteo. Giuda di Simone qui, di fronte a Me. Tommaso, vieni qui.
Sedete. Vi devo parlare».
Si
siedono quieti come bambini, tutti un poco assorti nel loro mondo
interiore e pure attenti a Gesù come non furono mai. «Sapete che vi
ho fatto? Tutti lo sapete. L'anima lo ha detto alla ragione. Ma
l'anima, che in questi giorni fu regina, ha insegnato alla ragione
due grandi virtù: l'umiltà e il silenzio, figlio dell'umiltà e
della prudenza, le quali sono le figlie della carità. Solo otto
giorni sono sareste venuti a proclamare, come bravi bambini che
vogliono stupire e superare il rivale, le vostre bravure, le vostre
nuove cognizioni. Ora tacete. Vi siete mutati da bambini in
adolescenti e già sapete che questa proclamazione potrebbe
mortificare il compagno forse meno beneficato da Dio, e non parlate.
Siete inoltre come fanciulle non più impuberi.
É
nato in voi il santo pudore sulla metamorfosi che vi ha rivelato il
mistero nuziale delle anime con Dio. Queste caverne il primo giorno
vi parvero fredde, ostili, repellenti... ora le guardate come
profumate e luminose camere nuziali. In esse avete conosciuto Dio.
Prima sapevate di Lui. Ma non lo conoscevate nell'intimità che fa di
due uno. Fra voi sono uomini che da anni sono sposati, altri che non
ebbero che fallaci rapporti con donne, alcuni che per cause diverse
sono casti. Ma i casti sanno ora cosa è l'amore perfetto così come
lo sanno gli sposati. Anzi posso dire che nessuno come l'ignaro di
ogni carnale appetito sa cosa è l'amore perfetto. Perché Dio si
rivela ai vergini in tutta la sua pienezza, e per sua delizia di
darsi a chi è puro, ritrovando parte di Sé, Purissimo, nella
creatura monda di lussuria, e per compensarla di quanto essa si nega
per amore di Lui. In verità vi dico che per l'amore che ho per voi e
per la sapienza che posseggo, se non avessi il dovere di compiere
l'opera del Padre, Io vorrei tenervi qui e stare con voi, isolati,
certo che così farei di voi, e sollecitamente, dei grandi santi,
senza più smarrimenti, senza defezioni, cadute, rallentamenti,
ritorni. Ma non posso. Io devo andare. E voi dovete andare. Il mondo
ci aspetta. Il profanato e profanatore mondo che ha bisogno di
maestri e redentori. Io vi ho voluto fare conoscere Dio perché lo
amaste ben più del mondo, che con tutti i suoi affetti non vale un
solo sorriso di Dio. Ho voluto che poteste meditare su ciò che è il
mondo e su ciò che è Dio per farvi anelanti del migliore. In questo
momento voi non siete anelanti che di Dio. Oh! potessi fissarvi in
quest'ora, in questo anelito! Ma il mondo ci aspetta. E noi andremo
al mondo che aspetta. Per la santa Carità che, come ha mandato Me al
mondo, così manda voi, per mio ordine, al mondo. Ma ve ne scongiuro!
Come perla nello scrigno chiudetevi il tesoro di questi giorni – in
cui vi siete guardati, curati, alzati, rivestiti, disposati a Dio –
nel vostro cuore e, come le pietre della testimonianza elevate dai
Patriarchi a ricordo delle alleanze con Dio, conservate e guardate
questi preziosi ricordi nel vostro cuore.
Da
oggi non siete più i prediletti discepoli, ma gli apostoli, i capi
della mia Chiesa. Da voi verranno, nei secoli dei secoli, tutte le
gerarchie della stessa e maestri sarete detti, avendo a Maestro
vostro Dio nella sua triplice potenza, sapienza, carità. Non ho
scelto voi perché siete i più meritevoli. Ma per un complesso di
cause che non necessita voi conosciate ora. Vi ho scelti al posto dei
pastori che sono i miei discepoli da quando vagivo. Perché l'ho
fatto? Perché così era bene di fare. Fra di voi sono galilei e
giudei, dotti e indotti, ricchi e poveri. Questo per il mondo. Acciò
non dica che ho preferito una sola categoria. Ma voi non bastereste a
tutto quanto c'è da fare. Né ora, né poi. Non tutti avrete
presente un punto del Libro. Ve lo ricordo. Nel II° dei
Paralipomeni, al 29° capitolo, è narrato come Ezechia, re di Giuda,
fece purificare il Tempio e, dopo che fu purificato, fece sacrificare
per il peccato, per il regno, per il santuario e per Giuda, e poscia
ebbe inizio l'offerta dei singoli. Ma non bastando alle immolazioni i
sacerdoti, furono chiamati in aiuto i leviti, consacrati con rito più
breve che i sacerdoti. Questo è quello che Io farò. Voi siete i
sacerdoti, preparati con lunga cura da Me, Pontefice eterno. Ma non
bastate al lavoro sempre più vasto di immolazione dei singoli al
Signore Iddio loro. Onde Io vi associo i discepoli che tali restano,
quelli che ci attendono ai piedi del monte, quelli che già stanno
più su, quelli che sparsi sono per la terra d'Israele e che saranno
poi sparsi per ogni punto della terra. A loro verranno dati compiti
uguali, perché unica è la missione, ma diversa sarà la loro
classifica agli occhi del mondo. Non agli occhi di Dio presso il
quale è giustizia, di modo che l'oscuro discepolo, ignorato da
apostoli e confratelli, che vivrà santamente portando a Dio anime,
sarà più grande del conosciuto apostolo che di apostolo non ha che
il nome e che abbassa la sua dignità di apostolo a scopi umani.
Compito di apostoli e di discepoli sarà sempre quello dei sacerdoti
e leviti di Ezechia: praticare il culto, abbattere le idolatrie,
purificare i cuori e i luoghi, predicare il Signore e la sua Parola.
Compito più santo non c'è sulla terra. Dignità più alta della
vostra neppure. Ma è per questo che vi ho detto: "Ascoltatevi,
esaminatevi". Guai all'apostolo che cade! Seco trascina molti
discepoli, ed essi trascinano un ancor più grande numero di fedeli,
e la rovina sempre più cresce come valanga che cade o come cerchio
che si estende sul lago per un susseguirsi di pietre lanciate nello
stesso punto. Sarete tutti perfetti? No. Lo spirito di ora durerà?
No. Il mondo lancerà i suoi tentacoli per strozzare la vostra anima.
Vittoria del mondo, figlio di Satana per cinque parti, servo di
Satana per altre tre, apatico verso Dio nelle altre due, quella di
spegnere le luci dei cuori dei santi. Difendete voi stessi da voi
stessi contro di voi, contro il mondo, la carne, il demonio. Ma
soprattutto difendetevi di voi stessi. Sulle difese, o figli, contro
la superbia, la sensualità, la doppiezza, la tiepidezza, il sopore
spirituale, contro l'avarizia! Quando l'io inferiore parla e
piagnucola sopra pretese crudeltà a suo danno, mettetelo a tacere
dicendo: "Per un attimo di privazione che ti do, ti procuro, ed
eternamente, il banchetto d'estasi avuto nella caverna montana al
finire della luna di scebat". Andiamo. Andiamo incontro agli
altri che in gran numero attendono la mia venuta. E poi Io andrò per
poche ore a Tiberiade e voi, predicando di Me, mi andrete ad
attendere ai piedi del monte che è sulla strada diretta da Tiberiade
al mare. Io verrò là e salirò a predicare. Prendete borse e
mantelli. La sosta è finita e l'elezione è avvenuta». (3, 165)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz