sobota, 25 czerwca 2016

Początkowe nauczanie katechizmu: Część pierwsza (2)

II.

3   Lecz co się tyczy Twoich własnych rozważań, nie chciałbym, abyś się niepokoił tem, że częstokroć kazanie Twoje uważałeś za niezadowalające i niezajmujące. Może bowiem być tak, że ten, któregoś pouczał, inaczej na to patrzył, ale ponieważ pragnieniem Twojem było, aby on co lepszego usłyszał, dlatego to, coś mówił, osądziłeś nawet za niewarte słuchania. Albowiem i mnie prawie zawsze kazanie moje się nie podoba. Lepszego bowiem pragnę, które często słyszę w sobie, zanim je zacznę głośno rozwijać słowami. A jeśli temu nie podołam, smucę się, że język mój nie mógł dorównać memu sercu. Chcę bowiem, by wszystko, co ja rozumię, i słuchacz mój rozumiał, a czuję, ze nie tak mówię, bym tego dokazał. A to dzieje się najbardziej dlatego, że natchnienie owo jakby gwałtowną błyskawicą przenika umysł, a mowa jest powolna, długa i bardzo niepodobna i – gdy się ona roztacza, już tamta jasność w tajemnych głębinach swoich się skryła. [s. 5>] Jednakże dziwnym sposobem wycisnęła w naszej pamięci pewne ślady, które utrwalają się w zgłoskach i wyrazach. Na podstawie tych śladów wydajemy głośne znaki, a te tworzą dany język, łaciński, grecki, hebrajski lub którykolwiek inny, niezależnie od tego, czy tylko w myśli są te znaki, czy też wypowiadamy je słowami. Tymczasem tamte ślady nie są ani łacińskie, ani greckie lub hebrajskie, ani nie są własnością jakiegokolwiek innego narodu, lecz wytwarzają się tak w umyślę, jak wyraz twarzy na ciele. Bo naprzykład gniew inaczej nazywa się po łacinie, inaczej po grecku, a jeszcze inaczej w rozmaitych innych językach, ale twarz rozgniewanego nie jest łacińska, ani grecka. Przeto, chociaż nie wszystkie narody zrozumieją, gdy kto powie: „Rozgniewałem się”, – tylko znający ten język, to jednak, gdy namiętność rozpalającego się umysłu okaże się na twarzy i nada jej wyraz, wszyscy, patrząc na rozgniewanego, wiedzą, że się gniewa. Otóż ani tak nie jest nam dane odkryć owe ślady przez zrozumienie i nantchnienie w pamięci naszej wyciśnięte, i jakby włożyć do świadomości słuchaczy, jak odkryty i wyraźny jest wyraz twarzy. Ślady bowiem są wewnątrz, w umyśle, wyraz twarzy nazewnątrz ciała. Stąd można wnioskować, jak dalece różni się dźwięk ust naszych od owego okamgnienia rozumu, kiedy nawet do samych śladów, w pamięci wyciśniętych, nie jest podobny. A my częstokroć, dla pożytku słuchacza gorliwością zapaleni, tak chcemy mówić, jak rozumiemy w chwili jasnego natchnienia, ono zaś tą naszą chęcią wypowiedzieć się nie da. I ponieważ się to nie udaje, lękamy się i – jakobyśmy napróżno wysiłki poświęcali, zachęcamy się i wątlejemy, a przez tę niechęć słabszą się staje sama mowa i niedołężniejszą, niż była tam, skąd zaczęła doprowadzać do zniechęcenia.
4   Ale mnie często wskazuje zapał tych, którzy mię słuchać pragną, że nie jest tak oziębłe słowo moje, jak się mnie wydaje, i że oni stąd jakiś pożytek czerpią – to poznaję [s. 6>] z ich upodobania. To też bardzo dbam o to, abym tego posługowania nie opuścił, widząc, że oni dobrze przyjmują, co się im podaje. Tak i Ty z tego samego powodu, iż często przychodzą do Ciebie ludzie, aby uczyć się prawd wiary, powinieneś się dorozumieć, że wcale nie tak niepodoba się innym Twoja mowa, jak Tobie.
   Nie powinieneś też mniemać, że wymowa Twoja nie przynosi owocu z tej przyczyny, że tego, co w myśli widzisz, nie wykładasz tak, jak pragniesz, kiedy może tak, jak pragniesz, ani widzieć nie masz możności. Któż bowiem w tem życiu widzi inaczej, jak tylko „przez podobieństwo i przez zwierciadło”?1
   Ani też sama miłość nie jest tak wielka, aby rozerwawszy cielesną powłokę, wzbiła się w wiekuistą pogodę, gdzie to, co tu przemija – tam jaśnieje po swojemu. Ponieważ jednak dobrzy z dnia na dzień zbliżają się do oglądania dnia bez zasłony sklepienia niebieskiego i bez nastania nocy, tego dnia, którego „oko nie widziało i ucho nie słyszało i pojęcie o nim w serce człowiecze nie wstąpiło”,2 przeto niema żadnej większej przyczyny, dlaczego nam w nauczaniu nieumiejętnych mowa nasza wydaje się bez wartości, jak ta, że przyjemność sprawia nadzwyczajne widzenie, a budzi niesmak zwyczajne mówienie. I w rzeczy samej, o wiele chętniej nas słuchają, gdy i my również znajdujemy w nauczaniu upodobanie, albowiem osnowa mowy naszej jest przepojona własną radością i łatwiej się z ust wydobywa i milsze znajduje przyjęcie.
   Dlatego też miłe jest zadanie podać pewne wskazania, skąd i dokąd prawdy wiary wykładać, jak wykład zmieniać i urozmaicać, aby niekiedy był dłuższy, niekiedy krótszy, zawsze jednak zupełny i skończony; kiedy znowu posłużyć się dłuższym, kiedy krótszym, i jakich użyć sposobów, by każdy z radością katechizował (o tyle bowiem bardziej będzie [s. 7>] pociągającym, o ile więcej temu podoła) – i to jest największa troska.
   Otóż w tej sprawie pouczenie jest na pogotowiu. Jeśli bowiem dawcę pieniędzy materjalnych, to o ileż bardziej duchowych „chętnego dawcę Bóg miłuje?”3 Lecz aby ta radość w samą porę przybyła, sprawić to może miłosierdzie Tego, który tamto rozkazał. Przeto najpierw o sposobie wykładu, czego, jak poznałem, życzysz sobie, tudzież o wzywaniu do zachowania przykazań, następnie o nabyciu tej radości – za Boskiem natchnieniem – rozprawiać będziemy.

II. Często kazanie, które podoba się słuchaczowi, nie podoba się mówiącemu je kaznodziei. Skąd to pochodzi.
[Numery przypisów dopasowane są do bloga; w oryginale na każdej nowej stronie liczone one były od 1). Przyp. J. Szukalski.]
1  1 Kor 13,12.
2  1 Kor 2,9
3  2 Kor 9,7. [W oryginale z 1929 r. mylnie podane 2 Kor 9,2. Przyp. J. Szukalski.]

Z dzieła św. Augustyna: De Catechizandis redibus
Przekład: ks. Władysław Budzik
Wydanie: Jan Jachowski, Poznań 1929

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz