8
W tej samej
okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją
trzodą. 9
Wtem stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska
zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. 10
I rzekł do nich anioł: «Nie
bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie
udziałem całego narodu: 11
dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam
Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. 12
A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę
owinięte w pieluszki i leżące w żłobie».
13 I
nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich,
które wielbiły Boga słowami:
14
«Chwała
Bogu na wysokościach,
a
na ziemi pokój ludziom,
w
których sobie upodobał».
15
Gdy
aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili między sobą:
«Pójdźmy
do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan
oznajmił».
16
Udali
się też pośpiesznie i znaleźli Maryję, Józefa oraz leżące w
żłobie Niemowlę. 17
Gdy
Je ujrzeli, opowiedzieli, co im zostało objawione o tym Dziecięciu.
18
A
wszyscy, którzy to słyszeli, zdumieli się tym, co im pasterze
opowiedzieli. 19
Lecz
Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim
sercu. 20
A
pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co
słyszeli i widzieli, jak im to zostało przedtem powiedziane. (Łk 2,8-20)
8
Καὶ ποιμένες ἦσαν ἐν τῇ χώρᾳ τῇ αὐτῇ
ἀγραυλοῦντες καὶ φυλάσσοντες φυλακὰς
τῆς νυκτὸς ἐπὶ τὴν ποίμνην αὐτῶν.
9
καὶ ἄγγελος κυρίου ἐπέστη αὐτοῖς
καὶ δόξα κυρίου περιέλαμψεν αὐτούς,
καὶ ἐφοβήθησαν φόβον μέγαν. 10
καὶ εἶπεν αὐτοῖς ὁ ἄγγελος· μὴ
φοβεῖσθε, ἰδοὺ γὰρ εὐαγγελίζομαι
ὑμῖν χαρὰν μεγάλην ἥτις ἔσται παντὶ
τῷ λαῷ, 11
ὅτι ἐτέχθη ὑμῖν σήμερον σωτὴρ ὅς
ἐστιν χριστὸς κύριος ἐν πόλει Δαυίδ.
12
καὶ τοῦτο ὑμῖν τὸ σημεῖον, εὑρήσετε
βρέφος ἐσπαργανωμένον καὶ κείμενον
ἐν φάτνῃ. 13
καὶ ἐξαίφνης ἐγένετο σὺν τῷ ἀγγέλῳ
πλῆθος στρατιᾶς οὐρανίου αἰνούντων
τὸν θεὸν καὶ λεγόντων·
14
δόξα ἐν ὑψίστοις θεῷ
καὶ ἐπὶ γῆς
εἰρήνη
ἐν ἀνθρώποις
εὐδοκίας.
15
Καὶ ἐγένετο ὡς ἀπῆλθον ἀπ’ αὐτῶν
εἰς τὸν οὐρανὸν οἱ ἄγγελοι, οἱ
ποιμένες ἐλάλουν πρὸς ἀλλήλους·
διέλθωμεν δὴ ἕως Βηθλέεμ καὶ ἴδωμεν
τὸ ῥῆμα τοῦτο τὸ γεγονὸς ὃ ὁ κύριος
ἐγνώρισεν ἡμῖν. 16
καὶ ἦλθαν σπεύσαντες καὶ ἀνεῦραν
τήν τε Μαριὰμ καὶ τὸν Ἰωσὴφ καὶ τὸ
βρέφος κείμενον ἐν τῇ φάτνῃ· 17
ἰδόντες δὲ ἐγνώρισαν περὶ τοῦ ῥήματος
τοῦ λαληθέντος αὐτοῖς περὶ τοῦ
παιδίου τούτου. 18
καὶ πάντες οἱ ἀκούσαντες ἐθαύμασαν
περὶ τῶν λαληθέντων ὑπὸ τῶν ποιμένων
πρὸς αὐτούς· 19
ἡ δὲ Μαριὰμ πάντα συνετήρει τὰ ῥήματα
ταῦτα συμβάλλουσα ἐν τῇ καρδίᾳ αὐτῆς.
20
καὶ ὑπέστρεψαν οἱ ποιμένες δοξάζοντες
καὶ αἰνοῦντες τὸν θεὸν ἐπὶ πᾶσιν
οἷς ἤκουσαν καὶ εἶδον καθὼς ἐλαλήθη
πρὸς αὐτούς. (Łk 2,8-20)
Później
widzę rozległy wiejski [krajobraz]. Księżyc jest w zenicie i
żegluje spokojnie po niebie usianym gwiazdami. Wyglądają one jak
diamentowe szpilki, wbite w ogromny baldachim z ciemnoniebieskiego
aksamitu. Pośrodku śmieje się swą bielusieńką twarzą księżyc.
Rozlewa potoki mlecznego światła, bielącego ziemię. Ogołocone
drzewa wydają się wyższe i ciemniejsze wśród tej bieli.
Wynurzające się gdzieniegdzie murki wyglądają jak z mleka, a
domek w oddali – jak blok karraryjskiego marmuru.
Po
prawej stronie widzę obszar otoczony z dwóch stron ciernistym
żywopłotem. Dwie pozostałe otacza niski, prosty mur. Podtrzymuje
on dach, tworząc rodzaj szopy, przestronnej i niskiej. Wewnętrzna
część tego ogrodzenia jest częściowo murowana, a częściowo
zbudowana z luźnych desek. W lecie można zdjąć deski i wtedy
szopa zamienia się w krużganek. Od czasu do czasu dochodzi stamtąd
krótkie, przerywane pobekiwanie. Chyba są tam owce, które albo
śnią, albo – z powodu blasku księżycowej poświaty – myślą,
że zbliża się świt. Jest to jakaś bardzo intensywna,
nadzwyczajna jasność. Wzrasta ona, jakby jakieś ciało niebieskie
zbliżało się ku ziemi lub ogarnęła ją zagadkowa pożoga.
Na
progu ukazuje się pasterz. Wznosi ręce do czoła, by przysłonić
oczy, i patrzy w górę. Wydaje się czymś niemożliwym, żeby
trzeba było zasłaniać oczy przed blaskiem księżyca. A jednak
jego światłość jest tak intensywna, że oślepia – zwłaszcza
tego, kto wychodzi z zamkniętego i ciemnego pomieszczenia. Wszędzie
panuje cisza, lecz ta jasność zadziwia. Pasterz woła towarzyszy.
Zjawiają się wszyscy przed wejściem. Jest ich wielu. To zarośnięci
mężczyźni, w różnym wieku. Są wśród nich zarówno chłopcy,
jak i starcy. Rozmawiają o tym dziwnym zjawisku. Najmłodsi boją
się. Jeden chłopiec, może dwunastoletni, zaczyna płakać,
ściągając na siebie kpiny starszych.
«Czego
się boisz, głuptasie? – mówi najstarszy. – Nie widzisz, że
powietrze jest spokojne? Czyś nigdy nie widział blasku księżyca?
Czyżbyś zawsze był pod spódnicą matki, jak kurczak pod kwoką?
Zobaczysz jeszcze inne rzeczy! Pewnego razu poszedłem w góry Libanu
i dalej jeszcze... wyżej... Byłem wtedy młody i chodzenie nie
męczyło mnie tak jak teraz. Byłem wtedy nawet bogaty... Pewnej
nocy ujrzałem takie światło, że pomyślałem, iż to Eliasz
powraca w ognistym zaprzęgu.120
Całe Niebo płonęło! Pewien starzec... wtedy on był starcem
powiedział mi: „Coś wielkiego dzieje się na świecie.” Było
to dla nas zapowiedzią nieszczęścia, bo przyszli żołnierze
Rzymu. O, pożyjesz jeszcze, a zobaczysz...»
Pastuszek
nie słucha już. Wydaje się, że lęk ustał. Opuszcza próg,
wychyla się zza pleców muskularnego pasterza, za którym się
schronił, i opuszcza zagrodę, zadaszoną i porośniętą trawą.
Idzie, patrząc w górę jak lunatyk lub jak ktoś zahipnotyzowany
czymś, co go całkowicie przyciąga. Po pewnej chwili krzyczy:
«Och!»
– i staje jak skamieniały z nieco rozpostartymi rękoma.
Inni
patrzą na siebie, zdumieni.
«Cóż
jest temu głuptasowi?» – pyta któryś.
«Jutro
odprowadzę go do matki. Nie chcę wariata do pilnowania owiec» –
mówi inny.
Starszy,
który przedtem się odzywał, znowu mówi: «Chodźmy sprawdzić,
zanim osądzimy. Zawołajcie resztę śpiących i weźcie kije. Może
tam jest niebezpieczne zwierzę albo zbójcy...»
Wracają,
wołają innych pasterzy. Wychodzą z pochodniami i grubymi kijami.
Dochodzą do chłopca.
«Tam!
Tam! – szepce mały z uśmiechem. – Nad tamtym drzewem...
Zobaczcie, jakie światło się zbliża... Jakby schodziło po
księżycowym promieniu. Zbliża się. Jakie piękne!»
«Ja
widzę tylko nieco silniejszy blask».
«Ja
także».
«Ja
też» – mówią inni.
«Nie.
Ja widzę jakby postać» – mówi inny pasterz. Rozpoznaję w nim
tego, który dał Maryi mleko.
«To...
to anioł! – krzyczy chłopiec. – Zobaczcie, jak zstępuje i
zbliża się... Na ziemię! Na kolana przed Aniołem Pańskim!»
Ogólne
„Och!..” – długie i pełne najwyższego szacunku rozlega się
w grupie padających na twarz pasterzy. Im są starsi, tym bardziej
zdają się przejęci świetlistym zjawiskiem. Młodsi klęczą
przyglądając się aniołowi. On coraz bardziej się zbliża.
Wreszcie nieruchomieje w powietrzu, ponad murem ogrodzenia. Pozostaje
tak z rozwiniętymi wielkimi skrzydłami, jaśniejącymi perłową
bielą w księżycowym blasku. Mówi:
«Nie
lękajcie się. Nie zwiastuję nieszczęścia. Ogłaszam wam radosną
nowinę dla ludu izraelskiego i dla wszystkich narodów ziemi». –
Anielski głos łączy się jak [brzmienie] harfy ze śpiewem
słowików – «Dzisiaj, w mieście Dawida, narodził się
Zbawiciel...».
Przy
tych słowach anioł mocniej rozkłada skrzydła, poruszając nimi
jakby w radosnym drżeniu. Wydaje się, że spada z nich deszcz
złotych iskier, błyszczących jak klejnoty. To prawdziwa tęcza,
która rysuje się tryumfalnym łukiem nad biedną zagrodą.
«...Zbawiciel,
który jest Chrystusem». – anioł lśni mocniejszym światłem.
Skrzydła – teraz nieruchome i skierowane ku niebu – wydają się
dwoma żaglami, które stoją nieruchomo na szafirowym morzu, niczym
dwa płomienie ognia wznoszące się ku górze.
«...Chrystusem,
Panem!» – anioł składa pełne blasku skrzydła. Zakrywa się
nimi, jakby diamentowym płaszczem zarzuconym na swój perłowy
strój. Pochyla się w pełnym uwielbienia pokłonie, przyciskając
ręce do serca i chyląc głowę bardzo nisko. Okrywają go szczyty
złożonych skrzydeł. Widać go jako wydłużoną, świetlaną
postać, nieruchomą podczas jednego „Gloria”. Ale teraz znów
się porusza. Rozwiera skrzydła, unosi oblicze, na którym światło
stapia się z niebiańskim uśmiechem, i mówi:
«Poznacie
Go po takich znakach: w biednej stajni, za Betlejem, znajdziecie
owinięte w pieluszki Dziecię, położone w żłobie dla zwierząt.
W mieście Dawida bowiem nie było schronienia dla Mesjasza». Mówiąc
to, anioł staje się bardzo poważny, wręcz smutny.
Tymczasem
z Niebios nadciąga cały tłum – o, jaki tłum! – mnóstwo
podobnych do niego aniołów. To [prawdziwa] drabina zstępujących z
radością na ziemię aniołów, którzy zaćmiewają niebiańskim
blaskiem światło księżyca. Gromadzą się wokół anioła
zwiastującego dobrą nowinę. Poruszają skrzydłami, rozsiewają
wonie, czemu towarzyszy niezwykła harmonia dźwięków. Są w niej
wszelkie najpiękniejsze głosy stworzeń, jakie można znaleźć lub
sobie przypomnieć, lecz doprowadzone do pełnej doskonałości
brzmienia. Malarstwo to wysiłek, by materia stała się światłem,
tu zaś melodia i dźwięk pragnie olśnić ludzi pięknem Boga.
Słyszeć tę melodię to poznać Raj. Tam wszystko jest harmonią
miłości. Ona wydobywa się z Boga dla radości błogosławionych i
wraca od nich ku Niemu, żeby Mu rzec: „Miłujemy Ciebie!”
Anielskie
„Gloria” rozchodzi się falami coraz dalej nad spokojnymi polami,
a z nimi – światło. Zbudzone światłem ptaki przyłączają się
do śpiewu, witając przedwczesny brzask, a owce pozdrawiają
beczeniem słońce, które pojawia się przed czasem. Ja jednak wolę
sądzić, że zwierzęta pozdrawiają w ten sposób Stworzyciela,
który do nich przybył, by miłować je także jako Człowiek, a nie
tylko jako Bóg. Tak samo myślałam przedtem w betlejemskiej grocie
o [przebudzonym] wole i ośle.
Śpiew
i światło powoli słabną, aniołowie wracają do Nieba... a
Pasterze ocknęli się.
«Czyś
słyszał?»
«Pójdziemy
zobaczyć?»
«A
zwierzęta?»
«O,
nic im się nie stanie! Chodźmy, żeby okazać posłuszeństwo słowu
Bożemu!...»
«Ale
gdzie mamy iść?»
«Czy
nie powiedział, że się dziś narodził?... i nie znalazł
schronienia w Betlejem? – mówi to pasterz, który dał mleko
[Maryi]. – Chodźcie, ja wiem. Widziałem pewną niewiastę i żal
mi się Jej zrobiło. Wskazałem Jej schronienie, bo czułem, że nie
znajdą nigdzie lepszego, a mężowi dałem dla Niej mleka. Jest taka
młodziutka i taka śliczna. Jest też pewnie dobra jak anioł, który
do nas przemawiał. Chodźcie, chodźcie! Weźmiemy mleka, sery,
owieczki i wyprawione skórki. Muszą być bardzo biedni... i... kto
wie, jak zimno musi być Temu, którego nie śmiem nazwać! I
pomyślcie tylko, że rozmawiałem z Jego Matką, jak z jakąś
biedną mężatką!....»
Wracają
do szopy i niebawem z niej wychodzą. Jedni niosą naczynie z
mlekiem, inni – okrągłe serki zawinięte w plecione z trawy
siatki, beczące jagnię w koszyku i wyprawione owcze skórki.
«Zabieram
owcę, która miała młode przed miesiącem. Daje dobre mleko! Może
się przydać, gdyby niewiasta nie karmiła. Wydawała się prawie
dzieckiem i była tak bledziutka!... W świetle księżyca miała
jaśminową cerę» – mówi pasterz, który dał mleko. To on [ich]
prowadzi.
Po
zamknięciu szopy i zagrody wychodzą, w świetle księżyca i
pochodni. Idą polnymi ścieżkami, przecinając cierniste żywopłoty,
pozbawione zimą liści. Okrążają Betlejem i docierają do stajni
nie od tej strony, z której przyszła Maryja, lecz od przeciwnej. W
ten sposób nie przechodzą obok innych, lepszych grot, lecz od razu
znajdują właściwą. Zbliżają się do otworu.
«Wchodź».
«Ja
nie śmiem».
«To
wejdź ty!»
«Nie».
«To
przynajmniej popatrz».
«Idź
ty, Lewi. Jako pierwszy zobaczyłeś anioła. Oznacza to, że jesteś
od nas lepszy. Zajrzyj!»
Przedtem
traktowali go jak wariata... Teraz posługują się nim, żeby zrobił
to, czego sami nie mają odwagi uczynić. Chłopiec waha się, potem
jednak podejmuje decyzję. Podchodzi do wejścia, odsłania nieco
płaszcz... i staje, zachwycony.
«Co
widzisz?» – pytają niespokojnie i cicho.
«Widzę
bardzo młodą i piękną Niewiastę i męża. Są pochyleni nad
żłobem. I słyszę... słyszę płaczące Dziecko, a Niewiasta mówi
do Niego głosem... o, jakim głosem!»
«Ale
co mówi?»
«Mówi:
„Jezu, malusieńki! Jezu, miłości Twojej Mamy! Nie płacz,
Syneczku”. Teraz mówi: „Och, gdybym tak mogła Ci powiedzieć:
Napij się mleka, maleńki! Jednak nie mam go jeszcze!” A teraz
mówi: „Tak Ci zimno, kochanie Moje! Kłuje Cię siano. Jaki to
smutek dla Twojej Mamy, która słyszy, jak płaczesz, a nie potrafi
Cię pocieszyć”. Mówi: „Śpij, Moja duszyczko! Serce Mi się
rozdziera, gdy słyszę Twój płacz i widzę Twoje łzy”. Teraz
całuje Go i ogrzewa nóżki rękami. Jest pochylona i trzyma ręce w
żłobie».
«Odezwij
się! Niech cię zauważą!»
«Nie
ja... ty... boś nas tu przyprowadził i znasz ich».
Pasterz
otwiera usta, ale wydaje tylko pomruk.
Józef
odwraca się i zbliża do wejścia.
«Kim
jesteście?» – pyta.
«Pasterzami.
Przynieśliśmy jedzenie i wełnę. Chcemy uwielbić Zbawiciela».
«Wejdźcie».
Wchodzą
do stajni, oświetlając ją pochodniami. Starsi wypychają młodszych
do przodu. Maryja odwraca się i uśmiecha:
«Chodźcie!
Chodźcie!» – zaprasza ich ruchem dłoni i uśmiechem.
Bierze
za rękę chłopca, który pierwszy ujrzał anioła, i przyciąga go
do żłobu. Chłopiec patrzy, uszczęśliwiony. Pozostali, zaproszeni
przez Józefa, zbliżają się z darami i składają wszystko u stóp
Maryi, wypowiadając tylko kilka wzruszających słów. Potem
przyglądają się płaczącemu cicho Dzieciątku i uśmiechają się,
wzruszeni i szczęśliwi. Jeden z nich, nieco śmielszy, mówi:
«Weź,
o Matko! Jest giętka i czysta. Przygotowałem ją dla dziecka, które
niebawem u nas się urodzi, ale daję Tobie. Połóż Syna na wełnie,
będzie Mu ciepło i miękko».
Daje
owcze runo, prześliczną skórę z obfitą, białą i długą wełną.
Maryja podnosi Jezusa i owija Go. Pokazuje Dziecię pasterzom,
klęczącym na słomie rozrzuconej po klepisku. Przyglądają się,
zachwyceni. Stają się śmielsi i jeden z nich proponuje:
«Trzeba
by Mu dać łyk mleka albo lepiej wody z miodem. Nie mamy jednak
miodu. Tak się robi z noworodkami. Mam siedmioro dzieci, więc
wiem...»
«Tu
jest mleko. Weź, o Pani» [– mówi jeden z pasterzy.]
«Ale
jest zimne [– odzywa się inny. –] Musi być ciepłe. Gdzie
Eliasz? On ma owcę...»
Eliasz
to zapewne ten pasterz od mleka, lecz nie ma go. Zatrzymał się
przed wejściem i zagląda przez szparę. Ukrył się w ciemnościach
nocy.
«Kto
was tu przyprowadził?»
«Anioł
kazał nam tu przyjść, a Eliasz nas poprowadził. Gdzie się teraz
podział?»
Beczenie
owcy zdradza [miejsce jego ukrycia].
«Wejdź,
jesteś potrzebny» [– mówią do Eliasza.]
Eliasz
wchodzi z owcą, speszony, bo zwracają na niego większą uwagę.
Józef rozpoznaje go i mówi: «To ty?»
Maryja
uśmiecha się do niego ze słowami: «Jesteś dobry».
Doją
owcę. Maryja, narożnikiem lnianego płótna, przesiąkniętym
ciepłym spienionym mlekiem, zwilża wargi Dzieciątka, które ssie
śmietankową słodycz. Wszyscy uśmiechają się. Jeszcze większy
uśmiech pojawia się na ich twarzach, gdy Jezus usypia w cieple
wełny, trzymając jeszcze rożek tkaniny w usteczkach.
«Nie
możecie tutaj pozostać. Tu jest zimno i wilgotno. A w dodatku... w
tym zwierzęcym odorze! To niedobre... i... nie jest godne
Zbawiciela...»
«Wiem
– mówi Maryja z ciężkim westchnieniem. – Ale nie ma dla nas
miejsca w Betlejem!»
«Odwagi,
Niewiasto! Znajdziemy Ci dom».
«Porozmawiam
z moją panią – mówi Eliasz, pasterz od mleka. – Jest dobra.
Przygarnie was, nawet gdyby miała oddać własną izbę. Jak tylko
zaświta, porozmawiam z nią. Ma dom pełen ludzi, ale na pewno
znajdzie dla was miejsce».
«Przynajmniej
dla Mojego Dziecka... Ja i Józef możemy spać na ziemi, ale
Maleńki...»
«Nie
martw się, Niewiasto. Pomyślę o tym. Opowiem wielu o tym, co nam
rzekł anioł. Niczego wam nie zabraknie. Tymczasem przyjmijcie od
nas to, co w naszym ubóstwie możemy wam dać. Jesteśmy
pasterzami..»
«My
też jesteśmy ubodzy – mówi Józef – nie możemy wam się
odpłacić.»
«Och!
Nie chcemy! Nawet gdybyście mogli, nie przyjęlibyśmy. Pan nas już
wynagrodził. Przecież obiecał wszystkim
pokój. Aniołowie powiedzieli: „Pokój ludziom dobrej woli”. Nam
już został dany,
bo anioł powiedział, że to Dziecię jest Zbawicielem i Chrystusem,
Panem. Jesteśmy nieuczonymi biedakami, lecz wiemy, że Prorocy
przepowiedzieli Zbawiciela, który będzie Księciem Pokoju.121
A nam polecono przyjść Go uwielbić... Otrzymaliśmy więc Jego
pokój. Chwała Bogu na wysokości Niebios i chwała Jego
Chrystusowi! A Ty, Niewiasto, któraś Go urodziła, bądź
błogosławiona. Jesteś Święta, skoro zasłużyłaś, żeby Go
nosić! Rozkazuj nam jak Królowa, a będziemy szczęśliwi, że
możemy Ci służyć. Co możemy zrobić dla Ciebie?»
«Kochać
Mojego Syna i mieć zawsze w sercach wasze obecne myśli».
«A
dla Siebie? Nie pragniesz niczego? Nie masz krewnych, których
chciałabyś powiadomić, że On się narodził?»
«Tak.
Mam krewnych, ale są daleko. Mieszkają w Hebronie».
«Ja
pójdę – mówi Eliasz. – Kim są?»
«Kapłan
Zachariasz i moja kuzynka Elżbieta».
«Zachariasz?
O! Znam go dobrze. Chodzę latem w te góry z moimi owcami, bo tam są
dobre i obfite pastwiska. Jestem przyjacielem jego pasterza. Kiedy
już gdzieś zamieszkasz, pójdę do Zachariasza».
«Dziękuję,
Eliaszu!»
«Nie
dziękuj. To dla mnie, biednego pasterza, wielki zaszczyt iść i
powiedzieć kapłanowi: „Narodził się Zbawiciel”».
«Nie.
Powiesz mu tak: „Maryja z Nazaretu, twoja kuzynka, powiedziała, że
narodził się Jezus. Przyjedź do Betlejem”».
«Tak
powiem».
«Niech
ci to Bóg wynagrodzi. Będę pamiętać o tobie, o was wszystkich».
«Opowiesz
o nas Swemu Dzieciątku?»
«Opowiem»
[– zapewnia Maryja.]
«Jestem
Eliasz».
«Ja
jestem Lewi».
«A
ja, Samuel».
«Ja,
Jonasz».
«Ja,
Izaak».
«Ja,
Tobiasz».
«Ja,
Jonatan».
«Ja,
Daniel».
«Symeon
to ja».
«A
mnie nazywają Jan».
«Ja
jestem Józef, a mój brat – Beniamin. Jesteśmy bliźniakami».
«Zapamiętam
wasze imiona».
«Musimy
odejść... lecz wrócimy. Przyprowadzimy innych, żeby też oddali
chwałę!...»
«Ale
jak tu zostawić Dziecię i powrócić do szopy?»
«Chwała
Bogu, że Je nam pokazał!»
«Pozwól
nam ucałować Jego szatki» – prosi Lewi z anielskim uśmiechem.
Maryja
ostrożnie unosi Jezusa. Siada na sianie i podaje do ucałowania
owinięte pieluszkami nóżki. Pasterze, chyląc się do ziemi,
całują maleńkie, osłonięte płótnem stópki. Kto ma brodę,
najpierw ją ociera, a prawie wszyscy płaczą. Kiedy muszą już
odejść, wycofują się bez odwracania, tyłem, zostawiając tam
serce... (I, 49: 7 czerwca 1944, w wigilię Bożego Ciała. A,
2760-2784)
120 Zob. 2 Krl 2,11.
121 Zob. Iz 9,6.
121 Zob. Iz 9,6.
Nadeszła
noc... i wielkie światło... wyszliśmy... i Lewi zobaczył anioła
blisko zagrody. Anioł powiedział: „Zbawiciel narodził się”.
Była głęboka noc, a niebo roiło się od gwiazd. Ale ich światło
traciło się w światłości Anioła i tysięcy, tysięcy aniołów...
(Eliasz płacze jeszcze na to wspomnienie). Anioł powiedział:
„Idźcie Go adorować. Jest w grocie, w żłobie, między dwoma
zwierzętami... Znajdziecie małe Dziecię zawinięte w biedne
pieluszki...” O! Jakże Anioł iskrzył się, mówiąc te słowa!...
Ale... pamiętasz Lewi? Skrzydła wysyłały płomienie, gdy – po
skłonieniu się na imię Zbawiciela – powiedział: „...Chrystus
Pan”?»
«O!
Czy sobie przypominam? I tysiące głosów! O! „Chwała Bogu na
Wysokościach Niebios, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!” Ta
muzyka jest tu, ona jest tu i prowadzi mnie do Nieba, za każdym
razem gdy ją słyszę» – Lewi podnosi w ekstazie oblicze, na
którym lśni łza.
«I
poszliśmy – mówi Izaak – objuczeni jak zwierzęta pociągowe...
radośni jak na zaślubiny, a potem... nic nie potrafiliśmy zrobić,
gdy usłyszeliśmy Twój głosik, głos Matki... Wypchnęliśmy
Lewiego, który był całkiem młody, aby spojrzał... Czuliśmy się
jak trędowaci przed taką czystością... Lewi słuchał, śmiał
się i płakał równocześnie. Mówił [dziecięcym głosem], jakby
głosem baranka, tak że owieczka Eliasza zaczęła beczeć. A Józef
przyszedł do otworu groty i kazał nam wejść... O! Jaki Ty byłeś
mały i piękny! Pączek róży rozkwitły na sianie, które kłuło...
I płakałeś... Potem uśmiechałeś się w cieple skóry z
owieczki, którą Ci ofiarowaliśmy... i po wypiciu mleka, które
udoiliśmy... Twój pierwszy posiłek... O!... a potem... potem Cię
pocałowaliśmy... Pachniałeś migdałami i jaśminem... i nie
potrafiliśmy Cię opuścić...» (II, 103: 22 marca 1945.
A, 4808-4826 i 4832-4838)
Più
tardi vedo una vasta estensione di campagna. La luna è allo zenit e
veleggia placida in un cielo gremito di stelle. Sembrano tante
borchie di diamante infisse in un enorme baldacchino di velluto
celeste cupo, e la luna vi ride in mezzo col suo faccione
bianchissimo, da cui scendono fiumi di luce lattea che fa bianca la
terra. Gli alberi spogli sembrano più alti e neri sul suolo così
imbiancato, mentre i muretti, che qua e là sorgono a confine,
sembrano di latte, e una casina lontana pare un blocco di marmo di
Carrara.
Alla
mia destra vedo un luogo cintato da una siepe di pruni su due lati e
da un muro basso e scabro da altri due. Questo muro sorregge il tetto
di una specie di tettoia larga e bassa, che nella parte interna del
recinto è costruita parte in muratura e parte in legname, quasi che
nell'estate le parti in legno debbano esser tolte e la tettoia
mutarsi in porticato. Da questo chiuso esce, di tanto in tanto, un
belare intermittente e breve. Devono essere pecorelle che sognano o
che forse credono sia prossimo il giorno per il chiarore che dà la
luna. Un chiarore persino eccessivo, tanto è intenso, e che cresce,
quasi che il pianeta si avvicini alla terra o sfavilli per un
misterioso incendio.
Un
pastore si affaccia sulla porta e, portandosi un braccio sulla fronte
per fare riparo agli occhi, guarda in alto. Pare impossibile che ci
si debba riparare dal chiarore della luna. Ma questo è così vivo
che abbacina, specie chi esce da un chiuso dove è tenebra. Tutto è
calmo. Ma quella luce stupisce.
Il
pastore chiama i compagni. Si affacciano sulla porta tutti. Un
mucchio d'uomini irsuti, di età diverse. Ve ne sono di appena
adolescenti e di già canuti. Commentano il fatto strano e i più
giovani hanno paura. Specie uno, un fanciullo sui dodici anni, che si
mette a piangere attirandosi le baie dei più vecchi.
«Di
che temi, stolto?» gli dice il più vecchio. «Non vedi che aria
quieta? Non hai mai visto splendere la luna? Sei sempre stato sotto
le vesti della mamma come un pulcino sotto la chioccia, vero? Ma ne
vedrai delle cose! Una volta io mi ero spinto verso i monti del
Libano, oltre ancora. In alto. Ero giovane e non mi pesava l'andare.
Ero anche ricco, allora... Una notte vidi una luce tale che pensai
che fosse per tornare Elia sul
suo carro di fuoco. Il cielo era tutto un incendio. Un vecchio –
allora il vecchio era lui – mi disse: "Grande avventura sta
per venire nel mondo". E per noi fu sventura, perché vennero i
soldati di Roma. Oh! ne vedrai, se campi!...»
Ma il pastorello non lo ascolta più. Pare non abbia neppur più paura,
perché lascia la soglia e sguscia da dietro le spalle di un
nerboruto mandriano, dietro il quale si era rifugiato, ed esce nello
stazzo erboso che è davanti alla tettoia. Guarda in alto e cammina
come un sonnambulo o come uno ipnotizzato da qualcosa che lo attira
totalmente. Ad un certo punto grida: «Oh!» e resta come
pietrificato, a braccia un poco aperte.
Gli
altri si guardano stupefatti.
«Ma
cosa ha quello stolto?» dice uno.
«Domani
lo rimando a sua madre. Non voglio pazzi a custodia delle pecore»
dice un altro.
E
il vecchio che ha parlato poco prima dice: «Andiamo a vedere prima
di giudicare. Chiamate anche gli altri che dormono e prendete i
bastoni. Che non sia una bestia cattiva o dei malandrini...».
Entrano,
chiamando altri pastori, ed escono con torce e randelli. Raggiungono
il fanciullo.
«Là,
là» egli mormora sorridendo. «Al di sopra dell'albero, guardate
quella luce che viene. Pare cammini sul raggio della luna. Ecco che
si avvicina. Come è bella!».
«Io
vedo solo un più vivo chiarore».
«Io
pure».
«Anche
io» dicono gli altri.
«No.
Io vedo come un corpo» dice uno in cui riconosco il pastore che ha
dato il latte a Maria.
«È
un... è un angelo!» grida il bambino. «Eccolo che scende e si
avvicina... Giù! In ginocchio davanti all'angelo di Dio!».
Un
«oh!» lungo e venerabondo si alza dal gruppo dei pastori, che
cadono con il volto verso il suolo, e tanto più paiono schiacciati
dall'apparizione fulgente quanto più sono anziani. I giovanetti sono
in ginocchio, ma guardano l'angelo, che sempre più si avvicina e si
ferma sospeso, ventilando le grandi ali, candore di perla nel candore
di luna che lo circonda, al disopra del muro del recinto.
«Non
temete. Non porto sventura. Io vi reco l'annuncio di una grande
allegrezza per il popolo d'Israele e per tutto il popolo della
terra». La voce angelica e un armonia d'arpa su cui cantino gole
d'usignoli.
«Oggi,
nella città di Davide, è nato il Salvatore». L'angelo, nel dire
questo, apre più grandi le ali e le muove come per soprassalto di
gioia, e una pioggia di faville d'oro e di pietre preziose pare ne
sfugga. Un vero arcobaleno che fa un arco di trionfo sul povero
stabbio.
«...il
Salvatore che è Cristo». L'angelo sfavilla di aumentata luce. Le
sue due ali, ora ferme e tese a punta verso il cielo come due vele
immobili sullo zaffiro del mare, sembrano due fiamme che salgano
ardendo.
«...Cristo,
il Signore!». L'angelo raccoglie le sue due fulgide ali e se ne
veste come di una sopraveste di diamante sull'abito di perla, si
curva come adorasse, con le braccia conserte sul cuore e il volto che
scompare, curvato come è sul petto, fra l'ombra dei sommi dell'ali
piegate. Non si vede che una oblunga forma luminosa, immobile per lo
spazio di un "Gloria"
Ma
ecco che si muove. Riapre le ali, alza il volto in cui la luce si
fonde al paradisiaco sorriso, e dice: «Lo riconoscerete da questi
segni: in una povera stalla, dietro Betlemme, troverete un bambino
nelle fasce in una mangiatoia di animali, ché per il Messia non vi
fu un tetto nella città di David». L'angelo si fa serio nel dire
questo, mesto anzi.
Ma
dai Cieli vengono tanti – oh! quanti! – tanti angeli simili a
lui, una scala d'angeli che scende esultando e annullando la luna col
loro splendore paradisiaco, e si riuniscono intorno all'angelo
nunziante in un agitar di ali, in uno sprigionare di profumi, in un
arpeggiare di note, in cui tutte le voci più belle del creato
trovano un ricordo,
ma portato alla perfezione di suono. Se la pittura è lo sforzo della
materia per divenire luce, qui la melodia è lo sforzo della musica
per fare balenare agli uomini la bellezza di Dio, e udire questa
melodia è conoscere il Paradiso, dove tutto è armonia di amore, che
da Dio si sprigiona per far lieti i beati e che da questi va a Dio
per dirgli: «Ti amiamo!».
Il
"Gloria" angelico si sparge in onde sempre più vaste per
la campagna quieta, e la luce con esso. E gli uccelli uniscono un
canto che è saluto a questa luce precoce, e le pecore i loro belati
per questo anticipato sole. Ma io, come già nella grotta per il bue
e l'asino, amo credere che siano gli animali che salutano il loro
Creatore, venuto in mezzo ad essi per amarli come Uomo oltre che come
Dio.
Il
canto si attenua e la luce pure, mentre gli angeli risalgono ai
Cieli...
…I
pastori tornano in loro.
«Hai
udito?».
«Andiamo
a vedere?».
«E
le bestie?».
«Oh!
non succederà loro nulla! Andiamo per ubbidire alla parola di
Dio!...»
«Ma
dove andiamo?».
«Ha
detto che è nato oggi? e che non ha trovato alloggio in Betlemme?».
È il pastore che ha dato il latte, questo che parla ora. «Venite,
io so. Ho visto la Donna e mi ha fatto pena. Ho insegnato un luogo
per Lei, perché pensavo non trovassero alloggio, e all'uomo ho dato
del latte per Lei. È tanto giovane e bella, e deve esser buona come
l'angelo che ci ha parlato. Venite, venite. Andiamo a prendere latte,
formaggi, agnelli e pelli conciate. Devono esser poveri molto e...
chissà che freddo ha Colùi che non oso nominare! E pensare che io
ho parlato alla Madre come ad una povera sposa!...»
Vanno
nella tettoia e ne escono poco dopo chi con delle fiaschette di
latte, chi con delle reticelle di sparto intrecciato con dentro tondi
formaggini, chi con delle ceste in cui vi è un agnellino belante, e
chi con delle pelli di pecora conciate.
«Io
porto una pecora. Ha figliato da un mese. Il latte lo ha buono. Potrà
loro servire se la Donna non ha latte. Mi pareva una bambina, e così
bianca!... Un viso di gelsomino sotto la luna» dice il pastore del
latte. E li guida.
Vanno
alla luce della luna e delle torce dopo aver chiuso tettoia e
recinto. Vanno per sentieri campestri, fra siepi di pruni spogliati
dall'inverno.
Girano
dietro Betlemme. Raggiungono la stalla venendo non dalla parte da cui
venne Maria, ma dall'opposta, di modo che non passano davanti alle
stalle più belle, ma trovano questa per prima. Si accostano al
pertugio.
«Entra!».
«Io
non oso».
«Entra
tu».
«No».
«Guarda,
almeno».
«Tu,
Levi, che hai visto l'angelo per primo, segno che sei buono più di
noi, guarda». Veramente prima gli hanno dato del pazzo... ma ora fa
loro comodo che egli osi ciò che loro non osano.
Il
fanciullo tituba, ma poi si decide. Si accosta al pertugio, scosta un
pochino il mantello, guarda... e resta estatico.
«Che
vedi?» lo interrogano ansiosi a bassa voce.
«Vedo
una donna giovane e bella e un uomo curvi su una mangiatoia e
sento..., sento piangere un piccolo bambino, e la donna gli parla con
una voce... oh! che voce!».
«Che
dice?».
«Dice:
"Gesù, piccolino! Gesù, amore della tua Mamma! Non piangere,
piccolo figlio!". Dice: "Oh! potessi dirti: 'Prendi il
latte, piccolino! Ma non ce l'ho ancora!". Dice: "Hai tanto
freddo, amore mio! E ti punge il fieno. Che dolore per la tua Mamma
sentirti piangere così e non poterti dare conforto!". Dice:
"Dormi, anima mia! ché mi si spacca il cuore a sentirti
piangere e a vederti lacrimare!", e lo bacia e gli scalda certo
i piedini con le sue mani, perché sta curva con le braccia giù
nella mangiatoia».
«Chiama!
Fatti sentire!».
«Io
no. Tu, che ci hai condotti e la conosci».
Il
pastore apre la bocca e poi si limita a fare un mugolio.
Giuseppe
si volge e viene alla porta. «Chi siete?».
«Pastori.
Vi portiamo cibo e lana. Veniamo ad adorare il Salvatore».
«Entrate».
Entrano
e la stalla si fa più chiara per il lume delle torce. I vecchi
spingono i bambini davanti a loro.
Maria
si volge e sorride. «Venite» dice. «Venite!» e li invita con la
mano e col sorriso, e prende quello che ha visto l'angelo e lo attira
a sé, fin contro la greppia. E il fanciullo guarda beato.
Gli
altri, invitati anche da Giuseppe, si avanzano coi loro doni e li
mettono tutti, con brevi, commosse parole, ai piedi di Maria. E poi
guardano il Bambinello, che piange piano, e sorridono commossi e
beati.
E
uno, più ardito, dice: «Prendi, o Madre. È soffice e pulita.
L'avevo preparata per il bambino che mi sta per nascere. Ma te la
dono. Metti il Figlio tuo fra questa lana, sarà morbida e calda». E
offre la pelle di una pecora, una bellissima pelle ricca di lana
candida e lunga.
Maria
solleva Gesù e ve lo avvolge. E lo mostra ai pastori, che in
ginocchio sul fieno del suolo lo guardano estatici.
Si
fanno più arditi e uno propone: «Bisognerebbe dargli un sorso di
latte, meglio acqua e miele. Ma non abbiamo miele. Si dà ai
piccolini. Ho sette figli e so... ».
«Qui
c'è il latte. Prendi, o Donna».
«Ma
è freddo. Caldo ci vuole. Dove è Elia? Egli ha la pecora».
Elia
deve essere quello del latte. Ma non c'è. Si è fermato fuori e
guarda dalla fessura, e nel buio della notte si perde.
«Chi
vi ha guidati?».
«Un
angelo ci ha detto di venire, e Elia ci ha guidati qui. Ma dove è
ora?».
La
pecora lo denuncia con un belato.
«Vieni
avanti, ti si vuole».
Entra
con la sua pecora, vergognoso di esser il più notato.
«Tu
sei?» dice Giuseppe che lo riconosce, e Maria gli sorride dicendo:
«Sei buono».
Mungono
la pecora e, con la punta di un lino intriso nel latte caldo e
spumoso, Maria bagna le labbra del Bambinello, che succhia quel
dolciore cremoso. Sorridono tutti e più ancora quando, con
l'angolino di tela ancora fra le labbruzze, Gesù si addormenta nel
caldo della lana.
«Ma
qui non potete rimanere. Fa freddo e vi è umido. E poi... vi è
troppo odore di bestie. Non fa bene... e... non sta bene per il
Salvatore».
«Lo
so» dice Maria con un grande sospiro. «Ma non c'è posto per noi a
Betlemme».
«Fa'
cuore, o Donna. Noi ti cercheremo una casa».
«Lo
dirò alla padrona mia» dice quello del latte, Elia.
«È
buona. Vi accoglierà, dovesse cedervi la sua stanza. Appena è
giorno glielo dico. Ha la casa piena di gente. Ma vi darà un posto».
«Per
il mio Bambino, almeno. Io e Giuseppe stiamo anche per terra. Ma per
il Piccino... »
«Non
sospirare, Donna. Ci penso io. E lo diremo a molti ciò che ci è
stato detto. Non mancherete di nulla. Per ora prendete ciò che la
nostra povertà vi può dare. Siamo pastori...».
«Siamo
poveri noi pure. E non vi possiamo compensare» dice Giuseppe.
«Oh!
non vogliamo! Anche lo poteste, non vorremmo! Il Signore ce ne ha già
compensato. La pace l'ha promessa a tutti. Gli angeli dicevano così:
"Pace agli uomini di buona volontà". Ma a noi ce l'ha già
data, perché l'angelo ha detto che questo Bambino è il Salvatore,
che è Cristo, il Signore. Siamo poveri e ignoranti, ma sappiamo che
i profeti dicono che il Salvatore sarà il Principe della Pace. E a
noi ci ha detto di andare ad adorarlo. Perciò ci ha dato la sua
pace. Gloria a Dio nei Cieli altissimi e gloria a questo suo Cristo,
e benedetta sia tu, Donna, che lo hai generato! Santa sei, perché
hai meritato di portarlo! Comandaci come Regina, che saremo contenti
di servirti. Che possiamo fare per te?».
«Amare
il Figlio mio ed avere sempre in cuore i pensieri di ora».
«Ma
per te? Non desideri nulla? Non hai parenti ai quali far sapere che
Egli è nato?».
«Si,
li avrei. Ma non sono qui vicino. Sono a Ebron... »
«Ci
vado io» dice Elia. «Chi sono?».
«Zaccaria
il sacerdote ed Elisabetta mia cugina».
«Zaccaria?
Oh! lo conosco bene. Nell'estate vado su quei monti, perché i
pascoli vi sono ricchi e belli, e sono amico del suo pastore. Quando
ti so sistemata vado da Zaccaria».
«Grazie,
Elia».
«Niente
grazie. Grande onore per me, povero pastore, andare a parlare al
sacerdote e dirgli: "È nato il Salvatore"».
«No.
Gli dirai: "Ha detto Maria di Nazareth, tua cugina, che Gesù è
nato, e di venire a Betlemme".».
«Così
dirò».
«Dio
te ne compensi. Mi ricorderò di te, di voi tutti...»
«Dirai
al tuo Bambino di noi?».
«Lo
dirò».
«Io
sono Elia».
«E
io Levi».
«Ed
io Samuele».
«E
io Giona».
«Ed
io Isacco».
«Ed
io Tobia».
«Ed
io Gionata».
«Ed
io Daniele».
«E
Simeone io».
«E
Giovanni mi chiamo io».
«Io
Giuseppe e mio fratello Beniamino, siamo gemelli».
«Ricorderò
i vostri nomi».
«Dobbiamo
andare... Ma torneremo... E ti porteremo altri ad adorare!...».
«Come
tornare all'ovile lasciando questo Bambino?».
«Gloria
a Dio che ce lo ha mostrato!».
«Facci
baciare la sua veste» dice Levi con un sorriso d'angelo.
Maria
alza piano Gesù e, seduta sul fieno, offre i piedini, avvolti nel
lino, da baciare. E i pastori si chinano fino al suolo e baciano quei
piedini minuscoli, velati di tela. Chi ha la barba se la forbisce
prima e quasi tutti piangono e, quando devono andare, escono a
ritroso, lasciando il cuore indietro... (1, 30)
Poi
venne la notte... e una grande luce... e uscimmo... e Levi vide un
angelo presso lo stabbio. E l'angelo disse: "É nato il
Salvatore". Era la notte piena. E pieno di stelle era il cielo.
Ma la luce si perdeva in quella dell'angelo e di mille e mille
angeli... (Elia piange ancora nel ricordare). E ci disse l'angelo:
"Andate ad adorarlo. É in una stalla, in una greppia, fra due
animali... Troverete un piccolo Bambino avvolto in poveri panni…
Oh! come sfavillava l'angelo dicendo queste parole!... Ma ti ricordi,
Levi, le sue ali come mandavano fiamme quando, dopo essersi inchinato
per nominare il Salvatore, disse:… che è il Cristo Signore"?».
«Oh!
se ricordo! E le voci dei mille? Oh!... "Gloria a Dio nei Cieli
altissimi e pace in Terra agli uomini di buona volontà!".
Quella musica è qui, è qui, e mi porta in Cielo ogni volta che la
sento», e Levi alza un viso estatico su cui luce il pianto.
«E
andammo», dice Isacco. «Carichi come bestie da soma, lieti come per
nozze, e poi... non seppimo più far nulla quando udimmo la tua
piccola voce e quella della Madre, e spingemmo Levi, fanciullo,
perché guardasse. Noi ci sentivamo lebbrosi presso tanto candore...
E Levi ascoltava, e rideva piangendo, e ripeteva, così con voce
d'agnello che la pecora di Elia ebbe un belato.
E
Giuseppe venne all'apertura e ci fece entrare... Oh! come eri piccino
e bello! Un boccio di rosa carnicina sul ruvido fieno... e
piangevi... Poi ridesti per il tepore della pelle di pecora che ti
offrimmo e per il latte che ti mungemmo... Il tuo primo pasto...
Oh!... e poi... e poi ti baciammo... Sapevi di mandorla e
gelsomino... e noi non potevamo più lasciarti...». (2, 136)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum,
Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski TJ; J: tłum.
ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz