16
Z
nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem
wypędził [złe] duchy i wszystkich chorych uzdrowił. 17
Tak
oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On przyjął nasze
słabości i dźwigał choroby. (Mt 8,16-17)
32
Z
nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego
wszystkich chorych i opętanych; 33
i
całe miasto zebrało się u drzwi. 34
Uzdrowił
wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów
wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ Go
znały. (Mk 1,32-34)
40
O
zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite
choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł
ręce i uzdrawiał ich. 41
Także
złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz
On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że
On jest Mesjaszem. (Łk 4,40-41)
16
Ὀψίας δὲ γενομένης προσήνεγκαν αὐτῷ
δαιμονιζομένους πολλούς· καὶ ἐξέβαλεν
τὰ πνεύματα λόγῳ καὶ πάντας τοὺς
κακῶς ἔχοντας ἐθεράπευσεν, 17
ὅπως πληρωθῇ τὸ ῥηθὲν διὰ Ἠσαΐου
τοῦ προφήτου λέγοντος·
αὐτὸς
τὰς ἀσθενείας ἡμῶν ἔλαβεν
καὶ
τὰς νόσους ἐβάστασεν. (Mt 8,16-17)
32
Ὀψίας δὲ γενομένης, ὅτε ἔδυ ὁ ἥλιος,
ἔφερον πρὸς αὐτὸν πάντας τοὺς κακῶς
ἔχοντας καὶ τοὺς δαιμονιζομένους·
33
καὶ ἦν ὅλη ἡ πόλις ἐπισυνηγμένη πρὸς
τὴν θύραν. 34
καὶ ἐθεράπευσεν πολλοὺς κακῶς ἔχοντας
ποικίλαις νόσοις καὶ δαιμόνια πολλὰ
ἐξέβαλεν καὶ οὐκ ἤφιεν λαλεῖν τὰ
δαιμόνια, ὅτι ᾔδεισαν αὐτόν. (Mk 1,32-34)
40
Δύνοντος δὲ τοῦ ἡλίου ἅπαντες ὅσοι
εἶχον ἀσθενοῦντας νόσοις ποικίλαις
ἤγαγον αὐτοὺς πρὸς αὐτόν· ὁ δὲ ἑνὶ
ἑκάστῳ αὐτῶν τὰς χεῖρας ἐπιτιθεὶς
ἐθεράπευεν αὐτούς. 41
ἐξήρχετο δὲ καὶ δαιμόνια ἀπὸ πολλῶν
κρ [αυγ]άζοντα καὶ λέγοντα ὅτι σὺ εἶ
ὁ υἱὸς τοῦ θεοῦ. καὶ ἐπιτιμῶν οὐκ
εἴα αὐτὰ λαλεῖν, ὅτι ᾔδεισαν τὸν
χριστὸν αὐτὸν εἶναι. (Łk 4,40-41)
Jezus
wspiął się na górę koszy i lin u wejścia do ogrodu, przy domu
teściowej Piotra. Ludzie tłoczą się w ogrodzie. Są nawet na
brzegu jeziora. Jedni siedzą na brzegu, inni – na łodziach
wyciągniętych na ląd. Wydaje się, że [Jezus] mówi już od
jakiegoś czasu, bo jest w trakcie przemawiania.
(…)
Jezus
nakazuje uczniom:
«Każcie
się zbliżyć biedakom. Dla nich jest bogata ofiara osoby, która
poleca się im, aby otrzymać przebaczenie Boże».
Podchodzi
trzech obszarpanych starców, dwóch niewidomych, jeden chromy i
wdowa z siedmiorgiem małych zabiedzonych dzieci. Jezus patrzy na
nich uważnie, na jednego po drugim, uśmiecha się do wdowy, a
przede wszystkim do osieroconych [dzieci]. Daje nawet nakaz Janowi:
«Zabierz
ich do ogrodu, chcę z nimi rozmawiać».
Oblicze
[Jezusa] staje się surowe, a spojrzenie gorzeje, kiedy podchodzi
mały starzec. Jednak Jezus na razie nic nie mówi. Wzywa Piotra,
który oddaje mu sakiewkę otrzymaną przed chwilą i inną,
wypełnioną drobnymi monetami. To jałmużna otrzymana od hojnych
ludzi. Wysypuje wszystko na ławeczkę przy studni, liczy i dzieli na
sześć części. Jedna, bardzo duża, składa się ze srebrnych
monet. Pięć mniejszych części zawiera wiele monet z brązu i
jedynie kilka większych. Na koniec Jezus przywołuje chorych i
zadaje im pytanie: «Nie macie Mi nic do powiedzenia?»
Niewidomi
milczą, chromy mówi:
«Niech
Ten, który Cię posyła, ma Cię w Swojej opiece».
Nic
więcej. Jezus wkłada mu jałmużnę do zdrowej ręki. Mężczyzna
mówi: «Niech Bóg Ci odpłaci, ale bardziej od tego chciałbym,
abyś mnie uzdrowił».
«Nie
prosiłeś o to».
«Jestem
małym ziemnym robakiem, deptanym przez wielkich. Nie ośmielałem
się mieć nadziei, że ulitowałbyś się nad żebrakiem».
«Jestem
Współczuciem pochylającym się nad każdą nędzą, która Mnie
przyzywa. Nikogo nie odrzucam. Proszę jedynie o miłość i wiarę,
aby odpowiedzieć: słucham cię».
«O,
mój Panie! Wierzę i kocham Cię! Ocal mnie zatem! Uzdrów Twego
sługę!»
Jezus
kładzie mu rękę na zniekształconych plecach, przesuwa ją, jakby
chciał go pogłaskać i mówi: «Chcę, abyś został uzdrowiony».
Mężczyzna
prostuje się zwinnie i sprawnie z nie kończącymi się
błogosławieństwami. Jezus daje teraz jałmużnę niewidomym i
czeka przez chwilę przed odprawieniem ich... Potem pozwala im
odejść. Przywołuje starców. Pierwszemu daje jałmużnę i pomaga
mu włożyć pieniądze za pas. Z uwagą słucha skarg drugiego,
który mówi Mu o chorobie córki:
«Mam
tylko ją! A teraz ona umrze. Co się wtedy ze mną stanie? O, gdybyś
Ty przyszedł! Ona nie może ustać na nogach. Chciałaby, ale nie
może. Nauczycielu, Panie Jezu, miej litość nad nami!»
«Gdzie
mieszkasz, mężu?»
«W
Korozain. Pytaj o Izaaka, syna Jonasza, zwanego Starszym. Czy
naprawdę przyjdziesz? Czy nie zapomnisz o moim nieszczęściu?
Uzdrowisz moją córkę?»
«Czy
potrafisz uwierzyć w to, że mogę ją uzdrowić?»
«O,
tak! Wierzę w to! To dlatego mówię Ci o niej».
«Wracaj
do domu. Córka będzie stać na progu domu, by cię powitać».
«Ależ
ona jest w łóżku i nie może się podnieść od trzech... Ach!
Rozumiem. O, dziękuję! Dobry Nauczycielu! Bądź błogosławiony Ty
i ten, który Cię posłał! Chwała Bogu i Jego Mesjaszowi!»
Starzec
oddala się, płacząc i idąc coraz szybciej. Wychodząc z ogrodu
mówi: «Nauczycielu, ale przyjdziesz do mojego biednego domu? Izaak
czeka na ciebie, by ucałować Twe stopy, umyć je swymi łzami i
ofiarować ci chleb miłości. Przyjdź, Jezu. Powiem o Tobie moim
współmieszkańcom».
«Przyjdę.
Idź w pokoju i bądź szczęśliwy».
Podchodzi
trzeci starzec. Wydaje się bardziej obdarty od innych. Jezus ma już
tylko wielki stos pieniędzy. Głośno woła:
«Niewiasto,
podejdź tu ze swoimi dziećmi».
Ze
spuszczoną głową podchodzi niewiasta młoda i wychudzona. Biedna
matka wygląda jak ptak otoczony pisklętami.
«Od
kiedy jesteś wdową, niewiasto?»
«Trzy
lata będzie w jesieni».30
«Ile
masz lat?»
«Dwadzieścia
siedem».
«To
twoje dzieci?»
«Tak,
Nauczycielu, i... nic już mi nie zostało. Wszystko wydałam. Jak
mogę pracować, skoro nikt mnie nie potrzebuje z tymi wszystkimi
dziećmi?»
«Bóg
nie opuszcza nawet robaka, którego stworzył. On cię nie opuści,
niewiasto. Gdzie mieszkasz?»
«Nad
jeziorem, o trzy stadiony od Betsaidy. On mi powiedział, że mam
przyjść... Mój mąż zginął na jeziorze. Był rybakiem...»
„On”
– to Andrzej, który się czerwieni i wolałby zniknąć.
«Dobrze
uczyniłeś, Andrzeju, mówiąc niewieście, żeby do Mnie przyszła».
Andrzej
uspokaja się i szepce: «Jej mąż był moim przyjacielem. Był
dobry. Zginął na jeziorze w czasie burzy, stracił nawet łódź».
«Masz,
niewiasto. To ci pomoże na długi czas, a potem inny promień słońca
zaświeci nad twoim życiem. Bądź dobra, wychowuj dzieci w
posłuszeństwie wobec Prawa, a pomoc Boga cię nie opuści.
Błogosławię ciebie i twoje maleństwa».
Jezus
głaska jedno po drugim z wielkim współczuciem. Kobieta oddala się
przyciskając do serca swój wielki skarb.
«A
ja?» – pyta ostatni starzec, który pozostał.
Jezus
patrzy na niego i milczy.
«Dla
mnie nic? Nie jesteś sprawiedliwy! Jej dałeś sześć razy tyle, co
innym, a mnie – nic, ale... to była niewiasta!»
Jezus
patrzy na niego i milczy.
«Popatrzcie
wszyscy, czy to sprawiedliwe! Przychodzę z daleka, bo mi
powiedziano, że tu dają pieniądze, a oto widzę, że są tacy,
którym się daje za dużo, a mnie – nic... Staremu choremu
biedakowi! I On chce, aby w Niego wierzyć!...»
«Starcze,
czy nie wstyd ci kłamać w ten sposób? Śmierć jest całkiem
blisko ciebie, a ty kłamiesz, usiłując okraść tych, którzy są
głodni. Dlaczego chcesz ukraść twym braciom jałmużnę, którą
przyjąłem, aby rozdać ją sprawiedliwie najmniejszym?»
«Ale
ja...»
«Milcz!
Moje milczenie i zachowanie powinno ci było dać poznać, że wiem,
z kim mam do czynienia, i powinieneś był milczeć, jak Ja. Dlaczego
chcesz, bym cię okrył wstydem?»
«Jestem
ubogi».
«Nie.
Jesteś skąpcem i złodziejem. Żyjesz dla pieniędzy i lichwy».
«Nigdy
nie zajmowałem się lichwą. Bóg mi świadkiem».
«Czyż
nie jest lichwą – i to najokrutniejszą – to, że kradnie się
tym, którzy rzeczywiście potrzebują? Idź. Nawróć się, by Bóg
ci wybaczył».
«Przysięgam...»
«Zamilcz!
Nakazuję ci! Powiedziane jest „Nie będziesz fałszywie
przysięgał”. Gdybym nie szanował twych siwych włosów,
przeszukałbym ci zanadrze i znalazłbym w nim sakiewkę wypełnioną
złotem – to twoje prawdziwe serce. Odejdź!»
Słysząc
ton głosu Jezusa, starzec odchodzi teraz bez protestu. Tłum grozi
mu, kpi z niego, traktuje jak złodzieja.
«Zamilczcie!
Jeśli on zszedł z dobrej drogi, to wy nie postępujcie tak ja on.
Jemu brak szczerości, to [człowiek] nieuczciwy, wy natomiast,
urągając mu, [wykazujecie się] brakiem miłości. Nie trzeba
znieważać brata, który zgrzeszył. Każdy ma swój grzech. Nikt
nie jest doskonały, tylko sam Bóg. Musiałem go zawstydzić, bo
nigdy nie wolno kraść. Nigdy, a zwłaszcza – [okradać] biednych.
Jednak tylko Ojciec wie, jak cierpiałem, [musząc to] zrobić. Wy
także powinniście odczuwać cierpienie, widząc Izraelitę
uchybiającego Prawu i usiłującego skrzywdzić ubogich i wdowę.
Nie
bądźcie zachłanni. Niech skarbem waszym będzie wasza dusza, a nie
– pieniądze. Nie bądźcie wiarołomni. Niech język wasz będzie
czysty i uczciwy, wasze czyny – również. Życie nie trwa wiecznie
i zbliża się godzina śmierci. Żyjcie tak, żeby w godzinie
śmierci duch wasz mógł trwać w pokoju: w pokoju tego, kto żył
sprawiedliwie. Idźcie do waszych domów...»
«Litości,
Panie! Mój syn, ten oto, jest niemy z powodu dręczącego go
demona».
«A
ten tu, mój brat, podobny jest do nieczystego zwierzęcia. Tarza się
w błocie i zjada nieczystości. To zły duch prowadzi go do tych
nieczystych działań, wbrew jego woli».
Jezus
idzie w kierunku błagających Go. Podnosi ramiona i rozkazuje:
«Wyjdźcie z nich. Pozostawcie Bogu Jego stworzenia!»
Pośród
krzyków i wrzasków dwóch nieszczęśników zostaje uzdrowionych.
Niewiasty, które ich przyprowadziły, upadają na ziemię,
wypowiadając błogosławieństwa.
«Idźcie
do waszych domów i bądźcie wdzięczni Bogu. Pokój wam wszystkim.
Idźcie».
Tłum
rozchodzi się, rozmawiając o wydarzeniach. Czterech uczniów
podchodzi blisko Nauczyciela.
«Przyjaciele,
zaprawdę powiadam wam: w Izraelu są wszystkie grzechy, a demony
ustanowiły w nim swoją siedzibę. Są opętania, które czynią
niemymi wargi i sprawiają, że żyje się jak zwierzę, zjadając
odpadki. Bardziej realne i liczniejsze są jednak [opętania], które
zamykają serca na uczciwość i czynią z nich zbiorowisko wszelkich
nieczystych występków. O! Mój Ojcze!»
Jezus
siada przygnębiony.
«Jesteś
zmęczony, Nauczycielu?» [– pyta Jan.]
«Nie,
nie jestem zmęczony, Mój Janie, lecz przygnębiony z powodu stanu
serc i niewielkiej woli poprawy. Przyszedłem... lecz człowiek...
człowiek... O! Mój Ojcze!...»
«Nauczycielu,
ja Cię kocham. My wszyscy Cię kochamy...»
«Wiem
o tym, lecz jesteście tak nieliczni... a Moje pragnienie zbawiania
jest tak wielkie!»
Jezus
trzyma Jana w ramionach i opiera głowę o jego głowę. Jest smutny.
Piotr, Andrzej i Jakub stojąc wokół Niego patrzą na Niego z
miłością i smutkiem. (II, 24: 4 listopada 1944. A, 3941-3952)
30 Tiszri. Odpowiada
to okresowi wrzesień-październik. (Przyp. wyd.)
Gesù
è montato su un mucchio di ceste e cordami sulla soglia dell'orto
della casa della suocera di Pietro. L'orto è stipato di gente, e
altra ve ne è sul greto del lago, parte seduta sulla riva, parte
sulle barche tirate in secco. Sembra che già parli da qualche tempo,
perché il discorso è avviato.
(…)
Gesù
ordina ai discepoli: «Fate che i poveri vengano avanti. Per loro ho
ricca offerta di uno che ad essi si raccomanda per ottenere perdono
da Dio».
Vengono
avanti tre vecchietti cenciosi, due ciechi e un rattratto, e poi una
vedova con sette bambini macilenti.
Gesù
li guarda fisso uno per uno, sorride alla vedova e specie agli
orfanelli. Anzi ordina a Giovanni: «Costoro siano messi là,
nell'orto. Voglio parlare con essi». Ma diviene severo, e con
l'occhio fiammeggiante, quando a Lui si presenta un vecchietto. Però
non dice nulla, per il momento.
Chiama
Pietro e si fa dare la borsa ricevuta poco avanti ed un'altra piena
di monetine minori, oboli diversi raccolti fra i buoni. Rovescia
tutto sulla panchina che è presso al pozzo, conta e divide. Fa sei
parti. Una molto grossa, tutta di monete d'argento, e cinque minori
per mole e con molto bronzo e solo qualche grossa moneta. Chiama poi
i poverelli malati e chiede: «Non avete nulla da dirmi?».
I
ciechi tacciono, il rattratto dice: «Che Colui da cui Tu vieni ti
protegga». Nulla di più.
Gesù
gli pone nella mano sana l'obolo.
L'uomo
dice: «Te ne compensi Dio. Ma, più di questo, ecco, io da Te vorrei
guarigione».
«Non
l'hai chiesta».
«Sono
povero, un verme che i grandi calpestano, non osavo sperare Tu avessi
pietà del mendico».
«Io
sono la Pietà, che si curva su ogni miseria che mi chiama. Non
ricuso nessuno. Non chiedo che amore e fede per dire: ti ascolto».
«Oh!
Signore mio! Io credo e ti amo! Salvami, allora! Guarisci il tuo
servo!».
Gesù
pone la sua mano sul dorso curvato, la fa scorrere come per carezza e
dice: «Voglio tu sia sanato».
L'uomo
si raddrizza, agile e integro, con benedizioni infinite.
Gesù
dà l'obolo ai ciechi e attende un attimo a congedarli... poi li
lascia andare.
Chiama
i vecchi. Fa al primo l'elemosina e lo conforta e aiuta a porre nella
cintura le monete.
Si
interessa pietoso alle sventure del secondo, che gli racconta la
malattia di una figlia: «Non ho che lei! E ora mi muore. Che sarà
di me? Oh? se Tu venissi! Lei non può, non si regge.Vorrebbe... ma
non può. Maestro, Signore, Gesù, pietà di noi!».
«Dove
stai, padre?».
«A
Corazim. Chiedi di Isacco di Giona, detto l'Adulto. Verrai proprio?
Non ti dimenticherai della mia sventura? E me la guarirai la
figlia?».
«Puoi
credere che Io la possa guarire?».
«Oh!
se lo credo! Per questo te ne parlo».
«Va'
a casa, padre. Tua figlia sarà sull'uscio a salutarti».
«Ma
è a letto e non può alzarsi da tre... Ah! ho compreso! Oh! grazie,
Rabboni! Benedetto Te e Colui che ti ha mandato! Lode a Dio e al suo
Messia!». Il vecchio va piangendo, arrancando il più lesto che può.
Ma, quando è quasi fuor dall'orto, dice: «Maestro, ma verrai lo
stesso nella mia povera casa? Isacco ti attende per baciarti i piedi,
lavarteli col pianto e offrirti il pane dell'amore. Vieni, Gesù,
dirò ai cittadini di Te».
«Verrò.
Va' in pace e sii felice».
Viene
avanti il terzo vecchietto, che pare il più cencioso. Ma Gesù non
ha più che il grosso mucchio di monete. Chiama forte: «Donna, vieni
coi tuoi piccini».
La
donna, giovane e macilenta, viene avanti a capo chino. Pare una
triste chioccia fra la sua triste chiocciata.
«Da
quando sei vedova, donna?».
«Sono
tre anni alla luna di tisri».
«Quanti
anni hai?».
«Ventisette».
«Son
tutti tuoi figli?».
«Si,
Maestro, e – e non ho più nulla. Tutto finito. – Come posso
lavorare se nessuno mi vuole, con tutti questi piccini?».
«Dio
non abbandona neppure il verme che ha creato. Non ti abbandonerà,
donna. Dove stai?».
«Sul
lago. A tre stadi fuor di Betsaida. Lui mi ha detto di venire... Mio
marito è morto nel lago, era pescatore...». "Lui" è
Andrea, che diventa rosso e vorrebbe scomparire.
«Bene
hai fatto, Andrea, a dire alla donna di venire a Me».
Andrea
si rinfranca e mormora: «L'uomo era mio amico, era buono, ed è
morto nella tempesta perdendo anche la barca».
«Tieni,
donna. Questo ti aiuterà per molto tempo, e poi verrà altro sole
sul tuo giorno. Sii buona, alleva nella Legge i tuoi figli e non ti
mancherà l'aiuto di Dio. Ti benedico, te e i tuoi piccoli» e li
carezza uno per uno con pietà grande.
La
donna se ne va col suo tesoro stretto sul cuore.
«E
a me?» chiede il vecchietto ultimo rimasto.
Gesù
lo guarda e tace.
«Nulla
per me? Non sei giusto! A lei hai dato sei volte più degli altri, e
a me nulla. Ma già. – era donna!».
Gesù
lo guarda e tace.
«Guardate
tutti se c'è giustizia! Vengo da lontano, perché mi hanno detto che
qui si dà denaro, e poi, ecco, vedo che c'è chi ha troppo e a me
niente. Un povero vecchio che è malato! E vuole che si creda in
Lui!... »
«Vecchio,
non ti vergogni di mentire così? Hai la morte alle spalle, e menti e
cerchi di rubare a chi ha fame. Perché vuoi derubare ai fratelli
l'obolo che Io ho preso per darlo con giustizia?».
«Ma
io...».
«Taci!
Avresti dovuto capire dal mio silenzio e dal mio atto che ti avevo
conosciuto, e seguire il mio esempio di silenzio. Perché vuoi che ti
svergogni?».
«Io
sono povero».
«No.
Sei avaro e ladro. Vivi per il denaro e per l'usura».
«Non
ho mai prestato ad usura. Dio m'è testimone».
«E
non è usura questa, della più feroce, rubare a chi ha veramente
bisogno? Va'. Pentiti. Perché Dio ti perdoni».
«Ti
giuro... »
«Taci!
Te lo comando! È detto: "Non giurare il falso". Se non
portassi rispetto alla tua canizie, ti frugherei e nel seno troverei
la borsa piena d'oro: il tuo vero cuore. Va' via!».
Ma
ormai il vecchietto, svergognato, vedendosi scoperto nel suo segreto,
se ne va senza bisogno del tuono che è nella voce di Gesù.
La
folla lo minaccia e schernisce, lo insulta come ladro.
«Tacete!
Se egli ha sbagliato, non vogliate voi pure sbagliare. Egli manca
verso la sincerità, è un disonesto. Voi, insultandolo, mancate alla
carità. Al fratello che manca non va fatto insulto. Ognuno ha il suo
peccato. Nessuno è perfetto fuorché Dio. Ho dovuto svergognarlo
perché non è lecito esser ladri mai, e men che mai ladri coi
poveri. Ma solo il Padre sa se di dover far questo ho sofferto. Voi
pure abbiatene sofferenza, vedendo che un d'Israele manca alla Legge
cercando defraudare il povero e la vedova. Non siate cupidi. Il
vostro tesoro sia l'anima, non il denaro. Non siate spergiuri. Il
vostro linguaggio sia schietto e onesto come le vostre azioni. La
vita non è eterna, e l'ora della morte viene. Vivete in modo che
nell'ora della morte la pace possa essere nel vostro spirito. La pace
di chi è vissuto da giusto. Andate alle vostre case...»
«Pietà,
Signore! Questo mio figlio è muto per un demonio che lo vessa».
«E
questo mio fratello è simile a bestia immonda, e si avvoltola nel
fango e mangia escrementi. A questo lo porta un maligno spirito e,
non volendo, fa cose immonde».
Gesù
va verso il gruppo che lo implora. Alza le braccia e ordina: «Uscite
da costoro. Lasciate a Dio le creature sue».
Fra
urla e strepiti si guariscono i due infelici. Le donne che li
conducevano si prostrano benedicendo.
«Andate
alle case e siate riconoscenti a Dio. La pace a tutti. Andate».
La
folla se ne va, commentando i fatti. I quattro discepoli si serrano
al Maestro.
«Amici,
in verità vi dico che in Israele sono tutti i peccati, e i demoni vi
hanno messo dimora. Né sono uniche possessioni quelle che fanno mute
le labbra e spingono a vivere da bruti, mangiando lordure. Ma le più
vere e numerose sono quelle che fanno muti i cuori all'onestà e
all'amore, e fanno dei cuori una sentina di vizi immondi. Oh! Padre
mio!». Gesù si siede accasciato».
«Sei
stanco, Maestro?».
«Non
stanco, Giovanni mio. Ma desolato per lo stato dei cuori e per la
poca volontà di emendarsi. Io sono venuto – ma l'uomo – l'uomo.
- Oh! Padre mio!...»
«Maestro,
io ti amo, noi tutti ti amiamo... »
«Lo
so. Ma tanto pochi siete... e il mio desiderio di salvare è tanto
grande!».
Gesù
ha abbracciato Giovanni e tiene il capo sul suo. È triste. Pietro,
Andrea, Giacomo, attorno a Lui, lo guardano con amore e tristezza.
(1, 61)
Przekład
polski Ewangelii: Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2007 (Mt, Mk, Łk: tłum. o. Walenty Prokulski
TJ; J: tłum. ks. Jan Drozd SDS)
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Zapis grecki: wyd. Nestle-Aland 28
Przekład polski Poematu Boga-Człowieka napisanego przez Marię Valtortę: Ewa Bromboszcz (I-IV, VI-VII), ks. Michał Kaszowski (V), Vox Domini, Katowice (I: bez roku, II: 2010, III, cz. 1-2: 2000, cz. 3-4: 2002, IV, cz. 1-2: 2003, cz. 3-4: 2004, cz. 5-6: 2005, V: 2000, VI: 1998, VII: 1999)
Zapis włoski: Maria Valtorta, L’Evangelo come mi e' stato rivelato, Edizioni Paoline, Pisa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz