13
Gdy
oni się oddalili, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie
i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu;
pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia,
aby Je zgładzić». 14
On
wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu;
15
tam
pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo,
które Pan powiedział przez Proroka: Z
Egiptu wezwałem Syna mego. (Mt 2,13-15)
13
Ἀναχωρησάντων δὲ αὐτῶν ἰδοὺ ἄγγελος
κυρίου φαίνεται κατ’ ὄναρ τῷ Ἰωσὴφ
λέγων· ἐγερθεὶς παράλαβε τὸ παιδίον
καὶ τὴν μητέρα αὐτοῦ καὶ φεῦγε εἰς
Αἴγυπτον καὶ ἴσθι ἐκεῖ ἕως ἂν εἴπω
σοι· μέλλει γὰρ Ἡρῴδης ζητεῖν τὸ
παιδίον τοῦ ἀπολέσαι αὐτό. 14
ὁ δὲ ἐγερθεὶς παρέλαβεν τὸ παιδίον
καὶ τὴν μητέρα αὐτοῦ νυκτὸς καὶ
ἀνεχώρησεν εἰς Αἴγυπτον, 15
καὶ ἦν ἐκεῖ ἕως τῆς τελευτῆς Ἡρῴδου·
ἵνα πληρωθῇ τὸ ῥηθὲν ὑπὸ κυρίου διὰ
τοῦ προφήτου λέγοντος·
ἐξ Αἰγύπτου
ἐκάλεσα τὸν υἱόν μου. (Mt 2,13-15)
Jest
noc. Józef śpi na posłaniu w swej małej izbie. To spokojny sen
tego, który wypoczywa po pracy ciężkiej, uczciwej i dobrze
wykonanej.
Widzę
go w panującej w pomieszczeniu ciemności, rozpraszanej zaledwie
przez smużkę księżycowego światła. Przedostaje się ona przez
szparę w okiennicy przymkniętej, ale nie całkiem domkniętej. Być
może Józefowi było za gorąco w małej izbie. A może chciał mieć
odrobinę światła, żeby zobaczyć, czy już świta, i wstać jak
najszybciej. Odwrócił głowę i uśmiecha się przez sen, być może
do jakiejś sennej wizji. Nagle uśmiech zmienia się w wyraz trwogi.
Józef
wzdycha głęboko jak ktoś przygnieciony koszmarem i budzi się.
Siada na łóżku, przeciera oczy i rozgląda się wokół siebie.
Patrzy w stronę okienka, przez które wchodzi smuga światła.
Chociaż noc jest głęboka, chwyta rozłożoną u stóp posłania
szatę i – wciąż siedząc na łóżku – wkłada ją na białą
koszulę z krótkimi rękawami, którą ma na sobie. Odgarnia
przykrycia, zsuwa stopy na podłogę i szuka sandałów. Zakłada je
i zawiązuje. Wstaje i podchodzi do drzwi, które znajdują się
naprzeciw jego posłania, a nie do tych z boku, które prowadzą do
[długiej] izby, w której przyjęto Magów. Końcami palców cicho
puka. To delikatne: puk, puk...
Musiał
usłyszeć zaproszenie do wejścia, bo ostrożnie otwiera drzwi i
potem cicho je zamyka. Zanim jeszcze podszedł do drzwi, zapalił
małą lampę oliwną o jednym płomieniu i nią oświetla pokój.
Wchodzi. Izba jest niewiele większa niż jego własna. Znajduje się
tam niskie łóżeczko, które stoi przy kołysce. W narożniku pali
się kaganek. Jego drżący płomyk zdaje się gwiazdką o nikłym,
złotawym blasku. Pozwala on widzieć, a równocześnie nie
przeszkadza śpiącemu.
Maryja
jednak nie śpi. Klęczy przy kołysce w jasnej sukni i modli się,
czuwając nad spokojnie śpiącym Dzieckiem.
Jezus
jest w tym samym wieku jak wtedy, gdy widziałam Go z Magami. Jest to
śliczne, złotowłose i rumiane, niemal roczne Dziecko. Śpi z
zagłębioną w poduszce kędzierzawą główką, trzymając pod
brodą zaciśniętą w pięść rączkę.
«Nie
śpisz? – pyta cicho zdziwiony Józef. – Dlaczego? Czy Jezus źle
się czuje?»
«O,
nie! Czuje się dobrze. Modlę się. Na pewno później się wyśpię.
Dlaczego przyszedłeś, Józefie?» – Maryja mówi to ciągle
klęcząc.
Józef
odpowiada jak najciszej, żeby nie zbudzić Dziecka. Jest jednak
wzburzony. Mówi: «Musimy stąd wyjechać jak najprędzej.
Natychmiast. Przygotuj kufer i torbę ze wszystkim, co uda Ci
się zabrać ze sobą. Ja przygotuję resztę... Zabierzemy ze sobą
wszystko, co możliwe. Uciekamy o świcie. Zrobiłbym to wcześniej,
ale muszę porozmawiać z właścicielką domu...»
«Ale
dlaczego mamy uciekać?»
«Później
Ci to dokładniej wyjaśnię. Z powodu Jezusa. Anioł powiedział mi:
„Weź Chłopca i Matkę i uciekaj do Egiptu”. Nie trać czasu.
Idę przygotować, co będę mógł».
Maryi
nie trzeba mówić, że nie ma tracić czasu. Jak tylko słyszy o
aniele, o Jezusie i o ucieczce, domyśla się, że Jej Dziecku grozi
jakieś niebezpieczeństwo. Zrywa się na równe nogi z bledszą niż
wosk twarzą i, udręczona, przyciska dłoń do serca. Zaczyna zaraz
się krzątać. Szybko i zręcznie umieszcza odzież w kufrze i w
dużym worku, który rozkłada na Swoim jeszcze nietkniętym łóżku.
Jest udręczona, panuje jednak nad Sobą. Robi wszystko w pośpiechu,
ale dokładnie. Co pewien czas, przechodząc koło kołyski, spogląda
na śpiące, nieświadome niczego Dziecię.
«Potrzebujesz
pomocy?» – pyta raz po raz Józef, zaglądając do środka przez
uchylone drzwi.
«Nie,
dziękuję» – odpowiada Maryja. Dopiero gdy worek jest już
napełniony i z pewnością jest ciężki, woła Józefa, by pomógł
Jej go zawiązać i zdjąć z łóżka. Józef nie chce, żeby Maryja
mu pomagała. Sam bierze długi pakunek i zanosi go do swej izdebki.
«Mam
zabrać też wełniane przykrycia?» – pyta Maryja.
«Bierz
wszystko, co tylko potrafisz. Resztę stracimy. Zabierz, ile
zdołasz... Przyda się, bo... bo będziemy długo w drodze, Maryjo!»
Józef
mówi to z wielkim smutkiem. Można sobie wyobrazić, co przeżywa
Maryja. Wzdychając, składa przykrycie zdjęte z łóżka Józefa i
z łóżka Swojego. Zawiązuje je sznurem.
«Musimy
zostawić kołdry i maty – mówi [Józef], zwijając przykrycia. –
Nawet jeśli weźmiemy trzy osły, to nie będę mógł ich zbytnio
przeciążać. Musimy odbyć długą i męczącą drogę, częściowo
przez góry, a po części przez pustynię. Okryj dobrze Jezusa.
Zarówno w górach jak i na pustyni noce będą chłodne. Zabrałem
dary Magów, bo się tam przydadzą. Wszystko, co mam, wydam na zakup
dwóch osiołków. Nie będziemy przecież mogli odesłać ich z
powrotem, więc muszę je kupić. Idę. Nie czekam świtu. Wiem,
gdzie ich szukać. Ty kończ przygotowywanie wszystkiego.»
Wychodzi.
Maryja bierze jeszcze kilka przedmiotów. Następnie patrzy na Jezusa
i też wychodzi. Powraca z jeszcze nieco wilgotnymi szatkami, zapewne
wypranymi poprzedniego dnia. Składa je, zawija w płótno i dołącza
do pozostałych rzeczy. Nie ma już niczego więcej. Rozgląda się
dookoła i widzi w kącie zabawkę Jezusa: owieczkę wyrzeźbioną z
drewna. Podnosi ją z łkaniem i całuje. Całe bowiem drewno nosi
ślady ząbków Jezusa, a uszy owieczki są zupełnie obgryzione.
Maryja głaska ten bezwartościowy [dla innych] przedmiot ze zwykłego
jasnego drewna. Dla Niej jest on bardzo cenny, bo świadczy o miłości
Józefa do Jezusa i przypomina Jej Dziecko. Kładzie więc także
zabawkę przy innych leżących na zamkniętej skrzyni rzeczach.
Teraz nie ma już zupełnie nic.
Jest
tylko Jezus w kołysce. Maryja sądzi, że dobrze będzie przygotować
też Dziecko. Zbliża się więc do kołyski i porusza nią lekko,
żeby obudzić Małego. On jednak wydaje ciche westchnienie, odwraca
się i śpi dalej. Maryja głaska delikatnie Jego loczki. Jezus
otwiera buzię i ziewa. Maryja schyla się i całuje Go w policzek.
Jezus w końcu się budzi. Otwiera oczy. Widzi Mamę i uśmiecha się,
wyciągając rączki do Jej piersi.
«Tak,
Moja Ty miłości, tak, mleka. Przed zwykłą porą. Zawsze jesteś
gotów ssać Mamę, Moje święte Jagniątko!»
Jezus
śmieje się i baraszkuje. Przebiera nóżkami na przykryciach i
macha radośnie rączkami z właściwą dzieciom, tak miłą dla oka
wesołością. Potem opiera nóżki o żołądek Mamy, wygina się
łukiem i kładzie złotą główkę na Jej piersi. Następnie z
uśmiechem rzuca się w tył. Chwyta rączkami tasiemki, ściągające
pod szyją suknię Maryi, i usiłuje je rozwiązać. W lnianej
koszulce wygląda prześlicznie: pulchny i różowy jak kwiatek.
Maryja
pochyla się i pozostaje w tej postawie, jakby ochrona przy kołysce.
Płacze i uśmiecha się równocześnie. Dziecko tymczasem szczebioce
i wypowiada jakieś słowa, które stanowią część języka
wszystkich dzieci. Najczęściej powtarzanym jest słowo: „mama”.
Jezus patrzy na Maryję zdziwiony, widzi bowiem, że płacze. Wyciąga
rączkę w kierunku błyszczących śladów łez i moczy ją sobie,
głaszcząc Mamę. Opiera ponownie z wdziękiem główkę o matczyną
pierś, garnie się do Niej, głaszcząc rączką.
Maryja
całuje włosy Jezusa, bierze Go na ręce, siada i ubiera. Zakłada
wełniane ubranko, a teraz – maleńkie sandałki. Potem karmi.
Spragniony Jezus ssie dobre mleko Swej Mamy. Kiedy Mu się wydaje, że
z prawej strony jest za mało, szuka z lewej. Czyniąc to, śmieje
się i patrzy z dołu na Mamę. Potem usypia, oparłszy główkę na
Jej piersi: krągły i rumiany policzek przy białej i krągłej
piersi.
Maryja
wstaje bardzo ostrożnie i kładzie Go na łóżku, na kołdrze, i
przykrywa Swym płaszczem. Wraca do kołyski i składa maleńkie
przykrycia. Zastanawia się, czy nie wziąć także materacyka. Jest
taki maleńki! Można go także zabrać. Kładzie go razem z
poduszeczką, obok innych przygotowanych już na kufrze rzeczy.
Biedna Mama, prześladowana z powodu Swojego Dziecka, płacze nad
pustą kołyską. Powraca Józef [i pyta]:
«Jesteś
gotowa? A Jezus jest gotowy? Wzięłaś Jego pościel i posłanko?
Nie możemy zabrać kołyski, ale niech biedne Maleństwo, które
usiłują zabić, ma przynajmniej materacyk».
«Józefie!»
– wykrzykuje Maryja, schwyciwszy go za ramię.
«Tak,
Maryjo, zabić. Herod pragnie Jego śmierci... bo drży o swe
ludzkie królestwo. To nieczyste zwierzę boi się Niewinnego. Co
zrobi – kiedy się dowie, że uciekł – tego nie wiem. Będziemy
już daleko. Nie przypuszczam, żeby się mścił, szukając Go aż w
Galilei... Chyba nie domyśla się, że jesteśmy Galilejczykami... z
Nazaretu... nie może wiedzieć, kim właściwie jesteśmy...
Chyba że szatan udzieli mu pomocy w podzięce za to, że jest jego
oddanym sługą. Ale... jeżeli... to się wydarzy... sam Bóg nam
dopomoże. Nie płacz, Maryjo! Patrzenie na Twoje łzy jest dla mnie
większym cierpieniem niż konieczność udania się na wygnanie!»
«Wybacz
Mi, Józefie! Nie płaczę ze względu na Siebie ani z powodu tych
niewielkich, traconych dóbr. Płaczę z twego powodu... Musiałeś
tak bardzo się dla Nas poświęcać! A teraz znowu nie będziesz
miał ani klientów, ani domu. Ile ciebie kosztuję, Józefie!»
«Ile?
Nic, Maryjo. Wcale nie jesteś powodem moich cierpień. Pocieszasz
mnie. Zawsze. Nie myśl o jutrze. Mamy dary otrzymane od Magów.
Pomogą nam w pierwszym okresie. Potem znajdę pracę. Uczciwy i
dobry rzemieślnik zawsze sobie poradzi. Widziałaś to i tutaj. Nie
starczało mi czasu na zrobienie wszystkiego».
«Wiem.
Ale kto cię ukoi w tęsknocie?»
«A
Tobie kto przyniesie ulgę w tęsknocie za opuszczonym, tak drogim Ci
domem?»
«Jezus.
Mając Go, posiadam to, co tam otrzymałam».
«I
ja także, mając Jezusa, mam ojczyznę... za którą tak bardzo
tęskniłem jeszcze przed paroma miesiącami. Posiadam mego Boga.
Widzisz, że nie tracę niczego, co jest mi szczególnie drogie.
Wystarczy uratować Jezusa, a wtedy pozostanie nam wszystko.
Nawet gdybyśmy nie mogli już nigdy więcej zobaczyć tego nieba,
tych pól... ani tamtych jeszcze droższych nam w Galilei... Mając
Jego, będziemy zawsze mieli wszystko. Chodź, Maryjo, już świta.
Pora pożegnać się z gospodynią i załadować nasz dobytek.
Wszystko będzie dobrze».
Maryja
wstaje posłusznie. Otula się płaszczem. Józef robi tymczasem
ostatni pakunek i wychodzi z nim. Maryja unosi ostrożnie Dziecię,
owija Je chustą i tuli do serca. Patrzy na ściany, które gościły
ich przez miesiące, i delikatnie dotyka ich dłonią. Szczęśliwy
to dom, bo zasłużył na miłość i błogosławieństwo Maryi!
Wychodzi.
Idzie przez izbę, która należała do Józefa, i wchodzi do
podłużnego pokoju. Gospodyni, we łzach, całuje Ją i żegna.
Unosi brzeg chusty i całuje w czoło spokojnie śpiące Dzieciątko.
Schodzą po zewnętrznych schodach.
To
pierwszy brzask świtu. Niewiele widać. W tym nikłym świetle można
ujrzeć trzy osły. Najsilniejszy jest objuczony dobytkiem. Pozostałe
są tylko osiodłane. Józef zabiera się do przymocowania skrzyni i
tobołków przy obładowanym siodle pierwszego zwierzęcia. Widzę
ułożone na szczycie worka, zawiązane w wiązkę, narzędzia
stolarskie. Znów pożegnania i łzy... Potem Maryja wsiada na
osiołka. Gospodyni trzyma Jezusa w ramionach, całując Go raz
jeszcze, po czym oddaje Maryi. Józef także wsiada. Związał swego
osła z drugim zwierzęciem, objuczonym bagażami, żeby móc
swobodnie trzymać wodze osiołka Maryi.
Rozpoczyna
się ucieczka. Betlejem zaś, śniąc jeszcze o czarownej scenie z
Magami, śpi spokojnie, nieświadome tego, co je czeka. (I, 58: 9
czerwca 1944, A 2803-2817)
Słodkie
widzenie Świętej Rodziny. To Egipt. Nie mam co do tego wątpliwości,
bo widzę pustynię i piramidę. (I, 60: 25 stycznia 1944,
o godz. 24. A, 1595-1607)
È
notte. Giuseppe dorme sul suo lettuccio nella minuscola stanzetta. Un
placido sonno di chi si riposa dal molto lavoro compiuto con onestà
e solerzia.
Lo
vedo nell'oscurità dell'ambiente, che è appena rotta da un filo di
luce lunare che penetra da una fessura dell'impannata lasciata
accostata ma non serrata del tutto, come se Giuseppe avesse caldo
nella piccola stanza o volesse avere quel filo di luce per sapersi
regolare all'alba e alzarsi sollecito. È volto su un fianco e nel
sonno sorride a chissà quale visione che vede nel sogno.
Ma
il sorriso si cambia in affanno. Sospira profondamente, come fa chi è
preso da un incubo, e si sveglia con un soprassalto. Si siede sul
letto, si stropiccia gli occhi e si guarda intorno. Guarda verso la
finestrella da cui viene quel filo di luce. È notte alta, ma egli
afferra la veste stesa ai piedi del letto e, sempre stando seduto sul
letto, se la infila sulla tunica bianca dalle corte maniche che aveva
sulla pelle. Scosta le coperture, mette i piedi a terra e cerca i
sandali. Se li mette e allaccia. Si alza in piedi e si dirige alla
porta di fronte al suo letto, non a quella che ha al fianco dello
stesso e che conduce nello stanzone dove furono accolti i Magi.
Picchia
piano, appena un tic-tic, con la punta delle dita. Deve sentire che
lo si invita ad entrare, perché apre con attenzione la porta e la
riaccosta senza rumore. Prima di andare alla porta ha acceso un
piccolo lume ad olio, ad una sola fiamma, e si fa perciò lume con
questo. Entra. Ma in una camera, di poco più vasta della sua e nella
quale vi è un basso lettino presso una cuna, vi è già un lumino
che arde, e la fiammella oscillante in un angolo pare una stellina
dalla luce tenue e dorata che permetta di vedere senza dar noia a chi
dorma.
Ma
Maria non dorme. È inginocchiata presso la cuna nella sua veste
chiara e prega, vegliando Gesù che dorme tranquillo, Gesù che ha
l'età che gli vidi nella visione dei Magi. Un infante di circa un
anno, bello, roseo e biondo, che dorme con la testolina ricciuta
affondata nel guanciale e una manina serrata a pugno sotto la gola.
«Non
dormi?» chiede Giuseppe a voce bassa e stupita. «Perché? Gesù non
sta bene?».
«Oh,
no! Egli sta bene. Io prego. Ma per certo che poi dormirò. Perché
sei venuto, Giuseppe?». Maria parla rimanendo inginocchiata dove
era.
Giuseppe
parla a voce bassissima per non svegliare il Bambino, ma concitata.
«Bisogna andare via subito di qui. Ma subito. Prepara il cofano e un
sacco con quanto puoi mettervi. Io preparerò il resto, porterò più
che posso... All'alba fuggiremo. Lo farei anche prima, ma devo
parlare alla padrona di casa...».
«Ma
perché questa fuga?».
«Ti
dirò poi meglio. È per Gesù. Un angelo me l'ha detto: "Prendi
il Fanciullo e la Madre e fuggi in Egitto".
Non
perdere tempo. Io vado a preparare ciò che posso».
Non
c'è bisogno di dire a Maria di non perdere tempo. Appena ha sentito
parlare di angelo, di Gesù e di fuga, ha compreso che vi è un
pericolo per la sua Creatura ed è balzata in piedi più bianca in
viso di una cera, tenendosi una mano sul cuore, angosciata. E ha
subito cominciato a muoversi lesta e leggera ed a sistemare gli
indumenti nel cofano e in un ampio sacco, che ha steso sul suo letto
ancora intatto. È certo angosciata, ma non perde la testa e fa le
cose sollecitamente ma con ordine. Ogni tanto, passando presso la
cuna, guarda il Bambino che dorme ignaro.
«Hai
bisogno di aiuto?» chiede di tanto in tanto Giuseppe, mettendo il
capo dentro la porta rimasta socchiusa.
«No,
grazie», risponde sempre Maria.
Solamente
quando il sacco è pieno, e deve essere pesante, chiama Giuseppe
perché l'aiuti a chiuderlo e a levarlo dal letto. Ma Giuseppe non
vuole essere aiutato e fa da sé, prendendo il lungo involto e
portandolo nella sua cameretta.
«Prendo
anche le coperte di lana?» chiede Maria.
«Più
che puoi prendi. Il resto lo perderemo. Ma più che puoi prendilo. Ci
farà comodo perché... perché dobbiamo stare via molto, Maria!...».
Giuseppe è molto addolorato nel dire questo. E Maria si può pensare
come è. Piega sospirando le coltri sue e di Giuseppe, e questi le
lega con una fune. «Lasceremo i trapunti e le stuoie» dice mentre
lega le coltri. «Anche se prendo tre asinelli, non posso gravarli
troppo. Dobbiamo fare lunga e disagevole via, parte fra montagne e
parte nel deserto. Copri bene Gesù. Le notti saranno fredde, tanto
nelle montagne che nel deserto. Ho preso i doni dei Magi perché ci
faranno comodo laggiù. Quanto ho lo spendo tutto per comperare i due
asinelli. Non possiamo rimandarli indietro e devo acquistarli. Io
vado senza attendere l'alba. So dove cercarli. Tu finisci di
preparare tutto». Ed esce.
Maria
raccoglie ancora qualche oggetto, poi, dopo avere osservato Gesù,
esce e torna con delle piccole vesti che paiono ancora umide, forse
lavate nel giorno avanti. Le piega e avvolge in un telo e le unisce
alle altre cose. Non c'è più nulla.
Si
volge intorno e vede in un angolo un giocattolo di Gesù: una
pecorina, intagliata nel legno. La prende con un singhiozzo e la
bacia. Il legno porta le tracce dei dentini di Gesù, e le orecchie
della pecorina sono tutte morsicchiate. Maria carezza quell'oggetto
senza valore, di un povero legno chiaro, ma di tanto valore per Lei,
perché le dice l'affetto di Giuseppe per Gesù e le parla del suo
Bambino. Mette anche quello presso le altre cose sul cofano chiuso.
Ora
non c’è proprio più nulla. Solo Gesù nella sua cunella. Maria
pensa che sia bene preparare anche il Bambino. Và alla cuna e la
scuote un poco per svegliare il Piccino. Ma Egli ha solo un breve
mugolìo e si volta, continuando a dormire. Maria lo carezza piano
sui ricciolini. Gesù apre la bocchina ad uno sbadiglio. Maria si
curva e lo bacia sulla gota. Gesù finisce di destarsi. Apre gli
occhi. Vede la Mamma e sorride, e tende le manine al seno di Lei.
«Sì,
amore della tua Mamma. Sì, il latte. Prima dell'ora solita... Ma Tu
sei sempre pronto a succhiare la tua Mamma, agnellino mio santo!».
Gesù
ride e scherza agitando i piedini fuori delle coperte, agitando le
braccia con una di quelle allegrie degli infanti, così belle a
vedersi. Punta i piedini contro lo stomaco della Mamma, si curva ad
arco e appoggia anche il capino biondo sul seno di Lei, e poi si
butta indietro e ride con le manine afferrate ai cordoncini che
stringono al collo la veste di Maria, tentando di aprirla. Nella sua
camicina di lino Egli appare bellissimo, grassottello, roseo come un
fiore.
Maria
si curva e, stando così, attraverso la cuna come una protezione,
piange e sorride insieme, mentre il Bambino cinguetta quelle parole,
che non son parole, di tutti i bambinelli e nelle quali è netta e
ripetuta la parola «mamma». La guarda, stupito di vederla piangere.
Stende una manina verso le righe lucide del pianto e se la bagna
nella carezza. E, vezzoso, si riappoggia al seno materno e ci si
raccoglie tutto contro, carezzandolo con la manina.
Maria
lo bacia fra i capelli e se lo prende in collo, si siede, lo veste.
Ecco, la vestina di lana è infilata, ed ecco messi i sandaletti
minuscoli. Gli dà il latte e Gesù succhia avido il buon latte della
sua Mamma e, quando gli sembra che da destra ne venga più poco, va a
cercare a sinistra, e ride nel farlo, guardando da sotto in su la
Mamma. Poi si addormenta da capo sul seno di Lei, la gotina rosea e
tonda ancora contro la mammella bianca e tonda.
Maria
si alza piano piano e lo depone sulla trapunta del suo letto. Lo
copre con il suo mantello. Torna alla cuna e piega le piccole
coperture. Riflette se sia bene prendere anche il materassino. È
tanto piccino! Lo si può prendere. Lo mette, insieme al cuscino,
presso le cose già messe sul cofano. E piange sulla cuna vuota,
povera Mamma, perseguitata nella sua Creatura.
Torna
Giuseppe. «Sei pronta? È pronto Gesù? Hai preso le sue coperte, il
suo lettino? Non possiamo portare la cuna, ma almeno Egli abbia il
suo materassino, povero Piccino che cercano a morte!».
«Giuseppe!».
Maria ha un grido mentre si afferra al braccio di Giuseppe.
«Si,
Maria, a morte. Erode lo vuole morto... perché ne ha paura... per il
suo regno umano ha paura di questo Innocente, quella belva immonda.
Cosa farà quando capirà che Egli è fuggito, non so. Ma noi saremo
lontani, ormai. Non credo che si vendicherà cercandolo sino in
Galilea. Già sarebbe troppo difficile per lui scoprire che noi siamo
galilei e tanto meno di Nazareth e chi siamo, di preciso. A meno che
Satana non lo aiuti per ringraziarlo d'essergli servo fedele. Ma...
se ciò avvenisse... Dio ci aiuterà lo stesso. Non piangere, Maria.
Vederti piangere mi è un dolore ben più forte di quello di dover
andare in esilio».
«Perdonami,
Giuseppe! Non è per me che piango, né per il poco bene che perdo.
Piango per te... Hai già dovuto sacrificarti tanto! Ed ora torni a
non avere più clienti, né casa. Quanto ti costo, Giuseppe!».
«Quanto?
No, Maria. Non mi costi. Mi consoli. Sempre. Non pensare al domani.
Abbiamo le ricchezze dei Magi. Ci aiuteranno nei primi tempi. Poi
troverò lavoro. Un operaio onesto e capace si fa subito strada. Hai
visto qui. Non mi bastano le ore al lavoro che ho».
«Lo
so. Ma chi ti solleverà dalla nostalgia?».
«E
tu, chi ti solleverà dalla nostalgia di quella casa che ti è così
cara?».
«Gesù.
Avendo Lui, ho ancora quello che là ho avuto».
«E
io, avendo Gesù, ho la patria, sperata fino a pochi mesi or sono. Ho
il mio Dio. Lo vedi che non perdo nulla di ciò che mi è caro sopra
ogni cosa. Basta salvare Gesù e allora tutto ci resta. Anche non
dovessimo più vedere questo cielo, queste campagne, né quelle ancor
più care di Galilea, avremo sempre tutto, perché avremo Lui. Vieni,
Maria, ché l'alba si inizia. È tempo di salutare l'ospite e di
caricare la roba nostra. Tutto andrà bene».
Maria
si alza in piedi, ubbidiente. Si avvolge nel mantello, mentre
Giuseppe fa un ultimo fagotto ed esce carico di quello.
Maria
solleva delicatamente il Bambino e lo avvolge in uno scialle e se lo
stringe al cuore. Guarda le pareti che l'hanno ospitata per dei mesi
e con una mano le sfiora. Beata casa, che ha meritato di essere amata
e benedetta da Maria!
Esce.
Traversa la stanzetta che era di Giuseppe, entra nello stanzone. La
padrona di casa, in lacrime, la bacia e saluta e, sollevando un lembo
dello scialle, bacia sulla fronte il Bambino, che dorme tranquillo.
Scendono per la scaletta esterna.
Vi
è un primo chiarore d'alba che dà appena modo di vedere. Nella poca
luce si vedono tre somarelli. Il più robusto, carico delle
masserizie. Gli altri, con la sella. Giuseppe si dà da fare ad
assicurare per bene cofano e involti sul basto del primo. Vedo legati
a mazzo, e posti sulla cima del sacco, i suoi arnesi da falegname.
Ancora saluti e lacrime e poi Maria monta sul suo ciuchino, mentre la
padrona tiene Gesù in collo e lo bacia ancora, poi lo rende a Maria.
Monta anche Giuseppe, che ha legato il suo asino con l'asino carico
dei bagagli per esser libero di tenere a cavezza l'asinello di Maria.
La
fuga ha inizio mentre Betlemme, che sogna ancora la fantasmagorica
scena dei Magi, dorme quieta, inconscia di quanto l'attende. (1, 35)
La
soave visione della S. Famiglia. Il luogo è in Egitto. Non ho dubbi,
perché vedo il deserto e una piramide. (1, 36)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum,
Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum.
ks. Jan Drozd SDS)
Zapis
grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz